DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
W pielgrzymce do Boga idziemy w konkretnym czasie i epoce. Właśnie połączenie tych trzech elementów: wiary, historii i miejsca tworzy labirynt, w którym musimy nauczyć się poruszać.
Nie możemy jednak– odwołując się do słów św. Augustyna – twierdzić, że przed nami istniały lepsze czy gorsze czasy, że dawniej wszystko było prostsze i łatwiejsze. Owszem, z pewnością pewne problemy nie pojawiały się w ogóle. Ale za to były inne.
Na progu XXI wieku borykamy się z nowymi trendami myślenia, ale również stare problemy przybierają bardziej subtelną lub zawoalowaną postać. A dzieje się tak, ponieważ człowiek mimo wszystko rozwija się i inaczej postrzega otaczającą go rzeczywistość.
Nietrudno zauważyć, że dzisiejszy człowiek w jeszcze większym stopniu niż dawniej nie nadąża w rozwoju moralnym za swoimi możliwościami fizycznymi i technicznymi przynajmniej w tzw. cywilizowanym świecie. Świadczy o tym ciągle żywe zachłyśnięcie się postępem i nieograniczonym wręcz pędem do podboju świata przy równoczesnej akceptacji lub niemożności zaradzenia ogromnym obszarom materialnego i duchowego ubóstwa rzesz ludzi.
W takiej aurze wiara albo jest zupełnie marginalizowana albo wydaje się być labiryntem bez wyjścia, skokiem do basenu, w którym nie ma wody, czymś co przerasta i niepokoi. Czy tak musi być? Oczywiście, że nie, jeśli człowiek przebudzi w sobie otwartość na wszystkie wymiary rzeczywistości. Jeśli zrozumie, że wiara to jedność zaufania, myślenia i działania. Jeśli dotrze do niego, że wiara to nie tylko religia, lecz podstawa wszelkich ludzkich relacji i struktur. Bo tylko wtedy wiara może być przyjęta i owocnie oddziaływać na kształt naszego życia.
Częścią owego labiryntu jest również nasz kraj. Nie możemy oderwać się od uwarunkowań, który wpływają na nas każdego dnia. Z konieczności jednak ograniczę się do Kościoła katolickiego, chociaż z pewnością niektóre fenomeny nie są również obce w innych kościołach czy religiach. Aby móc odnaleźć drogę do tego, jak wierzyć lepiej i głębiej, nie można pominąć trzeźwego, na ile to możliwe, rozeznania aktualnej sytuacji. Nie po to, aby zwieszać głowę i siać defetyzm, lecz aby przyjrzeć się z pokorą tym sprawom, które domagają się odnowy.
Świątynie w Polsce w dalszym ciągu są pełne, przynajmniej w porównaniu z krajami Europy Zachodniej. Wierni przyjmują sakramenty. I trzeba się z tego cieszyć i dziękować Bogu. Niemniej, wnikliwsza obserwacja nie pozwala na zbytnie uspokojenie. Wśród młodego pokolenia zmniejsza się, pomimo deklaracji, udział w praktykach religijnych ze względu na społeczne czy tradycyjne motywy. Zwłaszcza w dużych miastach wiele osób nie czuje się już „obserwowanymi” przez sąsiadów czy otoczenie i przeżywa swoiste wyzwolenie, że „nie muszą już chodzić do Kościoła” – jak pewnego razu czytałem w jednej z gazet.
Taka deklaracja odsłania słabe zakorzenienie wiary w osobistej decyzji pójścia za Chrystusem oraz poważne braki w wychowaniu religijnym i katechezie. Twierdzenie: „Jestem wierzącym, ale nie praktykującym” dowodzi, że ktoś przyjął chrzest przedwcześnie, nastąpiła przepaść między chrztem a formacją wiary w życiu dorosłym lub zupełnie nie rozumie o co chodzi w chrześcijaństwie.
Wśród wiernych i księży można również zauważyć silny akcent położony na prawo i przepisy (legalizm) oderwany od żywej i osobistej relacji z Bogiem. Bóg to pewne obowiązki i rytuały, często jest to Bóg, którego obraz odbiega zasadniczo od Boga objawionego przez Jezusa Chrystusa. Zbytni klerykalizm wysuwa również na czoło kult i osłabia misyjne i apostolskie zaangażowanie księży i wiernych. W wielu parafiach Kościół to po prostu pewne usługi religijne, świadczone z okazji ważnych wydarzeń w życiu.
Te i wiele innych problemów stają się coraz wyraźniejszymi wyzwaniami dla wierzących i duszpasterzy. Podjęte roztropnie i z odwagą mogą przyczynić się do umocnienia wiary.
Czy człowiek wierzący może nie wierzyć? Może. Rolland Rollheiser, znany kanadyjski teolog, twierdzi, że sporym wyzwaniem dla Kościoła jest dzisiaj nie tyle ateizm, co pokusa ukrytej niewiary wśród wierzących. Polega ona na tym, że człowiek uważa za wystarczającą formalną przynależność do Kościoła czy deklarację wiary w Boga, z której niewiele wynika dla jego życia codziennego. I chociaż na pytanie, czy jest wierzącym, odpowie twierdząco, ma na myśli jedynie pragnienie utożsamienia się z jakąś wspólnotą bądź własne wyobrażenie o Bogu i religii, które dopasowuje do swoich potrzeb.
Skutkiem tego Bóg słabo jest obecny w świadomości wierzących jako osoba. Doświadczany bywa jako religia, sporadyczne czy nawet w miarę regularne praktyki pobożne, jako jeden z sektorów życia, o który trzeba jakoś zadbać albo w ogóle traktowany jest z obojętnością. Człowiek może sobie bowiem poradzić bez Boga, który tak go stworzył, że może przepędzić w miarę pomyślnie swój żywot na tym świecie. W tym sensie bardzo trudno przebić się z Dobrą Nowiną i wezwaniem do nawrócenia do wielu ochrzczonych, ponieważ są przekonani, że wierzą.
Inną pokusą, która oddziałuje na wierzących jest narcyzm, czyli nadmierne skoncentrowanie na sobie; pragmatyzm, czyli takie nastawienie wobec rzeczywistości, które wszystko ocenia przez pryzmat tego, co skutecznie działa i przynosi wymierne efekty; a także nadmierna nerwowość, płynąca z nadmiaru zajęć. Gorzkim owocem tych postaw jest powolny zanik zdolności do kontemplacji, niezdolność do przyjęcia rzeczywistości z pokorą i próba rozpaczliwego dostosowania jej do swoich oczekiwań. Wiara przypomina wówczas ucztę przy szwedzkim stole, z którego wybieramy sobie to, co nam smakuje. Staje się czymś moim, prywatnym, swojskim.
Aby skutecznie odpowiedzieć na bolączki dzisiejszych czasów i odnaleźć się w skomplikowanym labiryncie wiary, w chrześcijaństwie istnieje jeden skuteczny sposób: ciągłe osobiste i wspólnotowe nawrócenie, odnowa, powrót do korzeni.
Wiele zawirowań w chrześcijaństwie, zwłaszcza u jego początków, brało się z trudności przyjęcia pełnej prawdy o Wcieleniu Syna Bożego. To jak postrzegamy Wcielenie ma ogromne skutki w naszym przeżywaniu wiary i życia codziennego.
Wydaje się, że ciągle zmagamy się z różnymi starymi trendami, które na zasadzie wahadła z jednej strony próbują redukować człowieczeństwo w Chrystusie i ludzki wymiar w chrześcijaństwie, z drugiej wyolbrzymiają naszą rolę w dążeniu do Boga, co przeszkadza darmowemu przyjęciu Jego łaski.
Duchowość na dzisiaj powinna na nowo odkryć głębię tajemnicy Wcielenia, która również oznacza różne formy obecności Boga w świecie. Nie jesteśmy teistami, czyli ludźmi wierzącymi w jakiegoś Boga, lecz chrześcijanami, czyli uczniami Chrystusa i Boga jako Trójcy Osób. Chrystus jest obecny nie tylko Eucharystii, lecz również w swoim Słowie, w Kościele, które również jest Jego Ciałem, w drugim człowieku, zwłaszcza tym potrzebującym i prześladowanym, w świecie stworzonym, a także w poszczególnym wierzącym, w którym działa przez swojego Ducha. Chrystus jest drogą do Ojca. Konkretnie oznacza to, że odnajdywanie Boga w codzienności to przywracanie w sobie zdolności do percepcji różnych form obecności Boga w świecie, a nie tylko w niebie, czy uprzywilejowanych, według naszego mniemania, sytuacjach.
Dariusz Piórkowski SJ
Więcej na ten temat będzie można usłyszeć, ale także osobiście zastanowić się, pomodlić się, podzielić swoimi refleksjami w grupie podczas dni skupienia od 14 do 16 marca 2008, organizowanych w Centrum Duchowości Ojców Jezuitów w Częstochowie. Serdecznie zapraszam. Szczegóły na stronie www.xaverianum.pl/8/ml2500-md1002110.html.
DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ, obecnie pracuje jako duszpasterz akademicki w DA „Xaverianum” w Opolu
© 1996–2008 www.mateusz.pl