DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
„Można się modlić często i gorąco. Nawet na targu czy w czasie samotnej przechadzki, siedząc w swoim sklepie czy też kupując lub sprzedając, a nawet przy gotowaniu”. – św. Jan Chryzostom
Jeśli człowiek w tak wielu dziedzinach życia niejako stwarza sam siebie, samodzielnie tworzy swoje człowieczeństwo (często tak mu się niestety wydaje), to czy modlitwa może mieć dla niego jeszcze jakieś decydujące znaczenie? Czy nowy model budowania świata nie przeniknął tak dalece do naszych serc i umysłów, iż modlitwa zdaje się być bezużyteczną aktywnością, formą „wygodnego” odrywania się od konkretnych obowiązków czy złudną rekompensatą frustracji życia codziennego?
Nasze czasy cechuje niezwykły dynamizm, pęd do tworzenia, zdobywania, zachłystywania się ogromnymi możliwościami, które nigdy wcześniej nie były tak rozległe i porywające. Nowe technologie prześcigają się w wyścigu zmierzającym do podniesienia efektywności, produktywności czy zmniejszenia trudów codziennego życia. Nauka i technika pędzi do przodu w niewyobrażalnym jak dotąd tempie. Zwłaszcza w ostatnich dwóch wiekach człowiek przeżywa intensywnie „boom” twórczego rozwoju swego potencjału. Ma wrażenie, że tak wiele od niego zależy.
To w gruncie rzeczy pozytywne przyspieszenie cywilizacyjne odciska się jednak poważnie na kształcie naszej codzienności. Dawniej wydawało się, że otaczająca nas przyroda to coś niezmiennego, nienaruszalnego, to przestrzeń szczególnie zarezerwowana Bogu. Dzisiaj rozluźniają się nasze ścisłe związki z naturą. Nie jest ona w pierwszym rzędzie naszą żywicielką, niezbadaną sferą tajemnicy, ale często służy nam jedynie jako miejsce ucieczki przed zgiełkiem świata, przed stresem i męczącą nas obecnością ludzi. Nadto mamy o wiele więcej środków do tego, aby w sposób sztuczny kreować i wzbudzać w sobie bogatą paletę przeżyć, stymulować się różnymi bodźcami, karmić swoją wyobraźnię potokiem słów i pstrokacizną obrazów, które dają nam przynajmniej chwilowe poczucie pełni, życia na wysokich obrotach i rodzą w nas dreszczyk emocji, postrzegany jako ekwiwalent duchowego doświadczenia.
Cała bieda i bogactwo świata wciska się do naszych domów i serc drzwiami i oknami. Wystarczy włączyć telewizor czy zajrzeć do Internetu, by w jednej chwili poczuć się obywatelem całego świata. Wszystko dostępne jest na wyciągnięcie ręki, często nie trzeba nawet ruszać się z domu. Wystarczy zasobny portfel czy konto w banku, a niemal każde nasze życzenie może być spełnione na zawołanie. Przyślą nam książki, przywiozą jedzenie, sklep sam przyjdzie do nas. Jednym słowem: człowiek może dzisiaj bardzo wiele. Tych przykładów jego „wszechmocy” można by przytaczać wiele. Chcę jednak zwrócić uwagę na jedno: żyjemy w cywilizacji „robienia” i „dawania”, która coraz bardziej niweczy postawę „przyjmowania”, darmowości i dobrze pojętej bezczynności. Nawet jeśli „dajemy” to często w tym celu, aby jeszcze więcej „otrzymać”, jednak nie tego, co rzeczywiście przyczyniałoby się do naszego wzrostu, ale tego, co utwierdza nas w poczuciu niezależności i samowystarczalności. Horyzont tajemnicy w naszym życiu zawęża się gwałtownie, bo tajemnica może być tylko przyjmowana, a nie „wyprodukowana” wysiłkiem człowieka. Jeśli człowiek szuka do niej dostępu, to często zaczyna najpierw od siebie, bo wydaje mu się, że w swej wewnętrzności znajduje już wszystko, co może zaspokoić jego najgłębsze pragnienia.
Świadomość rosnącej autonomii człowieka i odpowiedzialności za świat przekłada się także na nasz stosunek do wiary i życia duchowego. Religia wycofuje się ze swych „tradycyjnych” przyczółków, uchodzi w cień lub przeobraża w niespotykane dotąd formy. Skoro człowiek w tak wielu dziedzinach życia niejako stwarza sam siebie, samodzielnie tworzy swoje człowieczeństwo (często tak mu się niestety wydaje), co więcej musi ciągle dotrzymywać kroku przekraczającym go wymaganiom wolnego rynku, wydajności, aktywności, działania produktywnego, złożoności świata, to czy modlitwa może mieć dla niego jeszcze jakieś decydujące znaczenie? Czy ten nowy model budowania świata nie przeniknął tak dalece do naszych serc, iż modlitwa zdaje się być bezużyteczną aktywnością, formą „wygodnego” odrywania się od konkretnych obowiązków czy złudną rekompensatą frustracji życia codziennego?
Trzeba przyznać, że dzisiejsza sytuacja świata i człowieka, jako pochodna gwałtownych przemian społecznych, gospodarczych, naukowych i technicznych z jednej strony wymaga od wierzących przeobrażenia formy, oraz pogłębienia roli i celu modlitwy. Z drugiej strony niebezpiecznym byłoby zupełne zerwanie ciągłości z przeszłością, porzucenie cennych skarbów duchowej tradycji świata i Kościoła. Zachowanie napięcia między nowoczesnością a tym, co już było „kiedyś”, także w odniesieniu do modlitwy, świadczy o naszym „być” lub „nie być”. Stoimy dzisiaj przed wyzwaniem szukania pomostu pomiędzy tym, co w każdym czasie było i jest nieodzowne dla podtrzymania żywotności życia duchowego, a tym, co jest uwarunkowane epoką, w której przychodzi nam żyć. Kardynał Kasper pisze, że „modlitwa jest punktem krytycznym wiary chrześcijańskiej. W modlitwie uzewnętrznia się w najbardziej konkretny sposób nie tylko istotny charakter wiary, lecz także ogniskują się wszystkie problemy dotyczące współczesnego kryzysu wiary” I trzeba by dodać: w modlitwie odbijają się także wszystkie problemy współczesności.
To prawda, że nie możemy dzisiaj tęsknić za modlitwą, która polegałaby na izolacji od świata, zamknięciu się w czterech ścianach zakonnej celi czy ucieczki na pustynię (w dosłownym i przenośnym znaczeniu), gdzie nic i nikt już nam nie wadzi. Modlitwa nie może być już dzisiaj postrzegana jedynie jako środek do osobistego samodoskonalenia. Nie można jej też traktować jedynie jako naszego bardzo „prywatnego” działania, wyizolowanego z szerszego kontekstu wspólnoty Kościoła, na które nikt poza nami nie może mieć wpływu. Nie możemy także przeciwstawiać modlitwy życiu w duchu sloganu: albo się modlimy, albo zanurzeni jesteśmy po uszy w nasze codzienne obowiązki, prace, problemy i troski. Nie może ona służyć pogłębianiu przepaści między religią a życiem. W przeciwnym wypadku pozostanie jedynie okazjonalnym aktem, do którego będziemy się uciekać w przypływie uniesienia czy wtedy, kiedy zaistnieją dlań komfortowe warunki. Sztuka łączenia modlitwy – najpierw jako uprzywilejowanego czasu zwrócenia szczególnej uwagi ku Bogu – z codziennością to zadanie na całe życie.
Nie wiem, czy istnieje jedna, wyczerpująca definicja chrześcijańskiej modlitwy. „Różnymi drogami Bóg dusze prowadzi” – mawiała św. Teresa z Avila. Każdy więc zaakcentuje w modlitwie szczególnie jeden znamienny dla niego aspekt. Podam parę przykładów:
„Modlitwa jest dla mnie wzniesieniem serca, prostym spojrzeniem ku Niemu, okrzykiem wdzięczności i miłości zarówno w cierpieniu, jak i w radości”. (św. Teresa od Dzieciątka Jezus)
„Modlitwa to spotkanie Bożego i naszego pragnienia” (św. Augustyn).
„Modlitwa jako obcowanie z Bogiem polega na wzajemności” (Franz Jalics SJ)
Dla nas chrześcijan najwyższą normą i obrazem modlitwy jest modlitwa Jezusa. W zasadzie niewiele wiemy na temat tego, jak Chrystus się modlił, poza tym, że się modlił długo. I raczej częściej widzimy Go jako kogoś całkowicie pochłoniętego przez swoją misję, niż co rusz zatopionego w niekończących się modlitwach. Ewangeliści wspominają o długiej modlitwie Jezusa szczególnie w decydujących momentach Jego życia (pobyt na pustyni, wybór postołów, Ogrójec). Ale wiemy także, że Jezus był Żydem, chodził do synagogi, uczył się Psalmów i Proroków, rozważał Słowo Boże.
Nam pozostawił modlitwę „Ojcze nasz”, która – jak mówi Katechizm – jest streszczeniem całej Ewangelii – ale także zawiera wszystkie najważniejsze elementy chrześcijańskiej modlitwy. Spróbujmy prześledzić ją w duchu medytacyjnym.
„Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech się święci imię Twoje! Niech przyjdzie królestwo Twoje; niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak i w niebie. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego! Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień” (Mt 6, 8b-15).
• Ciekawe, że Jezus w pierwszym rzędzie nie każe nam rozmyślać na modlitwie, milczeć, czy wyobrażać sobie czegokolwiek, lecz zachęca nas do mówienia, do dialogu słownego (nie do gadaniny). Modlitwa ludzka, jeśli popatrzeć na nią z tej perspektywy, ma w ostatecznym rozrachunku strukturę języka. Człowiek wypowiadając się przed Bogiem, czy to na głos, czy w głębi serca, stara się w ułomny sposób przedstawić i wypowiedzieć tajemnicę, a równocześnie nie jest w stanie zupełnie jej odsłonić. Treścią tej tajemnicy jest bowiem sam Bóg. Z pewnością nie oznacza to, że modlitwa ogranicza się tylko do wypowiadania słów. Jezus uczy apostołów i swoich uczniów zaledwie pierwszych kroków na drodze modlitwy. Następne etapy to już owoc wytrwałości i współpracy z Bogiem. Początek modlitwy to rozmowa z Bogiem, a nie jakiekolwiek stany psychiczne, ekstazy, czy uniesienia. Jeśli dwoje ludzi zakochanych w sobie zaczyna się poznawać, zwykle mają sobie wiele do powiedzenia. Dopiero z czasem pełne zgody i miłości milczenie jest przez nich przyjmowane jako coś oczywistego. Długie milczenie na początku znajomości i brak tematów do rozmowy, każe się zastanawiać nad jakością tej relacji. Niemniej, aby poznać drugiego, trzeba też umieć słuchać, nie koncentrować się tylko na sobie. Podobnie jest z modlitwą. „Modlitwa jako dialog z Bogiem musi dojrzewać razem ze zdolnością do dialogu z innymi” (Gianino Piana). Nigdy nie zawiąże się wspólnoty międzyludzkiej, która opierałaby się na zupełnym milczeniu albo na ciągłej rozmowie. Mówienie jest wyrażaniem samego siebie, słuchanie jest przyjmowaniem drugiego do siebie. Jeśli w tym punkcie człowiek nie byłby zdolny do osiągnięcia równowagi, nigdy nie mógłby poznać głębiej kogokolwiek. Doświadczenie dowodzi, że tej zdolności można się nauczyć, co także doskonale odnosi się do modlitwy.
• Modlitwa chrześcijanina zakłada wejście w relację osobową. Stajemy wobec Boskiego „Ty”. Ale, co jest bardziej zdumiewające, Jezus ośmiela nas do tego, abyśmy Boga nazywali swoim Ojcem. Gdyby tylko wniknąć głębiej w to jedno słowo w owej modlitwie, może z większą gorliwością garnęlibyśmy się do modlitwy! Zwracamy się więc do takiego Boga, który zarazem „jest w niebie” i jest blisko nas jako ojciec, wciąż wpatrzony w swe dzieci, pełen troski o nie. Obraz Boga objawionego nam przez Chrystusa to wielki paradoks. Bóg przekracza zupełnie naszą rzeczywistość, ale to nie oznacza, że jest nam zupełnie odległy. Co więcej, nigdy nie moglibyśmy sami z siebie nazwać Boga Ojcem, gdyby nie działanie Ducha, który „sam wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi” (Rz 8, 16). Trudno nam bowiem uwierzyć, że Bóg, przy całej swej wszechmocy i niepojętości, jest nam tak bliski, tak bardzo z nami spokrewniony. Także cień grzechu wzbudza w nas co rusz nieufność i podejrzliwość co do zamiarów Boga. Dlatego Duch od wewnątrz umacnia nas świadectwem. Świadectwem bezsłownym, niewyczuwalnym, wprost niezauważalnym. Odwaga wejścia w modlitwę jest pierwszym znakiem tego, że w głębi naszego serca woła do nas sam Duch Boży. Pierwsze słowo modlitwy „Ojcze nasz” związane jest więc z uprzedzającym darem Boga, który sam czyni nas swoimi dziećmi. Zanim stajemy do modlitwy, to sam Duch przekonuje nas, że opiera się ona na przyjęciu daru. Modlitwa przynależy ściśle do tajemnicy „synostwa”, która tkwi głęboko w nas samych. Wyłączona z tej tajemnicy, staje się tylko dziwacznym obowiązkiem lub kręceniem się wokół siebie samego.
•Jezus nie uczy nas modlitwy w liczbie pojedynczej. Mówi: „Wy” się módlcie. I dodaje także: „Ojcze nasz”, a nie „Ojcze mój”. Modlitwa chrześcijańska nigdy nie jest jedynie osobistą modlitwą. Jezus mówi, że jesteśmy latoroślami wszczepionymi w krzew winny. Z kolei św. Paweł porównuje wszystkich wierzących do organizmu, w którym każdy pełni nieodzowną dla jego funkcjonowania rolę. Nie modlimy się w sposób oderwany od całości wspólnoty Kościoła. Modlitwa nie jest tylko naszą prywatną sprawą. Nie modlimy się wyłącznie w naszym własnym imieniu i dla siebie. Chrzest oznacza także to, że na zawsze pozostajemy ze sobą złączeni. Jeśli my się nie modlimy, modli się za nas ktoś inny, ale nasze zaniedbanie modlitwy zawsze wpływa na dobro całej wspólnoty Kościoła czy nawet ludzkości. Tutaj odsłania się jeden z motywów, dla których modlitwa jest poniekąd obowiązkiem chrześcijanina, konkretnym wypełnianiem odpowiedzialności za drugich, do której zostaliśmy wezwani przez Boga. W naszej modlitwie w pewnym sensie muszą być więc obecni: drugi człowiek, cały świat, cały Kościół.
• Znamienne, że pierwsza część modlitwy Pańskiej odnosi nas do Boga. Uświadomienie sobie Jego obecności jest na pierwszym miejscu. Modlimy się najpierw ze względu na Boga. Życzymy Mu, aby Jego imię było chwalone, czczone, błogosławione, uświęcone. Pragniemy, aby rozszerzało się Jego Królestwo, aby to, co On chce, stało się w pełni rzeczywistością także na ziemi. Widać więc wyraźnie, że na czoło w modlitwie nie wysuwa się nasz pożytek, nasze potrzeby czy prośby. Chociaż mamy tutaj do czynienia z pewnym paradoksem. Bo kiedy wola Boga będzie realizowana, a ludzie będą zwracać się ku Niemu, wówczas panowanie Boga będzie dostrzegalne w naszym świecie, a także nasze rozliczne potrzeby i pragnienia będą właściwie zaspokojone. Modlitwa, by odwołać się tutaj znowu do paradoksu, musi wypływać z pragnienia życzenia Bogu wszystkiego, co najlepsze. Dobrze życzymy tym osobom, które kochamy i cenimy. Musimy też doznać od kogoś dobroci, życzliwości, by móc ją odwzajemnić. Ale mamy też w sobie podobną zdolność obdarzania kogoś dobrocią i zainteresowaniem. Jest to nic innego jak dynamika miłości. Modlitwa – jako bezinteresowne zwrócenie się ku Bogu – który jest dla nas ”Ty” ma wartość samą w sobie. Czuć się przyjętym, zależnym, złożonym w wiecznych i kochających rękach Boga, być tym, kto sprawia radość Bogu przez swoje zwrócenie się ku Niemu – ot tak po prostu – oto fundament modlitwy. W tym sensie w modlitwie nic nie trzeba robić. A jakżeż to nic-nierobienie bywa trudne i unikane. Modlitwa nie zapuści w nas korzeni, jeśli nasz sposób bycia w świecie nie będzie otwarty na darmowość i nieprzewidziane wydarzenia, jeśli nie wyzbędziemy się tej fatalnej dla nas logiki ascezy i dawania po to, by najpierw nauczyć się przyjmować miłość na najgłębszym poziomie, czyli poddawać się działaniu Boga. Już sam czas poświęcony na modlitwę, bez względu na to, jaką postać będzie ona przybierała, jest szczególnym momentem bycia dla Boga. Nic tutaj nie musi się dziać.
• Druga część modlitwy Pańskiej dotyczy już wprost dobra człowieka. Niezmiernie frapujący jest ten bosko-ludzki wymiar modlitwy. Człowiek ma swoje istotne miejsce w modlitwie i spotkaniu z Bogiem. A jego rola, jak to ukazuje Jezus, polega także na prośbie – czyli modlitwie błagalnej. Ale przedmiot naszej prośby jest przez Jezusa dość precyzyjnie określony: chleb powszedni, odpuszczenie grzechów, zachowanie od pokusy i wyzwolenie od wpływu zła. To są, zdaniem Chrystusa, najbardziej fundamentalne potrzeby i tęsknoty (uwzględniając te, które w nieco zawoalowany sposób ukryte są w pierwszej części „Ojcze nasz”), które wypełniają serce człowieka. Kryterium i dobór przedmiotu naszych próśb musi więc być poważne. Bóg nie jest od tego, aby spełniać wszystkie nasze zachcianki albo wyręczać nas w tym, do czego już dawno temu nas uzdolnił, tyle że my tego nie zauważamy. „Biblia nie mówi nam o Bogu, który nas ciągle słucha, ale raczej o Bogu, który nam zaprzecza…Bóg pogański jest bogiem spełniającym życzenia, który jest zabezpieczeniem naszych planów: stworzyliśmy go, żeby podtrzymać nasze konstrukcje. Słucha nas, przyznaje nam słuszność, ale właśnie dlatego zdradza, czyni nas więźniami naszych złudzeń. Bóg chrześcijan, który nie jest przez nas stworzony i który jest większy od nas, sądzi nas, pozbawia złudzeń, zmusza do przekraczania naszych pragnień i właśnie dlatego wyzwala nas i zbawia” (B. Maggioni).
•Prośba o chleb powszedni to wyrażenie ufności, że słowo „Ojciec” na początku Modlitwy Pańskiej nie jest abstrakcyjnym terminem, lecz żywym imieniem Boga. Ojciec troszczy się o nas i ostatecznie On jest źródłem wszelkiego dobra, jakie nas spotyka. Często można usłyszeć taką argumentację ze strony wierzących: „Nie modlimy się, ponieważ nie mamy na to czasu. Musimy zarabiać, zabezpieczyć los swojej rodzinie”. Niewątpliwie, Jezus daleki jest od tego, żeby zachęcać wierzących do nieróbstwa i oczekiwania na spadające z nieba gołąbki. Ale nie zwracałby się do szerokiej rzeszy uczniów, gdyby był tak naiwny i sądził, że modlitwa nic nie kosztuje. Ponadto w świetle słów Jezusa trzeba powiedzieć, że zaniedbanie modlitwy bierze się także z przekonania, że to od nas wszystko zależy. Często nie zdajemy sobie nawet z tego sprawy, jak bardzo ta myśl wpływa na nasze postępowanie. To nie tyle brak czasu jest główną przyczyną zaniedbywania modlitwy, co słaba wiara w to, że Bóg rzeczywiście nie mieszka jedynie gdzieś tam w niebie, lecz „liczy wszystkie włosy na naszej głowie”. Po drugie, słowo „powszedni” wskazuje na to, że nasza modlitwa wydarza się w obrębie teraźniejszości. Prosimy o to, co jest nam potrzebne „teraz”. Nie wybiegamy w przyszłość, bo jej nie znamy. Jest to także zachęta do czujności, do trzeźwości, ale też wskazówka, że modlitwa przenika naszą konkretną codzienność i w niej się zakotwicza. Nie jest tylko jakimś punktowym wydarzeniem, ale rozciąga się na cały „dzień dzisiejszy”. Bóg jest obecny dla nas najpierw tu i teraz, w konkretnych okolicznościach i w aktualnym czasie.
• Związek okazanego nam przez Boga miłosierdzia z przebaczeniem, które jesteśmy winni naszym bliźnim, pokazuje, że istnieje ścisła zależność pomiędzy modlitwą a miłością bliźnich. Sprawa wydaje się jeszcze bardziej skomplikowana. Bóg wysłucha naszej prośby o miłosierdzie, jeśli my najpierw będziemy dążyć do pojednania z bliźnimi. Jest to nic innego jak echo początku Modlitwy Pańskiej. Nasza modlitwa zawsze wydarza się we wspólnocie. Jesteśmy połączeni z innymi niewidzialnymi więzami. Jeśli w jakiś sposób je zrywamy, natychmiast zaczynamy myśleć tylko o sobie. Nawet nie jesteśmy zdolni do tego, aby o coś prosić, bo każdy konflikt z bliźnim (wywołany przez nas) rodzi w nas złudne poczucie siły, wyższości, zapatrzenia w siebie. Jak więc wówczas zwracać się do Boga i prosić o coś, jeśli brakuje nam pokory? Innymi słowy, życie moralne i życie modlitwy nie toczą się w nas po dwóch odrębnych torach. Nie można prawdziwie się modlić, zaciągając wobec drugiego jakąkolwiek winę. Wzrost w modlitwie jest wprost proporcjonalny do wzrostu jakości naszych relacji z bliźnimi. Ponieważ to na modlitwie Bóg przemienia nas od wewnątrz, uzdalnia nas stopniowo do większej służby, wyrozumiałości i przebaczenia.
•W końcu przedmiotem naszej modlitwy winna być prośba o zachowanie nas od zgubnego wpływu zła i poddawaniu nas próbie. Na ziemi nie ma większego wroga człowieka niż grzech i panoszące się zło. Tym samym człowiek o własnych siłach nie potrafi się z nim uporać. O tym doskonale wiedział Pan Jezus.
Podsumowując można powiedzieć, że tajemnicę, istotę, obowiązek i cel modlitwy możemy zrozumieć jedynie w szerokim kontekście osobistego i wspólnotowego powołania do życia z Bogiem i bliźnimi. Modlitwa nie jest wycinkiem czy „nadbudową” i tak już złożonego i pełnego problemów życia chrześcijańskiego, lecz jego fundamentem. Jest ciągłym znakiem sprzeciwu wobec sprowadzania człowieka jedynie do bycia wytwórcą, „działaczem”, producentem. Służy stopniowemu zasypywaniu przepaści pomiędzy wiarą a życiem codziennym. Podtrzymuje w nas żywą świadomość obecności działającego Boga w historii i w nas samych. Jest szczególnym czasem intensywnego działania Boga przeobrażającego nas w naszej najgłębszej istocie. Wyzwala nas ze skutków grzechu, przybliża coraz bardziej do dobra, oświeca nasz umysł i porządkuje nasze uczucia. Modlitwa uczy nas także, że do pełni człowieczeństwa nie dochodzimy w pojedynkę, lecz odwiecznie i w doczesności połączeni jesteśmy z losem innych. Pokazuje, że bez głębokiego zaangażowania w budowanie wspólnoty i ciągłego wychodzenia z ciasnego kręgu własnych potrzeb, nie ma prawdziwego wzrostu w miłości. Modlitwa domaga się od nas ufności, że cokolwiek by się nie działo w naszym życiu, „nic nie jest w stanie odłączyć nas od miłości Chrystusowej”.
Pytania do osobistej refleksji:
Jak wygląda obecnie moja praktyka modlitwy? Gdzie i jak najchętniej się modlę? Jak sam określiłbym istotę i sens modlitwy? Jak ją postrzegam? Czy jestem z niej zadowolony? Jeśli nie, to dlaczego? Czy modlitwa to nieodzowna część mojego życia? Czy widzę jej integralne miejsce w mojej codzienności? Jak opisałbym jej obecny kształt? Jakie elementy w niej przeważają? Co zupełnie się w niej nie pojawia? Czy widzę jakieś możliwości zasadniczej reorganizacji mojego życia modlitwy? O co najczęściej proszę Boga? Co staje się głównym przedmiotem mojej modlitwy?
Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl
Dariusz Piórkowski jest współautorem portali www.mateusz.pl i www.tezeusz.pl, mieszka w Warszawie
© 1996–2005 www.mateusz.pl