DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
Życie ludzkie przypomina cykl następujących po sobie przeciwieństw. Troski i niepokoje przeplatają się w nim z radościami i sukcesami. Trud i pracę przerywają okresy odpoczynku i relaksu. Współgranie tych elementów jest jednak konieczne, aby życie zachowało właściwą sobie równowagę.
Tymczasem, nie można oprzeć się wrażeniu, że w naszym świecie, w którym produktywność, rywalizacja i efektywność wybijają się na czoło, ta równowaga ulega zachwianiu. Skutkiem tego czas postrzega się jako towar, i to bardzo drogocenny, którego „używa się”, aby możliwie jak najwięcej przeżyć, aby czegoś nie przegapić, aby wycisnąć z niego ostatnią kroplę korzyści. Cierpi na tym również rozumienie i przeżywanie odpoczynku, który wielu ludziom nastręcza dzisiaj nie lada kłopotów.
Gorączkowość i zaabsorbowanie setkami spraw sprawiają, że dla jednych chwile wolne od pracy służą jedynie wypełnianiu próżni, spowodowanej nagłym wyrwaniem z kołowrotu rozlicznych zajęć. Dla innych przerwa w pracy wiąże się z podsycaniem intensywnych doznań, nasączaniem wyobraźni lawiną obrazów i bodźców, które mają przenieść, przynajmniej chwilowo, do bardziej fascynującego świata. Niektórzy już dawno zapomnieli, co to znaczy urlop czy rodzina, bo ujarzmieni sidłami aktywizmu, uważają, że są nie do zastąpienia. Ale są i tacy, którzy popadają w inną skrajność. Czas wolny sprowadzają do nierobienia niczego – do prostego próżnowania, wpędzającego ostatecznie w poczucie nudy i frustracji. Czy jednak takie podejścia do czasu wolnego można złożyć jedynie na karb zewnętrznych okoliczności i presji społecznych uwarunkowań? Wydaje mi się, że trudności z przeżywaniem chwil wytchnienia przez wielu współczesnych ludzi mają głębsze korzenie.
Nie sposób zaprzeczyć, że lwią część naszego bycia na ziemi pochłania celowa działalność. Stale do czegoś dążymy. Próbujemy zdobyć coś, co dopiero jest w zasięgu naszej ręki. Planujemy, trudzimy się i osiągamy przedmiot naszych pragnień i zamierzeń. Jesteśmy wręcz zmuszeni do takiej formy działania, ponieważ ona gwarantuje nam przetrwanie na ziemi, jak również, co warto sobie uświadomić, napełnia nas radością z naszych sukcesów i wytworów. Ludzka twórczość uczestniczy w pewnym sensie w boskim akcie nieustannego stwarzania.
Nie wolno jednak zapominać, że człowiek jako istota działająca, porusza się na różnych płaszczyznach rzeczywistości. Praca to tylko część życia, a zarazem jedna z funkcji czasu. Ponieważ czas, w którym żyjemy, nie jest tylko „środowiskiem” tworzenia, ale też „przestrzenią” trwania, doświadczania i dojrzewania. Czas sam w sobie, jeśli tak można powiedzieć, spełnia różne zadania. Nie tylko jest do naszej dyspozycji, ale również nas kształtuje. A skoro jesteśmy w nim zanurzeni, to można stąd wysnuć wniosek, że także nasze działanie posiada różne wymiary, nie tylko ów zewnętrzny – skierowany ku czemuś poza nami, ku jakiemuś celowi, który trzeba osiągnąć, lecz także, niemniej ważny, wymiar wewnętrzny – bardziej bezinteresowny i niezdeterminowany przez życiowe „konieczności”. Przejście od twórczej aktywności zewnętrznej do działania wewnętrznego łączy się z odkryciem i uznaniem duchowej głębi, która funduje życie i umożliwia jego rozwój. Myślę, że właśnie spłycenie życia jak i zanik duchowych potrzeb czyni człowieka niezdolnym do właściwego przeżywania wolnego czasu.
Jean Guitton pisał, że „ życia ludzkiego nie można uważać jedynie za środek. W pewnym sensie jest ono celem samym w sobie”. Nasze bycie na ziemi to nie przejściowy okres „zarabiania” na przyszłe życie. Bóg nie stworzył nas wyłącznie w tym celu, abyśmy tworzyli, ale też abyśmy przyjmowali, napawali się, otwierali na dar. Kohelet wieści, że „nie ma nic lepszego dla człowieka, niż żeby jadł i pił, i duszy swej pozwalał zażywać szczęścia przy swej pracy. Zobaczyłem też, że z ręki Boga to pochodzi” (Koh 2, 24). Mędrzec z pewnością nie ma zamiaru promować obżarstwa i gnuśności. Pragnie raczej podkreślić, że obok pracy winniśmy z Bożej woli roztropnie i z umiarem cieszyć się z naszych dni, które On „nasyca swoimi dobrami” (Ps 103, 5). Jako istoty cielesno-duchowe nie jemy przecież tylko po to, aby zaspokoić głód. Jemy, ponieważ odczuwamy przyjemność, cieszymy się razem z drugimi, dzielimy się nawzajem obecnością i dobrym słowem. Podobnie wygląda sprawa z wielu innymi czynnościami.
Egzystencja ludzka, chociaż naznaczona cierpieniem, piętnem wymagań i obowiązków, syci się pięknem życia, odkrywa jego głębię i bogactwo. Człowiek potrzebuje oderwania się na krótszy lub dłuższy okres czasu od codziennych zabiegów, aby odczuł, że sam jest darem, że Bóg podtrzymuje go i stwarza wciąż na nowo. Czas wolny pomaga nam skonfrontować się z siłą automatyzmów i przyzwyczajeń, abyśmy dostrzegli, że nasze życie nie jest wcale zwykłą oczywistością. Odpoczynku domaga się nasze ciało, ponieważ nie jesteśmy aniołami i każdy z nas ma swoje granice. Jeśli je przekroczymy, jeśli wbrew zmęczeniu będziemy próbowali przymusić własne ciało do uległości, prędzej czy później taki zabieg obróci się na naszą niekorzyść. Ludzki duch karmi się również bezinteresownością, wyleguje się „na zielonych pastwiskach”(Ps 23, 2), pozwala się sobą zaopiekować, wsłuchuje się w tętno bijącego w nim życia, kontempluje owoce swoich dokonań.
Złudzeniem byłoby sądzić, że człowiek osiągnie spełnienie, jeśli bez reszty odda się budowaniu tego świata. Co więcej, nawet jeśli odnajdzie przedmiot swoich poszukiwań i tęsknot, to i tak nigdy nie przestaje szukać. Jest wędrowcem w drodze, podczas której towarzyszą mu najrozmaitsze braki. W jego wnętrzu – jak pisała Anna Kamieńska – drzemie „pustka braku i pustka spełnienia”. Dramat zaczyna się wtedy, kiedy człowiek uzna, że to nienasycenie trzeba jakoś załagodzić, że nie przystoi mu odczuwać braku. Zamienia się wówczas w znudzonego i ociężałego pielgrzyma, który miast zatrzymać się i pokrzepić w gospodzie, po to, aby móc iść dalej, rozgaszcza się w niej na dobre. Rozsiada się, zaczyna jeść, bawić się i pić do nieprzytomności, tak jakby dotarł już do kresu swojej podróży, do którego przecież powinien zdążać. Pełnię życia zastępują wtenczas rozmaite namiastki, najróżniejsze formy miraży i cząstkowych dóbr, które skutecznie wtrącają ducha ludzkiego w stan inercji i samozadowolenia. Taki rodzaj odpoczynku nie odnawia człowieka, lecz pogrąża go i unieruchamia jego kroki. Wydaje się, że dopiero w wolnym czasie różne braki dochodzą w nas wyraźniej do głosu. Z głębin naszej osobowości wynurza się w końcu to, czego domaga się nieraz przeciążone ciało i psychika. Jednak o wiele łatwiej zbombardować wyobraźnię i zmysły wielością impulsów, uciec od dręczącego niepokoju w bezładne i chaotyczne korzystanie z czasu, niż dopuścić tę swoistą pustkę do siebie i doznać krzepiącej ulgi.
Ciekawe, że Jezus uzdrowił wielu chorych w szabat – w dzień wolny od pracy. Jakby chciał nam powiedzieć, że zwłaszcza podczas naszego odpoczynku Bóg ocala nasze życie, wkracza weń ze swoją mocą, aby zaprowadzić ład i spokój do naszej duszy (por. Ps 131, 2). Bóg zdaje się do nas przybliżać nie wtedy, kiedy uwikłani jesteśmy w kieracie codziennego zabiegania, lecz w momentach bycia przed Nim w zupełnej prostocie i ubóstwie: na łonie natury, w wędrówce, w sporcie, w ciszy, w modlitwie, w szczerości, w nieskrywanym chaosie naszego serca, w rozmowie z drugim człowiekiem, w naszej biedzie i zagubieniu. Nie trzeba sztucznie „produkować” przeżyć i wrażeń, aby odpocząć. Wystarczy po prostu być. A jakże to nieraz trudne. Decydując się na czas wolny, który nie będzie jałową kontynuacją naszych zwykłych czynności – powielanych w nieco innej formie – otwieramy Bogu przystęp od naszych serc.
Z chrześcijańskiego punktu widzenia odpoczynek nie zawiesza działania, ale je dopełnia i udoskonala. Dzięki niemu doświadczamy, że życia nie można ograniczyć do jednego aspektu lub ubóstwić jeden z jego wymiarów. Naszym przeznaczeniem na ziemi nie jest jedynie znój, udręka i przymus, a w ogrodzie tego świata, dane są nam „wszelkie drzewa, z których możemy spożywać do woli” (Rdz 2, 16). Odpoczynek, ucząc nas prostoty i przyjmowania darów, chroni nas przed pokusą samowystarczalności. Wolny czas uświadamia nam często zbawienną pustkę, w której Bóg działa w sposób szczególny; uzdrawia naszą duszę oraz regeneruje nasze siły fizyczne i duchowe, aby życie nasze przynosiło dobre owoce.
Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl
Artykuł pierwotnie ukazał się w londyńskiej „Gazecie Niedzielnej”.
© 1996–2004 www.mateusz.pl