DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
Czasami może się w nas zrodzić wrażenie, że jakakolwiek forma powrotu do przeszłości to marnotrawienie czasu. Lepiej skoncentrować się na chwili obecnej i wpatrywać się w przyszłość, niż wciąż odwracać się za siebie. Tymczasem, w życiu zdarzają się takie momenty, które mają decydujące znaczenie dla całokształtu rozwoju człowieka. Bez ich stałego uobecniania i realizowania pośród zmiennych kolei losu, nie ma również mowy o autentycznym postępie na drodze do Boga.
Św. Ignacy z Loyoli zachęca w swoich Ćwiczeniach Duchownych, abyśmy w chwilach niepewności, zamieszania i smutku sięgali myślą oraz sercem do przeszłości – do zupełnie przeciwnych, pozytywnych doświadczeń. Czy jednak Ignacy ma tutaj na myśli jakieś tanie pocieszanie i rozpamiętywanie dla uśmierzenia bólu? Bynajmniej. Jako świetny obserwator życia i znawca natury ludzkiej, wiedział on, że człowiek będąc istotą dynamiczną doznaje ciągłych zmian oraz ulega różnorakim wpływom zewnętrznym i wewnętrznym; że z racji swej ułomności i podlegania prawom rozwoju, nie jest w stanie zachować w sobie niewzruszonego duchowego usposobienia. Praktyczna i mądra wskazówka świętego jezuity wzięła się również z przeświadczenia, że koło historii każdej osoby ludzkiej wprawiane jest w ruch przez szczególne wydarzenia, które w mniejszym lub większym stopniu naznaczają i kształtują całe jej życie. Jeśli człowiek powinien odwoływać się do takich wydarzeń, to dlatego, że w jego ziemskiej wędrówce spełniają one specyficzną rolę.
Niemal truizmem jest spostrzeżenie, że nie każde doświadczenie zasługuje na miano zdarzenia, któremu moglibyśmy przypisać doniosłą wagę. Albowiem nikły wpływ wywiera na nas przelotne przeżycie, ironicznie określone chociażby przez Aleksandra Bardiniego jako syndrom Guślarza: buchnęło, zawrzało i zgasło. Inaczej przedstawia się sprawa z doświadczeniem, które dzięki swej intensywności i znaczeniu zapada nam w duszę, przez co staje się ono rzeczywistym wydarzeniem – przestrzenią obdarowania. Takie wydarzenie można by też nazwać początkiem – podwaliną większej całości, zalążkiem umożliwiającym dalszy rozkwit, rozciągającym się w czasie rezerwuarem różnych ewentualności i życiodajnej energii. Dla zakochanych początek to moment, w którym „coś” zbliżyło ich ku sobie i złączyło nieraz na całe życie. To dzięki owemu pierwszemu zauroczeniu i jakości miłosnego zaangażowania, mogą oni przejść razem przez życie, chociaż czasem w ferworze trudów i zmienności pierwotne uniesienie nieco się osłabia, a może raczej przybiera dojrzalszą postać. Podobnie, u źródeł międzyludzkiej przyjaźni spoczywa jakieś wzajemne obdarowanie i otwarcie, którego nie da się sprowadzić jedynie do zbieżności zainteresowań i odczucia obopólnej sympatii. Niepodobna też wyobrazić sobie powołania chrześcijańskiego, bez uprzedniego usłyszenia wzywającego Boga – obojętnie, czy będzie to przypominało Pawłowy upadek z konia, czy będzie to świadectwo wierzących, czy jakikolwiek wewnętrzny głos lub wstrząs. Ale istnieją też na pierwszy rzut oka marginalne, nie tak spektakularne, niemniej ważkie wydarzenia, które swoim zasięgiem i oddziaływaniem obejmują krótszy odcinek życia lub konkretną sferę naszego człowieczeństwa. Poruszająca książka lub film, spotkanie z ciekawym człowiekiem, przyjście na świat dziecka, może również okazać się kamieniem milowym w naszym życiu.
Wspólną cechą obu rodzajów przełomowych przeżyć jest to, że nie można sobie ich zaskarbić, gdyż spadają nam one niejako z nieba. Jakkolwiek wpisany jest weń dar, jednakże w żadnym wypadku nie wyklucza on mniej lub bardziej świadomego udziału naszej wolności. Kształtuje nas nie tylko swoistość doświadczeń, lecz także sposób, w jaki je przyjmujemy. Z drugiej strony często odnosimy wrażenie, że nie da się od razu dokładnie sprecyzować, co tak naprawdę wydarzyło się u zarania naszej przyjaźni, małżeństwa, nawrócenia itd. Wiemy jedno: zaistniało coś nowego, jakaś nieznana dotąd jakość weszła w naszą historię. Tak jak początek naszej egzystencji jest dla nas nieuchwytny, chociaż trudno zaprzeczyć, że wskutek niego żyjemy, analogicznie wiele wydarzeń – punktów zwrotnych naszego życia – w gruncie rzeczy pozostaje dla nas tajemnicą, aczkolwiek bez nich nie bylibyśmy tym, kim aktualnie jesteśmy. Ponadto, mimo że z pozoru takie wydarzenie wydaje się nieraz tylko jedną z pierwszych chwil w ciągu innych porównywalnych momentów, przekracza ono często granice czasu i w niepojęty sposób mieści w sobie koniec tego, co zostało przezeń rozpoczęte. Te tajemnicze, zrazu niewidzialne właściwości wydarzenia są w nim wyryte, ponieważ ostatecznie spoza jego zewnętrznych konturów prześwituje dyskretna obecność działającego Boga. Z tego powodu niektóre pojedyncze momenty, spotkania, przeżycia nabierają dużego ciężaru gatunkowego i zachowują swoją moc oddziaływania aż po najdalszą przyszłość, bo ich źródło tkwi w Bogu.
Za przyczyną tej boskiej inspiracji, ale także ze względu na ludzką wolność i możliwości, w wydarzeniu jak w zarodku kryje się cała potrzebna nam treść, energia i pełnia, których jednak nie sposób od razu ogarnąć, pojąć i wyczerpać. Proces wypełniania wydarzenia – początku dokonuje się w czasie, gdyż niejednokrotnie, aby wejść na kolejne etapy jego urzeczywistnienia, sami musimy do tego dojrzeć. Stąd ową pełnię można porównać do długiego zwoju papirusu, który otrzymujemy w całości w darze, nie znając wszakże od razu, jaką treść w sobie ukrywa. Bowiem to od nas zależy, czy rozwiniemy go dalej i zaczniemy czytać albo schowamy ów rulon do jakiegoś kufra na strychu. Jako istoty duchowe możemy przechodzić ponad teraźniejszością i cofać się wstecz do wydarzeń, które ufundowały nasze podstawowe relacje, odniesienia i wybory. Z kolei Bóg przy tym wspominaniu poszerza nasze rozumienie, i co zdaje się być sprawą jeszcze ważniejszą, udziela nam wsparcia w przeciwnościach, jakby uobecniając to pierwotne wydarzenie i dokonując jego pełniejszej realizacji. Często bywa właśnie tak, że dopiero przydarzające się nam niedogodności i trudności skłaniają nas do pytania, i szukania tego, co istotne.
Jezus, zabierając ze sobą Apostołów na górę Tabor, poprzez przemienienie odcisnął w sercach uczniów niezatarte piętno, którego siła miała niebawem pomóc im m. in. przetrwać zgorszenie męką i krzyżem. I chociaż bez mała wszyscy w chwili cierpienia Mistrza rozpierzchli się, każdy w swoim kierunku, gdyż może w konfrontacji z obrazem skazańca zbyt łatwo zapomnieli o cudownej wizji na szczycie Taboru, to jednak nie można zaprzeczyć, że Jezus przez dopuszczenie ich do zapierającego dech w piersiach widzenia, przygotował uczniów na Golgotę. Czy wyszli oni z tej tragedii bez szwanku? Trudno powiedzieć. Wydaje się raczej, że dopiero po Zmartwychwstaniu zrozumieli oni w pełni, w jakim celu Chrystus ukazał im swoje bóstwo, kiedy jeszcze chodził po ziemi.
Jeśli trudno nam odnaleźć motywację do kolejnego przeżywania Wielkiego Postu, to może warto w świetle powyższych rozważań zwrócić baczniejszą uwagę na sedno tego okresu liturgicznego: powrót do korzeni własnej wiary. Chrzest, który kiedyś przyjęliśmy, nie jest jedynie małoznaczącym epizodem bez konsekwencji dla dalszego biegu naszego życia. To przede wszystkim wydarzenie – obsypanie nas przez Boga licznymi darami i zadaniami, przedłożonymi nam do realizacji na drodze współpracy z Jego łaską. Być może ów zapisany przez Boga i nas samych chrzcielny zwój, mający przecież przyczynić się do naszego wzrostu, od dawna trąci myszką, lub przez zapomnienie, pokrył się grubym kurzem. Może nasze życie duchowe, odniesienia do siebie samych, do Boga i do bliźnich wymagają odświeżenia? W każdym bądź razie nie poniesiemy szkody, jeśli ponownie uprzytomnimy sobie najważniejsze wydarzenia – początki naszego życia, zwłaszcza jeśli ledwo majaczą one gdzieś w oddali przeszłości. Niewykluczone, że wskutek tego my sami i nasze relacje z drugimi doznają owocnego przeobrażenia. Może, idąc za radą św. Ignacego i dzisiejszej Ewangelii, należałoby powrócić do tych momentów w życiu, których błogość i głębia kazały nam wołać: „Dobrze, że tu jesteśmy. Dobrze, że tak się stało!” Jeśli podejmiemy to ryzyko, z pewnością nasze życie nabierze świeżych barw i dynamizmu, ponieważ tylko w takiej atmosferze jego początek osiągnie właściwy i zamierzony koniec.
Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl
© 1996–2004 www.mateusz.pl