DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
Będąc wolnymi, możemy dostrzegać światło, ale niekoniecznie musi nas ciągnąć w jego stronę. Możemy odczuwać głód i równocześnie szukać pseudopokarmu, który ów głód uczyni jeszcze bardziej nieznośnym. Nie ma w nas automatyzmu w korzystaniu z dóbr kultury, w oddawaniu się modlitwie czy w ogóle dbałości o życie duchowe.
„A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło, bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu” (J 3, 19-21).
W tych słowach Jezusa odsłania się przedziwna dynamika. Najpierw na arenie świata pojawia się światło. Nie sposób go nie zauważyć. I od razu wzbudza sprzeczne reakcje. Jednych razi, jakby odczuwali jego nadmiar, i rodzi w nich nienawiść. Ludzie ci nie tyle oddalają się od światła, co stoją w miejscu, w bezruchu, w stanie zawieszenia. Nie chcą mieć z nim nic wspólnego. Inni idą przez życie, przybliżając się do światła. Są w drodze. Nie osiągają światła od razu. Ich życie staje się coraz bardziej rozjaśnione i pełne blasku. Jednak nigdy nie są w stanie posiąść światła, nie zlewają się z nim w jedno. Bo gdyby zespolili się zupełnie ze światłem, utraciliby własną tożsamość, przestaliby istnieć.
Najbardziej dziwne jest w tym obrazie to, że człowiek może czuć niechęć do światła. W naszej codzienności doświadczamy jednak czegoś przeciwnego. Pierwszym naszym odruchem w chwili zgaśnięcia światła jest poszukiwanie lampy czy świeczki. Nie chcemy pozostawać w ciemności, nie tylko dlatego, że ona może budzić w nas lęk, ale po prostu dlatego, że po ciemku nic nie da się zrobić. Tylko kiedy śpimy potrzebujemy ciemności. Poza tym, człowiek bez światła traci naturalne wyczucie i orientację. Dlatego nikt raczej długo się nie zastanawia w takiej sytuacji, tylko zapala światło.
Podobnie nikt nie musi nas specjalnie przekonywać do jedzenia, picia czy snu. Instynktownie wiemy, co i kiedy należy zrobić w tej materii. Niezależnie od naszej woli żywimy potrzebę zaspokojenia głodu i pragnienia oraz dążymy do jej spełnienia.
Ta prawidłowość odnosi się do sfery podstawowych potrzeb fizycznych i psychicznych człowieka. Ale na poziomie moralno-duchowym jest inaczej. Jezus wykorzystuje przeciwstawienie: światło-ciemność, a także w innych miejscach Ewangelii: woda-pragnienie, głód-chleb dla zobrazowania tego, że w sercu ludzkim panują inne prawa. Nie naturalnych odruchów, lecz wolności. Jest to poziom, na którym człowiek w pełni urzeczywistnia to kim jest, dokonując wyboru między trwaniem w świetle a ciemnością, między uporczywym łaknieniem a nasyceniem, między prawdą i kłamstwem.
Będąc wolnymi, możemy dostrzegać światło, ale niekoniecznie musi nas ciągnąć w jego stronę. Możemy odczuwać głód i równocześnie szukać pseudopokarmu, który ów głód uczyni jeszcze bardziej nieznośnym. Nie ma w nas automatyzmu w korzystaniu z dóbr kultury, w oddawaniu się modlitwie czy w ogóle dbałości o życie duchowe. Z jednej strony nie można do tego człowieka przymusić. Z drugiej on sam może sobie zagrodzić drogę do prawdziwych źródeł duchowego pokarmu, które podtrzymują i krzepią jego życie.
O jakim więc świetle mówi Jezus i dlaczego można je znienawidzić?
Niewątpliwie Chrystus w pierwszym rzędzie ma na myśli samego siebie. W drugim znaczeniu światło – jako „szata, w którą się Bóg przyodziewa” (Ps 104, 2) – to synonim prawdy. Dla św. Jana prawda to „słowo Ojca”, które Jezus usłyszał od Niego i objawił światu. W spełnianiu „wymagań prawdy” Ewangelista postrzega główne źródło życia moralnego człowieka. Jeśli ktoś pozostaje im wierny, jest uświęcany, uwalniany, oczyszczany, ponieważ słowo Boga jest jak „ferment rozsadzający światy” (Kasprowicz). Chce przenikać naszą egzystencję od wewnątrz i wpływać na nasze działanie, postawy i czyny. Nie jest jedynie zapisem głosek czy zlepkiem liter. Co więcej, człowiek nie musi zdobywać prawdy wyłącznie wysiłkiem swojej własnej myśli i woli, jak czynili to starożytni Grecy. Prawda sama do niego przychodzi i ofiarowuje mu się w całej pełni.
Siostrą prawdy jest mądrość – „odblask światła wiecznego” (Mdr 7, 26). W najgłębszym sensie mądrość przyjęta przez człowieka (czyli także nauka o tym, jak roztropnie postępować) jest drogą, na której Bóg daje człowiekowi udział w swoim Bóstwie. Jest ona Jego darem, który wyposaża w „serce zdolne do odróżniania zła od dobra” (2 Krl 3,9). A to jest przywilej Boży. Dlatego mądrość również nie polega najpierw na stawianiu teoretycznych pytań o ostateczne zasady, co przeobraża się w filozofię. Jednym z jej wiodących aspektów jest praktyczne kształtowanie życia. Mądrość nie tylko chce być poznana, ale także wprowadzona w czyn.
Skoro prawda i mądrość są dla nas tak dobroczynne, to dlaczego możemy je odrzucić, pogrążając się w ciemności?
Światło prawdy i mądrości przynosi głębsze poznanie, które zawsze wyprzedza nas o krok, gdyż Bóg pragnie naszego wzrostu, a nie stania w miejscu, czy cofania się. Nie oferuje nam kolejnej porcji informacji, czy zwykłej wiedzy encyklopedycznej. Nadto, jeśli wierzymy, że Jezus jest z nami po wszystkie dni, aż do skończenia świata (Mt 28, 20), prawda może do nas docierać na różne sposoby: w słowie Bożym, ale także w słowie ludzkim, przez które działa Chrystus, przez całe dzieło stworzenia itd. Światło prawdy, jak czytamy w Ewangelii, dotyka nas bezpośrednio. Przede wszystkim odsłania jakość i motywy naszych uczynków, wskazuje, w których „miejscach” nasza wolność jest wciąż spętana i niepełna.
Jezus sugeruje, że przesłanie prawdy można rozpoznać, ale zarazem trzeba się do niego ustosunkować. Coś z nim należy zrobić. Bo prawda zawsze jest konkretna. I tutaj pojawiają się problemy. Nieraz nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że jakieś wydarzenie, słowo, spotkanie jest apelem Boga skierowanym do nas, który zobowiązuje, pobudza, zachęca do zmiany, prowokuje, a czasem wręcz denerwuje. Ponadto, kiedy nasza wolność uwikłana jest w zło, błąkamy się według słów Jezusa w ciemnościach. Myślimy, by odwołać się do metafory ciemnego pomieszczenia, że jesteśmy wolni, że możemy udać się w nim wszędzie, dokąd tylko nam się podoba. Jednak w rzeczywistości wolność opanowana przez zło, rodzi lęk. Dlatego nie zapuszczamy się w niektóre zakątki, możemy o coś uderzyć, zahaczyć, potknąć się. Nie dopuszczamy do siebie doświadczeń, które mogłyby nas z tego stanu wyprowadzić. Poruszamy się po „wyjeżdżonych” koleinach, w naszym mniemaniu bezpiecznych. Wybieramy status quo – dobrze jest, jak jest. To lęk jako owoc grzechu każe nam uciekać przed światłem, a nawet go znienawidzić. To lęk nie dopuszcza do konfrontacji naszych fałszywych przekonań z prawdą. To lęk sprawia, że nie chcemy „potępienia naszych uczynków”, nie chcemy być ocenieni, poddani krytyce, zakwestionowani i wskutek tego wyzwoleni. Umiłowanie ciemności to w gruncie rzeczy lęk – przeciwieństwo miłości.
Nic dziwnego, że taktyka ciemności jest zgoła przeciwna dynamice światła. Broń ciemności to tuszowanie, fałszowanie, stosowanie uników, gra pozorów, aby uniemożliwić rozwój, aby zamknąć człowieka w szczelnej jaskini swoich własnych i ciasnych wyobrażeń.
Z tego powodu światło jest „niebezpieczne”, bo odsłania szersze perspektywy, bo poszerza pole działania, bo wyprowadza nas z ciasnoty. Żeby opuścić swoje wygodnie uwite gniazdko, potrzeba dużego ryzyka. Nie można mieć nic do stracenia i do ukrycia, bo w świetle widzimy wszystko. Nie można kurczowo trzymać się wypomadowanego obrazu samego siebie.
Różne rzeczy i sprawy mogą odsłonić się pod wpływem światła, także te, które wolelibyśmy ominąć szerokim łukiem. Światło w znaczeniu moralnym jest więc dotąd źródłem naszej radości, dopóki niczego od nas nie wymaga. Ale z samej jego natury musi zawsze na coś wskazywać. Nie świeci dla siebie samego, ale dla nas.
I na tym polega dramat każdego człowieka. Nieraz czuje się przygnieciony własną ciemnością, szuka pomocy, chce, żeby ktoś pokazał mu drogę wyjścia, pragnie czuć się pewnie, ale gdy światło nagle się pojawi, wydaje mu się, że jest ono jeszcze gorsze niż ciemność. Ciemność dręczy i niepokoi, ale światło zdaje się być jeszcze bardziej niepożądane. Ale to złudzenie. Bo w ciemności nic nie trzeba rozróżniać – wszystko jest jednokolorowe. W ciemności i chaosie ukrywa się coś, co nie chce być zdemaskowane, ale podstępnie oddziałuje na nas. Człowiekowi wydaje się, że jeśli znienacka wszystko wyjdzie na jaw, jeśli odsłoni się to, co w nim rzeczywiście jest, to będzie zgubiony, to bliski jest jego koniec.
Światłość i ciemność w ostatecznym rozrachunku oznaczają dwa sposoby życia: oparty na Bogu i tym, co Boże w człowieku, albo na samym człowieku. Pierwszy prowadzi do coraz większej wolności. Drugi zamyka człowieka w nim samym, nie dając możliwości rozwoju.
Na szczęście, na przekór wszystkiemu, jak długo trwa życie, człowiek przebywa w królestwie wolności, nawet gdyby miało ono być tak małe, że wręcz niezauważalne. Dlatego nigdy nic nie jest przesądzone. Nawet na dnie ludzkiego zniewolenia tli się iskra nadziei, że może być inaczej, że to nie koniec, że można poczuć smak prawdy i ujrzeć pełen blask światła. Na to nigdy nie jest za późno. Dlatego Jezus nas wciąż napomina. I nigdy się w tym nie zniechęci.
Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl
Dariusz Piórkowski jest współautorem portali www.mateusz.pl i www.tezeusz.pl, mieszka w Warszawie
© 1996–2006 www.mateusz.pl