www.mateusz.pl/mt/dp

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

Za progiem Europy

 

 

Wejście Polski do Unii Europejskiej można uznać za kamień milowy naszej najnowszej historii. Bo jeśli wierzymy w Opatrzność, która w niepojęty sposób prowadzi jednostki, narody i cywilizacje, aczkolwiek nieraz po krętych drogach burzliwych dziejów, to każde doniosłe wydarzenie kryje w sobie sens, który przekracza historyczne fakty. Co więcej, jeśli tak spojrzymy na naszą przeszłość i teraźniejszość, to dojdziemy do wniosku, że historia nie jest jedynie wypadkową ekonomiczno–politycznych zmagań ludzkości. Historia zmierza do ukrytego pod jej powierzchnią celu, a jej najgłębszą „tkankę” tworzą kultura i duchowość. Dzięki takiemu kluczowi możemy wyraźniej odczytać przesłanie, jakie Bóg kieruje do nas poprzez poszczególne zdarzenia.

Czym wobec tego jest powrót Polski po latach zawirowań i różnych doświadczeń do Europy? Z jednej strony chciałoby się powiedzieć, że tylko pewną dziejową formalnością. Przecież nasze korzenie tkwią głęboko w cywilizacji Zachodu. Zawsze łączyło nas z nim duchowe powinowactwo. Ukształtowało nas chrześcijaństwo obrządku łacińskiego. Do dzisiaj czytamy Arystotelesa, Sofoklesa, Dantego i Szekspira. Słuchamy chorałów, Palestriny, Bacha, Mozarta. Od wieków wolność jest dla nas jedną z najcenniejszych ludzkich wartości. Toteż w gruncie rzeczy wracamy tam, gdzie od zawsze było nasze miejsce.

Z drugiej strony wstąpienie do Unii jest dla nas wyzwaniem. A każde wyzwanie można by opisać zarazem jako dar i szansę, zadanie i próbę. Dar, bo pewnie jeszcze 20 lat temu nie spodziewaliśmy się tak rychłego wyzwolenia od komunizmu i tak szybkiego biegu wypadków. Szansa, gdyż nareszcie mamy pełnię możliwości twórczego rozkwitu w wolności, dzielenia się i współpracy z innymi. Zadanie, bo czeka nas jeszcze wiele pracy, wyrzeczeń, refleksji i uczenia się, jak funkcjonować w wielonarodowej rzeczywistości bez granic. Próba, bo stoimy przed konfrontacją z kulturową, religijną i narodową heterogenicznością, przed egzaminem, jaki przyjdzie nam zdać z wierności naszej wierze i dziedzictwu wielu pokoleń.

Skoro Bóg stawia nas przed tym niełatwym wyzwaniem, miast poddawać się euforiom, tudzież irracjonalnym obawom, lepiej dołożyć starań, aby wedle rady św. Pawła zrozumieć chwilę obecną (Por. Rz 13, 11). Popatrzmy więc najpierw z jakim bagażem doświadczeń wracamy na łono Europy. Kiedy Oświecenie przeorywało w XIX w. Europę Zachodnią, a idee rewolucyjne postulowały radykalny rozbrat z przeszłością, czołowi polscy pisarze i poeci podtrzymywali zniewolony naród na duchu, przypominając o zatraconych moralnych i duchowych wartościach. Kiedy państwa europejskie odradzały się z popiołów obu wojen światowych, my zmagaliśmy się nadal za Żelazną Kurtyną z kolejną zmorą dziejową, która jeszcze bardziej stłamsiła nasz potencjał i przysporzyła dodatkowych nieszczęść. Kiedy Zachód zachwycał się wolnością i możliwościami człowieka oraz postępem technicznym, my nie mieliśmy okazji poczuć jej smaku i pogrążaliśmy się w gospodarczym zapuszczeniu. Kiedy Kościół w Europie przechodził proces posoborowej odnowy i związane z nią wstrząsy, nasz katolicyzm stał się bastionem oporu wobec totalitarnego systemu.

Czy tego chcemy, czy nie ostatnie dwa wieki sprawiły, że mimo wspólnoty kulturowych korzeni, nasze drogi z Europą nieco się rozeszły. Niekorzystne byłoby dla Polski, aby rozminęły się jeszcze bardziej, zwłaszcza, że przynależymy do tego samego kręgu cywilizacyjnego. Różne doświadczenia poważnie odcisnęły się w naszej zbiorowej świadomości, a długoletnia izolacja, poprzecinana krótkimi chwilami zbliżenia, aż za bardzo odgrodziła nas od wielu przemian, jakie zaszły na zachód od Odry. Dlatego trzeba się cieszyć, że nie tylko nadszedł dla nas czas nadrobienia zaległości, ale także moment ujawnienia przed innymi tego, co w naszej kulturze cenne, może nieraz zapoznane, a co ubogaci również naszych sąsiadów. Co prawda, zanim do tego dojdzie, musimy się jeszcze trochę wysilić, bo trzeba nam na nowo ożywić drzemiący w nas potencjał odesłać do lamusa ostatnie podrygi homo sovieticus, przełamać niejedno uprzedzenie i lęk, skończyć z narzekaniem i nauczyć się troski o dobro wspólne.

Jestem przekonany, że dobrodziejstwo integracji ze Wspólnotą Europejską dotyczy obydwu stron. Przede wszystkim otworzy ona drogę do rozwoju dla ogromnej rzeszy młodego pokolenia, które wniesie do Europy sporo świeżości, inwencji, rzutkości, ale też przeszczepi wiele ciekawych pomysłów na polski grunt. Nasza wierność tradycji, specyficzne pojmowanie autorytetu, wytrwałość w walce o wolność, odmienna religijność zaintryguje z pewnością niejednego Europejczyka. Pikanterii dodaje jeszcze fakt, że geopolityczne położenie Polski sytuuje ją na pograniczu dwóch cywilizacji: zachodniej i bizantyjskiej (prawosławnej). Kraj, w którym przenikają się zachodnie i wschodnie wpływy, wzbudzi bez wątpienia nowy ferment także w myśleniu i zwyczajach Zachodu.

Wielu Europejczykom Wschód kojarzy się raczej dość niefortunnie. Ale właśnie takie cechy „wschodnie” jak: gościnność, zdrowa spontaniczność, wielość regionalnych tradycji, znaczenie więzi rodzinnych, odrębny styl myślenia i uczuciowości, inny stosunek do świata itd. wniosą jakiś świeży impuls do kultury zachodniej. Będziemy mieli więcej okazji, aby przez jeszcze większą łatwość i intensywność wyjazdów, pracy, studiów poznać się z bliska i stępić ostrze żywionych nawzajem stereotypów. Z czasem zwiększający się dobrobyt obniży też gwałtowne konflikty i nastroje społeczne w Polsce oraz przyczyni się do większej stabilności i zmniejszenia postkomunistycznego syndromu niepewności i frustracji.

Na czym jednak będzie polegać element próby i zadania w procesie jednoczenia się z Europą? Nie da się zaprzeczyć, że tak znamienne dla obecnej Europy podkreślanie roli tolerancji, praw człowieka, osobistej odpowiedzialności w kształtowaniu demokracji, będzie dla nas niebłahym zaskoczeniem. Wprawdzie Europejczycy szermując hasłami o godności ludzkiej, dialogu i poszanowaniu praw ludzkich, często sami nie wiedzą, gdzie leży ich źródło. Wszelako – jak pisał niedawno Gustaw Holoubek – „w dbaniu o rozwój jednostki, w odkrywaniu jej uzdolnień i możliwości, w jej wewnętrznym bogactwie Europa widzi szansę na zbudowanie wzorowego społeczeństwa”. U nas nawykliśmy raczej do „uspołeczniania” na siłę, przy równoczesnym dławieniu indywidualnej twórczości.

W kontekście odmiennych przejść dziejowych, niemałą trudnością będzie też zmierzenie się ze światopoglądowym pluralizmem, z którym niewątpliwie mamy do czynienia na Zachodzie. Przy czym od razu trzeba dodać, że taka ideowa różnorodność nie musi wiązać się z relatywizmem, a jej recepcja z bezkrytycznym wchłanianiem wszystkiego, co się tylko nawinie. Takie zróżnicowanie może być także przejawem bogactwa i wieloaspektowości rzeczywistości. A Polska, pomimo postępującej otwartości na inne kultury i prądy myślowe, jest wciąż dość jednorodnym narodem, zarówno kulturowo jak i etnicznie. To z jednej strony świadczy o jej tożsamości, z drugiej utrudni wejście w dialog z odmiennością, której nie można lekceważyć bądź z góry potępiać. Zamykanie się w fortecy, podnoszenie mostu zwodzonego i ostrzeliwanie intruzów zza jej murów, niewiele tu pomoże. Cała sztuka polega na tym, aby bez lęku umieć zachować własne poglądy i przekonania, a zarazem przyjąć to, co dobre w innych kulturach.

Nie ominie nas również swoisty „przewrót” w dziedzinie wiary i duchowości. Zeświecczenie i opustoszałe świątynie to na Zachodzie fakt bezsporny. W społeczeństwach o wysokich standardach ekonomicznych szybko dochodzi do głosu przeświadczenie, że bez Boga można się jakoś obejść. Już przed 35 laty niemiecki myśliciel Bernhard Welte pisał o tzw. bezistociu religii. Jako wierzący katolik zauważał w społeczeństwie taką formę religijności, która wprawdzie wyrażała się w zewnętrznych rytuałach i praktykach religijnych, zatracając jednocześnie żywotny kontakt z jej duchem. Tą duszą prawdziwej religijności jest świadoma i żywa więź z Bogiem. Jeśli jest ona znikoma wtedy religia, pomimo zewnętrznych pozorów, przestaje już być tym, czym być powinna.

Taki proces rozpoczął się także w Polsce, a nasili się jeszcze bardziej, jeśli nie podejmiemy wysiłku gruntownego pogłębienia i uzasadnienia wiary oraz płynących z niej zobowiązań. Motorem owego pogłębienia powinno być jeszcze wyraźniejsze zwrócenie uwagi na pierwszeństwo relacji Bogiem, a nie tylko na zbiór przepisów, przykazań i obostrzeń, które trzeba zachować. W konfrontacji z niektórymi specyficznymi fenomenami Zachodu takimi jak: kult ciała, ezoteryka, fascynacja tradycjami Dalekiego Wschodu, egzystencjalna pustka, kryzys prawdy, skrajny indywidualizm, zsekularyzowana kultura, czy upajanie się pozornie nieograniczonymi możliwościami ludzkiej wolności, wiara ugnie się pod naporem tych różnych „atrakcji”, jeśli nie uzyska silniejszego, duchowego i rozumowego zakorzenienia. W tym kontekście już nie wystarczą zrutynizowane praktyki, bo jako takie nie wypływają z samego rdzenia osoby, lecz są jej „powierzchowną” ekspresją. Nie angażują całości człowieczeństwa – stąd łatwo je porzucić, uczepić się religijnych namiastek, bądź zepchnąć religię w ciemny kąt duszy ludzkiej..

Wbrew spodziewanym, a może tylko prawdopodobnym trudnościom, nie należy jednak załamywać rąk. Ale Polacy nie powinni także zbyt pośpiesznie zachłystywać się wspaniałością obietnic i pożytków integracji. Członkostwo w Unii Europejskiej nie jest przepustką do raju. To raczej kolejna dziejowa lekcja i misja w naszej doczesnej wędrówce do rzeczywistego raju, podarowana nam przez Stwórcę, z której wiele możemy wynieść, jeśli nie pozwolimy się wodzić za nos interesowności, chęci dorobienia się za wszelką cenę, lękom czy fatalistycznym nastrojom. Czy i jak Polska podoła owemu wypłynięciu na szersze europejskie wody? Czas pokaże.

Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl

 

Artykuł ukazał się w londyńskiej „Gazecie Niedzielnej” na okoliczność wstąpienia Polski do Unii Europejskiej.

 

 

 

© 1996–2004 www.mateusz.pl