www.mateusz.pl/mt/dp

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

Co my właściwie świętujemy?

 

 

Dziwnie brzmi początek Ewangelii św. Jana, zwłaszcza dzisiaj (J 1). Świętujemy narodzenie Chrystusa, a tu ani słowa o poczęciu, o szopce, aniołach i sianku, o ojcu i matce. Św. Jan pisze tajemniczo o jakimś Słowie, o świetle i ciemności, mając na myśli tego samego Jezusa z Nazaretu, o którym opowiada św. Łukasz. Podaje nam najgłębszy i zarazem najbardziej szokujący powód naszego świętowania: ten Jezus z Nazaretu nie jest zwykłym dzieckiem – jest Stwórcą świata, tym, przez kogo wszystko się stało, który wszystko podtrzymuje w istnieniu.

A więc, co my właściwie dzisiaj świętujemy?

1. Lubimy Boże Narodzenie, ponieważ budzi w nas ukryte głęboko pragnienia. Widok niemowlęcia porusza w nas pragnienie życia, przysypane zwałami słabości i niemocy, z którą ścieramy się na co dzień aż nazbyt często. Urzeka nas prostota i pokój w konfrontacji z codziennym kieratem obowiązków i wewnętrznym chaosem. Pociąga wizja wspólnoty wobec lęku przed wykluczeniem i osamotnieniem. Cieszą prezenty, które w dobie „wyścigu szczurów”, produktywności i dyspozycyjności na zawołanie, podkreślają, że warci jesteśmy uwagi ze względu na nas samych. W głębi serca chcemy bowiem być obdarowywani po prostu za nic, a nie tylko za zasługi, osiągnięcia i sukcesy. Te pragnienie świadczą o tym, że istnieje świat niewidzialny, za którym tęsknimy. Czasem nieudolnie, czasem po omacku. Ale tęsknimy. Supermarkety i reklamy przedświąteczne starały się nam wmówić, że jest dokładnie na odwrót: „Sukces twoich świąt zależy od karpia, prezentów, choinek, dobrej kuchni, od tego czy poczujesz zapach lub magię świąt”.

2. Bóg stanął pośrodku nas jako człowiek, a nie anioł, czy inna istota. To znak, że człowiek posiada ogromną godność. Od poczęcia aż do śmierci. Bóg stał się człowiekiem nie dlatego, że tak wypadało, lecz ponieważ tak chciał. Człowiek nie jest więc byle kim. Ja i ty znaczymy wiele. Nie można człowieka sprowadzać do rzeczy, nie wolno nim pomiatać, wykorzystywać go, traktować jak towar czy tanią siłę roboczą. Każdy człowiek jest objawieniem Boga.

3. Bóg przyszedł na ziemię, aby zagwarantować nam dobrą przyszłość, aby uwolnić nas od lęku przed nią. Zatroszczył się o nas jak ojciec i matka w rodzinie o swoje dzieci. Rodzice, bez względu na to jakie mieliby słabości i ograniczenia, robią bardzo dużo, żeby zapewnić dzieciom dobry start w życiu. Pracują, żeby ich wykształcić, pomagają im w trudnych chwilach. Z reguły zależy im, aby dzieciom się powodziło. Ojciec w niebie pragnie nie tylko naszego szczęścia tutaj na ziemi. On widzi dalej. Jezus otworzył nam drogę do Ojca. I to od nas zależy, czy na nią wkroczymy.

4. Bóg przyjął człowieczeństwo, to znaczy również całą rzeczywistość ziemską jako swoją. Sprawy boskie i ludzkie nie wykluczają się. Gotowanie, sprzątanie, wychowanie dzieci, zmęczenie nie jest mniej boskie niż przesiadywanie w kościele i długie modlitwy. To wszystko będzie przez Boga ocalone, bo już zostało przez niego objęte. Jezus jest też doskonałym cżłowiekiem. Jadł, pił, śmiał się, płakał, był zmęczony, frustrował się, gniewał, potrafił być czuły, stanowczy i konsekwentny. Nie zakosztował grzechu, bo cóż to za radość móc zgrzeszyć. To nie jest coś prawdziwie ludzkiego. Do świętości nie dojrzewamy jedynie w kościele. To za mało. Do świętości dochodzimy w codzienności, zwykłości, w nużących nas nieraz obowiązkach, w budowaniu relacji z innymi.

5. „ Swoi nie poznali Go”. Bóg chce być przez człowieka poznany, to znaczy, pragnie wejść z nim w relację, w więź. Bogu nie chodzi o wtłoczenie nam do głów pobożnych prawd. Nie chodzi Mu o nasze zachwyty nad żłóbkiem. „O jak ładnie, ale wiesz Boże, ja już pójdę, bo nie mam czasu”. Abyśmy Go poznali, musiał przyjść do nas w sposób ukryty, w dziecku, w mężczyźnie. Chce przełamać w nas fałszywy lęk przed Nim, a zarazem domaga się od nas wolnej decyzji. Gdyby stanął przed nami w swoim majestacie, któż z nas nie padłby przed Nim na twarz? Bóg nie chce takiej „wymuszonej” relacji i posłuszeństwa. Nie chce wychować nas sobie metodą kija i marchewki.

6. W końcu Jezus przyszedł, aby oznajmić nam, że Bóg jest obecny „tu i teraz”, aby uczynić nas już na ziemi swoimi dziećmi – synami i córkami. „Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem” – tak pisał św. Atanazy i św. Ireneusz z Lyonu we wczesnym chrześcijaństwie.

Na Eucharystii nie wspominamy jakieś pobożnego wydarzenia z przeszłości. To nie jest zwykła rocznica urodzin Chrystusa. Na pasterce śpiewaliśmy „Dziś się narodził Chrystus Pan Zbawiciel”. W jakim sensie Chrystus dzisiaj się rodzi wśród nas? Niewidzialnie. Tak jak ukrył swoje bóstwo w dziecku, tak dzisiaj ukrywa się w chlebie i winie. W tajemniczy sposób Bóg rodzi się jako człowiek do końca świata. Po konsekracji na pozór nic się nie zmienia. Chleb i wino wyglądają i smakują tak samo jak przed konsekracją. A jednak kiedy Go przyjmujemy, stajemy się uczestnikami Jego boskiej natury. Przyjmując świadomie i z właściwą intencją Ciało Pana stajemy się Chrystusami, ludźmi na Jego podobieństwo. W ten sposób Bóg się w nas rodzi. Nie tylko w czasie świąt, ale w każdym sakramencie. Czy my zdajemy sobie z tego sprawę, jak bardzo Bóg się do nas zbliża? On nas przemienia w siebie. Nikt nie stanie przed Ojcem w niebie, jeśli czy tu na ziemi, czy po śmierci, nie zostanie przemieniony na podobieństwo Chrystusa – Syna Ojca. To jest najgłębszy sens i cel Bożego Narodzenia, i Wielkiejnocy.

A to oznacza, że nie możemy po wyjściu z kościoła żyć tak, jakby nic się nie stało. Ta dobra nowina powinna być dla nas źródłem wielkiej radości, że nie jesteśmy jakimiś sierotami. Po swojej stronie mamy Emmanuela – Boga z nami. Cieszmy się, radujmy, dziękujmy Bogu za to wybranie, na które niczym nie zasługujemy.

Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl

 

Dariusz Piórkowski SJ, obecnie pracuje jako duszpasterz akademicki w DA „Xaverianum” w Opolu

 

 

 

© 1996–2006 www.mateusz.pl