www.mateusz.pl/mt/dp

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

Trudny rok 2010

 

 

Chrześcijanie wierzą, że wydarzenia dokonujące się w czasie nie są jedynie splotem przypadków. W świecie – by odwołać się tutaj do słów Bernharda Häringa – obecna jest „żywa ręka Boga piszącego w ruchach społecznych, przełomach naukowych, filozoficznych i teologicznych koncepcjach”.

Dlatego soborowa konstytucja „Gaudium et spes”, podkreśla, że owocne wypełnianie misji przez Kościół nakłada na niego obowiązek badania znaków czasu i wyjaśniania ich w świetle Ewangelii, „tak aby mógł w sposób dostosowany do mentalności każdego pokolenia odpowiadać ludziom na ich odwieczne pytania dotyczące sensu życia obecnego i przyszłego oraz wzajemnego ich stosunku do siebie” (GS, 4).

Znaki czasu to historycznie zmienne sposoby wypowiadania się Boga, często za pomocą niedoskonałej ludzkiej ekspresji. Podobnie jak wypowiedział się wcześniej przez proroków, a potem „przez swego Syna”, człowieka, dzisiaj również nie przestaje do nas kierować apeli w pośrodku ludzkiej rzeczywistości: w życiu osobistym, społecznym a także w Kościele, który nie jest odseparowany od świata i historii.

Wszelkie wydarzenia, które przykuwają naszą uwagę, intrygują, szokują oraz podają w wątpliwość różne oczywistości, mogą być wyrazem ukrytego działania Opatrzności. Często zawierają onesobie jakąś treść mobilizującą do myślenia, wyzwanie, wobec którego nie możemy przejść obojętnie. Problem polega jednak na tym, że te znaki nigdy nie są nieskazitelnie czyste i przejrzyste. Podobne są raczej do uprawy pszenicy wymieszanej z kąkolem. Aby je właściwie odczytać, potrzeba wysiłku rozeznania, modlitwy, wewnętrznej wolności, i namysłu.

Znaki czasu mogą być pozytywne i negatywne. Najkrócej rzecz ujmując ich pozytywność wskazuje na obecne w świecie przejawy dobra. W ten sposób Opatrzność pragnie je uwypuklić, skłonić człowieka do dziękczynienia lub zachęcić do wzmożonych wysiłków, by to dobro zachować i pomnożyć. Na przykład, takim pozytywnym znakiem obecnego czasu jest zakrojona na niespotykaną jak dotąd skalę międzyludzka solidarność z ofiarami różnych kataklizmów, możliwa między innymi dzięki rozwojowi mediów i szybkiej komunikacji.

Negatywne znaki czasu to wydarzenia, tendencje i kierunki myślowe, które w oczach Bożych jawią się jako czerwone światła dla ludzkości, jako napomnienia i wezwania do nawrócenia. Kościół mówi w tym kontekście o „strukturach grzechu”. Wojny, głód, niesprawiedliwość społeczna są znakiem czasu, chociaż nie pochodzą wprost od Boga, ale domagają się od poszczególnych jednostek stosownej reakcji, zmiany myślenia lub zachowań. Tak czy owak, znaki czasu, w jakiejkolwiek formie by się nie pojawiły, motywują i zachęcają ludzkość do działania.

Próbując spojrzeć na mijający rok w Kościele na świecie i w Polsce, chciałbym zwrócić uwagę na kilka znaków czasu, które wydają mi się szczególnie ważne. Z pewnością jest ich o wiele więcej, ale niepodobna tutaj skoncentrować się na wszystkich.

Papieskie troski i drogowskazy

Mało kto zwrócił uwagę na nieprzypadkowy tytuł najnowszej książki Benedykta XVI: „Światłość świata. Papież, Kościół i znaki czasu”. Właśnie w tym wywiadzie-rzece, Ojciec Święty wyjaśnia aktualne znaki czasu w świetle Ewangelii i stara się na nie odpowiedzieć. Wprawdzie światowe media zredukowały, niestety, całą książkę do wypowiedzi na temat stosowania prezerwatyw, Papież porusza w niej znacznie więcej palących spraw, nurtujących Kościół i współczesny świat.

Wiele uwagi poświęca skandalom pedofilskim w Kościele, potrzebie reformy formacji kapłanów i wspólnej odpowiedzialności za zaistniały kryzys zarówno po stronie duchownych jak i świeckich. Przyznaje również, że biskupi i kuria Rzymska popełniła w tej materii sporo błędów. Równocześnie Ojciec Święty dzieli się otwarcie doświadczeniem swojej wiary w obliczu niegasnącej krytyki. Szczerze wyraża się o znoszeniu ciężaru związanego z piastowanym przez niego urzędem, a przy tym odrzuca możliwość rezygnacji z tego powodu, bo „kiedy niebezpieczeństwo jest wielkie, nie wolno się poddać i uciec”. Benedykt XVI odsłania się w wywiadzie jako świadek wiary i, często, niewygodny prorok.

W pewnym sensie ta książka dobrze podsumowuje jego tegoroczne pielgrzymki apostolskie, które zdominowane były przez dwa wiodące tematy: postępującą sekularyzycję Europy i próby jej zaradzenia, wspieranie malejących wspólnot wierzących oraz skandale seksualne wśród duchownych.

Zdecydowane kroki, jakie Papież podejmuje w sprawie nadużyć seksualnych nie są jedynie wynikiem medialnego „przyparcia do muru”. Niemal podczas każdej wizyty zagranicznej Benedykt XV spotykał się z ofiarami wykorzystywania seksualnego przez księży w geście pojednania i prośby o przebaczenie, bo dostrzegł głębsze przyczyny tego kryzysu.

W maju, lecąc do Portugalii, Ojciec Święty nazwał skandale seksualne czymś przerażającym i powiedział, że „największe prześladowanie Kościoła nie pochodzi z zewnątrz, lecz od środka wskutek grzechu członków Kościoła”. Obecne doświadczenia Kościoła są, zdaniem Papieża, częścią cierpień zapowiedzianych w trzeciej tajemnicy fatimskiej, a także skutkiem słabnącej wiary.

Ścierając się z narastającą sekularyzacją, zwłaszcza w Europie, Benedykt XVI nie obwinia za ową sytuację jedynie jakiegoś nieokreślonego wroga zewnętrznego, (jak relatywizm czy zwątpienie w prawdę), który destabilizuje Kościół. Antidotum na osłabienie wpływu chrześcijaństwa na życie indywidualne i społeczne nie należy, zdaniem Papieża, poszukiwać przede wszystkim w tropieniu wrogów, lecz w osobistym nawróceniu i poważnym namyśle nad zmianą sposobu funkcjonowania Kościoła w dzisiejszym świecie.

W homilli w Lizbonie usłyszeliśmy taką diagnozę osłabienia wiary wśród chrześcijan: „Być może za bardzo zaufaliśmy kościelnym strukturom i programom, oraz podziałowi władzy i funkcji”. Jeśli chcemy postawić tamę sekularyzacji, kontynuuje Papież, priorytetem powinna być osobista formacja wiary, która prowadzi do ewangelicznego świadectwa. Jeśli chcemy sprostać wyzwaniom współczesności, nie możemy pielęgnować wizji Kościoła, który swoją siłę upatruje we władzy, instytucjach i politycznym wpływie.

Na początku listopada Benedykt XVI odwiedził również Hiszpanię, w tym Santiago de Compostela i Barcelonę. Wiemy, że szczególnie w ostatnich dwóch latach rząd Jose L. Zapatero przyjął ustawę o małżeństwach osób tej samej płci, dyskutował o ograniczeniu religii w szkołach, o usprawnieniu procedury rozwodowej, o dalszym zliberalizowaniu prawa do aborcji, oraz o wspieraniu badań nad ludzkimi embrionami.

O dziwo, Papież nie skrytykował bezpośrednio rządu hiszpańskiego, lecz wezwał wierzących do odnowy w wierze. Podczas homilli na mszy św. w Barcelonie wołał: „Europa musi otworzyć się na Boga, wyjść na spotkanie z Nim bez lęku”. Jedynie pośrednio stwierdził, że działania prowadzące do rzekomego wyzwolenia z dyktatu chrześcijaństwa, opierają się na fałszywym przekonaniu, że „Bóg jest rywalem człowieka i wrogiem jego wolności”.

Także podczas kwietniowej wizyty na Malcie, upamiętniającej pobyt św. Pawła na tej wyspie, Benedykt XVI mówił w homilii, że “Kościół został zraniony przez nasze grzechy”. Nawiązując do św. Pawła, który rozbił się na statku u wybrzeży Malty, Papież zwrócił uwagę, że to dramatyczne wydarzenie było częścią Bożych planów i doprowadziło do nowego początku. Niewątpliwie ta refleksja jest również aluzją do skandali seksualnych, które wstrząsnęły Kościołem w Europie i Stanach, a także do kryzysu wiary chrześcijańskiej. Nawet jeśli Kościół przechodzi obecnie przez fazę bolesnego oczyszczenia i wstrząsu, w świetle wiary może to być konieczny etap na drodze do wewnętrznej odnowy.

Papież, interpretując te dwa znaki czasu, dobitnie zaznacza, że zarówno duchowni jak i wierni ponoszą odpowiedzialność za stan Kościoła i wzywa wszystkich do nawrócenia. Niestrudzenie przypomina o naszych korzeniach i konieczności osobistego zaangażowania w rozwój życia duchowego. Nie udaje przy tym, że w Kościele wszystko jest w porządku i nie próbuje zamiatać trudnych spraw pod dywan. Widać, że jego wizja Kościoła staje się coraz bardziej pokorna. Ojciec Święty wsłuchuje się także w głosy nieprzychylne chrześcijaństwu i spogląda w przyszłość z nadzieją, chociaż ma wiele powodów do smutku.

Nasze polskie znaki czasu

Mając na względzie powyższe wypowiedzi Benedykta XVI, myślę, że mijający rok 2010 przyniósł nam kilka ważnych wydarzeń, które można zaklasyfikować jako znaki czasu Kościoła w Polsce. Wśród nich wymieniłbym trzy: katastrofa smoleńska i kontrowersje wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim, beatyfikacja ks. Jerzego Popiełuszki, oraz list o. Ludwika Wiśniewskiego OP wraz z przeciekem jego wypowiedzi do mediów.

Katastrofa samolotu pod Smoleńskiem, chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się wydarzeniem czysto świeckim, w moim odczuciu była również takim gromem z jasnego nieba, dramatycznym i bolesnym przypomnieniem, że w kraju szczycącym się katolicyzmem, nie możemy kształtować życia politycznego i społecznego w oparciu o niekończące się wzajemne oskarżanie i antagonizmy. Fakt, że w tej tragedii straciliśmy wielu cennych ludzi, był również paradoksalnym wezwaniem do tego, abyśmy docenili to, co mamy i przestali podcinać gałęzie, na których siedzimy. Myślę, że w tle tych wydarzeń szybko pojawiły się dwa pytania: Jak dzisiaj winna wyrażać się nasza miłość do Ojczyzny, do rodaków żyjących w tych samym kraju, do sąsiadów i w końcu do nieprzyjaciół? Co zrobić, aby poprawić jakość publicznego dyskursu i twórczo zmierzyć się z wyzwaniami, które stają przed nami w Polsce?

Początkowo wydawało się, że w chwilach narodowego milczenia i żałoby zaczęliśmy z pokorą szukać szczerej odpowiedzi na te pytania. Znowu mieliśmy nadzieję, że może coś się zmieni. Na pewno, jakieś zmiany zaszły. Niestety, te krótkie momenty zadumy dla wielu z nas były jedynie ciszą przed burzą. Zamiast spodziewanego pojednania, już w trakcie przygotowań do pogrzebu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wybuchły spory o miejsce jego pochówku, a po uroczystościach pogrzebowych jeszcze bardziej się nasiliły. I wszystko wróciło do normy. Na Krakowskim Przedmieściu rozegrał się godny ubolewania spektakl, w którym obie strony konfliktu poważnie nadwątliły zalążki nadziei podarowanej nam przez Opatrzność.

Paradoksalnie, katastrofa smoleńska obnażyła w naszym kraju ogromny deficyt zdolności do przebaczenia, słuchania i ocalania wypowiedzi bliźniego, kłopoty z uznaniem różnorodności, chociaż większość narodu polskiego przyznaje się do katolicyzmu. Ks. Andrzej Draguła trafnie pisze, że naszą polską scenę polityczną i społeczną charakteryzuje w dużej mierze polityczna starotestamentalność. „Jej wyznacznikami pozostają: sąd, rozliczenie czy zemsta kryjące się pod płaszczem sprawiedliwości”. Nie inaczej wygląda sprawa w różnych środowiskach kościelnych.

Jeśli na przepychanki i spory związane z krzyżem pod Pałacem Prezydenckim spojrzymy z tego punktu widzenia, to nie były one jedynie incydentem „oszołomów” stojących po dwóch stronach barykady. To raczej symboliczne i tragiczne ucieleśnienie kondycji polskiej wiary i niewiary. Nie pierwszy raz okazało się, że w Polsce wiara i krzyż są traktowane instrumentalnie (nie tylko przed Pałacem) do tego stopnia, że niektórzy gorliwi obrońcy krzyża użyliby go do staranowania tych, którzy myślą inaczej, chociaż ich „przeciwnicy” często wyznają tę samą wiarę i żyją w tym samym kraju.

Poza tym, wiara, która opiera się li tylko na walce o jej zewnętrzne przejawy (jakby rzeczywiście krzyża trzeba było bronić) odsłania raczej swoje radykalne ubóstwo, czyli brak pogłębionej refleksji i rzeczywistego zrozumienia czym jest krzyż w chrześcijaństwie. Takie fanatyczne podejście nie dopuszcza do siebie faktu, że także w Polsce nie unikniemy obecności idei, a także wyznających je ludzi, które wobec chrześcijaństwa są obojętne albo reprezentują inne systemy wartości.

Co wobec tego powiedzieliby prześladowani za wiarę pierwsi chrześcijanie, i wielu współczesnych wyznawców Chrystusa, którzy nie bronili z zajadłością krzyża, lecz oddawali życie za Jezusa z przebaczeniem na ustach?

Herold przebaczenia

Nikt w Watykanie nie planował, aby beatyfikacja ks. Jerzego Popiełuszki odbyła się tuż po tragedii smoleńskiej i pogrzebie jej ofiar, czyli na początku czerwca. A jednak to wydarzenie w tajemniczy sposób zbiegło się czasowo i ideowo z posmoleńskimi sporami. Myślę, że to nie był przypadek, zwłaszcza jeśli wspomnimy na fakt, że ks. Jerzy również bronił wartości chrześcijańskich, krzyża i wyznawania wiary. Tyle że w zdecydowanie innej sytuacji społecznej i religijnej.

Błogosławiony męczennik mężnie opowiadał się po stronie uciemiężonych, ale czynił to w sposób, który nie uwłaczał chrześcijańskiemu powołaniu. Abp Amato w homilii na mszy św. beatyfikacyjnej w Warszawie przypominał, że ks. Jerzy „domagał się wolności sumienia obywatela i kapłana przy pomocy jedynie duchowych środków, takich jak prawda, sprawiedliwość oraz miłość”. Biorąc pod uwagę wydarzenia roku 2010 w Polsce, uważam, że kluczowym przesłaniem życia i męczeństwa ks. Jerzego, jakie winniśmy sobie wziąć szczególnie do serca, jest głoszenie bezwzględnej roli przebaczenia w życiu chrześcijanina, zwłaszcza w odniesieniu do nieprzyjaciół. W jednej ze swoich homilii święty kapłan wołał w ten sposób: „Módlmy się byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”. Nie zagrzewał wiernych do wyrażania nienawiści i agresji wobec komunistycznych władz. Przeciwnie, wzywał do przebaczenia, ale też wiedział, że o taką zdolność przebaczenia trzeba prosić.

Ta beatyfikacja była kolejnym przypomnieniem ze strony Opatrzności w mijającym roku, że droga do prawdziwego pokojowego rozwoju w naszej Ojczyźnie i Kościele wiedzie przez pojednanie i oddawanie naszych lęków przed rozmaitymi wrogami i zagrożeniami w ręce Chrystusa.

Bóg mówi również przez media

Trzecią odsłoną bolesnej i, według mnie, nieco zaprzepaszczonej lekcji, którą otrzymaliśmy z woli niebios w 2010 było napisanie, a później ujawnienie treści listu o. Wiśniewskiego OP do nuncjusza apostolskiego i niektórych biskupów. Odnoszę wrażenie, że w całym tym zamieszaniu, zwłaszcza w oficjalnych wypowiedziach biskupów, zabrakło postawienia jednego fundamentalnego pytania: A może Opatrzność chciała nam przez to coś istotnego powiedzieć?

Nie zgadzam się z tezą o. Dariusza Kowalczyka SJ, wyrażoną w tekście „Kościół w minionym roku”, że istotne wydarzenia kreowane są głównie przez Kościół (czyli kogo?), i że nie powinniśmy reagować „na to, co ktoś inny, nie zawsze z dobrymi intencjami, nam podsunie”. Wedle tego schematu o. Kowalczyk SJ zinterpretował również list o. Wiśniewskiego OP jako „wydarzenie nadmuchane i zmanipulowane”. Jeśli tak podejdziemy do sprawy, to wszystko, co przychodzi spoza hierarchii, a szerzej spoza Kościoła, będzie pozbawione jakiegokolwiek znaczenia.

Do odrzucenia przesłania listu nie wystarczy bowiem argument, że pojawił się on w „Gazecie Wyborczej”, albo że nic nowego w nim nie było. Przypomnijmy sobie, że gdyby „Rzeczpospolita” nie opublikowała artykułu na temat skandalu związanego z abpem Juliuszem Paetzem, być może niewiele zmieniłoby się w tej sprawie. Gdyby nie głosy wielu ludzi świeckich oddanych Kościołowi, abp Stanisław Wielgus prawdopodobnie nadal byłby metropolitą warszawskim. A jednak właśnie te reakcje, może nie zawsze wyważone i doskonałe, ale wypływające z troski o Kościół, wpłynęły na decyzje najpierw Jana Pawła II, a potem Benedykta XVI. Czy obaj papieże ulegli zwykłej manipulacji mediów?

Z perspektywy czasu trzeba więc uznać, że w tych „świeckich” działaniach przebijał się do Kościoła w Polsce głos Opatrzności, bo najwyraźniej inaczej się nie dało dotrzeć. Podobnie działo się w związku z aferami pedofilskimi w Europie. Szybko jednak o tym aspekcie Bożego działania zapominamy. A myślę, że właśnie przez te publikacje Bóg odświeża naszą pamięć i próbuje wybudzić z duchowej drzemki. Niestety, niektórzy wierzący notorycznie twierdzą, że Bóg nie może działać w ten „nieświęty” sposób i że ujawnianie skandali jest wyłącznie medialną nagonką lub działaniem sił ciemności.

Publiczne reakcje na treść listu lubelskiego dominikanina pokazały również, że wciąż nie potrafimy rzeczowo rozmawiać o problemach w Kościele i o jego roli w dzisiejszym społeczeństwie. Bo problemy istnieją. Co więcej, nie mamy nawet takich narzędzi w obrębie formalnych struktur Kościoła, które by to umożliwiały. Kiedy niektórzy wierni publicznie wypowiadali się w sprawie agenturalnej współpracy abpa Wielgusa, jeden z biskupów nazwał ich poczynania” łamaniem konkordatu”, twierdząc, że świeccy nie mają prawa niczego mówić na ten temat i w ogóle wara im od Kościoła (czyli hierarchii). Niby dlaczego? Czy wierni świeccy są odpowiedzialni tylko za zabezpieczenie materialnych potrzeb Kościoła?

Na podobnej zasadzie został w większości krytycznych wypowiedzi potraktowany o. Wiśniewski OP. Właściwie, w opinii niektórych, to w ogóle nie powinien się był odzywać, bo kto go do tego upoważnił? Jeżeli więc mamy wyciągnąć jakąkolwiek naukę z tego znaku czasu, to sądzę, że najpierw chodzi o uczenie się wewnątrzkościelnego dialogu, począwszy od umiejętności słuchania, zamiast czekania aż będzie za późno. Skoro oburzamy się, że inni (niezaangażowani w Kościół)rozpętują dyskusję, to dlaczego sami tego nie robimy? Najprawdopodobniej dlatego, że sama dyskusja o Kościele jawi się często jego liderom jako zagrożenie, bezpodstawna krytyka, czy dokładanie biskupom, zwłaszcza, że ciągle utożsamiamy Kościół z duchowieństwem.

Z drugiej strony, ciekawe, że na wielu forach list o. Wiśniewskiego OP wywołał falę burzliwych dyskusji. Dlaczego? Oto okazało się, że wbrew pozorom wielu dyskutantów poczuło się częścią Kościoła, i bynajmniej nie zabrali głosu, aby ten Kościół skompromitować. W praktyce bowiem nie mają takiej możliwości, aby wypowiedzieć to, co myślą, być usłyszanym i docenionym. W tych internetowych i gazetowych debatach jak zwykle ujawniły się rozbieżności. Jedni odsądzili o. Wiśniewskiego od czci wiary, widząc w nim odstępcę i heretyka, a inni podzielali jego troski i spostrzeżenia. To samo często dzieje się w Kościele polskim w szerszej skali. Nie ulega jednak wątpliwości, że różnice w reprezentowanym przez dyskutantów rozumieniu Kościoła oraz jego roli w kraju i w dzisiejszym świecie, są ewidentne. Nie można udawać, że ich nie ma i wyciszać dyskusję.

Podsumowując, myślę, że wydarzenia ostatniego roku w naszym kraju skłaniają do postawienia sobie kilku ważkich pytań. Jak Kościół i wierzący w dzisiejszej Polsce mają być obecni w sferze publicznej? Czy zbitka Polak- katolik nie zaczyna być pustym sloganem, służącym co najwyżej do walki politycznej i wykluczania się nawzajem? Jakie stanowisko powinniśmy zająć wobec tych, którzy nie podzielają wartości chrześcijańskich? Jak poradzić sobie z narastającą różnorodnością także w obrębie katolików, wynikłą chociażby z tego, że młodzi ludzie podróżują za granicę i mają inne doświadczenie Kościoła powszechnego? Jak zmierzyć się z ogarniającą także nasz kraj sekularyzacją, za którą, jak twierdzi Benedykt XVI, również my częściowo ponosimy odpowiedzialność? Jak otworzyć się na wewnętrzną reformę Kościoła, jego struktur, sposobów komunikacji i głoszenia Ewangelii?

Nie mam gotowej odpowiedzi na te pytania, ale jestem przekonany, że musimy sobie na nie prędzej czy później udzielić odpowiedzi, jeśli chcemy budować Kościół i społeczeństwo w wolnej Polsce w sposób godny chrześcijan. Nade wszystko sądzę, że u końca tego roku i na początku nowego powinniśmy prosić Boga zarówno o przebaczenie jak i o uzdrowienie naszych poranionych relacji społecznych i wewnątrzkościelnych. Powinniśmy robić wszystko, co w naszej mocy, by dążyć do narodowego pojednania i szukać dróg społecznego i kościelnego porozumienia.

Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl

 

Dariusz Piórkowski, jezuita, studiuje obecnie filozofię na Boston College w USA.

 

 

© 1996–2011 www.mateusz.pl