DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
Joanna Petry Mroczkowska, Niepokorne święte, Wydawnictwo WAM Kraków 2011, ISBN: 978-83-7505-863-5 |
W polskiej praktyce duszpasterskiej pojęcie świętości jakby ciągle jeszcze nie wyzwoliło się z drogiego konserwatyzmowi czaru lukrowanych hagiografii. Nawet najdelikatniejsza próba krytycznego spojrzenia uznana jest za niewłaściwość, niedyskrecję, dyskredytację.
Dariusz Piórkowski SJ: Pani Joanno, na czym polega świętość?
Joanna Petry-Mroczkowska: Na ten temat napisano już zapewne tysiące opasłych tomów. Dla mnie święty jest przyjacielem Boga i człowieka, więc świętość polega na codziennym budowaniu takiej relacji. Czasem z wielkim entuzjazmem, czasem z niemałym wysiłkiem.
Czy dzisiaj trudniej jest być świętym niż dawniej?
Nie przypuszczam, żeby jakieś czasy szczególnie ułatwiały czy utrudniały świętość. Wtedy chyba można byłoby mówić o „niesprawiedliwości dziejowej”.
Jak zdefiniowałaby Pani świętość tak, aby była ona pociągającą ofertą dla współczesnego człowieka, który całymi dniami gna, by pogodzić pracę z domem, by zadowolić szefa. Jak mówić o dążeniu do świętości rodzicom, którzy trapią się, co wrzucić do garnka i jak poradzić sobie z wychowaniem dzieci?
Myślę, że właśnie kluczem jest tu słowo przyjaźń. I dobroć, a przynajmniej życzliwość. Jan Paweł II mówił o „wyobraźni miłosierdzia”.
Mieszka Pani zarówno w Polsce jak i w Stanach. Czy dostrzega Pani różnice w postrzeganiu świętości w Kościele polskim i amerykańskim?
W Polsce świętość to niestety jeszcze ciągle bardziej cuda i okazja do „wypraszania” tego czy owego, niż wzór, inspiracja w codzienności. W Stanach, w homiliach bardzo często podkreśla się, że zwykli ludzie, nawet nie będąc tego świadomi, przez swoje postępowanie mają wpływ na życie innych. Jesteśmy wspólnotą ludzi głęboko współzależnych i nie wystarczy tylko klęczeć długo w kościele, nawet na dwa kolana. To w Stanach mówi się wiernym:”Może dzisiaj będziesz jedynym znakiem Bożym, wersetem z Pisma, z którym ktoś inny się spotka”. Czy to nie zobowiązuje? Jako chrześcijanin/nka mam być odpowiedzialnym ewangelizatorem na co dzień, ze świętem włącznie. I tu nie chodzi o awantury z przeciwnikami ideologicznymi. Świętość rodzi dobro.
Co myśli Pani na temat ukazywania świętości w historii Kościoła? Czy nie ma tam zbyt wiele lukru, odbrązawiania i pozłacania tego, co w świętych szare, zwyczajne i słabe?
Pierwszymi świętymi byli męczennicy, a więc ludzie w najwyższym stopniu heroiczni. Potem krąg się rozszerzył także o pustelników i wybitnych duchownych. Przez stulecia „przyjęty” żywot świętego był kanonem, wzorem, który powielano opisując póżniejszego świętego. Święty był ideałem doskonałości obowiązującej w danym momencie historycznym. Opisywano go jako istotę w praktyce bezgrzeszną.. Akcentowano skrajności ascezy oraz cuda, często domniemane.
A jak to wygląda dzisiaj?
W polskiej praktyce duszpasterskiej pojęcie świętości jakby ciągle jeszcze nie wyzwoliło się z drogiego konserwatyzmowi czaru lukrowanych hagiografii. Nawet najdelikatniejsza próba krytycznego spojrzenia uznana jest za niewłaściwość, niedyskrecję, dyskredytację. Z tego powodu żywot taki jest dziś z gruntu podejrzany. Odstręcza jako nieprawdziwy, nudny i nieżyciowy. Bo zanadto wyidealizowany. Święci miewają często podwójne żywoty. Jeden historyczny, drugi w pobożnych książkach, który toczy się własnym torem.
Ks. Jan Kracik w książce „Święci wielcy i pomniejsi” przypomniał wypowiedź Leona XIII: „Gdyby Ewangelię pisano dziś, to usprawiedliwiono by zaparcie się Piotra, a zdradę Judasza pominięto by milczeniem, żeby nie urazić godności kolegium apostołów.’ Chociaż zdanie to liczy ponad sto lat, w trakcie których miał miejsce II Sobór Watykański, ciągle nie brak jego adresatów.
Zdaje się, że w naszej polskiej tradycji Dzień Zaduszny kładzie się cieniem na uroczystość Wszystkich Świętych. Ludzie wyjeżdżają na groby, idą na cmentarze i w ten sposób święci, ci kanonizowani, i ci anonimowi, schodzą niejako na drugi plan. Czy zgodzi się Pani z tą obserwacją?
Tak. Bo my Polacy bardziej niż inni mamy skłonność do ponuractwa. Nie uważamy za stosowne cieszyć się mnogością cudownych postaci świętych i wiarą w piękno nieba, gdzie się z nimi możemy spotkać. Na Bożą radość patrzymy podejrzliwie, wydaje się nam niestosowna. Wolimy uciec w tradycję zniczy i spotkań rodzinnych, w których oczywiście nie ma absolutnie nic złego.
Zbigniew Herbert w wierszu „Co robią nasi umarli” pisze o zmarłym ojcu, który we śnie każe synowi pilnować kwiatów w ogrodzie; poleca, aby jego pieniądze rozdać ubogim, podarowuje mu spinki z perłą. Czy uważa Pani, że nasi krewni, tam „w górze” interesują się światem; obserwują, co my tutaj porabiamy i troszczą się o nas?
Świętych Obcowanie jest sprawą aż tak ważną, że znalazło się w Wyznaniu Wiary. Tak, lepiej to oddaje poezja, bo tej więzi nie można ująć w matematyczne regułki.
Właśnie nakładem Wydawnictwa WAM ukazała się Pani książka „Niepokorne święte”. Skąd ten pomysł i zainteresowanie świętymi? Przecież mamy już tyle opowieści o świętych kobietach. No i dlaczego tylko o kobietach, a nie o mężczyznach?
O świętych kobietach wbrew pozorom wiemy ciągle niewiele. O pewnych niby dużo, o wielu pisało sie niezbyt ciekawie, o bardzo wielu nic. A jakież to ciekawe życiorysy! Ile w nich przygód w drodze do Boga! Tak naprawdę, dopiero teraz o kobietach mogą pisać kobiety. Przedtem była to domena niemal wyłącznie duchownych. Prześledziłam dwadzieścia parę tych wybitnych postaci i było to pasjonujące przedsięwzięcie. Do poprzedniego wydania doszła pierwsza Australijka Mary MacKillop i amerykańska milionerka Katharine Drexel.
Na czym polega owa „niepokorność” kobiet i czy to oznacza, że święci mężczyźni byli „pokorni”?
Sprawę upraszczając na potrzeby dzisiejszych zsekularyzowanych czasów, w których cnotę pokory uważa się jeśli nie za wadę, to za coś archaicznie niepotrzebnego, pokora to zdolność do samokrytyki, dystans do siebie. Na pewno mężczynom tak nie „wciskano” pokory. Pokorna, i to w znaczeniu uległa, oraz milcząca miała być kobieta. Czyli niepokorna była ta, która ośmielała się mówić i działać. Takie wybitne niewiasty odznaczały się „męstwem”, były śmiałe i odważne. Ale ponieważ uważano, że to kobietom nie przystoi, najczęściej w reakcji obronnej musiały się tłumaczyć, powtarzać, że są głupie, nieuczone, marne.
Czym różni się świętość kobiety od świętości mężczyzny?
Myślę, że niczym w Boskiej perspektywie. Ale w realiach ludzkich bywa inaczej. Historia do niedawna nie była przychylna kobietom, nawet świętym. Wystarczy powiedzieć, że do XIX wieku 87 procent świętych kanonizowanych wywodziło się spośród mężczyzn. Nie wierzę w „płciowy” geniusz, ale wierzę w indywidualne talenty każdej osoby ludzkiej. Warto się temu przyglądać, odkrywać bogactwo ludzkich charakterów.
Jak mamy przeszczepić, na przykład, model średniowiecznej świętości do naszej obecnej rzeczywistości? W czym te święte mogą nas dzisiaj zainspirować? Czy powinniśmy przywdziać zbroję jak św. Joanna D’Arc i ruszać do boju? Albo zamknąć się w klasztorze jak św. Teresa z Avili bądź św. Teresa od Dzieciątka Jezus? Nie każdy też stanie się Matką Teresą z Kalkuty.
Ale każdy wierzący może z entuzjazmem szukać przyjaźni z Bogiem. I starać się w swoim środowisku emanować dobrocią, czyli kochać bliźniego.
A Pani zdaniem, co człowiek powinien zrobić, aby zostać świętym? Czy mamy jeszcze jakieś szanse? Czy świętość jest tylko dla wybranych?
Wszyscy są powołani, ale nie wszyscy mają motywację. Pomaga w tym poczucie wdzięczności, które uczy rozpoznawać dobro i nim się dzielić.
Która święta lub święty jest Pani ulubionym patronem? I dlaczego?
Szczególnie kocham św. Teresę z Lisieux. Ale jak powiedział Szymon Hołownia we wstępie do mojej książki: O przyjaźni nie zawsze chce się mówić na rynku.
Ale powiedzmy coś o geniuszu Teresy od Dzieciątka Jezus, Doktora Kościoła, do dzisiaj niezwykle popularnej. Teresa – o czym się zazwyczaj wie – odkryła, że własna słabość nie przeszkadza w oddaniu się Bogu. Ale mało kto wie, że przed śmiercią odczuła szczególną bliskość z niewierzącymi. W zakonie szczególnym „patronatem” objęła działalność misyjną. Myślę, że jak niewielu innych może być patronką tak potrzebnej dziś „nowej ewangelizacji”, o której mówi bł. Jan Paweł II.
Mam podziw dla misjonarzy (paru świętym misjonarkom poświęciłam też rozdziały książki). Absolutnie nie chodzi tu o prozelityzm, czyli nawracanie za wszelką cenę, o krucjaty i potyczki z poganami czy innowiercami. Bo co to znaczy być misjonarzem? Znaczy to „iść do ludzi, by ich zbliżyć do Pana Boga” według słów (i czynów) kard. Adama Kozłowieckiego SJ. (Nawiasem mówiąc przepiękna postać. Wiele przeszedł, dał z siebie wszystko, kilkadziesiąt lat pracował w Rodezji Północnej.) Powiedział też: „W dobroci jest ratunek dla świata i źródło szczęścia.”
No właśnie. O cierpieniu i ogromnym wysiłku nie mówię, Ale stawiam tezę: nie ma przegranego, nieszczęśliwego, zgorzkniałego świętego. Prawdziwa świętość promieniuje radością i ufnością.
Rozmawiał Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl
Joanna Petry Mroczkowska – z urodzenia krakowianka, doktor filologii romańskiej, tłumaczka, eseistka, krytyk literacki. W ostatnich latach zajmuje się tematyką dotyczącą kultury amerykańskiej i chrześcijańskiego feminizmu. Wydała „Amerykańską wojnę kultur” (1999), „Siedem grzechów głównych dzisiaj” (Znak, 2004). W listopadzie ukaże się zmienione i rozszerzone wydanie „Niepokornych świętych” (WAM, 2011). Ponadto autorka publikowała w „Więzi”, „Znaku”, „W drodze”, „Liście”, „Tygodniku Powszechnym”, „Gościu Niedzielnym”. Obecnie mieszka w Stanach, i częściowo w Krakowie.
Dariusz Piórkowski, jezuita, obecnie mieszka w Krakowie i pracuje jako redaktor naczelny w Wydawnictwie WAM. Współpracuje z „Mateuszem” i portalem „Deon.pl”. Ostatnio wydał „Słowo w naczyniach glinianych. Medytacje na Wielki Post i Triduum Paschalne”.
© 1996–2011 www.mateusz.pl