DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
Wdzięcznością zajęli się ostatnimi czasy również amerykańscy naukowcy, zaliczając ją do grona najprzyjemniejszych uczuć. Z właściwym sobie pietyzmem analizują wdzięczność pod kątem jej pozytywnego wpływu na nastrój człowieka i samoocenę. Podkreślają również jej „profilaktyczne” działanie chroniące przed rozmaitymi uciążliwymi przypadłościami: zazdrością, pretensjonalnością czy marudzeniem, które mogą wywołać zdrowotne perturbacje.
Co ciekawe, Robert A. Emmons w książce „Jak nowa nauka o wdzięczności może uczynić twoje życie lepszym”, wydanej w 2007 roku, stawia mocniejszą tezę. Po długoletnich badaniach doszedł on do wniosku, że wdzięczności nie można sprowadzić do zwykłego uczucia. Jest ona „ głębszym i bardziej złożonym fenomenem, który odgrywa kluczową rolę w dążeniu człowieka do szczęścia”.
O wdzięczności pisano już wtedy, gdy nikomu się jeszcze nie śniło, że istnieje Nowy Świat. Celowali w tym stoicy, zwłaszcza Seneka i Cyceron. Ten ostatni stwierdził, że „wdzięczność jest nie tylko największą cnotą, lecz matką wszystkich innych cnót”.
Znacznie później, założyciel jezuitów, św. Ignacy Loyola, uznał niewdzięczność za korzeń całej ludzkiej biedy. W liście do Szymona Rodrigueza, jednego ze swoich pierwszych współtowarzyszy, pisze, że „niewdzięczność jest najbardziej okropna ze wszystkich grzechów (...) Jest zapominaniem o otrzymywanych łaskach, pożytkach i błogosławieństwach. Jako taka jest ona przyczyną, początkiem i źródłem wszystkich grzechów i nieszczęść”.
Przede wszystkim, Ignacy zalicza niewdzięczność do grzechów kardynalnych, czyli rodzących inne nieprawości. Ale tej przywary nie znajdziemy w klasycznym katalogu siedmiu grzechów głównych. Inni święci pisali, że wylęgarnią ludzkich występków jest pycha, tudzież jej współczesny terminologiczny odpowiednik – egoizm. Po prawdzie, niewdzięczność nie pada zbyt daleko od rozłożystego drzewa pychy, a może nawet żyje z nim w doskonałej symbiozie. Interesujące jest również zestawienie obok siebie trzech synonimów „przyczyna, źródło i początek”, co ma, jak sądzę, dobitniej podkreślić wagę tego stwierdzenia. Gdyby Ignacy spotkał się z Cyceronem, na pewno zgodziliby się, że obaj piszą w gruncie rzeczy o tym samym, tyle że z różnych punktów widzenia.
Podobnie jak w wielu innych sprawach intuicyjnie wyczuwamy czym jest wdzięczność. Ale gdybyśmy ją mieli opisać, możemy natrafić na niemałe trudności. A to z racji tego, że wszystkie sfery w naszym życiu są ze sobą powiązane. Nakładają się na siebie i przenikają wzajemnie. Spróbujmy więc wyłuskać w telegraficznym skrócie zręby cnoty wdzięczności.
Psychologowie mają rację, że wdzięczność występuje pospołu z uczuciem radości. To przyjemne przeżycie sygnalizuje, że wpadliśmy w objęcia jakiegoś dobra. Łacińskie „gratitudo” (wdzięczność) pochodzi zarazem od słowa „gratia” – „łaska, przysługa” oraz „gratus” – „przyjemny”. Przez którą twarz, choćby najbardziej zasępioną, nie przemknie promyk uśmiechu na widok uśmiechającego się niemowlaka? A i dodatkowy grosz, który nieoczekiwanie wpadnie nam do portfela, rodzi satysfakcję. Cieszą nas rozmaite podarki, bo zdajemy sobie sprawę, że ktoś o nas pamięta i nas lubi. Wdzięczność jest echem, wydłużeniem, świętowaniem radości. Jeśli ktoś wyświadcza mi dobro, nieważne w jakiej formie, uznaje tym samym, że jestem wart tego daru. Człowiek wdzięczny cieszy się, kiedy ktoś zauważa jego godność, zalety i piękno, zwłaszcza, kiedy się tego nie spodziewa i jest zaskoczony hojnością swego dobroczyńcy. Właściwą glebą dla wzrostu wdzięczności jest więc zdrowe poczucia własnej wartości. „Wdzięczność jest najpierw rozpoznaniem dobroci w swoim życiu” (R. Emmons). Trudno jednak być wdzięcznym za swoją dobroć sobie samemu. Zakrawałoby to jeśli nie na obłęd, to z pewnością na groteskową błazenadę.
Człowiek niewdzięczny tak naprawdę nie ceni siebie. Zarówno wtedy, kiedy bierze zachłannie jak i wtedy, kiedy nie potrafi przyjąć daru. To dwie strony tego samego medalu. Smutny i wiecznie niezadowolony z siebie nie widzi zbyt wielu powodów do wdzięczności. Ponurak karmi się tym, czego nie ma. Patrzy w otchłań bez dna, która go z wolna pożera jak czarna dziura.
W polskim słowie wdzięczność wybrzmiewa pokrewieństwo z wdziękiem i pięknem. Według starożytnych filozofów, piękno i dobro to dwa aspekty tej samej rzeczywistości. Człowiek wdzięczny jest i staje się coraz bardziej piękny, pociągający, miły i upragniony. Bynajmniej nie w znaczeniu fizycznej atrakcyjności, lecz duchowego blasku, który zaczyna od niego promieniować i wpływać na innych. Wdzięczność utrzymuje w ciągłym ruchu cyrkulację dobra w świecie, wszak, jak pisał George Bernanos, „między nami jest tylko wymiana dóbr. A tylko Bóg daje, On jeden”.
Ktoś powiedział, że gdyby w świecie królowało jedynie okrucieństwo i interesowność, wdzięczność należałoby wymyślić. Tylko jak? Na szczęście, jej istnienie potwierdza, że świat jeszcze zupełnie nie zwariował, a ludzie nie ulegli zezwierzęceniu. Piękno przejawia się nadal w ludzkiej rzeczywistości, a wdzięczność jest specjalnym naczyniem, które wydobywa je na światło dzienne. Z punktu widzenia moralności społecznej pełni ona również rolę papierka lakmusowego, czynnika motywującego i wzmacniającego ludzi do czynienia dobra. Wdzięczność sprawia, że życie rozkwita, a także odradza się w tych sferach, w których ząb przyzwyczajenia nadgryzł jego żywotne korzenie.
Składanie podziękowania zasadza się zarówno na umiejętności przyjmowania jak i dawania, dwóch równobrzmiących strunach miłości. Jeśli jedna z nich zacznie szwankować lub zerwie się, wdzięczność gaśnie. Egoista wprawdzie otworzy ręce na podarek, ale zatrzyma się tylko na radości, że coś dostał. Nie dopuści do siebie, że jest coś komuś winien. I że taka „powinność” to sumie miła rzecz. „Pycha nie chce być dłużna” (La Rochefoucauld). Dlatego wdzięczność najbujniej krzewi się w człowieku pokornym.
Przyjęcie daru zobowiązuje. Dobro do czegoś wzywa. Na pewno nie do handlu wymiennego w myśl zasady: ja tobie tyle ile ty mi. Nie chodzi również o wyprany z uczuć „moralny obowiązek” w duchu kantowskiej etyki. Odwzajemnienie to coś więcej niż spontaniczny odruch.
Według św. Tomasza z Akwinu wdzięczność to cnota społeczna, która buduje i pielęgnuje relacje. Inspirując się myślami Seneki, święty Doktor Kościoła uczy, że wdzięczność zapuszcza korzenie w miłości i ”dołącza się” do sprawiedliwości, czyli należy do jej wielodzietnej rodziny, chociaż zachowuje swoją specyfikę. Zdaniem Akwinaty, człowiek sprawiedliwy oddaje każdemu to, co się jemu należy na zasadzie równoważności lub międzyludzkiej umowy (dogadania się). Jeśli płacę 100 zł, powinienem otrzymać towar odpowiadający tej wartości. Wdzięczność również dąży do oddawania i ten akt wznosi człowieka na wyższy szczebel doskonałości.
Jednakże często, wskutek obdarowania a nie zapożyczenia się na amen, człowiek staje się tak wielkim dłużnikiem, że w żaden sposób nie jest w stanie zrekompensować wyświadczonego mu dobra. W wielu sytuacjach zachodzi niedająca się zniwelować dysproporcja między wielkością daru i darczyńcy a możliwością odwzajemnienia. Niepodobna bowiem „oddać” coś równorzędnego Bogu za dar stworzenia, a rodzicom za to, że nas poczęli, zrodzili i wychowali.
Dlatego wdzięczności nie można stawiać na równi ze sprawiedliwością, ponieważ jest ona specyficznym zwróceniem długu, nie w znaczeniu prawnym, lecz moralnym. Często odwzajemnienie bardziej polega na dobrej woli niż na samym skutku, gdyż zdarza się, iż nie mamy takiej możliwości, aby w pełni odwzajemnić dar, ale jesteśmy zobowiązani, by uczynić to cząstkowo, okazując wdzięczność na naszą miarę. W stosunku do Boga będzie to religijność (cześć, adoracja, uwielbienie); wobec rodziców – szacunek, poważanie i pomoc, gdy tego potrzebują; w relacji do Ojczyzny i społeczeństwa – zachowywanie prawa tak, by nie zakłócić społecznego porządku. Św. Tomasz celnie zauważa, że należy również zwracać uwagę na dyspozycję i intencję dobroczyńcy, a nie tylko na wielkość daru. Ktoś może nam dać materialnie niewiele, ale z ogromnym zaangażowaniem – od serca. Z tego punktu widzenia, dar staje się wtórny, a kluczowe jest nastawienie darczyńcy.
Etymologia słowa „wdzięczność” dostarcza nam kolejnej ważnej cechy, wpisanej w tę cnotę. Słowa „dzięki” i ”dziękować” to echa czeskiego „diek” i ”dekovat”, przejęte z kolei od niemieckiego „danken”, blisko spokrewnionego z ”denken” – myśleć. Martin Heidegger mawiał, że „myślenie jest dziękowaniem”. (Denken ist Danken). Podobnie wyrażał się Graham Chesterton, upatrując w dziękowaniu „najwyższą formę myśli”.
Już w Starym Testamencie wdzięczność ściśle związana jest ze wspominaniem i przywoływaniem chwalebnych dzieł Boga z przeszłości, które ufundowały podwaliny Narodu Wybranego. Św. Ignacy Loyola przywiązuje w ”Ćwiczeniach Duchowych” ogromną wagę do „pamiętania” o Bożych dobrodziejstwach, które uwidaczniają się w widzialnym świecie i w życiu poszczególnych ludzi. Jak bardzo leży mu to na sercu, widzimy zwłaszcza w strukturze jego kontemplacji dla uproszenia miłości. Właśnie tam człowiek przeżywający rekolekcje na najpierw wspomnieć, co otrzymał i zadać sobie trud nazwania owych darów. Wdzięczność w aliansie z pamięcią zaprasza człowieka do podróży w przeszłość, aby przeszyć ją swym rozświetlającym spojrzeniem jak noktowizor w środku nocy. A wszystko po to, by przekonać człowieka, że nie wziął się znikąd i ktoś go podtrzymuje.
Ignacy wie, że rzeczywistość stworzona utkana jest z łańcucha powiązanych ze sobą przyczyn. Kto patrzy wnikliwie na świat, zauważy, że nic ani nikt poza Bogiem nie pochodzi od siebie samego. Wszelkie istnienie jest łaską, a przynajmniej nie pozwala się łatwo i banalnie wytłumaczyć. W tym sensie, wdzięczność ćwiczy zarówno pamięć jak i szczególny wymiar naszego myślenia, ponad-naukowy, w którym nie tyle chodzi o dociekanie skomplikowanych filozoficznych zależności, lecz o rozpoznawanie wywołane zdziwieniem i zachwytem. Rzadki to rarytas w naszych czasach.
W wierszu „Słońca wieczorny blask w rzece” Leopold Staff pisał:
„Spiętrzono z myśli górę mądrości uczoną
Wśród nocy na ślęczeniu spędzanych bezczynnie
I, dociekając cudu Twego, przeoczono
Cud największy, że cudy dzieją się codziennie”.
W świecie pozostawione są ślady tajemnicy, sygnały, które ona ciągle do nas wysyła. Tylko, że to my musimy je zauważyć i wychwycić. I wcale nie potrzebujemy do tego usilnego wytężania wzroku z mikroskopem elektronowym w ręku. Zostawmy to specjalistom. Wystarczą nam nasze oczy, słuch, dotyk i rozum. Ponadto, zastanawianie się nad sobą i nad swoim życiem, chroni przed wirusem powierzchowności, który zaszczepia w człowieku infantylne przekonanie, że właściwie nikomu nic nie jest dłużny, bo wszystko się w życiu należy.
Św. Ignacy Loyola stawia dziękczynienie na pierwszym miejscu w rachunku sumienia. Wbrew pozorom nie jest to modlitwa mająca na celu „rachowanie” grzechów, lecz zauważanie Boga działającego w codzienności, a także obserwowanie sposobu, w jaki odpowiadam na to działanie. Pierwszym krokiem w tej metodzie modlitwy jest nazwanie i wypowiedzenie darów, łask i radości, które dostrzegłem w minionym dniu. I uwielbienie Boga. To coś w rodzaju „rekonesansu”, zaczerpniętego z nomenklatury wojskowej, a oznaczającego przeszukiwanie i ekplorowanie czegoś w celu zebrania informacji. Ignacy zaleca, aby coś podobnego czynić w odniesieniu do własnego życia i otaczającej rzeczywistości. Oczywiście, takie uważne badanie wymaga wysiłku, zwłaszcza, że na ogół otrzymujemy od Boga codziennie „to samo”, więc łatwo możemy się do darów przyzwyczaić.
Jeśli człowiek nie zauważa darów, to znaczy, że jego uwaga biegnie gdzie indziej, w rejony nadętej niezależności i urojonej autonomii. Człowiek niewdzięczny ostrym cięciem przecina pępowinę zależności, łudząc się, że właściwie to już niewiele go łączy z Bogiem i ludźmi, a przy tym zazwyczaj czuje się niewiarygodnie pewny siebie.
Przeciwieństwem wdzięczności jest nie tylko egoizm, ale również zgorzknienie, użalanie się nad przeszłością, która bezpowrotnie minęła oraz zniechęcenie. Niewdzięcznik chciałby cofnąć czas. Nie godzi się na zastaną rzeczywistość. Tymczasem wdzięczność często opiewa to, co było, bo niczego nie można już powtórzyć. Każda chwila, nawet jeśli nie została należycie wykorzystana, została nam przekazana w prezencie. Jej samo zaistnienie jest wystarczającym powodem do wdzięczności. Niewdzięczny bez ustanku kwęka, że jego pięć minut w życiu jeszcze nie nadeszło albo że już dawno się skończyło. I tak czeka po próżnicy. Wpatruje się w zamgloną przyszłość, zamykając oczy na to, co już jest. Jeśli człowiek żyje chwilą obecną i wie, że innej nie ma, cała jego przeszłość będzie również błogosławieństwem.
Karykaturą wdzięczności jest również lizusostwo, przekupstwo i służalcze płaszczenie się przed kimś, od kogo człowiek otrzymał wiele, ale ciągle mu za mało i nadal spodziewa się profitów. Taka załgana cnota przeszyta jest interesownością i subtelnie zawoalowanym egoizmem.
Jeśli cnota jest dobrym nawykiem, który wyraża się nie tylko od wielkiego dzwonu, lecz stale, wdzięczność nie powinna ograniczać się do zwykłej, spontanicznej reakcji wobec otrzymania tego, czego chcemy, a nawet tego, czego się nie spodziewaliśmy. Cnota wdzięczności nie wyraża się jedynie w chwilowych gestach okazywanych na poczekaniu, lecz raczej w usposobieniu nacechowanym wyczuleniem na dobro. Chodzi o wdzięczność “na okrągło”, czyli taką, w której zauważamy małe rzeczy i nie nużymy się szukaniem dobra, nawet w nieprzyjemnych sytuacjach. Marelisa Fábrega pisze na swoim blogu: „Zacznij wnosić wdzięczność do twojego doświadczenia zamiast czekać na pozytywne wydarzenia po to, aby dopiero wtedy poczuć się wdzięcznym”.
Sobór Watykański II w Konstytucji o Kościele “Lumen gentium” czyni dziękczynienie jednym z istotnych zadań królewskiego kapłaństwa wszystkich wiernych (LG 10). Anselm Grun OSB pisze, że „gdy wychwalamy Boga, Stwórcę całego świata, stworzenie ukazuje się nam w nowym, innym świetle. Nie skupiamy się już na problemach świata”. Nie jesteśmy duchowymi daltonistami, lecz rozróżniamy w świecie niezliczoną gamę kolorów, nie tylko w odcieniach czerni i szarości. Życie tętni w nas coraz bardziej.
Nic dziwnego, że Mistrz Ekhart pisał do swoich podopiecznych: „Gdyby twoją jedyną modlitwą powtarzaną przez całe życie było “dziękuję”, nic więcej nie byłoby potrzebne”.
Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl
Dariusz Piórkowski, jezuita, obecnie mieszka w Krakowie i pracuje jako redaktor naczelny w Wydawnictwie WAM. Współpracuje z „Mateuszem” i portalem „Deon.pl”. Ostatnio wydał „Słowo w naczyniach glinianych. Medytacje na Wielki Post i Triduum Paschalne”.
© 1996–2011 www.mateusz.pl