DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
W życiu istnieją sprawy błahe, ważne i pilne. Nie każda sprawa ważna jest pilna i nie każda pilna ważna. O ile jeszcze jako tako potrafimy je rozróżnić w głowie, o tyle często nie radzimy sobie z tym, którą z nich w danym momencie się zająć.
Na przykład, dorosły syn ma mamę w podeszłym wieku. Przesiaduje całymi dniami samotna w domu. Syn słusznie myśli sobie: „No wypadałoby w końcu do niej wpaść, wypić kawę, porozmawiać. W końcu to moja mama – ważna sprawa”. Ale tygodnie mijają. Bo trzeba jeszcze zrobić to i tamto, tam pojechać, kogoś spotkać, coś załatwić, skończyć robotę na czas. A czasu wciąż brakuje. I tak sobie kalkuluje: „W sumie mama może jeszcze poczekać. Nic się przecież nie stanie. To nie jest pilna sprawa”. I tak to, co naglące w rzeczywistości wypchnęło to, co ważne. Pewnego dnia mama nagle umiera. Syn, dowiadując się o tym, wyrzuca sobie: „Jaka szkoda, że nie zdążyłem z nią spotkać się przed śmiercią. Jaki ze mnie tępak. Tyle razy chciałem do niej pojechać, ale jakoś nie wyszło. Tyle spraw na głowie, a człowiek ma tylko dwie ręce i nie może być wszędzie w tym samym czasie”.
Mnie się wydaje, że dzisiejsza przypowieść (Mt 22, 1-14) traktuje właśnie o tym, jak nie pomieszać spraw ważnych z pilnymi, nie mówiąc już o błahych. Bo bywa i tak, że potrafimy przyczepić do rzeczy drugorzędnych jak rzep do psiego ogona. I długo nie możemy się od nich odczepić. Kiedyś uderzyło mnie, jak to spora grupa ludzi, przy jednym z supermarketów, koczowała całą noc, żeby dostać odtwarzacz DVD za parę złotych. Chciało się. Nie było zimno. Najwidoczniej ocenili, że bardzo potrzebują takiej rzeczy. Czy wystaliby tyle w kościele, by w końcu przyjąć Pana Jezusa do swoich serc?
Bez wątpienia sprawą ważną jest w tej przypowieści zaproszenie na ucztę weselną. A więc coś, co nie zdarza się nam codziennie, ani nawet co tydzień. Coś wyjątkowego. Ale tak po prawdzie ta uczta weselna to przyjście Chrystusa, to Jego ciągła obecność na ziemi, którą on sam porównuje właśnie do wesela. Zaproszenie na ucztę to powołanie przez Chrystusa do bycia Jego uczniem. O dziwo na tym weselu nie tyle się tańczy i śpiewa, co je. I to nie byle co.
Ciekawe, dietetycy zachęcają nas, aby unikać tłuszczu, mięsiwa i słodyczy, bo nam cholesterol skoczy, bo będziemy pulchni i krągli, a przecież wszędzie trąbią, że mamy być wiotcy, szczupli i atrakcyjni. A tu Bóg mówi o jedzeniu „tłustych i najpożywniejszych mięs”, do syta i w obfitości; zaprasza na biesiadę jak za króla Sasa. Oferuje nam najwyborniejsze wino i treściwe dania, a nie sucharki czy paluszki z wodą mineralną. Te tłuste woły i wina to znak hojności Boga, znak tego, że On chce nasycić nasze pragnienia; chce nam dać to, co najlepsze, a nie jakieś ochłapy, bo nas ceni. A czy my, jeśli chcemy ugościć kogoś, kto dla nas jest ważny, nie zastawiamy suto stołu, czym chata bogata tym rada?
Zasiadanie do stołu było i chyba nadal jest podstawowym sposobem zawiązywania ludzkiej wspólnoty. Ten, kto uczestniczy w uczcie, należy do wspólnoty. Oczywiście, nie chodzi o szybkie połknięcie z kimś hot doga przy budce na dworcu, chociaż czasem i tam może się coś ciekawego wydarzyć. Natomiast kiepsko ucztuje się z ludźmi, których zupełnie nie znamy. Na urodziny i wesela chyba rzadko zapraszamy ludzi nieznajomych i obcych.
A więc bycie zaproszonym do kręgu uczniów Chrystusa to wielki zaszczyt i wybranie. Chrystus zwraca się do mnie jak do najbliższej osoby: „Przyjdź na moją ucztę. Zaczerpnij z moich darów. Bądź człowiekiem radości i pokoju”.
I tutaj pojawia się niemiła niespodzianka. Zaproszeni na ucztę jeden po drugim odmawiają, a nawet zachowują się skandalicznie. Cóż, w pojedynczych przypadkach można odmówić. Ja też nie jestem taki pewien, czy w te pędy pośpieszyłbym do Londynu, gdybym otrzymał zaproszenie od królowej angielskiej na wystawny obiad. Ale żeby wszyscy zaproszeni się wymówili, i to po dwukrotnym zaproszeniu, a nadto jeszcze ubili tych, którzy im je doręczyli, to już jest wielce niepokojące. Dwukrotne zaproszenie świadczy o tym, że to naprawdę ważna sprawa i że gospodarzowi naprawdę na nich zależało. To powinno dać do myślenia.
W wymówkach idzie o sprawy pilne. Uprawa pola i handel. Tyle że takie rzeczy można przesunąć na później. Przecież zaproszenie nie przyszło dzień przed weselem, lecz z dużym wyprzedzeniem. Zaproszeni po prostu ocenili, że to wesele nie jest dla nich istotne. Albo uznali, że może to i ważne, ale nie aż tak żeby człowiek miał nie spać po nocach i biec co tchu jak kot z pęcherzem. Może niejeden sobie pomyślał: „Tak, pójdę na tę ucztę, a potem gospodarz będzie oczekiwał, żebym się zrewanżował. Co to, to nie. Lepiej zostać w domu. Niech sobie sam świętuje”. Tak czy owak, odrzucając to zaproszenie, niedoszli goście sami sobie zaszkodzili, bo uznali, że nie są wybrani i docenieni przez gospodarza.
Ta przypowieść uczy nas, abyśmy w miarę często sprawdzali, jakie są nasze priorytety w życiu. Czy z ich hierarchią wszystko jest w porządku? Czy jako chrześcijanie rzeczywiście odpowiadamy na zaproszenie Chrystusa? Czy uczestniczymy w Jego uczcie? A może często jest tak, jak pisze Dante w „Boskiej Komedii”: „Niebo was wzywa i krążąc wokoło, wieczną wam krasę ukazuje swoją; a wasze oczy patrzą tylko w ziemię”.
Ciekawe, że gospodarz mimo wszystko nie zniechęca się ludźmi. Wcale nie mówi: „Skoro tacy jesteście, to ja już nigdy nie zorganizuję żadnej uczty dla nikogo”. Zapytajmy się, jakbyśmy się czuli, gdyby nikt nie przyszedł na nasze wesele,urodziny, prymicje.
Gospodarz nie lubi tworzyć śmieci. Jedzenie nie może być zmarnowane. Jeśli postanawia coś spełnić, to tak się stanie. Mówi jedynie: „Zaproszeni nie byli jej godni”. To konsekwencja ludzkiego wyboru, a nie kara. Poleca jednak zaprosić dobrych i złych, ale nagle zauważa jednego z gości, który nie ma szaty weselnej i wyrzuca go z uczty. Jak to pojąć? Według św. Mateusza, ci, którzy odpowiedzieli na zaproszenie Chrystusa, a więc, jak ufam, my wszyscy, muszą się zaangażować. Muszą przyjąć warunki bycia Jego uczniem i je realizować. Św. Augustyn mówił w kazaniu: „Jest prawdą, że nie ma innej drogi do Boga niż przez chrzest, ale nie każda ochrzczona osoba dojdzie do Boga”. Formalna przynależność do Kościoła nie wystarczy. Samo przyjmowanie sakramentów nie wystarczy. To, że jestem „w środku” nie oznacza jeszcze, że zbawienie mam pewne jak w banku.
Ale nawet jeśli się pogubię, mogę wrócić. Naprawić można nawet największą stratę, bo istnieje miłosierdzie. Bóg może zwrócić się do mnie: „człowieku, udaremniłeś moje pierwotne plany wobec ciebie. Obecnie mam inną myśl: powołuję cię do nowego życia” (Ladislaus Boros). Gdyby tak nie było, Syn nie przyszedłby na ten świat.
Eucharystia to uczta Chrystusa i Kościoła. Wciąż rzadko myślimy o niej w tych kategoriach. Wymaga ona nie tylko czystego serca (co nie znaczy doskonałego), lecz także głodu i tęsknoty, a po jej przyjęciu lub po prostu uczestniczeniu w niej, ciągłego zastanawiania się, co jest ważne, a co pilne i co wybrać. I wymaga odważnej decyzji, by mimo wszystko odwiedzić samotną mamę, póki nie będzie za późno.
Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl
Dariusz Piórkowski, jezuita, obecnie mieszka w Krakowie i pracuje jako redaktor naczelny w Wydawnictwie WAM. Współpracuje z „Mateuszem” i portalem „Deon.pl”. Ostatnio wydał „Słowo w naczyniach glinianych. Medytacje na Wielki Post i Triduum Paschalne”.
© 1996–2011 www.mateusz.pl