DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
Komuż z nas nie przydarzyło się chlapnięcie językiem do kogoś bliskiego, czy powiedzenie o jedno słowo za dużo? Czy nie dopuściliśmy się pochopnego osądu, drobnego kłamstewka, by ocalić własną twarz, ale po chwili poczuliśmy się winni? Czy ani razu nie poniosły nas nerwy, ale gdy tylko ostygnęliśmy w zapalczywości, zaczęliśmy wyrzucać sobie impulsywność? Jeśli znamy takie doświadczenia, to w pewnym sensie łatwiej będzie nam zrozumieć przypowieść o dwóch synach (Mt 21, 28-31).
Najpierw zwróćmy uwagę na jej kontekst w Ewangelii św. Mateusza. Jezus opowiada tę krótką opowieść na drugi dzień po swoim uroczystym wjeździe do Jerozolimy. Poprzedniego popoludnia wypędził przekupniów z dziedzińca świątyni, wstrząsając posadami nieźle prosperującego biznesu. Tym śmiałym krokiem poruszył jednak do żywego nadzorujących wszystko religijnych przywódców. Zatrwożeni arcykapłani w te pędy pospieszyli na świątynny plac. No i doszło do słownej potyczki. Adwersarze domagali się, aby Chrystus wytłumaczył się ze swoich „postępków” i wyjaśnił kto uprawnił Go do takich działań. A wszystko po to, aby Jezusa przyszpilić i zakwestionować Jego rosnący autorytet wśród ludu. W odpowiedzi Jezus zadaje im pytanie o źródło posłannictwa św. Jana Chrzciciela. Przez swoje krętactwa i przewrotność faryzeusze nie byli jednak w stanie stwierdzić, kto kazał Janowi chrzcić, bo musieliby uznać, że zarówno prorok jak i Chrystus działają w imieniu Boga. W tej krótkiej przypowieści Chrystus próbuje postawić przywódców religijnych przed lustrem, dając im jeszcze jedną szansę przemiany.
Zauważmy, że obaj synowie z przypowieści zostali postawieni przed wyborem. Nie ma tutaj mowy o narzucaniu woli przez ojca. Przeciwnie, do obu z nich ojciec zwraca się z wielką czułością, licząc na ich dobrą wolę, na co wskazuje użycie słowa „dziecko”. Uderzające jest jednak to, że chociaż ojciec nazywa pierwszego syna słowem wyrażającym bliską relację, dla syna ojciec to pan. Wystarczyło jednak, że syn oddalił się o parę kroków, a pan nagle spadł z piedestału. „Grzeczny” syn, okazawszy pozory szacunku, poszedł swoją drogą. Wszystko na pokaz, byleby wzbudzić dobre wrażenie albo po to, by uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji i ewentualnie gniewu ojca.
Drugi syn, który od początku nie miał zamiaru stroić takich fanaberii, odmówił z marszu. Co prawda, w swojej niezaprzeczalnej szczerości wypadł marnie, ale, koniec końców, zabrał się do roboty. Jednakże w jego przypadku pomiędzy odmową a udaniem się do winnicy zrodziła się jeszcze inna reakcja. Św. Mateusz pisze, że „krnąbrny” syn „opamiętawszy się, poszedł do winnicy”. Pojawia się tutaj imiesłów czasu przeszłego od greckiego czasownika metamelomai – „żałować, że coś się nie udało”, który w takim sensie występuje tylko dwa razy w Nowym Testamencie, właśnie w Ewangelii św. Mateusza.
To wyrażenie określa emocjonalną komponentę żalu. W szerokim znaczeniu, jest to uczuciowe doświadczenie gorzkiego skutku jakiegoś nieroztropnego działania, podjętego niekoniecznie ze szczytnych motywów. To taki krótki błysk, niemalże instynktowne odczucie emocjonalnego dyskomfortu w ciele i psychice, rodzaj bólu i smutku z powodu zrobienia czegoś niestosownego jak dziecko, które dostaje wypieków, kiedy wyjdzie na jaw, że coś przeskrobało. Jest to więc żal zorientowany na siebie, zajęcie się sobą pod wpływem odniesienia jakiejś porażki. Mateusz jeszcze raz używa tego samego słowa opisując zachowanie Judasza po zdradzie, który również ”użalił się nad sobą”, kiedy zobaczył, że Chrystus został niewinnie skazany. Coś go wewnętrznie zabolało na skutek jego postępku. To był zalążek nawrócenia. Ale, niestety, uczucie żalu nie poprowadziło go ku Chrystusowi, lecz ku rozpaczy i samobójstwu. Potrzebna była jeszcze odpowiednia decyzja woli, oderwanie wzroku od siebie. W przeciwieństwie do celników i grzeszników, u Judasza nie doszło do zerwania z tym, co wzbudziło ów emocjonalny ból, czyli do nawrócenia w sensie ścisłym – zmiany myślenia i zwrócenia się do Boga, które rodzi radość. Okazuje się więc, że uczucie żalu to zaledwie przykry sygnał wewnętrznego nieładu. Pełne nawrócenie zakłada poważniejsze zaangażowanie wolności, przekraczające chwilowe uczucie.
Nie wiemy do końca, co po odejściu sprzed oblicza ojca zrozumiał „nieposłuszny” syn, iż od zasmucenia się sobą przeszedł jednak do czynu. Może po prostu wywnioskował, że nie wypada odnosić się do ojca w taki sposób? Może odkrył, że kierowało nim zwykłe lenistwo: „Nie chcę pracować, bo akurat nie mam na to ochoty”. Albo jego „nie chcę” oznaczało przekorę: „Nie pójdę do winnicy, bo ty próbujesz mnie zagonić do roboty”. Może jego początkowy opór wyrażał lęk przed trudem i wcale nie odzwierciedlał tego, co rzeczywiście myślał? Tak czy owak, Jezus w ogóle się nad tym nie rozwodzi. Natomiast podkreśla wagę uczuciowego „opamiętania się” – żalu, który jest bodźcem i uwerturą do nawrócenia.
Mamy tutaj ciekawą biblijną wskazówkę odnośnie nawrócenia. Autentyczny zwrot w życiu nie wyraża się jedynie w wypowiedzeniu słowa, czy w zreformowaniu myślenia. Nie może też zatrzymać się wyłącznie na uczuciach. Jest raczej „kombinacją” wszystkich tych elementów, a więc tym, co Pismo św. nazywa „nawróceniem sercem”, ponieważ cały człowiek, z duszą i ciałem, bierze udział w tym procesie. Ciekawe, że w Ćwiczeniach Duchowych, które zmierzają do uporządkowania życia i świadomego wyboru Chrystusa, św. Ignacy Loyola kładzie duży nacisk na uczucia. Podczas rozważania grzechów pierwszych ludzi, aniołów i swoich własnych, święty, o dziwo, nie każe prosić o intelektualne zrozumienie ludzkiej nieprawości, czy o jakiś rodzaj oświecenia, lecz o uczuciowy odzew (passion): zawstydzenie, boleść i łzy z powodu swoich grzechów. Jakby chciał powiedzieć, że dopiero pojawienie się uczuć podczas modlitwy jest znakiem dopuszczenia światła do siebie; ochoczym przyjęciem tego, co przychodzi do mnie z zewnątrz, by na mnie oddziałać. Samo teoretyczne rozgryzienie grzechu to zdecydowanie za mało. Na ironię zakrawa fakt, że faryzeusze i uczeni w Piśmie trafnie ocenili zachowanie obu synów i wskazali, że to drugi syn (symbolizujący celników) spełnił wolę ojca. A więc ich rozum działał jak najbardziej poprawnie. Jednak zamiast odpowiadającemu temu wnioskowi uczucia żalu, że to oni się pogubili, wybuchła w nich agresja, pod wpływem której „starali się pochwycić Chrystusa” (Mt 21, 45).
Dlaczego drugi syn się opamiętał, a pierwszy nie? Czy tylko jeden odczuł przykrą emocjonalną reakcję? Jezus wyjaśnia, że celnicy i nierządnice (drugi syn), słuchając św. Jana Chrzciciela, poczuli w sobie przykry emocjonalny oddźwięk, który jednakowoż pobudził ich do odwrócenia się od grzechu. Natomiast faryzeusze (pierwszy syn), patrząc na nawracających się celników, nie pozwolili, aby dotknął ich jakikolwiek dyskomfort, lecz oburzyli się na Jezusa i pogardzali „grzesznikami”. W ten sposób poradzili sobie z niepokojem, który musiał się w nich również zrodzić.
W przeciwieństwie do swego brata, „niepoprawny” syn nie miał w sobie ideologicznego zacięcia, ale może zwykłą gnuśność, beztroskę lub roztrzepanie. Mimo wszystko były w nim jeszcze jakieś okruchy podatności na zmianę, chęć przepracowania swego podejścia, pewne pole manewru. Oczywiście, Jezus również nie pochwala postępowania celników i nierządnic, ale zwraca uwagę, że tego typu ludziom łatwiej jest zawrócić ze złej drogi, ponieważ ich nieposłuszeństwo nie zapuściło aż tak głębokich korzeni w ich sercu jak w przypadku arcykapłanów.
Z kolei pierwszy syn to wymarzony przykład hipokryty i konformisty, który wszystko ma już poukładane. Doprowadza do tego chociażby źle pojęta rutyna, hermetyczność umysłu, sztywne przylgnięcie do litery prawa, które wyklucza pojawienie się rzeczy niespodziewanych. Prawo nie lubi wyjątków. Żadna niepokojąca refleksja, żadne uczucie już się do takiej twierdzy nie wśliźnie. bo przecież nie ma potrzeby czynienia niepożądanych ruchów. Wydaje się nawet, że on już z góry ustalił, co należy odpowiedzieć, aby oszczędzić sobie kłopotów. To typ faryzeusza, który stara się być wprawdzie posłuszny temu, co Bóg dawniej powiedział w Prawie i u Proroków, ale nie słucha Boga, który mówi do niego teraz. Wziął „trwanie przeszłości za trwałość wieczności. A to oznacza pomylenie bezruchu z niezmiennością” (Jean Remond).
Wiele wskazuje na to, że my często naprzemiennie wchodzimy w skórę obu synów. Jezus w ogóle nie przedstawia trzeciej opcji, w której człowiek przyjmuje wolę ojca i bez ociągania udaje się do winnicy. Czy taka możliwość nie istnieje wśród ludzi? Jeśli istnieje, to przychodzi nam z niemałym oporem, raczej do niej długo dojrzewamy. I tak grozi nam z jednej strony przybranie pozy nominalnych naśladowców Chrystusa, którzy przytakują, rzekomo poddają się woli Boga, ale w sumie chadzają swoimi ścieżkami. Możemy również popaść w upartość, ponieważ Bóg kojarzy nam się nie z ojcem, lecz panem, ciemiężycielem, który pozbawia ludzi rozmaitych przyjemności, zasypując ich lawiną wymagań. Wierzgamy więc jak narowisty koń, próbujemy postawić na swoim, potem brniemy w jakiś ślepy zaułek, by w końcu ze zdumieniem odkryć, że ta cała bufonada to nic innego jak bezradne trzepanie skrzydełkami. Odzyskujemy rozsądek, kiedy zrani nas miecz własnej samowoli i dostrzegamy, że to droga donikąd.
W tym wszystkim, pouczające jest to, że spełnienie woli Boga nie musi być (i rzadko chyba odbywa się) perfekcyjnie. Nadto, z racji naszej cielesności uczucia spełniają nieodzowną rolę w nawróceniu. Kiedy odczujemy rozczarowanie sobą, chociażby przelotne, to jest nadzieja, że coś w nas drgnie na głębszym poziomie. Co zrobimy z tym pierwszym impulsem, zależy od naszej wolnej woli. A już na pewno lepiej nie być tak super poukładanym i bystrym, zwłaszcza w dostrzeganiu czyichś słabości. Wtedy łatwiej samemu się opamiętać, zwłaszcza kiedy obrosło się w piórka nieomylności i moralnej wyższości.
Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl
Dariusz Piórkowski, jezuita, obecnie mieszka w Krakowie i pracuje jako redaktor naczelny w Wydawnictwie WAM. Współpracuje z „Mateuszem” i portalem „Deon.pl”. Ostatnio wydał „Słowo w naczyniach glinianych. Medytacje na Wielki Post i Triduum Paschalne”.
© 1996–2011 www.mateusz.pl