DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
Myślę, że dobrze jest mieć przyjaciół wśród świętych. Dobrze jest o nich pamiętać, posłuchać, co mają do powiedzenia, pozwolić się pouczyć, ucieszyć się z ich obecności. Dlaczego? Pewnego razu uderzyła mnie uwaga bł. Johna H. Newmana, który powiedział w kazaniu, że św. Filip Neri nauczył się od „św. Benedykta kim być w życiu, od św. Dominika co robić, a od św. Ignacego Loyoli jak to robić”. Każdy święty wnosi do Kościoła coś jedynego w swoim rodzaju.
W ostatnich latach moje nabożeństwo do świętych znacznie wzrosło. Prawdopodobnie ta zmiana dokonała się dzięki lepszemu zrozumieniu, czym tak naprawdę jest Kościół w jego wielu aspektach. Zbyt często przesadnie koncentrowałem się na Kościele widzialnym, który nie zawsze świeci przykładem (i dlatego trzeba wierzyć w jego świętość). Natomiast z większą trudnością dostrzegałem istotny związek mojego życia z Kościołem niewidzialnym, czyli naszymi braćmi i siostrami w niebie.
Dzisiaj sprawa wygląda jednak nieco inaczej. Tak się składa, że zebrała mi się mała grupka ulubionych świętych, do których staram się modlić codziennie, wzywając ich po przebudzeniu się, przed zaśnięciem lub w innych momentach dnia.
Mój osobisty katalog świętych rozpoczyna się od osób, którym szczególnie zawdzięczam rozpoznanie powołania zakonnego i kapłańskiego, a więc od św. Ignacego Loyoli i św. Jana Marii Vianneya. Ale pośród nich są również osoby o heroicznym męstwie, jak św. Andrzej Bobola i św. Stanisław Kostka; miłośnicy i znawcy modlitwy, jak św. Teresa z Avila i św. Jan od Krzyża; osobowości o wielkich pragnieniach i pasji poszukiwania prawdy, jak św. Augustyn i św. Tomasz z Akwinu; apologeci i wyznawcy, jak św. Ireneusz z Lyonu i bł. John Henry Newman; kobiety o urzekającej prostocie i pokorze, jak św. Faustyna Kowalska i św. Teresa od Dzieciątka Jezus; jezuita, św. Albert Hurtado, który potrafił umiejętnie połączyć pracę intektualną z posługą wśród zaniedbanej i ubogiej młodzieży; w końcu kobiety światłe i odważne, jak św. Brygida Szwedzka i św. Katarzyna ze Sieny, które z miłości do Kościoła nie bały się skrytykować papieży i biskupów.
Każdy z tych świętych wywiera mniej lub bardziej znaczący wpływ na moje życie. Czasem wszystko sprowadza się do jednego mądrego zdania, które pomaga coś zrozumieć. Innym razem będzie to wskazówka dotycząca problemu, który mi się akurat przytrafił. Kontakt z ich pismami, a także ich wstawiennictwo, dodawało i nadal dodaje mi odwagi oraz wytrwałości, podnosi na duchu i nie pozwala zniechęcić się w przeciwnościach.
Pamiętam, że kiedy byłem jeszcze w szkole średniej, pewien ksiądz poradził mi, abym sięgnął po „Twierdzę wewnętrzną” św. Teresy z Avila lub pisma św. Jana od Krzyża. Szukałem wtedy odpowiedzi na pytanie, jak się modlić, bo czegoś mi brakowało w dotychczasowej formie modlitwy. W pierwszym momencie ta rada zbiła mnie z tropu. Gdzież mi tam do mistyków, pomyślałem. Ale jednak poszedłem do biblioteki i zacząłem czytać. Oczywiście, w tamtym czasie niewiele zrozumiałem z ich wywodów, ale przy okazji otrzymałem to, czego zupełnie się nie spodziewałem. W pamięci zapadło mi kilka zdań, które mnie wręcz zamurowały. Nie mogłem wyjść ze zdumienia, że można pisać tak pozytywnie o człowieku, że życie duchowe jest tak bogatą rzeczywistością. Jakże się tu nie dziwić, skoro przeczytałem u św. Teresy z Avila, że w sercu ludzkim lśni „źródło i słońce jaśniejące, obecne zawsze w pośrodku duszy, chociażby grzechem śmiertelnym zmazanej i nigdy nie traci ono boskiej jasności swojej i żadna złość grzechu nie zdoła zaćmić przedwiecznej jego piękności”. Jak bardzo to podejście różniło się od tego, o czym często słyszałem na kazaniach...
Ale co ciekawe, kiedy skończyłem lekturę hiszpańskich mistyków, nie mogłem już czytać Pisma św. tak jak dotąd, to znaczy, szybko i bez większego zastanowienia się. Słowo Boże coraz bardziej mnie intrygowało. I tak powoli rozpoczęła się moja przygoda z medytacją, chociaż wówczas nie wiedziałem, że to, co robiłem, było medytacją.
W tym samym czasie przyjaciółka opowiedziała mi o odprawionych przez nią Ćwiczeniach Duchowych św. Ignacego i zachęciła, abym wybrał się do Domu Rekolekcyjnego w Częstochowie. Na wieść, że trzeba tam siedzieć w milczeniu przez 8 dni, ciarki przeszły mi po plecach. Ale ostatecznie, po paru miesiącach wahania, pojechałem. I właśnie tam odkryłem św. Ignacego, którego wcześniej znałem jedynie z opisów uprzedzonej nauczycielki historii, jako człowieka, który był i jest mi bardzo bliski. Co mnie w nim urzekło? W wielkim skrócie jest to święty, który nie zaleca, aby człowieka prowadzić do Boga jak małe dziecko za rączkę. Przeciwnie, założyciel Towarzystwa Jezusowego traktuje wierzącego poważnie i wierzy w jego możliwości. By odwołać się do metafory, Ignacy nie wręcza nam ryby, ale raczej wskazuje, gdzie jest dobre łowisko, daje wędkę do ręki, i radzi jakiej użyć przynęty, by ryba połknęła haczyk. Reszta należy do nas. Dzisiaj wiem, że bez św. Ignacego Loyoli, bez jego „Ćwiczeń Duchowych” i „Autobiografii”, bez jego reguł o rozeznawaniu duchów i sposobów dokonania wyboru, trudno byłoby mi podjąć decyzję o wstąpieniu do zakonu, nie wspominając już o tym, jak bardzo jego wskazówki są przydatne w codziennym życiu.
James Martin SJ ma rację, pisząc, że „każdy święty dążył do doskonałości w niepowtarzalny i unikalny sposób, ukazując w sobie, jak wysoko Bóg ceni indywidualność”. Dlatego nie musimy się trapić, że nigdy nie zostaniemy św. Franciszkiem z Asyżu, św. Kunegundą, czy bł. Janem XXIII. Każdy z nas ma być sobą, bo jak pisał św. Tomasz z Akwinu, „łaska buduje na naturze”, która zawsze ucieleśnia się w konkretnym człowieku.
Istnieje również różnica między imitacją a naśladowaniem Chrystusa. Pierwszy model można by kolokwialnie nazwać „pobożnym małpowaniem”: czyń dokładnie to, co ja uczyniłem. Ale taka postawa graniczyłaby z jednej strony z pychą, a z drugiej z trywialnością. Ponadto, powielanie czynów Chrystusa w swoim życiu na podobieństwo kopiowania tekstu w ksero jest praktycznie niemożliwe, bo zakładałoby ono naszą zupełną niewinność i bezgrzeszność. Tymczasem Jezus zachęca nas, grzeszników, a nie sprawiedliwych, aby pójść Jego drogą, która wyznacza kierunek, ale nie określa z góry wszystkich szczegółów. Tę samą zasadę można zastosować w odniesieniu do inspirowania się postawami świętych.
Immanuel Kant nie lubił powoływać się na moralne przykłady. Dla niego najważniejszy był obowiązek wypływający z uniwersalnej i wiążącej wszystkich normy, którą człowiek odkrywa w swoim umyśle. Nawet o Chrystusie pisze, że „święty Ewangelii musi najpierw być porównany z naszym ideałem moralnej doskonałości zanim zostanie przez nas uznany”. Kant uważał, że naśladowanie nie może mieć żadnego miejsca w moralności. Jeśli tak podejdziemy do sprawy, to zarówno Chrystus jak i święci będą nam zupełnie niepotrzebni.
Jednakże w świetle wiary święci są dla nas przykładami i przekazicielami Bożych darów, ponieważ ucieleśniają w sobie owoce niewidzialnego królestwa, czyli samego Chrystusa. Kościoły wyrosłe z Reformacji odrzucają komunię świętych, podkreślając jedyność pośrednictwa Chrystusa. Można zgodzić się z tym uzasadnieniem, trudniej jednak przystać na wyciągnięte z niego wnioski. Wyłączność Chrystusa nie oznacza bowiem, że musi On działać tylko w jeden sposób, czyli z pominięciem jakiegokolwiek udziału człowieka. Wcielenie uczy, że Bóg działa również przez ludzi, zwłaszcza przez mieszkańców nieba. Jeśli na ten świat nie spadamy z nieba w gotowej postaci, lecz z woli Boga rodzimy się i wychowujemy przy współudziale naszych bliskich, to cóż stoi na przeszkodzie, aby także nasze dalsze dojrzewanie do wieczności odbywało się z pomocą niebieskich orędowników?
Pod wpływem tego zawężonego myślenia o roli świętych w naszym dążeniu do nieba, ich kult wydaje się jedynie pozostałością średniowiecznych praktyk dla prostego, ciemnego ludu. Bardziej „oświeceni” chrześcijanie twierdzą, że nie potrzebują świętych, gdyż, ich zdaniem, wszystko dokonuje się bezpośrednio między nimi a Bogiem. Do tego dołączają jeszcze argumenty o handlu pseudo -relikwiami, odpustami i religijnymi gadżetami. Owszem, jeśli całą naszą relację do świętych zrównamy z kupczeniem relikwiami, przy równoczesnym oddawaniu im czci niemalże równej Bogu, można się zgodzić z tym zastrzeżeniem. Ale dlaczego pod pozorem odrzucenia skrajności, wylewać dziecko z kąpielą?
Zastanawia mnie fakt, dlaczego w Ewangeliach Jezus nie udzielił nam wyczerpujących odpowiedzi na wszystkie pytania. To zadanie pozostawił Duchowi Świętemu, który działa w historii w sercach świętych: Ojców i Doktorów Kościoła, mistyków i wielu innych. Jeśli ktoś dobrowolnie pozbawia się tego źródła poznania Boga i człowieka, może w pewnym sensie odcinać się od samego Chrystusa. Z pewnością święci nie objawiają niczego nowego, ale podają głębsze rozumienie Pisma św, stawiając nam przed oczy drogowskazy, które pewnie prowadzą do Chrystusa. Ta gwarancja płynie do nas z ich oficjalnej kanonizacji i beatyfikacji przez Kościół.
Czytając pisma świętych, mamy również szansę pozbycia się całej gamy złudzeń i fałszywych wyobrażeń. Na przykład, często możemy sądzić, że tylko my zmagamy się ze znalezieniem czasu na modlitwę. Uważamy, że świętość tylu mężczyzn i kobiet była możliwa, ponieważ zamknęli się w swoich klasztorach i odizolowali od świata, albo że nie mieli na głowie takiego mnóstwa obowiązków jak my. I w ogóle ich życie było łatwiejsze, i to od kołyski. To myślenie to nic innego jak nasze subtelne mechanizmy obronne, za pomocą których próbujemy wymsknąć się z rąk Duchowi Świętemu.
Poza tym, jeśli czasem docierają do nas wypaczone obrazy świętości, w większości przypadków nie pochodzą one od świętych. To krecia robota różnego rodzaju kościelnych faryzeuszy, którzy dzielą włos na czworo, relację z Bogiem utożsamiają wyłącznie z moralnością, a doskonałość ze skrupulatnym zachowywaniem prawa. Pisze o tym św. Teresa z Lisieux w swoich „Dziejach duszy”: „Kiedy czytam duchowe traktaty, które pokazują doskonałość tak trudną do osiągnięcia i podatną na wiele iluzji, mój mały i biedny duch męczy się bardzo szybko; zamykam więc uczoną książkę, która przyprawia mnie o ból głowy i wysusza moje serce, i otwieram Pismo św. Wtedy wszystko wydaje się jasne; jedno słowo otwiera nieskończone horyzonty, doskonałość wydaje się łatwa. Widzę, że wystarczy uznać swoją nicość i całkowicie oddać się jak dziecko w ramiona Boga”.
Francuska karmelitanka, wspominając swoje duchowe zmagania podczas lektury XIX- wiecznych „pobożnych” traktatów, zwraca uwagę na ich surowy i skostniały formalizm, który zdawał jej się tak dalece odbiegać od ducha Ewangelii, że aż nie mogła tego znieść. Nadto, Teresa wyraźnie stwierdza w dalszym komentarzu, że te „przepisy” na świętość kładły przesadny nacisk na wysiłki człowieka, zasypując wierzących nierealistycznymi wymaganiami, jakby wszystko leżało w ludzkich rękach. I tutaj chyba jest pies pogrzebany: świętość, w mniemaniu niektórych, to wyczyn człowieka, czemu tak ostro sprzeciwiał się Jezus w Ewangeliach, a później św. Paweł.
Na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie. Często dziwią mnie zarzuty niektórych ludzi, także w kręgach kościelnych, że Jan Paweł II „naprodukował” zbyt wielu świętych i błogosławionych. Mówią o tym tak, jakby stało się coś niewyobrażalnie głupiego. Swoją drogą zadziwia mnie to, że przykłady świętych, których wynosi się na ołtarze właśnie w tym celu, by pokazać, że na tym świecie dobro jeszcze nie umarło, mogą stać się solą w oku. Tym samym ludziom nie przeszkadza jednak codzienny widok przemocy, wojen i skandali w mediach. Jakoś nie słychać, aby tłumy protestowały wobec faktu, że na stronach wiodących gazet pojawiają się ciągle obrazy ludzkich tragedii, a najciekawsza jest ta wiadomość, która się dobrze sprzedaje, czyli obciążona okrucieństwem i sensacją.
Moim zdaniem, to masowe wydobywanie świętych „z tłumu”, jest raczej znakiem Opatrzności, zwłaszcza w naszych obolałych czasach. Jest to dowód na to, że świętość jak zaczyn chlebowy nadal przenika ten świat, pomimo niesprzyjających warunków, szaleństwa zła i relatywizmu.
Coroczna Uroczystość Wszystkich Świętych, także tych bezimiennych, przypomina nam, że nie ma czasów lepszych lub gorszych dla rozkwitu świętości. Bóg działa w każdych okolicznościach. I chyba to jest jedna z fundamentalnych nauk, jaką pozostawiają nam święci.
Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl
Dariusz Piórkowski, jezuita, studiuje obecnie filozofię na Boston College w USA.
© 1996–2010 www.mateusz.pl