DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
„Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nikt nie mógł policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem” (Ap 7,9).
Jak tu opisać pośmiertne życie świętych, skoro oddziela nas od nich otchłań ciszy? Tylko Apokalipsa św. Jana waży się uchylić rąbka tej tajemnicy. Właśnie z tej księgi pochodzi pierwsze czytanie obrane na Uroczystość Wszystkich Świętych. Bez wątpienia jest to trudna proza biblijna, odwołująca się do ludzkiej wyobraźni, utkana z setek obrazów, porównań i symboli, które często obce są współczesnemu myśleniu. Choć z drugiej strony, gdyby Bóg nam wszystko wyjaśnił w siatce dzisiejszych pojęć i abstrakcji, też byśmy narzekali, że nie rozumiemy.
Najpierw drobne wyjaśnienie odnośnie nazwy księgi. Dzisiaj apokalipsa kojarzy się niemal wyłącznie z kosmicznym kataklizmem, który ma, według różnych proroków, nawiedzić ziemię i zniszczyć wszystko do szczętu. Tymczasem słowo „apocalupsis” oznacza przede wszystkim podniesienie zasłony; ujawnienie tego, co ukryte.
Kiedy św. Jan, apostoł, ślęczał nad papirusem, zapisując swoje wizje, chrześcijanie byli prześladowani. Jego słowa miały umocnić ich nadzieję, że ludzkie dzieje nie są wyłącznie bezsensownym pasmem cierpień. Widzący każe wznieść się ponad ziemię, nie po to jednak, by w ten sposób zażyć pastylkę na znieczulenie bólu istnienia. Rozpościera przed nami obraz końca, obejmując zarazem całą historię ludzkości. Daje wgląd w nasze przeznaczenie.
I co widzimy w tej niebiańskiej wizji? Wielki tłum, niepoliczalny. Tęgie głowy wraz z wszystkimi ciekawskimi roztrząsają, czy piekło, jeśli w ogóle istnieje, jest puste czy zaludnione? Dociekają, czy Adolf Hitler warzy się w kotle ze smołą albo podsmaża się na ruszcie. A może diabeł raczy się tam jedynie karykaturą swej „boskiej” obecności, oddychając bezbrzeżną pustką samotności i rozpaczy? I tak pomijają rzecz o wiele ważniejszą, że jest niebo, w którym panuje tłok, tętni tam życie, na ulicach gwarno, a rozmowom i debatom nie masz końca.
Tłum jest barwny różnorodnością ludzkości. Nie ma mowy o żadnym uniformizmie. „Z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków”. Bóg dotarł do serc ludzi z wszystkich kultur. Ich obecność w szeregach niebian to dowód miłości Boga do człowieka, której nic nie może ograniczyć. A więc w niebieskiej świątyni tłoczą się nie tylko Polacy, Niemcy czy Żydzi. Nie tylko biali, ale i czarnoskórzy. I wcale nie jakaś grupka religijnych fanatyków, którym wcześniej w głowach się pomieszało i pozwolili omamić się księżom i biskupom.
To ci, którzy wygrali. Dotarli bezpiecznie do domu, chociaż po drodze nie było lekko. Na ziemi sielanki wprawdzie nie zaznali, ale nie zeszli na manowce. Św. Jan w całej księdze daje jasno do zrozumienia: na ziemi rozgrywa się walka. Nie ta z udziałem czołgów, armat i innego rodzaju militarnych gadżetów. Ziemia jest areną bitwy o ostateczne przeznaczenie człowieka. Czas na świecie to czas decyzji.
A skoro pojawia się tam taka rzesza, to chyba możemy zasadnie ufać, że i my znajdziemy w niej swoje miejsce. Zostało bowiem postanowione, że ludzkość stanie przed obliczem Bożym, chociaż póki co wszystko jeszcze dojrzewa, jej pielgrzymka po ziemskich traktach trwa, nie zawsze prosto i jednostajnie. Często slalomem, a może i zygzakiem. Tutaj ludzkość przeżywa pełnię, doświadcza kresu, który zarazem jest początkiem.
Według św. Jana umarli są żywi. I to nie w jakiejś efemerycznej formie, jak duszki czy fantomy latające w te i z powrotem po niebieskich przestworach. To są osoby z ciałem i duszą. Przywdziani w białe ubrania – symbol świętowania i niebiańskiego rodzaju życia. Wcześniej tylko aniołowie pojawiali się w bieli. Mają palmy w ręku, wstają i klękają, a na ich czołach widnieją tajemnicze pieczęcie.
Skąd oni przybyli? Pozbądźmy się złudzeń. To nie są żadni nadludzie. Przyszli z ”wielkiego ucisku”, z ziemi, nie z innej planety. I jakim cudem znaleźli się w niebie? Jaką przepustkę zdobyli? Kulturystyką moralną się nie parali, prężąc mięśnie doskonałości. Św. Jan mówi, że „opłukali swe szaty i w Krwi Baranka je wybielili”. Ta paradoksalna metafora to dopiero skarbiec znaczeń. Najpierw jest to aluzja do Księgi Wyjścia, gdzie Jahwe każe Izraelitom wyprać ich szaty przed zawarciem przymierza na Synaju (Wj 19, 10). Czysty może się spotkać tylko z czystym. Krew Baranka to synonim śmierci Chrystusa, która „oczyści wasze sumienia z martwych uczynków, abyście służyć mogli Bogu żywemu”(Hbr 9, 14). W końcu wybielanie, a dokładnie, umoczenie we Krwi, to chrzest święty, a potem przejście przez duchowy proces oczyszczenia, zgodnie z Izajaszową zapowiedzią: „Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją” (Iz 1, 18).
Najogólniej mówiąc, święci to ci, którzy poddali się Bożemu działaniu, nie wzbraniali się przed oczyszczeniem. Żadnych targów i odbierania zasłużonej należności za dobre i pobożne życie. Raniero Cantalamessa OFMcap zauważa, że w Starym Testamencie świętość oznaczała oddzielenie od tego, co nieczyste i ”świeckie”, a w chrześcijaństwa akcent pada na zjednoczenie z Chrystusem.
No i co ci święci w tych niebiesiech porabiają? Widzimy, że uczestniczą w liturgii, trochę podobnej do Eucharystii. Biorą udział w wiecznym świętowaniu zwycięstwa i radości, w którym na czoło wysuwa się obecność i bliskość z Bogiem, a także z drugim człowiekiem. Nikt sam tam nie obcuje z Bogiem, lecz we wspólnocie. Jest tam chór podzielony na głosy. Zaczynają ludzie, a potem wtórują im aniołowie. Kłaniają się i jednogłośnie śpiewają (a nie mruczą coś pod nosem lub stoją jak figury woskowe). Nawiasem mówiąc, nie wiem, co poczną ci, którzy nigdy w chórach nie śpiewali. Chyba będą musieli przejść przyśpieszoną lekcję śpiewu.
Co prawda, dzisiaj niejeden łowca wrażeń zasarka: „Też mi atrakcja. Toż to niewyobrażalna nuda, na okrągło msza. Czy nie można było wymyśleć czegoś bardziej oryginalnego?”. Inni na zapas obawiają się, że znużą się obecnością Boga, jakby Go już dogłębnie poznali. Ale właśnie na tym polega ludzkie powołanie: chwalić i czcić Boga, wcale nie w duchu feudalnego poddaństwa i rozmycia indywidualności jednostki. I na tym polega pełnia nieba, szczęście. Niewiarygodne. Jakie to proste.
Nieprzypadkowo Pismo św. kończy się w taki sposób. Konfrontuje nas z dalekosiężną wizją, abyśmy wiedzieli, po co żyjemy i mieli odwagę wyjść poza horyzont własnego krótkiego przecież życia. Ale jeśli to wszystko takie piękne, to dlaczego „wybieramy się tam, ociągając się, niby emigranci nie oczekujący szczęścia w dalekich krajach wygnania” (Czesław Miłosz)?
Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl
Dariusz Piórkowski, jezuita, obecnie mieszka w Krakowie i pracuje jako redaktor naczelny w Wydawnictwie WAM. Współpracuje z „Mateuszem” i portalem „Deon.pl”. Ostatnio wydał „Słowo w naczyniach glinianych. Medytacje na Wielki Post i Triduum Paschalne”.
© 1996–2011 www.mateusz.pl