CEZARY SĘKALSKI
Z dużym zainteresowaniem przeczytałem w 20. numerze RUaHa tekst Tomka Wienke o Radiu Plus. Uruchomił on we mnie całą serię wspomnień i skojarzeń, a przede wszystkim zmusił mnie do poszukania odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się dzieje, że radio, które jest powołane do ewangelizacji, nie ewangelizuje.
Powstrzymam się jednak od oceny bieżącego programu Radia Plus, gdyż go nie słucham. Był czas, gdy słuchałem niektórych audycji tego Radia np. wywiadów Piotra Semki albo „Pocieszenia i strapienia” Roberta Tekielego, potem jednak pogubiłem się w kolejnych jego reformach i tak już zostało. Moje rozważanie będzie zatem poświęcone raczej mechanizmom, które mogłem zaobserwować, gdy uczestniczyłem przy narodzinach pewnej niedużej katolickiej rozgłośni, a które – jak mi się zdaje – działają i dziś w wielu mediach.
Była pierwsza połowa lat 90. Radio ruszyło rano i z zapartym tchem słuchaliśmy pierwszych zapowiedzi księdza redaktora. Tego dnia w wynajętym studio uczestniczyłem w montażu mojego pierwszego wywiadu. Pani z SLD (o czym świadczył znaczek na tablicy korkowej w jej pokoju) cięła taśmę na kawałki i pracowicie ją sklejała w jedną całość (nikt z nas nie marzył jeszcze wtedy o montażu cyfrowym). Skończyliśmy pół godziny przed planowaną emisją i na własny koszt zawiozłem taksówką materiał do siedziby Radia. Takie to były pionierskie czasy... Wspomniana montażystka dojechała później do rozgłośni i powitała wszystkich tradycyjnym: – Pochwalony! Na co odpowiedziały jej porozumiewawcze uśmiechy. Nie było w tym nic dziwnego, bowiem większość pracowników trafiło do Radia z dyskoteki, trudno bowiem było znaleźć gdzie indziej ludzi, którzy potrafiliby np. obsługiwać konsoletę...
Od początku zatem w Radio istniały dwa środowiska: zaangażowanych katolików oraz resztę pracowników radia – katolików nominalnych, którzy odznaczali się dużą niechęcią do tematyki religijnej. Pomijam w tym momencie dość częsty wówczas brak profesjonalizmu tych pierwszych lub ich zbytnią niekiedy egzaltację religijną, chcę jedynie zwrócić uwagę na to, że – paradoksalnie – trudno było przebijać się z Ewangelią w rozgłośni katolickiej, w której duża część pracowników właściwie miała uczulenie na wszelkie przejawy pobożności.
Pamiętajmy, że w tamtych czasach Kościół często postrzegany był jako zagrożenie dla demokracji i sporo opiniotwórczych środowisk wprost przestrzegało przed nową dyktaturą „czarnych”. To również miało duży wpływ na klimat panujący wokół tematów religijnych. Tamte lansowane złowrogie scenariusze nie sprawdziły się, a zdystansowanie się Kościoła do polityki, powstanie silnego środowiska muzyków chrześcijan oraz kolejne pielgrzymki papieskie w dużej mierze przyczyniły się do zmiany atmosfery.
Zwykle koronnym argumentem przeciwko programom ewangelizacyjnym była obawa, że zbyt częste mówienie o Panu Bogu będzie odstraszać potencjalnych reklamodawców, a tym samym podcinać korzenie finansowania Radia. Niepostrzeżenie zatem w dyskusje programowe zaczął się wkradać nowy rodzaj ideologii, która zaczęła wypierać z Radia tematykę religijną. Wprawdzie nie w taki sposób, jak za komuny, kiedy – jak to opowiadał mi pewien realizator dawnej radiowej Trójki – trzeba było pod naciskiem cenzury usuwać słowo: „Pan Bóg” z komentarzy dotyczących „Mesjasza” Haendla czy też „Pasji św. Mateusza” Bacha. Teraz autocenzura następowała z powodów bardziej „nowoczesnych” i „cywilizowanych”.
Oczywiście nie jestem zwolennikiem tego, by program radia katolickiego ograniczał się wyłącznie do tematyki religijnej. Zdaję też sobie sprawę z tego, że radio jako środek do głoszenia Ewangelii wymaga dużych nakładów finansowych, źle się jednak dzieje, gdy w ich poszukiwaniu całkowicie zatraca się podstawową misję radia. Rozgłośnia katolicka, w której religia jest tematem tabu, wydaje się rdzennie polskim wynalazkiem.
Główną przyczyną istniejącego stanu rzeczy są obciążenia z czasów komuny, kiedy to religijność była w mediach zupełnie nieobecna. Po uzyskaniu wolności w wielu środowiskach długi czas – siłą inercji – panowały dawne przyzwyczajenia. Widoczne to było w wielu dziedzinach życia, np. w księgarniach świeckich do niedawna trudno było kupić książkę religijną, a w prasie tematy religijne były raczej przemilczane, chyba że dotyczyły jakiegoś skandalu. Mało kto uważał, że religijność jest zwyczajną sferą życia i że również ona domaga się proporcjonalnego odzwierciedlenia w mediach.
Do tego wszystkiego dochodził jeszcze pewien kompleks katolików, który wyrażał się dużą wstydliwością w mówieniu o własnej pobożności. Dla kontrastu można wspomnieć o aktorach amerykańskich, którzy podczas odbierania Oskarów bez zażenowania publicznie dziękowali Bogu za otrzymane talenty. W Polskich realiach jeszcze do niedawna takie postawy budziłyby uśmiechy politowania. Zachęta George’a Busha do modlitwy po tragedii 11 września do niedawna u nas uchodziłaby albo za zbytni ekshibicjonizm religijny, albo za koniunkturalną pozę. Dziś na szczęście dawny klimat medialny wokół religijności zaczyna się nieco ocieplać.
Wielu świeckich dziennikarzy, m.in. dzięki pielgrzymkom papieskim, coraz lepiej uczy się języka przekazu religijnego i – co ważne – do suchych informacji potrafi dopuszczać świat emocji. Konsolidacja środowiska muzyków chrześcijan oraz ich czytelne świadectwo, sprawiły, że ich inspirowana Ewangelią twórczość coraz lepiej przebija się do powszechnej świadomości. Z kolei oszałamiający sukces „Arki Noego” sprawił, że świecki rynek muzyczny nie mógł już dłużej ignorować muzyki chrześcijańskiej. Ostatnio zaś dużą niespodzianką był dla mnie wielki koncert pieśni gospel w tłumaczeniu Jacka Cygana, który uświetnił 10-lecie Polskiej Rady Businesu.
W mediach świeckich tematyka religijna coraz częściej zaczyna być podejmowana bez uprzedzeń i kompleksów. Prym tu wiedzie „Newsweek”, który w tym roku wielokrotnie podejmował tę problematykę.
Paradoksalnie niektóre środowiska katolickie zaczynają odstawać od tych ogólnych tendencji. – W sprawach promocji naszych książek łatwiej mi się dogadywać z dziennikarzami mediów świeckich niż religijnych – usłyszałem niedawno od pewnego wydawcy i wydaje się, że ta opinia nie jest wcale odosobniona. Byłoby to swoistym kuriozum, gdyby szeroko pojęta kultura chrześcijańska była lepiej promowana w mediach świeckich niż kościelnych. Znowu sprawdziłoby się przysłowie, że kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym. Czy jednak o to właśnie chodzi?
Cezary Sękalski
Tekst ukazał się w Magazynie Muzycznym RUaH, nr 21.
© 1996–2004 www.mateusz.pl