www.mateusz.pl/mt/cs

AZYMUT 1/2002

Czy piękno zbawi świat?

Z O. Marie-Dominique’iem Goutierre’em, filozofem i teologiem ze Zgromadzenia Św. Jana rozmawia Cezary Sękalski

 

 

Jak rozumie Ojciec słowa Dostojewskiego, że „Piękno zbawi świat”?

– Piękno nie może zbawić człowieka, w takim sensie jakoby miało być ostatecznym źródłem zbawienia. Wiele zależy od tego, czy wypowiadam się tu jako filozof, czy jako chrześcijanin. Jako filozof mogę powiedzieć, że dzieło sztuki rozbudza w człowieku jakościowe wyczucie pewnego absolutu duchowego, bo dzieło sztuki poprzez warstwę zmysłową zwraca się do duszy człowieka. Szczególnie w dzisiejszym świecie tak bardzo materialistycznym i nieustannie mierzonym przez kryteria nauki i techniki: skuteczność i wydajność, dzieło sztuki, kiedy jest prawdziwe, pomaga człowiekowi obronić sens jakości i darmowości.

Sztuka jest bardziej pytaniem niż odpowiedzią. Dzieło sztuki budzi pytanie, które gdzieś we mnie zamieszkuje. Nie udziela gotowej odpowiedzi, która pozwoliłaby mi się na niej zatrzymać. Arystoteles mówił, że tragedia zawsze stanowi jakąś katharsis, bo dotyka w widzu tych pytań, które nosi on w sobie i wydobywa je na światło dzienne, w postaci jakiegoś archetypu. Sprawia, że pytanie to staje się bardziej wyraziste i pomaga człowiekowi wejść na drogę poszukiwania odpowiedzi. W ten sposób artysta rozbudza w nas pragnienie poszukiwania prawdy.

Beethoven napisał w swoim testamencie, że ponad pięknem zawsze szukał prawdy. Żaden człowiek nie może w pełni posiąść prawdy, ale poszukiwanie jej nadaje głęboki sens ludzkiemu sercu. Beethoven dodaje: „Być może dla mnie, muzyka była jedynym sposobem poszukiwania prawdy”. Wyrazić pytanie zamieszkujące ludzkie serce, tęsknotę za Absolutem, być może jakieś załamanie się pod wpływem trudności, chaos, w jakim pogrążony jest świat, czy serce człowieka, wydobyć to na światło dzienne, to znaczy zapytać: jaki ma to sens? Dlaczego istnieję? Jaki jest sens cierpienia, miłości? Piękno nie zbawia zatem w tym sensie jakoby dawało pełne poczucie celu, ale rozbudza je w człowieku.

Z kolei z punktu widzenia chrześcijańskiego możemy powiedzieć, że zbawia nas tylko Chrystus i tylko On otwiera dla nas życie wieczne. Wydaje mi się, że dziś jest bardzo ważne odkrycie tego, że jeśli istnieje sztuka chrześcijańska, jej dzieła zawierają treści chrześcijańskie, a więc także wezwanie do przyjęcia zbawienia i do chwały. Dla mnie dzieło sztuki chrześcijańskiej jest pewnym wyprzedzeniem, antycypacją chwały, jest – mówiąc symbolicznie – otwartym oknem na życie wieczne. Rzeczywistość była i jest zanurzona w Chrystusie, w Bogu, ale z powodu tajemnicy Wcielenia – ponieważ Bóg stał się Człowiekiem, coś w naszym ludzkim życiu zostało całkowicie zmienione. Sztuka chrześcijańska ma szczególną misję, by sprowadzać Obecność, która jest wezwaniem do chwały.

 

Pseudo-Dionizy Areopagita piękno ukazywał jako atrybut Boski. Znamienne, że w sformułowaniu: „dobry Pasterz” (tak to przynajmniej brzmi w polskim tłumaczeniu) użyto greckiego słowa kalos, które można przetłumaczyć również jako „piękny”... Można zatem przyjąć, że Chrystus ukazany jest tu jako źródło piękna, a Duch Święty jako Ten, który daje natchnienie do odkrywania i tworzenia piękna.

– To była wielka tęsknota Greków. Platon mówił o kalokagathii, o jedności między tym, co piękne i tym, co prawdziwe. To ideał, którego człowiek szuka, bo nigdy te dwie wartości nie są w nim całkowicie tożsame. To co jest piękne, niekoniecznie jest dla nas dobre. Piękno może nas uwieść. Mimo to dążymy do tego, by między pięknem i dobrem w naszym życiu istniała jedność. W pełni może być ona urzeczywistniona tylko w Chrystusie, bo jest On doskonałym człowiekiem i Bogiem, który prowadzi nas do tego, co jest naszym prawdziwym dobrem. Posunąłbym się do stwierdzenia, że Jezus jest kimś jedynym, kto może nas naprawdę do końca „uwieść” w dobrym tego słowa znaczeniu. W Nim nie ma niczego, co mogłoby nas rozczarować. Cała sztuka chrześcijańska jest zafascynowana świętym człowieczeństwem Chrystusa. Stara się wyrazić coś z tej Jego niepowtarzalnej obecności. Z opozycji przeciwko takiej sztuce wypływał cały ikonoklazm, kontrreakcja tych, którzy chcieli odrzucić jakiekolwiek wyobrażenie Boskości. Kościół stanął w obronie sztuki chrześcijańskiej z powodu tajemnicy Wcielenia, bo Bóg przyjął ludzkie oblicze. W Chrystusie człowiek jest w pełni doskonale sobą. Jednocześnie w Nim następuje to wyjście poza piękno, bo kiedy Jezus zostaje ukrzyżowany, nie jest już tym, który uwodzi czy zachwyca. Najpiękniejszy z synów ludzkich zostaje całkowicie zniekształcony.

Jezus nie mówi, że kiedy zostanie wyniesiony nad ziemię, uwiedzie, zachwyci wszystkich, ale mówi „przyciągnę wszystkich do Siebie”. Tym co ludzi przyciągnie jest dobro i miłość. Jezus przyszedł spotkać się z nami jako najpiękniejszy z synów ludzkich, nastąpiła jego kenoza i On sam usuwa się, aby pozostało widoczne już tylko przyciąganie przez dobroć Ojca. Dlatego krzyż jest tak wielkim objawieniem miłości, ponad wszelką zewnętrznością, ponad wszystkim co może zachwycać. Jezus-Miłość odnosi zwycięstwo w krzyżu, a pełny blask i wspaniałość osiąga w zmartwychwstaniu. Dlatego artystów chrześcijańskich tak bardzo fascynuje tajemnica krzyża. Są to bowiem drzwi otwarte do chwały i do zmartwychwstania. Świat fizyczny, ludzkie ciało zostaje przemienione, przeobrażone.

 

Bliskie mi są słowa Ojca, że Jezus nas „uwodzi”. Jest to zbieżne z tłumaczeniem greckiego słowa gratia, nie tyle jako łaska, ile jako urok, powab, który nas pociąga...

– Jezus z pewnością był najpiękniejszym, najwspanialszym i najbardziej inteligentnym człowiekiem. Jest to zresztą powiedziane w Ewangelii wg św. Jana. „Dlaczego Go słuchacie, On uwodzi tłumy” – mówią faryzeusze, bo całe tłumy były, jakby zawieszone na Jego wargach. To zachwycenie, uwiedzenie jest zrozumiałe, gdyż Jezus przejawia piękno w porządku dobra i celu. Natomiast uwiedzenie może być również złe, gdy jest kłamliwym pozorem, za którym nie kryje się żadna treść prawdy i miłości.

 

Drogi wiary, drogi sztuki

– W historii panował długi okres pewnej symbiozy zachodzącej między sztuką i wiarą, potem ich drogi się rozeszły. Wielu zaczęło dostrzegać piękno jako rzeczywistość odrębną a niekiedy nawet stojącą w opozycji do dobra i prawdy. Czy określenie, że „Piękno zbawia” we współczesnej kulturze i sztuce nie jest niebezpieczne?

– To prawda. Te rzeczywistości dziś stosunkowo często są mylone. Taki był sens „Listu do artystów” Ojca Świętego, aby ponownie odnaleźć ten głęboki wymiar prawdy i dobra, i aby nastąpiła odnowa w sztuce, a dzięki niej – patrząc od strony filozofii i teologii, odnowa Kościoła, by znowu nastała współpraca i jedność.

Rozwód nastąpił dlatego, że myśl chrześcijańska również uległa zepsuciu. Kiedy przeminął szczytowy okres w teologii w średniowieczu, teologia przez Okhama stała się dziedziną czysto logiczną i zatraciła się w kazuistyce, zabrakło w niej głębokiego źródła kontemplacji, które pozwala artyście istnieć i żyć. Warto byłoby przeprowadzić studia nad tym, jak zmieniała się relacja między sztuką a teologią, która stawała się coraz bardziej logiczną, ale jednocześnie skostniałą i sformalizowaną. Dla artysty coś takiego jest nie do zniesienia. Aby artysta mógł naprawdę głęboko żyć, potrzebuje kontemplacji i zdrowej doktryny, rozumianej nie jako element formalny, ale jako poszukiwanie żywej i głębokiej prawdy. Artysta jest w stanie żyć tylko w środowisku, w którym jest życie. Można to zaobserwować także w innym kontekście.

W krajach, w których panowały bardzo mocne systemy totalitarne, istniała tylko sztuka oficjalna z narzuconym gorsetem, z ideologicznym kaftanem bezpieczeństwa. Prawdziwa sztuka istniała tylko w podziemiu, była nielegalna, starała się wymknąć krępujących ją więzom. Można powiedzieć, że scholastyka – nie w sensie myśli św. Tomasza, ale tego, co z nią zrobiono później – stała się ideologią, która wpędziła życie chrześcijańskie w ogromne skostnienie. Dlatego Ojciec Święty upomina się w encyklice Fides et ratio o odnowę teologiczną i filozoficzną oraz o dogłębną odnowę od strony artystycznej, która ma czerpać z tego, co najbardziej żywe i głębokie w chrześcijaństwie. Odnowa polega na powrocie do źródeł. Niekoniecznie w sensie pochodzenia historycznego, ale w znaczeniu prawdy i tajemnicy Boga, która jest ponad czasem.

 

Czy Ojciec nie ma takiego wrażenia, że głos Papieża, choćby ten z „Listu do artystów”, pozostaje „wołaniem na puszczy”? Można mieć takie wrażenie zwłaszcza, kiedy spojrzymy na sztukę współczesną z jej wynaturzeniami w rodzaju uśmiercania zwierząt włączonego w tzw. akt artystyczny czy też przywołamy eksperymenty ze złem w ramach działania artystycznego pod hasłem przełamywania jakiegoś kulturowego tabu.

 – Całkowicie z tym się zgadzam, ale nawet jeśli ten krzyk nie jest słyszany to musi rozbrzmiewać. Bo dla tych, którzy są w stanie go usłyszeć i zrozumieć, jest on o zasadniczym znaczeniu. Św. Jan Chrzciciel nie mówił, że nie warto krzyczeć na pustyni. Wystarczy, że to wołanie uchwyci choć jeden człowiek, aby miało ono sens. Papież powiedział, że Drugi Sobór Watykański był krzykiem Jana Chrzciciela, który domaga się odnowy. Powraca także do tego w Tertio Millennio Adveniente. W gruncie rzeczy Papież nieustannie mówi o odnowie. Jego krzyk jest wezwaniem do wiosny życia chrześcijańskiego. Jest on skierowany do wszystkich ludzi dobrej woli, którzy są w stanie go usłyszeć i przyjąć jego słowa.

 

Sztuka zdegradowana

Czy dzieła sztuki degradujące człowieka, są jeszcze dziełami sztuki?

– W sensie ścisłym nie. Jeśli posługuję się sztuką, aby upokorzyć, zdeprawować człowieka, nie jestem artystą w ludzkim tego słowa znaczeniu. A niestety dziś takie sytuacje się zdarzają. Np. w krajach totalitarnych artysta został sprowadzony do roli sługi, który ma propagować dominującą ideologię poprzez tzw. sztukę oficjalną. Jest to sprzeczne z godnością artysty i sztuki. Coś takiego może zdarzyć się nie tylko w porządku politycznym, ale i tzw. religijnym. Czy szanuje się naprawdę artystę, jeśli chce się go uzależnić i wykorzystać do twórczości o treściach religijnych na zasadzie czystej propagandy? Mogę powiedzieć prowokacyjnie, że dla mnie nie ma różnicy w sensie artystycznym między „dziełami” tzw. sztuki chrześcijańskiej, w której wizerunek Chrystusa jest ohydny, a niektórymi oficjalnymi portretami np. Stalina. Jedno i drugie może wypływać z tej samej logiki. Istnieją dzieła przedostawające Chrystusa, które wcale nie są lepsze od sztuki oficjalnej w systemie totalitarnym. Jest to to samo zepsucie sztuki. Istnieje oczywiście różnica w temacie, tak jak istnieje zdecydowana różnica między Chrystusem a Stalinem, ale z artystycznego punktu widzenia czasami tej różnicy nie ma... Trzeba to umieć zrozumieć i wyczuć, bo to również jest coś, co degraduje człowieka i artystę.

Niektóre dzieła sztuki niszczą ludzką wrażliwość, powodują pewne otępienie zmysłów, degradują ludzki gust. Możemy takie przykłady znaleźć również w Kościele. Istnieją całe pokolenia, których gust został wypaczony przez „pobożne pseudochrześcijańskie dzieła”. Np. taka fosforyzująca figurka Matki Boskiej z Lourdes zamknięta w szklanej kuli. Jeśli ją obrócimy – w środku zaczyna padać śnieg, a do tego rozlega się śliczna piosenka, która ma nas rano obudzić. Jest to nie tylko brak szacunku do człowieka, ale jest to również ohydne z punktu widzenia artystycznego. Ile w Kościele jest tego rodzaju wyobrażeń pseudoartystycznych? Znam Kościoły, w których księża zamalowali jakieś dzieła sztuki, a na ich miejsce postawili gipsowe rzeźby z niebiesko-różowymi aureolkami. To naprawdę jest zbrodnia, bo to rani ludzki gust i wrażliwość.

Jeszcze inną sprawą jest propagowanie czegoś, co jest sprzeczne z godnością człowieka. Kino, które głosi apologię przemocy czy niemoralności itd. Wtedy sztuka niszczy coś w człowieku i degraduje samą siebie.

 

Czy artysta może świadomie ukazywać nieład, chaos zamiast harmonię?

– Już Rodin zauważył różnicę miedzy sztuką grecką, a np. sztuką Michała Anioła. Ta pierwsza przede wszystkim oparta jest na harmonii, natomiast sztuka Michała Anioła ukazuje zwycięstwo nad chaosem i zranieniem.

Artysta może pokazać nieład, to co jest zerwaniem jakiegoś porządku. Świetnie uchwycił to Picasso. Taka sztuka jest jednak również jakimś wołaniem, krzykiem o wyjście poza ten stan. To nie jest pokazywanie nieładu tylko po to, żeby go pokazać, żeby ukazać jak daleko może pójść rozdarcie, ale żeby je przekroczyć. I jeśli jestem w stanie pojąć na czym polega to rozdarcie, to dlatego że we mnie istnieje powołanie, wezwanie, ku czemuś innemu.

Z punktu widzenia filozofii ważne jest tu dodać, że zło można zrozumieć tylko w oparciu o dobro, natomiast odwrotnie nie. Zło jest brakiem jakiegoś dobra. Natomiast dobro nie polega na braku jakiegoś zła. Ważne jest, żeby nie mylić przeciwności z przeciwieństwem, sprzecznością.

Przeciwność należy do porządku wartości, jakości np. ciepło i zimno, światło i mrok, wolny i szybki... Świat przeciwieństw funkcjonuje na poziomie jakości, pewnych cech. Cecha, jaką jest zimno, jest przeciwieństwem cechy, jaką jest gorąco i cechy te często są zestawiane razem po to, byśmy lepiej mogli dostrzec kontrast.  Natomiast sprzeczność należy do porządku bytu. Niebyt nie jest przeciwieństwem bytu. Taki błąd popełnił Hegel. Dla niego związek między bytem i niebytem jest wyłącznie przeciwieństwem. W rzeczywistości jednak niebyt nie jest przeciwieństwem bytu, nie jest na tym samym poziomie. Jest sztucznym tworem ludzkiego umysłu. Jest niepoznawalny, gdyż – nie jest.

Rozróżnienie to ma duże znaczenie dla pojmowania sztuki. Sztuka jest stawaniem się fizycznym i to mieści się w porządku przeciwieństw. Z kolei metafizyka dotyczy bytu i opiera się na zasadzie niesprzeczności, którą myśl dialektyczna usiłowała zlikwidować. Dla Hegla liczy się afirmacja i negacja, twierdzenie i przeczenie, ale brak jest chęci poznania prawdziwego bytu. Stąd widzi on tylko owe „fenomenologie ducha”, opis immenentnego życia ducha, który działa. Nie ma już obiektywości myśli zależnej od bytu.

Aby to jeszcze lepiej zilustrować, posłużę się pojęciem prawdy. Czy prawda polega tylko na braku błędów? Przeciwnie! To błąd jest brakiem prawdy. Błąd myśli dialektycznej polega na tym, że na jednej płaszczyźnie stawia afirmację czegoś i jego negację, twierdzenie i przeczenie, prawdę i błąd, dobro i zło, chorobę i zdrowie. Wszystkie te rzeczywistości postrzega się jako walkę przeciwności. Tymczasem w rzeczywistości wcale tak nie jest. Czy zdrowie polega na braku choroby, czy przeciwnie: choroba polega na jakimś załamaniu się zdrowia? Zdrowie jest czymś naturalnym dla człowieka. Człowiek jest zraniony, kiedy nie odkrył prawdy i pozostaje w błędzie. Dzisiaj stale popełniany jest ten błąd. Istnieje cała nauka o złu, tak jakby miało ono właściwą sobie ontologiczną przyczynę, a tak nie jest. Zło ma nieskończone przyczyny przypadłościowe, zawsze jest jakimś nieładem.

Artysta kocha przeciwieństwa. Światło może bowiem rozbłysnąć w pełni dopiero, gdy jest skontrastowane z całkowitym mrokiem. Dźwięk może zabrzmieć w całym swoim pięknie tylko, gdy wypływa z ciszy. Dlatego artysta lubi dobierać i zestawiać skrajności. Kiedy pada pytanie, czy artysta ma prawo pokazywać nieład, mam ochotę powiedzieć wręcz, że go lubi. Bo dzięki niemu może pokazywać jak w tej złożoności można odnaleźć głębszą jedność, która jest czymś „ponad”. Czasem można ją pojąć jako wezwanie ku czemuś większemu.

 

Myślę, że obok zbytniego zafascynowania złem dużą chorobą sztuki jest również snobizm...

– Snobizm pojawia się wtedy, gdy artysta realizuje swoje dzieło już nie z powodu wewnętrznego przymusu, ale ulega ludzkim opiniom, poklaskowi, daje się uwieść sławie. Zamiast pracować i nieustannie dokopywać się źródła, staje się niewolnikiem mody, więźniem sukcesu. Natychmiast w swojej pracy zaczyna się powtarzać. Staje się wielbicielem swoich własnych odkryć.

Picasso powiedział, że w porządku sztuki, kiedy znajdujemy coś co nas zachwyca, nie można temu ufać, trzeba to porzucić, by być prowadzonym tylko przez wewnętrzny przymus, który sprawia, że artysta chce dać innym to, co nosi w sobie. Bez względu na to, czy to zostanie przyjęte, czy nie. Potrzeba bardzo dużo wolności wewnętrznej i wielkoduszności, żeby nie dać się uwieść sławie.

Kościół przez całe wieki był mecenasem sztuki właśnie dlatego, by człowiek nie musiał utrzymywać się ze swojej pracy artystycznej, lecz by był wolny w swojej twórczości. Dzisiaj jest to bardzo trudne, bo bardzo niewielu artystów jest w stanie utrzymać się w wolności od problemów materialnych. Nieraz muszą wykonywać mniej wartościowe dzieła, aby z czegoś żyć. I czasem mają jakąś chałturę na boku, po to żeby móc się utrzymać i aby w swojej prawdziwej sztuce być wolnym. Powinniśmy na nowo odnaleźć dziś tego ducha mecenatu, by umieć odnajdywać prawdziwe talenty artystyczne i pozwolić im pracować, rozwijać się, by mogli wydawać wielkie, piękne dzieła.

 

Sztuka odnaleziona

We wspomnianym przez Ojca „Liście do artystów” uderzało mnie to, że Ojciec Święty darzy artystów ogromnym szacunkiem i pozostawia im olbrzymią autonomię w pracy twórczej. Niczego im nie stara się narzucić...

– Kościół stale pokłada ufność w ludzkim umyśle. Respektuje autonomię sztuki, filozofii, nauki, a ingeruje tylko tam, gdzie ta autonomia ma konsekwencje w stosunku do człowieka w wymiarze jego celu. Kościół pozwala uczonemu być uczonym, artyście artystą, ale jeżeli sztuka jest używana w taki sposób, że rzutuje to na kierunek poszukiwania szczęścia przez człowieka, Kościół mówi czasem: „Uwaga! To konkretne zastosowanie nie jest zgodne z ludzką godnością!” A więc kiedy, mówimy o sztuce, Kościół może powiedzieć: „Uwaga! Ta sztuka, nie jest dziełem uprawnionej autonomii artysty, ale pociąga za sobą jakieś zniszczenie godności człowieka, a to już nie jest uprawnione”. I tu zgadzam się z Panem, że niektóre formy tzw. „sztuki współczesnej”, są nihilistyczne, wręcz są zaprzeczeniem sztuki.

 

Na czym polega zatem uprawniona autonomia artysty?

– Rozróżnienie sztuki i moralności jest tu czymś zasadniczym. Nie mówię o całkowitej separacji, rozgraniczeniu, ale o odróżnieniu tych pojęć. Trzeba umieć odróżnić projekt artystyczny od porządku moralnego, który ukierunkowuje życie człowieka ku dobru, które kocha i które stanowi o jego szczęściu.

W porządku etycznym nie przeżywam mojego życia jako projektu, który realizuję. Kiedy kocham jakąś osobę, nie żyję w jakimś ideale, który staram się osiągnąć. Szczęście nie jest ideałem, ale elementem świadomej i dobrowolnej aktywności i zależy od rzeczywistości, która nadaje sens naszemu życiu. Z kolei artysta to człowiek, który realizuje jakiś swój projekt poprzez pracę. Jest owładnięty jakimś ideałem i stara się zrealizować go w swoim dziele. Dzisiaj nieustannie myli się projekt artystyczny z intencją moralną. Z jednej strony z miłości robi się niedostępny ideał, a z drugiej moralizuje się sztukę. Dzieło sztuki chce się sprowadzić do pobożnej intencji, która jest „jedynie słuszna”. Czym innym jest zrealizowanie dzieła, którego ideę nosimy, a czym innym miłość do drugiej osoby takiej, jaka ona jest.

Artysta jest wolny jako artysta. Gdy ma natchnienie i realizuje swój projekt, nie przyjmuje rad. Wysłucha kogoś kompetentnego, ale nie będzie prosił o radę kogoś, kto nie ma zielonego pojęcia o jego dziedzinie sztuki. Z zewnątrz może wydawać się niesamowicie zdeterminowany, wręcz pyszny, ale tak nie jest. Pycha należy do porządku moralnego, a ten człowiek ma tylko własny projekt, który chce zrealizować. W tym sensie nikt nie może artyście narzucić jakiegoś projektu. Może tylko wyrazić swoje pragnienie, ale to artysta ma projekt i tylko on może go zrealizować. Św. Tomasz nazywa to determinującymi drogami sztuki.  Z kolei człowiek rozpatrywany w porządku moralnym, przeciwnie: prosi o radę kogoś, kto go zna i umie kochać bardziej niż on. Jest elastyczny, bo najistotniejszy jest cel i intencja – głęboki zamysł miłości, a środki wiodące do celu mogą się zmieniać.

Wolność w porządku moralnym nie polega na tym, że robię co mi się podoba w zależności od nastroju chwili, ale na tym, że pozostaję wolny od wszystkiego, co nie jest ukierunkowane na mój cel. Kiedy wybrałem drogę życiową ze względu na miłość, która nadała kierunek mojemu sercu, jestem wolny od wszystkiego, co jest sprzeczne z tą miłością i nie prowadzi do mojego celu.

Wiele współczesnych ideologii myli sztukę z moralnością. Obecnie panująca koncepcja wolności próbuje przekładać wolność artysty na wolność moralną i dlatego jest wypaczeniem. W porządku moralnym uprzednia w stosunku do wolności jest miłość. Archetypem tego pomieszania jest ideologia Sartre’a, a w inny sposób ideologia Marksa, która sprowadza wszelką ludzką aktywność do pracy. Zatem marksistowska wizja wolności, jest wyłącznie wizją zawężoną do pracy.

Są osoby, którym trudno zaangażować się w porządku moralnym, bo czekają na jakąś idealną inspirację, która ich całkowicie zdeterminuje. Tak myśli artysta. Dopóki jego idea całkowicie się nie skrystalizuje, nie bierze się do pracy. Kręci się, chodzi tu i ówdzie, wykonuje drobne prace, robi jakiś szkic, potem zajmuje się gotowaniem, aby zabić czas, bywa że, cały dzień leży w łóżku i mówi, że nie ma natchnienia. W porządku moralnym nie czekam na jakiś ideał, aby móc się zaangażować, bo wiem, że ideałów nie ma. Kiedy więc jesteśmy jakoś naznaczeni przez marksizm (nawet nie z własnej woli, ale ze względu na społeczeństwo, w którym żyjemy), wtedy jest niezwykle trudno zaangażować się w porządku moralnym, akceptując walki, które istnieją dookoła. I to jest problem, bo nie ma idealnego mężczyzny, ani kobiety, ani idealnej wspólnoty zakonnej. Nikt nie żeni się z kimś idealnym, bo ktoś taki nie istnieje. Trzeba kochać drugiego człowieka takim, jakim jest, z jego wartościami i ograniczeniami.

 

Czy można powiedzieć, że bycie artystą jest powołaniem?

– Myślę, że tak. Kiedy w osobie ludzkiej kryje się coś bardzo radykalnego i głębokiego, jest to pewne powołanie. Wypowiem się teraz bardziej jako zakonnik i ksiądz. Kiedy młody człowiek, który jest artystą i pracował jakiś czas nad rozwinięciem swojej sztuki, mówi o powołaniu zakonnym, jestem zawsze bardzo ostrożny. W życiu zakonnym nie mamy bowiem zbytnio czasu i możliwości na rozwijanie swojej sztuki. Oczywiście zdarzają się wyjątki, ale dla kogoś kto praktycznie całe swoje życie zaangażował w swój rozwój w jakiejś dziedzinie sztuki, w zakonie jest „niewygodnie”, czasem wręcz niemożliwe jest ograniczyć wykonywanie tej sztuki. Życie wspólnotowe dla artysty też nie jest niczym łatwym. Proszę spróbować zbudować wspólnotę z artystów. Nie będzie to najłatwiejsze, bo nie wszyscy będą mieli natchnienie w tym samym momencie. Niekoniecznie będą mieli też te same gusty i będą całe dnie się kłócić. Dlatego często artysta jest samotnikiem, jest bardzo wrażliwy na przyjaźń, na kontakt z innymi, ale jednocześnie ma swoją sztukę. I prawdą jest, że sztuka wykształca w człowieku pewien specyficzny rodzaj osobowości. Czymś innym jest osobowość artysty, a czymś innym osobowość filozofa. Dlatego trzeba tutaj bardzo uważać. Kiedy ktoś ma naprawdę predyspozycję i rozwija swoją sztukę, trzeba zastanawiać się jak można mu w tym pomóc.

Jako potwierdzenie tych trudności mogę przytoczyć historię pewnego śpiewaka operowego, który wstąpił we Francji do kartuzów. Od sceny Opery Paryskiej przeszedł do małej celi w kartuzji, gdzie mógł spotykać się z braćmi tylko raz dziennie. Po ostatnim wieczornym nabożeństwie wrócił do celi. Wokół panowała nocna cisza a jemu na myśl ciągle przychodziły operowe arie. Otworzył więc okno i odśpiewał arię z Cyrulika sewilskiego. Jego bracia zakonni, którzy bardzo cenili sobie ciszę nocną ze względu na możliwość spotkania z Bogiem w milczeniu, uznali, że aria odśpiewana w nocy nie jest czymś takim znowu przyjemnym. Poszli zatem do przeora na skargę. Ten powiedział owemu śpiewakowi: – Drogi bracie, bardzo Cię przepraszamy, ale jeżeli masz ochotę w nocy pośpiewać, to przynajmniej pozamykaj okna!

Wtedy on odpowiedział: – Czego wy chcecie! Przecież nie będę śpiewał do pustych ścian!

Dla niego współbracia w zakonie byli przecież po to, żeby wysłuchać w nocy arii z Cyrulika sewilskiego...

Sztuka potrzebuje publiczności. Sztuka jest źródłem komunikacji między ludźmi. Artysta wykonuje swoje dzieło nie tylko dlatego, że ma taką potrzebę, ale także po to, aby inni ludzie mogli być tego dzieła odbiorcami. W kontakcie z dziełem sztuki rodzi się dialog, a więc publiczność ma tu ogromną rolę.

Czy inspiracja artystyczna wypływa tylko z człowieka, czy działa w niej Bóg?

– Trzeba rozróżnić inspirację artystyczną, której celem jest dzieło sztuki, a która wypływa z wrażliwości i umysłu artysty od inspiracji wypływającej wprost od Boga. Może być ona wieloraka. Ewangelia np. została natchniona przez Ducha Świętego. Jest to zatem nie tylko literackie dzieło sztuki. Istnieje też pewna inspiracja charyzmatyczna, która sprawia, że ludzie potrafią przepowiadać przyszłość i interpretować takie czy inne zjawiska. Wreszcie istnieje także inspiracja chrześcijańska w naszym osobistym życiu wewnętrznym, mistycznym. Opiera się ona na działaniu darów Ducha Świętego, jak mówi św. Paweł: „Ci, którzy są kierowani przez Ducha Świętego, są dziećmi Bożymi”. Życie mistyczne nie jest jakimś nadzwyczajnym stanem w życiu chrześcijańskim, to może być normalne życie każdego chrześcijanina, który jest uległy działaniu Ducha Świętego. Jest to coś zupełnie innego niż inspiracja artystyczna. Trzeba to bardzo wyraźnie rozgraniczać.

Jako filozof mogę powiedzieć, że w inspiracji artystycznej działa Bóg w tym znaczeniu, że jest On Stwórcą naszego umysłu i jako Ojciec czuwa nad nim. Bóg nas oświeca zarówno w filozofii, jak i dziele artysty, ale nie jest to ingerencja, która usuwałaby autonomię ludzkiego umysłu. Ojciec czuwa nad dobrem swoich stworzeń.

Natomiast inspiracja obecna w Piśmie Świętym, inspiracja charyzmatyczna czy oparta na darach Ducha Świętego należy do porządku nadprzyrodzonego, wypływa z łaski i jest przyporządkowana naszemu życiu chrześcijańskiemu. Rzeczą zasadniczą jest umiejętność rozgraniczenia tych rzeczywistości, by nie mylić ze sobą naszego życia chrześcijańskiego z aktywnością artystyczną.

 

Dlaczego tak mało jest kanonizowanych artystów? Czy to oznacza, że pogodzenie sztuki i chrześcijaństwa dokonuje się na bardzo trudnej i niebezpieczne drodze?

– Nie powiedziałbym, że jest to droga niebezpieczna. Trudna jest na pewno, bo tutaj nie ma miejsca na przeciętność. Człowiek jest kanonizowany nie ze względu na swoją sztukę, czy dzieło, ale ze względu na intensywność swojej miłości. To, że niektórzy wielcy artyści stali się świętymi, ukazuje, że nie ma sprzeczności między prawdziwą sztuką a życiem autentycznie chrześcijańskim. Być może istnieją artyści, którzy byli wielkimi świętymi, tylko my o tym nie wiemy. To tajemnica Boga. W każdym razie Kościół nie kanonizuje sztuki człowieka, tylko jego życie, które być może w jakiejś mierze było odzwierciedlone w jego sztuce.

Tłum. Agnieszka Kuryś

 

O. Marie-Dominique Goutierre, wykładowca filozofii i teologii w Saint Jodard i Rimont w domach formacji Wspólnoty Św. Jana – zgromadzenia zakonnego założonego przez o. Marie-Dominique’a Phillippe’a OP w 1975 r.

 

 

 

© 1996–2004 www.mateusz.pl