www.mateusz.pl/mt/10lat

KS. TOMASZ SCHABOWICZ

Szukać. Poznawać. Myśleć. By żyć

 

 

Zwykle jubileusze są okazją do podsumowań. Niech więc tak będzie i tym razem.

Chociaż jestem ostatnią osobą, która miałaby prawo wypowiadać jakieś oceny działania naszego „Mateusza”. Nie w tym więc kierunku zamierzam snuć moją refleksję jubileuszową.

Chciałbym, zachęcając do tego Czytelników, spojrzeć z bardziej ogólnej perspektywy na poletko chrześcijaństwa i obecność na nim mediów elektronicznych, ze szczególnym uwzględnieniem naszego portalu.

Najpierw słowo uściślenia na temat używania przeze mnie zaimka „nasz” w odniesieniu do „Mateusza”. Właśnie ów portal był pierwszym, z którym zetknąłem się w sieci, po dołączeniu do grona internautów. A wszystko zaczęło się od mojego maila wysłanego jako komentarz do działu „Pytania o wiarę”. Dostałem odpowiedź z propozycją współpracy. No i się zaczęło. Dałem się wciągnąć. Najpierw były odpowiedzi we wspomnianym dziale, potem artykuł na temat Eucharystii, a potem przyszły rekolekcje. Potem jeszcze krótkie, ale dość intensywne rozmowy na forum dyskusyjnym (nota bene szkoda, że nie ma już tego w takiej właśnie, nietypowej formie jak było). I kolejny artykuł po śmierci Jana Pawła II. Niewiele tego, to fakt, ale jakoś sentyment do działania tego serwisu pozostaje. Ale nie tylko sentyment. Bo jest to także przekonanie o uczestniczeniu w czymś ważnym i potrzebnym. W czymś, co ludzie czytają szukając tzw. dobrego słowa. Chociaż więc dawno niczego tutaj nie publikowałem, to pozwalam sobie wciąż myśleć i mówić o Mateuszu z tym dodatkowym zaimkiem. O co zresztą „konkurencja”, do współpracy z którą się przyznaję, ma pretensje. Na szczęście tylko żartobliwe. Bo i „konkurencyjność” jest żartobliwa.

Kiedy przyglądam się współczesnemu światu, a ściślej mówiąc człowiekowi, nie mogę się oprzeć wrażeniu o jakimś gorączkowym poszukiwaniu. Czego? Ano właściwie to tak dokładnie trudno sprecyzować. Chociaż... W każdym z nas jest przecież jakiś pęd do wielkości, odkrywania własnego znaczenia, osiągania pełni. Nie zawsze może sobie to uświadamiamy, ale tak naprawdę tego właśnie szukamy.

Źle jest gdy człowiek, jak to pisał Mickiewicz, „takie widzi świata koło, jakie tępymi zakreśla oczy”. Zawężony obszar naszych poszukiwań, zmniejsza nam bowiem jednocześnie zakres odkrywanych wspaniałości. A to nie pozostaje przecież bez wpływu na wypełnianie siebie. Ciągle nam wtedy czegoś brakuje, a to zmusza nas do ciągłej pogoni za i tak nieuchwytnym w takiej, zbyt wąsko zakreślonej perspektywie. Nasza natura nie znosi niedopowiedzeń, ani tym bardziej pustki. Szukamy więc według starożytnego kanonu olimpijskiego „szybciej, silniej, wyżej”. No może tylko z tą „szybkością” nie należy przesadzać, bo w prawdziwym życiu jak w górach. Iść należy nie za szybko, by się nasycić widokami i w końcu osiągnąć szczyt bez zadyszki uniemożliwiającej rozkoszowanie się zwycięstwem. Nie można też z pospiechu zapomnieć o aż trzech punktach oparcia: głowie (bo należy myśleć gdzie się stawia kroki), rękach (by móc się chwycić czegoś w razie utraty równowagi), no i oczywiście nogach (by mocno i pewnie stąpać po ziemi).

Za to jeśli idzie o siłę i wznoszenie się ponad mickiewiczowskie poziomy, to jak najbardziej nam tego trzeba. Swoją egzystencję trzeba przeżywać. Nie zadowalają nas przecież ochłapy, ani nawet namiastki. Choć one mogą dać chwilowe poczucie szczęścia, potem i tak pozostanie „czarna dziura”. A nieubłagane własności takowych wytworów wiadomo, są zgubne. Wznosić się też trzeba nieustannie wzwyż, by nie skończyć jak bajkowy słowik w ogrodzie żółwi, które zachwycone trelami namówiły go do pozostawania na ziemi, kusząc perspektywą wygodnego i dostatniego życia. I wkrótce stał się tak ociężały, że nie mógł już unieść się w górę nawet w sytuacji zagrożenia życia. A same żółwie, które go do tego namówiły, opuściły go w potrzebie (bajkę można przeczytać w książce B. Ferrero p.t. „Nowe historie”).

Szukajmy zatem. Byle tylko tam, gdzie można na serio odnaleźć spełnienie na miarę zaszczepionych w nas, wspomnianych wyżej, olimpijskich pragnień.

Każdy z nas ma własny rozum. Dzięki niemu może człowiek odkrywać wciąż nowe obszary własnej wspaniałości. Czasem jednak bywamy zagubieni. I wtedy potrzeba nam wskazówek. Trzeba czegoś, co pomoże odnaleźć właściwy kierunek poszukiwań. Chyba, że pozostajemy w przekonaniu o własnej, wszechmocnej nieomylności i samowystarczalności. A w dzisiejszych czasach to bardzo popularne przekonanie. Człowiek dysponuje przecież takimi możliwościami. Nawet jeśli nie może realnie ich wykorzystać, to nader często pojawia się wówczas tendencja do uciekania w wyimaginowany świat własnej wielkości. Choćby nawet i wirtualny. Nie trzeba być jednak specjalnie bystrym obserwatorem życia, by stwierdzić złudę przekonań o samo... dzielności. Zresztą nikt nie lubi przecież ludzi zadufanych w sobie. Po co więc na własnej skórze sprawdzać to, czego się i tak nie akceptuje? A i wiadomo powszechnie, że nie da się bez przerwy uciekać w przestrzeń wirtualną. Bo wtedy ta realna staje się niedostępna.

Niezaprzeczalna w poszukiwaniu staje się wartość drogowskazów. I to w rozmaitej postaci. Dobrą wskazówką są żywe przykłady pełni człowieczeństwa. Takie co to zachwycają i przyciągają. Choć niestety tak rzadko zachwyt przemienia się w naśladowanie. Nie bez racji przecież, o nas Polakach mówiło się (co zresztą, niestety, wciąż pozostaje aktualne!) w kontekście Jana Pawła Wielkiego, że go podziwiamy, ale nie słuchamy. A i w odniesieniu do wielu innych dobrych wzorców, można zauważyć przedziwny paradoks. Niespójności wyrażanego podziwu i naszej chęci naśladowania postępowania. Przy tym często przecież bywa, że zachwyt nasz kierujemy w stronę jakiejś gwiazdy jednego sezonu. I potem przeżywamy rozczarowanie. I to tym większe, im wyraźniej dostrzeżemy za poetą iż w życiu zachwycającej dotąd gwiazdy „rzeczywistość skrzeczy”. Dlatego i tutaj trzeba własnego pomyślunku, który będzie tak trochę „na zimno” weryfikował i pomagał dopasować sprawdzony wzorzec na własną miarę. Tak czy inaczej trzeba samemu się potrudzić, by odkryć swoją własną drogę do spełnienia. Bez szablonowego odwzorowywania dróg innych, ale z wykorzystaniem tego co w nich nadaje się dla nas osobiście.

Nasz rozum, mający niewątpliwie duże możliwości, bywa jednak zawodny. Wszak „errare humanum est”. Można wiec skorzystać ze sprawdzonych przez innych wskazań co do kierunku i możliwości. Roztropny turysta wyruszając w nieznany górski teren, albo wynajmuje przewodnika, który odpowiada jego preferencjom, albo sam sięga po pisany przewodnik, czy mapę. Często spotykałem w górach turystów idących sobie beztrosko, ufnych w swoje możliwości. Nagle się okazywało, że nie bardzo wiedzą gdzie i jak się mają obrócić. Ba! Samemu też przyszło mi doświadczyć gorzkiego zawodu, gdy na wielekroć osobiście przechodzonym i dość popularnym szlaku tatrzańskim pomyliłem drogę, bo bezmyślnie sądziłem, że znam i wiem. Zatem myśleć trzeba, ale i konfrontować wnioski z odkryciami dokonanymi przez poprzedników.

A do czego zmierzam? Ano oczywiście do wskazania na mojego Mateusza.

Portal jakże odmienny od innych. Choć może mniej od innych atrakcyjny w zewnętrznym wyglądzie, to jednak zawierający masę cennych rzeczy do wykorzystania w drodze. Te lata trwania Mateusza, świadczą dość chyba dobitnie o potrzebie takiego właśnie, a nie innego stylu. Stylu refleksyjnego, którego wciąż nam potrzeba.

Szukając Mateusz może pomóc. Ale i tak przecież w naszych wyborach nikt nas samych nie zastąpi. Ciągle jak najpilniejszą jest potrzeba nieustannego szukania i poznawania. „Człowiek to brzmi dumnie” powiedział ktoś. A ja dodam: i owszem, ale tylko wtedy, gdy myśli i z rozumną świadomością traktuje rzeczywistość siebie i świata wokół.

Szukając znajdujemy. Znajdując poznajemy. Poznając myślimy. Myśląc zaś, i tylko tak, możemy właściwie wybierać. A to wszystko po to, by swoje życie kształtować ku Pełni.

Ks. Tomasz Schabowicz

 

 

 

© 1996–2006 www.mateusz.pl