KS. PIOTR KIENIEWICZ
Do swojej seksualności człowiek zawsze podchodził z jednej strony ze swoistym lękiem, z drugiej zaś – z nieukrywaną fascynacją. Bał się jej, ale nieustannie ku niej wracał. Jedni całkowicie się jej poddawali (przykładem tego może być wszechobecność seksu we współczesnej kulturze, w mediach, nawet w polityce), inni starają się od seksu uciekać, mówiąc „że to grzech”. Właśnie z tego lęku zrodziła się herezja manicheizmu, która przekreślała zarówno wartość ludzkiej seksualności jako takiej, jak i w ogóle wartość ludzkiego ciała. W tym lęku również źródło swe ma niechęć i obawa przed akceptacją współżycia seksualnego jako naturalnej (a zatem dobrej) części życia małżeńskiego.
W trakcie rozmowy z faryzeuszami, Jezus odwołuje się do „początku” i mówi o zjednoczeniu mężczyzny i kobiety, które w przedziwny, tajemniczy sposób czyni z dwojga jedno. Mógłby ktoś powiedzieć, że Chrystusowi chodzi o jedność ducha, o wewnętrzny związek między małżonkami, ale tej tezy w oparciu o studium Pisma świętego nie da się utrzymać. To właśnie zjednoczenie dokonujące się w akcie małżeńskim stanowi dopełnienie ślubowania złożonego sobie wzajemnie przez narzeczonych wobec Boga.
Nie ma powodu, by demonizować ludzką płciowość. Jest ona darem Boga dla człowieka, darem wpisanym w najgłębsze pokłady naszego człowieczeństwa. Człowiek istnieje albo jako mężczyzna albo jako kobieta i do pełni swojego człowieczeństwa potrzebuje zdrowej, pięknej i czystej relacji: mężczyzny z kobietą a kobiety z mężczyzną. Jeśli tego dopełnienia zabraknie, wewnętrzne bogactwo osoby nigdy się w pełni nie rozwinie, ponieważ pozbawione zostanie jednego z najbardziej twórczych i dynamicznych wymiarów. Przykładów takich chorych sytuacji nie trzeba szukać zbyt daleko: oto „schłopiałe”, zimne kobiety, które nigdy nie odkryły i nie zaakceptowały bogactwa kobiecej natury; oto mężczyźni – zniewieściali, zgorzkniali i sfrustrowani… Stare panny i starzy kawalerowie. Niektóre osoby zakonne, czy księża też miewają z tym problem, podobnie jak i niektórzy z żyjących w małżeństwie – jeśli nie odkryją, nie zaakceptują swojej seksualności w sposób dojrzały, czysty i piękny, staną się jak ludzie nieludzcy, bez ciepła w sercu i radości w oczach.
Jest rzeczą oczywistą, że akceptacja seksualnego wymiaru ludzkiego życia nie oznacza, iż seks zaczyna się widzieć wszędzie i zawsze. Płciowość jest jak ogień – pozbawiona kontroli jak ogień zniszczy wszystko dokoła. Ludzka płciowość, na co wielokrotnie zwracał uwagę Jan Paweł II, jest językiem miłości – ta zaś musi pozostać czystą i Bożą. Co więcej, jest językiem, którego człowiek powinien używać, zgodnie z powołaniem otrzymanym przez Boga. W przypadku małżonków, czystość miłości nie oznacza jednak wstrzemięźliwości seksualnej. Wręcz przeciwnie: mąż i żona są wezwani, by dopełniać łączącą ich miłość aktem małżeńskim, w którym mową ciała wzajemnie wyznawać będą sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. To jest ich droga świętości, na którą zaproszeni zostali przez Boga. Myli się zatem i błądzi ten, kto w imię rzekomo wyższych ideałów, zakazuje im kroczenia tą drogą, a niestety tacy się zdarzają.
Dzisiejszym rodzinom i bez takich „wynalazców” nie jest łatwo. Niskie pensje, wysokie podatki, trudności mieszkaniowe… Obszarów, na których jest trudno, można by wyliczyć jeszcze niemało. Każdy z nich dokłada się do trudu budowania wzajemnego życia na fundamencie miłości, która będzie rzeczywiście życiodajna. Łatwo ulec pokusie poddania się presji z zewnątrz. Presji, która albo będzie domagała się w imię „duchowych” ideałów wznieść się ponad wymagania ludzkiej natury, albo która zamknie ludzkie życie w ramach doczesności. W tej sytuacji mądre, świadome i „po Bożemu” przeżywanie własnej seksualności staje się sposobem na zaświadczenie o obecności Boga w ludzkiej historii.
Właśnie dlatego rodziny wielodzietne stają się tak mocnym znakiem sprzeciwu wobec postawy, w której należy najpierw zatroszczyć się o byt, a dopiero potem można zastanowić się nad posiadaniem potomstwa. Takie rodziny są niezastąpionym skarbem w dzisiejszym zagonionym za pieniędzmi i sukcesem świecie. Dla zbyt wielu ludzi „odpowiedzialne rodzicielstwo” fałszywie oznacza wykluczenie, lub niezwykle radykalne ograniczenie liczby potomstwa.
Jest takie przysłowie, że „kiedy Bóg daje życie, to daje i na życie”. Głęboko wierzę w prawdziwość tych słów. Nauczanie Kościoła – nade wszystko wspaniała encyklika Pawła VI „Humanae vitae” – wskazuje, że współżycie małżeńskie i jego prokreacyjny wymiar powinno podlegać rozumnej kontroli. Rodzicielstwo musi być odpowiedzialne. Musi uwzględniać zarówno zdrowie rodziców (nade wszystko kobiety), jak i ich możliwości wychowawcze. „Jeżeli […] uwzględnimy warunki fizyczne, ekonomiczne, psychologiczne i społeczne, należy uznać, że ci małżonkowie realizują odpowiedzialne rodzicielstwo, którzy kierując się roztropnym namysłem i wielkodusznością, decydują się na przyjęcie liczniejszego potomstw, albo też, dla ważnych przyczyn i przy poszanowaniu nakazów moralnych, postanawiają okresowo lub nawet na czas nieograniczony, unikać zrodzenia dalszego dziecka” (HV 10).
Nie jest odpowiedzialną postawa, w której rodzice, wskutek posiadania dużej liczby potomstwa, cały swój czasu spędzają na zapewnieniu środków do życia, pozostawiając dzieci samym sobie. Dzieci potrzebują rodziców, obojga rodziców, i mają do nich prawo. Prawo jednych zawsze wyznacza obowiązki innym. Tak więc rodzice mają obowiązek zatroszczyć się, by mieć czas i serce dla swoich dzieci. Muszą mieć czas dla siebie nawzajem, by ich miłość wzajemna nie słabła, nie wygasała.
Może się zatem zdarzyć, że brak roztropności ze strony rodziców zaowocuje taką liczbą dzieci, której wychowaniu nie będą w stanie sprostać. Jak bardzo wspaniali nie byliby rodzice, ich możliwości są ograniczone i nieuwzględnienie ich jest przejawem nieodpowiedzialności. Dlatego, choć nie mówię, jaka liczba dzieci jest „nadmierna” (to rodzice mają rozeznać sami), w imię miłości do swoich dzieci rodzice powinni poddać tę kwestię uczciwemu, głębokiemu rozeznaniu i nie pozostawiać jej na pastwę przypadku czy samych tylko emocji. Za rozeznaniem powinny zaś pójść konkretne działania. „Jeśli […] – czytamy w „Humanae vitae” (nr 16) – istnieją słuszne powody dla wprowadzenia przerw między kolejnymi urodzeniami dzieci, wynikające bądź z warunków fizycznych czy psychicznych małżonków, bądź z okoliczności zewnętrznych, Kościół naucza, że wolno wówczas małżonkom uwzględniać naturalną cykliczność właściwą funkcjom rozrodczym i podejmować stosunki małżeńskie tylko w okresach niepłodności, regulując w ten sposób ilość poczęć, bez łamania zasad moralnych”.
Życie małżeńskie opiera się na miłości – miłości Chrystusa do małżonków i ich miłości wzajemnej.
Ks. Piotr Kieniewicz
© 1996–2006 www.mateusz.pl