www.mateusz.pl/mt/10lat

KS. LESZEK MISIARCZYK

Antropologia katolicka

 

 

Patrząc na ludzi, których spotykamy wielu z nas zapewne stawiało sobie to pytanie: „Jak ja tak naprawdę postrzegam innych ludzi, drugiego człowieka?” Wszyscy mamy niemały kłopot z odpowiedzią na to pytanie. Łatwo jest oczywiście przyznać, że ludzie są z natury dobrzy, jeśli to nas nic nie kosztuje, trudniej natomiast, gdy nam rzeczywiście „dopieką” czy dokuczą. Wyobraźmy wiec sobie, że dotykają nas pomówienia, fałszywe oceny, donosy do szefa w pracy, by zająć nasze stanowisko, wreszcie ktoś chce się wybielić naszym kosztem a do mieszkania włamują się złodzieje itp., wtedy nasza wiara w naturalną dobroć człowieka zaczyna się chwiać. Łatwo wtedy zamknąć się w sobie i narzekać na zły świat. Nie dziwi nas zbytnio fakt, że to właśnie codzienne doświadczenie jest źródłem naszej oceny innych ludzi, ale prawdą jest również, iż w sytuacji bolesnych doświadczeń dopadają nas pytania bardziej egzystencjalnie: „Dlaczego ludzie są zli, dlaczego ja czynię zło?” Pytania te nie są nowe, stawiał je już dawno temu św. Paweł w Liście do Rzymian zastanawiając się nad powszechnie doświadczanym swoistym rozdwojeniem w człowieku: „Dlaczego nie mam siły czynić dobra, którego chcę, a czynię zło, którego nie chcę? (parafraza)” Za tymi z pozoru teoretycznymi pytaniami kryje się z pewnością także bardzo praktyczne pragnienie znalezienia modus vivendi z drugim człowiekiem: „Ufać innym ludziom choć często mnie zawiedli czy raczej nie ufać zachowując emocjonalny dystans, gdyż mogą mnie zranić”. Problem jednak polega na tym, że tak do końca nie jesteśmy chyba w stanie opowiedzieć się za żadną z tych postaw miotając się pomiędzy ufnością i nieufnością. Nie dałoby się przecież żyć na tym świecie, gdybyśmy nikomu nie ufali i wszędzie wietrzyli podstęp, gdyż to prowadziłoby do postaw paranoicznych, a przecież każdy człowiek do zdrowego funkcjonowania społecznego potrzebuje obok siebie ludzi, którym ufa. Z drugiej zaś strony zapewne samo życie w różnym stopniu przekonywało nas, iż jesteśmy może zbyt naiwni ufając całkowicie innym ludziom. Oprócz postaw granicznych ufność-nieufność, większość z nas stosuje strategię pośrednią zwaną „ograniczonym zaufaniem” albo „ufaj i sprawdzaj”.

Gdy od czasu do czasu stawiam moim znajomym lub studentom pytanie: „Czy człowiek jest z natury dobry czy zły?” albo inne „Czy w ludziach jest więcej dobra czy zła?” zdecydowana większość odpowiada, że więcej jest dobra. Wtedy prowokacyjnie dopytuję, skąd więc zło na tym świecie – czy pojawia się ono samoczynnie, bez naszego udziału? Wówczas również większość dodaje, że człowiek jest słaby i grzeszny. Te odpowiedzi, nawet jeśli nie zawsze dostrzegają konieczność zachowania właściwych rozróżnień teologicznych, to jednak odzwierciedlają przekonania Kościoła oparte na objawieniu zawartym w Księdze Rodzaju 1-3. W opisie stworzenia świata autor natchniony podkreśla, że wszystko, co Bóg stworzył „było dobre” a w przypadku stworzenia człowieka ocena jest nawet wyższa: „bardzo dobre”. Rdz 3 wyjaśnia nam dlaczego człowiek, stworzenie, które wyszło z rąk Boga jako bardzo dobre stało się później zdolne do popełnienia wszelkiego rodzaju zła. Powodem jest rzeczywistość, którą teologicznie nazywamy grzechem pierworodnym, zaś językiem filozoficznym moglibyśmy określić jako „pęknięcie” natury człowieka. Początek Biblii przekazuje na więc dwie fundamentalne prawdy konieczne do zrozumienia owego rozdwojenia w każdym z nas:

1. Naturalna (ontyczna) dobroć stworzeń, w tym szczególnie człowieka

2. Rzeczywiste rozbicie jedności natury człowieka

Kluczem do zrozumienia człowieka jest przyjęcie tych dwóch prawd jednocześnie i rozpatrywanie ich łącznie. Jakiekolwiek bowiem traktowanie na zasadzie wyłącznej jednej z nich prowadzi do błędnego rozumienia człowieka. Absolutyzacja naturalnej dobroci człowieka prowadzi do przesadnego optymizmu w patrzeniu na niego, w ekstremalnej zaś sytuacji wręcz do swego rodzaju ubóstwienia samego człowieka a w przypadku czynienia przez niego ewidentnego zła zrzucania odpowiedzialności za nie na warunki zewnętrzne. Absolutyzacja natomiast drugiego elementu prowadzi do skrajnego pesymizmu w patrzeniu na ludzi, zakłada traktowanie ich jako z natury złych i w życiu kierujących się zawsze egoizmem i własnym interesem. Refleksja teologiczna w Kościele od początku zmagała się z tego typu absolutyzowaniem jednej z tych biblijnych prawd o człowieku i zmaga się nadal choć w czasach nowożytnych dyskusja toczy się zdecydowanie mniej w przestrzeni teologicznej a bardziej filozoficznej czy ogólnokulturowej.

W IV wieku n.e. pojawił się mnich pochodzący z Wysp Brytyjskich o imieniu Pelagiusz, który zakwestionował realizm grzechu pierworodnego głoszą tezę, iż upadek pierwszych rodziców był jedynie złym przykładem albo co najwyżej ich osobistym grzechem. Człowiek pozostaje więc z natury dobry, taki, jaki wyszedł z ręki Boga i zbawienie może osiągnąć bez pomocy łaski Bożej tylko dzięki własnemu wysiłkowi. Przyjęcie takich założeń tak naprawdę przekreślało konieczność odkupienia dokonanego przez Jezusa Chrystusa i łaski przez Niego wysłużonej wszystkim ludziom. Przeciwko takiej nauce zaprotestował najmocniej św. Augustyn (354-430) podkreślając, że grzech pierworodny był grzechem „natury ludzkiej” a nie tylko grzechem osobistym Adama i Ewy, rzeczywiście rozbił i na stałe zmienił stan natury człowieka i poprzez prokreację przechodzi na pozostałych ludzi. Jego zgładzenie dokonuje się dzięki dziełu zbawczemu Chrystusa, które w życiu poszczególnych ludzi urzeczywistnia się poprzez sakrament chrztu św. Nauka teologiczna Pelagiusza została ostatecznie potępiona i odrzucona przez Kościół, ale sposób jego myślenia powraca nadal później w różnych formach refleksji nad człowiekiem. Odżyje m. in. w okresie oświecenia i w myśleniu postoświeceniowym w przekonaniach głoszonych wyraźnie lub też przyjmowanych w postaci pewnych ukrytych założeń antropologicznych o nieskażonej naturalnej dobroci człowieka. Marks wyraźnie przecież podkreślał, że niesprawiedliwości społecznej winny jest nie sam człowiek, ale zewnętrzne warunki relacji pomiędzy pracą a kapitałem. Gdy zmienimy je zniknie nierówność i niesprawiedliwość. Eksperyment komunistyczny poniósł klęskę a mit myślenia o człowieku jako jedynie dobrym rozwiały ostatecznie obozy śmierci stworzone przez nazistów i komunistów. Pytanie na ile warunki zewnętrzne determinują wolne działanie człowieka, a więc również jego odpowiedzialność, powracało w procesie norymberskim, gdy funkcjonariusze III Rzeszy bronili się przed oskarżeniami koniecznością wykonywania rozkazów. Powraca również dzisiaj w kontekście rozliczeń z komunizmem. A swoją drogą, intrygujący jest fakt, że zwolennicy projektu oświeceniowego podkreślający za Kantem dojrzałość i dorosłość człowieka nowoczesnego, który już nie potrzebuje żadnych wskazówek od Boga czy Kościoła na temat jak żyć, tak szybko przerzucają odpowiedzialność na warunki zewnętrzne ludzkiego życia. A to jest postawa człowieka infantylnego a nie nowoczesnego i dojrzałego. Warunki zewnętrzne ułatwiają lub utrudniają realizację pełni człowieczeństwa, ale jej ostatecznie nie determinują. Myślenie neopelagiańskie powraca dzisiaj również w Polsce choćby przy okazji dyskusji na temat prawa karnego czy edukacji. Naiwna wiara w moralną (ontycznej nikt nie kwestionuje) dobroć człowieka, czyli przekonanie, że zawsze i wszędzie będzie wybierał on tylko rzeczywiste dobro prowadzi do przekonania, że karać nie warto, lecz państwo powinno skoncentrować swoje wysiłki na działaniu prewencyjnym tzn. zmianie środowiska w którym żyją przestępcy. I bez wątpienia tam, gdzie jest to możliwe i przynosi dobre skutki, należy to czynić, lecz nie należy się zbytnio łudzić, ze uda się to w odniesieniu do wszystkich ludzi. W niektórych osobach skutki grzechu pierworodnego zostały bardzo silnie wzmocnione przez ich osobistą konstrukcję psychiczną i środowisko. Myślenie neopelagiańskie w wychowania natomiast przejawia się w słynnym sloganie o wychowywaniu bezstresowym, co oznacza w praktyce zakaz stawiania jakichkolwiek granic. A przecież prawdziwe wychowanie to właśnie sztuka stawiania i uczenia granic. I nie chodzi tu bynajmniej o przyzwolenia do znęcania się rodziców nad dziećmi. Widzimy więc jak dalekie konsekwencje w naszym życiu indywidualnym i społecznym ma zabsolutyzowanie prawdy o naturalnej dobroci człowieka oderwanej od prawdy o grzechu pierworodnym.

Inny sposób spojrzenia na człowieka pojawił się również w starożytności chrześcijańskiej w gnostycyzmie i manicheizmie. Nurty te, aby odpowiedzieć na pytanie o dualizm jakiego doświadcza w sobie człowiek zaproponowały przyjęcie w nim dwóch elementów z których jeden, duch jest ontycznie dobry natomiast materia i ludzkie ciało ontycznie złe. Człowiek nie byłby już cały dobry ze swej natury, ale tylko częściowo dobry, a częściowo zły. Manichejczycy i gnostycy tak naprawdę nie odróżniali ontycznej dobroci człowieka od jego złości moralnej. Ojcowie Kościoła, jak Orygenes czy Augustyn w polemice z nimi będą podkreślali naturalną (ontyczną) dobroć człowieka jako stworzenia Bożego z jednoczesnym skażeniem grzechem pierworodnym, co oznacza zdolność do moralnego zła. O ile jednak gnostycy i manichejczycy określali tylko materialną część człowieka jako złą, o tyle w okresie Reformacji mamy do czynienia z absolutyzacją drugiej prawdy biblijnej o grzechu pierworodnym. Według Lutra, upraszczając, grzech pierworodny zniszczył wszelkie naturalne dobro w człowieku do tego stopnia, że nawet z pomocą łaski Bożej nie jest on już w stanie uczynić nic dobrego. Łaska Boża działa jedynie jako swego rodzaju parasol ochronny przed gniewnym spojrzeniem Boga i tylko ona sam bez żadnych uczynków usprawiedliwia człowieka. Usprawiedliwia jednak nie przemieniając człowieka wewnętrznie, ale jakby zakrywając jego grzechy i wewnętrzną brzydotę. Człowiek sam z siebie nie jest zdolny do czynienia dobra, ale tylko zła. Odwołanie się do augustyńskiej teorii predestynacji pozwala Lutrowi wyjaśnić dlaczego tylko część ludzi będzie zbawiona. Otóż Bóg sam bez udziału człowieka decyduje o jego zbawieniu przeznaczając jednych ludzi do zbawienia innych zaś do potępienia. Pesymizm ojca Reformacji w patrzeniu na człowieka przejęli w późniejszym okresie janseniści. Ten sposób patrzenia na człowieka przejawia się w pesymizmie kosmologicznym i antropologicznym. Rodzi w jego zwolennikach odruch misyjny: świat i ludzie są źli więc trzeba ich pouczyć gdzie jest prawdziwe dobro i prawdziwe zło. O ile naiwna wiara w niczym nieskażoną, naturalną dobroć człowieka prowadzi do religijności naiwnej nadziei, to pesymizm antropologiczny prowadzi do religijności przesadnego zwątpienia i lęku przed złym światem i złym ludźmi. Podczas gdy wiara neopelagiańska często kluczy po opłotkach szukając wspólnego języka z ludźmi niewierzącymi, wiara lęku zamyka się często w swoich przekonaniach i łatwo kostnieje w powtarzaniu utartych formuł. Poreformacyjny pesymizm antropologiczny przekłada się oczywiście również na kategorie społeczne, polityczne i edukacyjne. Nie przypadkowo Max Weber (Etyka protestancka i duch kapitalizmu) podkreślał, nawet jeśli jego teza nie do końca wydaje się słuszna, że kraje protestanckie lepiej rozwijają się ekonomicznie niż kraje katolickie. Jeśli to Bóg przeznacza lub nie przeznacza do zbawienie a człowiek w tej kwestii nie może nic uczynić, to pozostaje mu jedynie przetwarzanie świata materialnego. Ta nieufność w patrzeniu na człowieka widoczna jest w krajach w których systemy demokratyczne zostały zbudowane na bazie właśnie etyki protestanckiej, jak Szwajcaria, Wielka Brytania czy USA. Etyka społeczna jest tam z reguły bardziej rygorystyczna niż w wielu krajach typowo katolickich jak np. Polska czy Włochy. Wypracowano również, jak choćby w USA wiele procedur demokratycznych, które pozwalają bardziej kontrolować poszczególne segmenty władzy i „patrzeć” słabym ludziom na ręce. W edukacji natomiast ten pesymizm antropologiczny przejawia się, i to niezależnie od kraju protestanckiego czy katolickiego, większym rygoryzmem i dyscypliną w wychowywaniu dzieci i młodzieży.

Tym dwom skrajnym przekonaniom na temat człowieka: człowiek z natury dobry lub zły antropologia Kościoła od początku przeciwstawiała trzeźwy realizm: każdy człowiek jest z natury dobry, ale wewnętrznie „pęknięty”, rozbity przez grzech pierworodny. Zarówno ontyczna dobroć jak też skażenie grzechem pierworodnym, czyli zdolnością do wszelkiego moralnego zła jest powszechne, tzn. dotyczy wszystkich ludzi od początku aż do końca istnienia świata. Takie przekonanie chroni z jednej strony przed naiwną wiarą czy ubóstwianiem człowieka, z drugiej natomiast przed pogardą do niego. Historia zna okresy ubóstwiania człowieka, jak choćby racjonalizm oświeceniowy, ale zna też okresy zwątpienia w człowieka, jak choćby XX wiek i obecna epoka. Myślę, że po części to właśnie z tego zwątpienia, nieufności do innych ludzi i lęku przed bliskimi relacjami z nimi wielu próbuje „uczłowieczyć” zwierzęta albo maszyny (telewizor, komputer, książki) i „relacjami” z nimi zastąpić brak rzeczywistych relacji z ludźmi. To wychylanie się wahadła raz w jedną raz w drugą stronę jest charakterystyczne nie tylko dla różnych epok historycznych, ale też dla życia każdego z nas. Wszyscy miotamy się, jak pisałem wcześniej, pomiędzy ubóstwianiem ludzi a zwątpieniem w nich. Przed tymi dwiema skrajnościami chronić nas może dojrzała wiara: przed ubóstwianiem człowieka wiara w Boga, a przed zwątpieniem w człowieka „wiara” Boga w człowieka. Pomocą jest również nauczanie Kościoła o obecnym statusie człowieka jako istocie z natury dobrej, ale pękniętej i przez to zdolnej do popełniania moralnego zła. Dlatego tym refleksjom nadałem trochę prowokacyjny tytuł „Antropologia katolicka”, gdyż jest to spojrzenia na człowieka, które unika zarówno ubóstwiania go jak też pesymizmu właściwego chrześcijaństwu różnych odłamów protestantyzmu. Katolickie spojrzenie na człowieka nie jest oczywiście mieszanką poglądów Pelagiusza i Lutra na zasadzie jeden miał trochę racji i drugi, więc jeśli połączymy optymizm pierwszego i pesymizm drugiego, to wyjdzie nam średnia arytmetyczna optymistyczno-pesymistyczna. Katolickie rozumienie człowieka jest całkowicie odrębnym i jeśli tak można powiedzieć trzecim sposobem rozumienia wspomnianych dwóch prawd biblijnych o nim. Przypomina nam że grzech pierworodny nie zniszczył całkowicie, jak błędnie nauczał Luter, naturalnej dobroci człowieka, ale jednocześnie wbrew Pelagiuszowi, znacząco ją osłabił. Z tego możemy wnioskować, że żadne zło moralne jakie człowiek jest w stanie popełnić nie może zniszczyć tej ontycznej jego dobroci, choć osłabia jego zdolność do czynienia moralnego dobra. Ile natomiast tej naturalnej dobroci a ile pęknięcia każdy z nas przyjmie w spojrzeniu na konkretnych ludzi, to już zależy od rozwoju naszego ducha i zdolności do przetrzymania raniących doświadczeń ze spotkań z innymi ludźmi. Oby to było przekonanie, że dobra w ludziach i każdym poszczególnym człowieku jest więcej.

Ks. Leszek Misiarczyk

 

 

 

© 1996–2006 www.mateusz.pl