R O Z D Z I A Ł X V I I W poszukiwaniu utraconej jedności |
Do aspektów, które najbardziej charakteryzują dzisiejsze chrześcijaństwo, należy z pewnością troska ekumeniczna: poszukiwanie mianowicie jedności wśród różnych kościołów i wyznań, które powołują się na tę samą Ewangelię. Jedność wierzących stanowi między innymi jeden z warunków "aby świat uwierzył, że ty, Ojcze, mnie posłałeś", jak Jezus woła w modlitwie, którą żegna się ze swoimi uczniami. Biorąc pod uwagę ważność i aktualność tematu, z pewnością niewystarczająca jest uwaga, jaką w tej książce można poświęcić sposobom zrozumienia wyznań chrześcijańskich odmiennych od katolickiego. Jak zostało to już powiedziane w związku z opiniami pochodzącymi z obszaru marksistowskiego (a które, z racji szczupłości miejsca, nie znalazły się tutaj) także dla relacji między chrześcijanami, zamiarem jest pogłębienie dyskusji w kolejnym "odcinku" tej ankiety. Mimo tych ograniczeń, test, który prezentujemy wydaje nam się ważny: Vittorio Subilia i Max Thurian reprezentują w świecie protestanckim dwa różne sposoby rozumienia ekumenizmu. Subilia, pastor waldenski, pisarz i uczony znany na poziomie międzynarodowym, reprezentuje skrzydło "nieprzejednane" Reformacji i walczy o to, aby obowiązkowy dialog między chrześcijanami nie przerodził się w powierzchowne i złudne "embrassons-nous" 1, które ignoruje problemy zasadnicze. Max Thurian, również pastor, o formacji kalwińskiej, także teolog i bardzo znany pisarz, jest razem z Rogerem Schutzem inicjatorem i duszą tej nadzwyczajnej "Wspólnoty z Taizé", w której katolicy i prawosławni żyją obok protestantów, którzy odkryli ponownie doświadczenie monastyczne, tak zdecydowanie odrzucone przez reformatorów XVI wieku i przez całą ich tradycję. Tak więc Taizé jest niespodziewaną chrześcijańską nowością ekumeniczną, która przyciąga do siebie wciąż rosnące tłumy, przede wszystkim młodych. |
Na pewno Vittorio Subilia nie jest autorem bestsellerów; nigdy nie był modnym teologiem; nie należy nawet do "ekspertów" bons-à-tout-faire 2, jacy nękają gazety i telewizyjne okrągłe stoły. Mimo to (a może właśnie dlatego) warto pójść odwiedzić go, wspinając się na wzgórze tuż obok Watykanu. Z tego miejsca podziwia się jeden z najpiękniejszych widoków ogromnej kopuły, która króluje bardzo bliziutko. Ta fizyczna bliskość San Pietro ma lekko paradoksalne zabarwienie. Subiliowie są rzeczywiście waldensami od 1275 roku; Vittorio od dziesięcioleci kieruje przeglądem "Protestantesimo", jedynym wiarogodnym głosem, na poziomie naukowym, włoskiego ewangelizmu; przez 26 lat najbardziej wyróżniał się wśród profesorów, także na terenie międzynarodowym, waldenskiego wydziału teologicznego, w którym pełnił również funkcje dziekana; na Soborze, podczas wszystkich czterech sesji był oficjalnym obserwatorem z ramienia światowego Porozumienia Reformowanego, które gromadzi Kościoły modelu kalwińskiego. Jednak jego kontakty z Pawłem VI były częste: między nim a Montinim wytworzyła się relacja szacunku i zaufania, jak to jest naturalne między dwoma ludźmi uczciwymi, konsekwentnymi w potwierdzaniu tego, co jest specyficzne dla własnego wyznania chrześcijańskiego. Wystarczająco dużo było powodów, aby przyjść i zakłócić spokój tego profesora zarazem surowego i serdecznego, aby rozpatrzyć z nim decydujący, obecnie centralny problem ekumenizmu, szukania utraconej jedności między wierzącymi w tego samego Chrystusa. Człowiek reformy Valdèsa i Kalwina, redaktor pisma "Protestantesimo" nie ma na pewno reputacji dobrodusznego ekumenisty, skłonnego do taniego dialogu. Dla niektórych, także wśród współbraci, jest "twardy", jest "jastrzębiem". Jednak, po wielu godzinach dialogu, mam wrażenie, że to, co niektórzy brali za zamknięcie, w rzeczywistości jest poważną wolą niełudzenia i niełudzenia się, sięgania do korzenia problemu jedności. -- Ideał ekumeniczny -- precyzuje natychmiast -- został opisany za pomocą sugestywnego obrazu przez Visser't Hoofta, który przez długi czas był sekretarzem Ekumenicznej Rady Kościołów w Genewie: wyznania chrześcijańskie są jak szprychy koła, które ma swoje centrum w Chrystusie. Każdy Kościół powinien poważnie ponownie nawrócić się do Ewangelii i w odnalezionej wierności odnaleźć także jedność z innymi. -- Ale czy to się stało? -- pytam. -- Nie. Jestem oskarżany o pesymizm, w rzeczywistości jestem realistą ujawniając, że to nawrócenie się nie dokonało. Bez ewangelicznego oczyszczenia jedność jest daleka. W konsekwencji nieskuteczny jest nowy zapał w ewangelizacji świata, który nie potrafi przyjąć orędzia przynoszonego przez podzielonych zwiastunów. W bezlitosnej analizie Subilii, "w miejsce ekumenizmu prawdziwego, ekumenizmu skruchy, jedności, misji, stworzono sobie różne rodzaje ekumenizmu sfałszowanego". Przede wszystkim, szerzy się dzisiaj ekumenizm sentymentalny: ekumenizm tych, którzy uważają podziały wśród chrześcijan za nieporozumienia bez poważnego uzasadnienia, za epizody złego humoru, za trudności wymyślone przez zawodowych teologów za plecami biednych wierzących. Natomiast według Subilii podział między chrześcijanami nie jest skutkiem ekstrawagancji reformatorów: "Protestantyzm, jako zjawisko historyczne, może także zniknąć, ale pozostanie zawsze jako bodziec, ponieważ odzyskuje siły w Ewangelii, która wzywa wszystkich do radykalnego nawrócenia". Posuwając się dalej w swojej analizie ekumenizmów "sfałszowanych", wyodrębnia drugi: ekumenizm dyplomatyczny, dla którego "Kościoły pozostają tym czym są, natomiast w złudzeniu ponownego zbliżenia ich uprawia się umiejętność dozowania, kompromisu, mediacji". Ekumenizm szczytu, przywódców kościelnych, którzy dążą do nowej jednolitej struktury, choćby poszerzonej, która utrzymuje dyscyplinę poszczególnych Kościołów. Następnie trzeci ekumenizm, który demaskuje z mocą, na równi z innymi: ekumenizm socjopolityczny, uprawiany przez tych chrześcijan różnych wyznań, którzy łączą się na podstawach przede wszystkim ideologicznych, dla zwalczania mieszczańskiego społeczeństwa. Jest to unia, jak mówi, "w której podobieństwo wyborów społecznych jest brane za wspólnotę chrześcijańską, podczas gdy przemilcza się istotne różnice, które są -- czy się tego chce, czy nie -- teologiczne, religijne". Zbieżność operacyjna, a więc tymczasowa: na pewno nie jedność autentyczna. Była to mieszanina powstała przede wszystkim z podniecenia odległego już roku 1968, która, po upływie tego okresu mitów i utopii, utrzymuje się sama dla siebie. Jakkolwiek by było (pośród zamieszania teologicznego, powierzchowności, niejasności, politycyzmów, klepania po plecach między lekkomyślnymi ludźmi różnych wyznań) ekumenizm jest dzisiaj na nowo w trudnej sytuacji. -- Jednak, czy sytuacja jest naprawdę tak mroczna, także w świetle nielicznych, ale na pewno pozytywnych nowin w tych ostatnich czasach? Według wielu, także protestantów, liczne nieufności, bariery, nieporozumienia upadają... -- Och, na pewno -- odpowiada i nietrudno dostrzec gorycz w jego głosie. -- Na pewno, ponieważ w jakiś sposób znika rozmówca z Rzymu. Liczne Kościoły protestanckie nie wyrażają już jasno swoich stanowisk. Przynajmniej od dwóch wieków my, zrodzeni z Reformy, znajdujemy się w kryzysie, jednak dezintegracja osiąga obecnie fazę najbardziej krytyczną. Cytuje co powiedzieli na kongresie ekumenicznym w Niemczech Moltmann i Pannenberg, dwaj spośród najbardziej prestiżowych i miarodajnych teologów protestanckich: dla obydwóch rola papiestwa byłaby "nie tylko możliwa, ale także konieczna i pożądana". -- A nawet tekst niemiecki mówi "istotna!" -- dodaje profesor. -- W sumie całkowita zdrada starych reformatorów, którzy w papieżu -- w każdym papieżu, nawet gdyby był święty -- widzieli zawsze i w każdym wypadku "Antychrysta", uzurpatora (a nie wikariusza, reprezentanta na ziemi, jak uważają katolicy) Jezusa Chrystusa. Jakie są przyczyny, pytam, tego spadku napięcia protestantyzmu? Do głównych powodów, dla Subilii, należy ustępstwo przed kulturami i mentalnością świata, przed dzisiejszymi idolami. "Zwłaszcza począwszy od Oświecenia i romantyzmu, radykalizm zasady Sola Scriptura rozpłynął się w ogólnikowym humanizmie, w [pietyzmie]." Ale, zauważam, ten sam proces miał szeroki wpływ na katolicyzm, który mimo to wykazuje się poważną odnową. "Katolicyzm może liczyć na wiele innych rezerw. Rzym ma poczucie historii, kroczy wraz z nią. Potrafi przystosować się i przeżyć, podczas gdy specyficznym powołaniem protestantyzmu jest kontestowanie historii". Jednak, uważa za konieczne podkreślić, biorąc pod uwagę ewangeliczny paradoks, obecna "agonia protestantyzmu" jest wbrew wszystkiemu znakiem wiernego przylegania do Ewangelii: "Każde chrześcijaństwo zwyciężające zaprzecza krzyżowi. Przeznaczeniem wiary w Jezusa nie jest zniknięcie ani odniesienie sukcesu, lecz przetrwanie jako głos krytyczny mniejszości. Właśnie w chwilach, kiedy noc jest najbardziej ciemna, wierzący wie, że Chrystus bezsilny na krzyżu jest Panem zmartwychwstania". -- Pewna staruszka z dolin zamieszkałych przez waldensów -- opowiada -- została wdową; do tego była ułomna i nie miała krewnych, którzy mogliby ją utrzymywać. "Co teraz będzie robić?", zapytał ją zatroskany pastor. "Co będę robić? Co ja mam do tego? To On ma sobie poradzić z tym". -- Oto -- komentuje -- to co pozostaje z autentycznego protestantyzmu, powinno przyjąć postawę tej staruszki, która dała lekcję wiary pastorowi: nasze przetrwanie nie jest sprawą ludzi, lecz Boga Abrahama i Jezusa. Jest to zresztą owym obowiązkowym uznaniem siebie za servi inutili (słudzy niepożyteczni), które powinno cechować każdego chrześcijanina, z jakiegokolwiek wyznania. Po wysłuchaniu go wyliczającego z brutalną jasnością liczne niebezpieczeństwa, jakie dzisiaj zagrażają wierze katolickiej, widziałem kardynała Josepha Ratzingera (na którego spada instytucjonalny obowiązek starania się o zahamowanie tych niebezpieczeństw) rozkładającego ramiona: "Tak, sytuacja jest poważna. Ale Kościół nie jest nasz, jest Chrystusa, do Niego należy troska o niego. Od nas wymaga się pracy bez szczędzenia wysiłku, jednak z duchowym spokojem tych, którzy wiedzą, że to nie ludzie Kościoła ocalą Kościół Pana". W każdym razie, według analizy profesora Subilii, protestantyzm jest w kryzysie, nawet jeżeli ewangelicznie zbawiennym, gdy tymczasem katolicyzm, dzięki swojemu poczuciu historii, przechodzi go o wiele lepiej. Ale, przechodząc do konkretu, jakie jest zdanie redaktora pisma "Protestantesimo" o tym "nowym" Kościele rzymskim? Także tym razem odpowiedź nie jest na pewno schlebiająca: -- W odróżnieniu od niektórych protestantów, ja nigdy się nie łudziłem. Katolicyzm się przeobraża, pozostając jednak sobą. Posiada zdolność włączania w siebie kultur, umieszczając je w swoim schemacie. -- Ale -- mówię -- ten Papież niespodziewany i nieprzewidywalny, przybyły z daleka... -- Karol Wojtyła jest człowiekiem godnym szacunku: jest katolikiem szczerym, autentycznym, bez zakłamań. Dlatego też z wigorem broni tradycyjnej teologii katolicyzmu. Ale ta obrona wypada dobrze, stanowiska są przynajmniej jasne. Jest zupełnie niesłuszne gorszenie się pewnymi stanowiskami Jana Pawła II, a nawet twierdzenie, że są "konserwatywne": są stanowiskami katolicyzmu i zresztą ściśle opartymi na dokumentach Soboru Watykańskiego II. Aby zrozumieć twarde (ale bardzo szczere) stwierdzenia Subilii, trzeba może niektórym czytelnikom przypomnieć, że za tymi stanowiskami stoi radykalizm Reformacji początków. Ten sam radykalizm mianowicie, na który Subilia zawsze w życiu i w pismach się powoływał, niestety w przeciwieństwie do braci w wierze bardziej "ugodowych". Chrześcijanin z tradycji protestanckiej nie może mówić et -- et, i -- i: przyjmować mianowicie Ewangelię, a obok niej inne rzeczywistości, inne wartości. Wierzący, jakiego chcieli reformatorzy, jest natomiast wezwany do aut -- aut, albo -- albo: albo Chrystus, albo świat, albo Pismo Święte albo filozofie, albo wiara albo religia. Jak mówi Subilia: -- Jezus doprowadza nasze schematy do kryzysu: wzywa nas do dokonania wyboru. Jeżeli go przyjmujemy, bardziej niż potwierdzenia naszych pewności znajdujemy kryzys wszystkich pewności. Jesteśmy wezwani do metanoia, to znaczy do całkowitego nawrócenia, do zmiany mentalności. Wobec niego punktem odniesienia nie może już być nasze ja, lecz Bóg". Dla Subilii, jak dla całej tradycji chrześcijańskiej, na którą się powołuje (nawet jeżeli dzisiaj w dużej części milcząco porzucona, do tego stopnia, że często jest izolowany nawet wśród swoich braci waldensów), Chrystus nie przyszedł po to, aby sakralizować historię i jej wartości, ale aby ją przerwać. Począwszy od Jezusa istnieje przeciwstawienie między myśleniem "według ciała" a myśleniem "według ducha": w tym znaczeniu wiara nie jest wygodnym "humanizmem", lecz "antyhumanizmem" w całym tego słowa znaczeniu. Każdy "humanizm chrześcijański" istotnie upadłby w naszej perspektywie, jest nie do przyjęcia z punktu widzenia wiary. Według obrazowego wyrażenia Kalwina, które Subilia często powtarzał, "Bóg nie jest nosem z wosku", Bogiem nie można manipulować, aby przybierał taki kształt, jaki mu nadamy, według naszych pragnień. Także dlatego jest zaniepokojony: "Z epoki konformizmu przeszliśmy do innej, do epoki bałwochwalczego podziwu, także w Kościołach, dla współczesnych mitów. Jezus tymczasem jest antymitem, jest niszczycielem modnych idoli". Ten profesor (który oprócz tego, że jest teologiem, jest także biblijnym egzegetą) nigdy nie był entuzjastycznym uczniem Rudolfa Bultmanna, sławnego protestanckiego leadera "demitologizacji" Ewangelii. Dla Bultmanna demitologizacja oznaczała posuwanie się do twierdzenia, że nie możemy niczego wiedzieć, historycznie pewnego, o życiu i wypowiedziach człowieka Jezusa. Ale to, według niemieckiego uczonego, nie powinno doprowadzać naszej wiary do kryzysu, lecz raczej ją powiększyć, dając jej ochronę przed niebezpieczeństwami krytyki. Chociaż nie podążając za luteraninem Bultmannem aż do tego punktu, waldens Subilia nie gorszy się tak radykalną krytyką, która spowodowała kryzys u wielu wierzących: "Także demitologizacja Ewangelii może mieć swoje pozytywne znaczenie, wolności od naszych przesądów. Krytyka uwalnia wiarę od wszelkich utworzonych przez nas podpierających szczudeł. Również tutaj, wobec Boga, który objawił się w Jezusie, musimy uwolnić się od naszych zwyczajnych schematów. Wiara jest ryzykiem, paradoksem, hazardem, zgorszeniem dla tego, kto rozumuje jak świat: nie jest wynikiem ludzkich dowodów". Stąd odrzucenie wszelkiej apologetyki, która nie zrodziłaby się z "oczywistości", jaką pod darmowym wpływem Ducha uzyskuje czytelnik z Pisma Świętego, dając mu z pewnością "odczuć", że w nim znajduje się prawda. Jest to owo całkowite odrzucenie rozumu ("prostytutki diabła", jak go nazwał Luter), jakie katolikowi wydaje się nieuzasadnione, skoro także ludzka zdolność rozumowania jest darem Boga udzielanym po to, aby się nim posługiwać: na pewno nie po to, aby tajemnicę wiary sprowadzać do pewnego rodzaju teorematu, który można rozwiązać w sposób niepodważalny dla każdego, nie po to, aby zakład o Ewangelię uczynić "rozumowym" (ale jednak "rozumnym"). Tutaj działa jeszcze protestanckie aut -- aut: albo wiara, albo rozum. Katolik natomiast uważa akt wiary za bardziej złożony, za wspólne dzieło -- według zresztą logiki Wcielenia -- Boga i człowieka: na pierwszym miejscu, co zrozumiałe, absolutnie konieczna Łaska tajemnicza i darmowa, która wzywa i nawraca, wspomagana jednak, przedtem i potem przez wolę i przez rozum. Podobnie, a może jeszcze bardziej niż katolicka, wspólnoty protestanckie doznają udręk z powodu zaangażowania politycznego wierzących. Polemika obejmuje wszystkie publiczne przejawy protestantyzmu włoskiego: program telewizyjny, gazety, kierowanie dziełami kościelnymi; każdy wybór wzbudza namiętne dyskusje wielu uczestników. W centrum dyskusji nie znajduje się wiara, lecz jej konkretne zastosowanie w społeczeństwie: zbyt "na lewo" dla niektórych, to znowu "konserwatywne" dla innych. Jak ocenia to Vittorio Subilia? Jego odpowiedź, jak zawsze, nawiązuje do Ewangelii, do słowa Boga objawionego w Piśmie Świętym. Zauważa przede wszystkim, że idol polityczny, sakralizowany przez świat grecko-rzymski, został doprowadzony do kryzysu z wszystkimi innymi przez rodzące się chrześcijaństwo. Wierzący w Jezusa nie istnieje tylko w jednym wymiarze: nie zna wyłącznie dysput na placach polis; z drugiej strony jednak nie zamyka się w świątyni, ponieważ jest naśladowcą Tego, który zburzył świątynię. -- A więc -- mówi -- pierwszym przykazaniem chrześcijanina, w relacji wiara-polityka, jest demitologizacja polityki. Przepowiadanie ewangeliczne w naszych czasach musi sprzeciwiać się powrotowi tego starego pogańskiego idola we wspólnotach chrześcijańskich i poza nimi. Ale, obok tego pierwszego przykazania staje natychmiast drugie: wiara jest przeciwieństwem odcieleśnionej duchowości ("nie jest balonem, który nas unosi w metafizyczne niebo, gdzie dyskutuje się tylko o subtelnych problemach duchowych"), Ewangelia stawia każdego przed odpowiedzialnością także społeczną. "Nie możemy odsunąć się od historii, gromadząc czystych, a pozostawiając innych, aby sami sobie radzili ze swoimi biedami". Ale ta odpowiedzialność, którą obowiązkowo trzeba przyjąć, powinna być przyjęta z krytyczną wolnością wobec przeciwstawnych stanowisk. Otóż: wierzący nie powinien wyczerpywać się w małych dyskusjach między małymi politykami w małym kraju. Powinien raczej zabierać zdecydowany głos na wielkie tematy, które dotyczą człowieka, uświadamiając sobie, że prawdziwa sprawiedliwość i wolność znajdują się u końca historii, ale stawiają swoje wymagania w historii: "Odkrycie naszego prorockiego powołania, naszej roli mniejszości zawsze krytycznej wobec każdego konkretnego systemu: oto co byłoby potrzebne nam, chrześcijanom, aby stać się na nowo żywymi i wiarygodnymi". |
Max Thurian ma spokojną twarz, silną budowę ciała, gestykulację nieco powolną jak niektórzy proboszczowie z Północy. On, kalwin, przestrzega jeszcze surowego sposobu ubierania się, klerykalnego, z którego zrezygnowali już księża katoliccy. Widząc go jedzącego powściągliwie obiad przy stole bufetu dworca Genewa-Cornavin, można by pomyśleć, że ten człowiek ubrany całkiem na czarno jest proboszczem z prowincji, który przybył do miasta załatwić sprawy. Tymczasem jest on jednym z najbardziej znanych teologów chrześcijańskich, jest pomocnikiem Rogera Schutza, jest mistrzem nowicjuszy w historycznej ekumenicznej "Wspólnocie Taizé", w której protestantyzm (zapoczątkowany przez zakonnika, który zrzucił habit, i aby dać następny dowód tego, co o tym myślał, ożenił się z zakonnicą oraz miał zamiar zamieszkać z rodziną w klasztorze, już wtedy pustym, w którym niegdyś żył) odkrył życie zakonne, celibat, monastycyzm i żyje nim razem z braćmi katolikami oraz prawosławnymi. To właśnie takim ludziom, jak Thurian i Schutz, nierozdzielnym towarzyszom i bezdyskusyjnym przywódcom długiej już przygody Taizé, chrześcijanie wszystkich wyznań zawdzięczają wielką część odbytej drogi ekumenicznej. Gdy wielu zwierza się z nieufności, może zmęczenia, pesymizmu co do najbliższej przyszłości ekumenizmu, wydawało się nam czymś ważnym wysłuchać opinii kogoś, kto stale pracuje z pasją (i owocnie) na rzecz zjednoczenia. Jest to druga strona medalu przedstawionego z taką wyraźną namiętnością przez Vittoria Subilię; mówię o tym nie ze względu na ów naciągany optymizm i to do ostateczności, który cechuje zbyt wielu chrześcijan, lecz dla potwierdzenia złożoności spraw w obecnym chrześcijaństwie. -- Od czterdziestu lat pan, pastorze Thurian, mówi i pisze o Jezusie. Ale kim naprawdę jest dla pana ten Człowiek, któremu poświęcił pan życie? -- Jezus jest dla mnie związany z pewnym doświadczeniem z dzieciństwa. Cała moja działalność w Taizé wywodzi się także z tego wspomnienia. Pochodzę z rodziny kalwińskiej. Moja babka była bardzo religijna, miała w swoim pokoju duży obraz: wieczerza w Emaus, połamany chleb, radość i niedowierzanie, jakie zaczynają pojawiać się w oczach uczniów. "Widzisz -- mówiła -- nigdy nie jestem sama, Jezus jest zawsze ze mną". Byłem zakłopotany, nie potrafiłem zrozumieć: jak mógł Jezus, ten z obrazu, być zawsze z babką? W naszym Kościele reformowanym uczestniczyło się w Wieczerzy, to znaczy przystępowało się do Eucharystii cztery razy w roku: w Boże Narodzenie, w Wielkanoc, w Zielone Święta oraz w dzień nazywany "Postem federalnym". Babka prowadziła mnie do świątyni, w ręce miała kwiaty. "Trzeba zachować milczenie -- nakazywała -- Jezus jest tutaj". Otóż od tego czasu Jezus jest dla mnie przede wszystkim obecnością, tym, kto znajduje się obok nas; jest tym, kto żyje w Kościele i w Eucharystii. -- Ta Eucharystia, która ma tak bardzo ważne miejsce w pana refleksji teologicznej. -- Książka którą jej poświęciłem, jest mi bardzo droga: sądzę, że także dla mnie najważniejsza. Eucharystia jest istotną więzią naszej wiary: w niej spotyka się Chrystusa w najgłębszy sposób. Stanowi to zresztą głębokie przekonanie chrześcijan każdego wyznania, wbrew pewnym chrystologiom "liberalnym" i "demitologizującym". Moja babka żywiła głęboką wiarę w realną obecność Jezusa w Eucharystii i nie troszczyła się o to, co mogliby na ten temat powiedzieć teologowie. Na szczęście istnieje nie tylko wiara nas, teologów. Istnieje także wiara, która jest darem, istnieje głęboki instynkt wierzących. Często, podczas rozmów ekumenicznych, słyszę twierdzenie, że my reformowani nie wierzymy już w realną obecność Jezusa w Eucharystii. Ja jednak znałem prostą, podeszłą w latach kalwinkę, dla której żywotna była komunia z Chrystusem, w chlebie i winie. -- Tysiące mężczyzn i kobiet, każdego wyznania, z każdego kraju, każdego wieku przechodzą co roku przez Taizé. Jaki jest dzisiaj wasz sposób przedstawiania im Ewangelii? -- Właśnie dlatego, że jesteśmy świadomi, iż wiara żyje w żywych ludziach, że nie jest ona tylko faktem z podręczników, ale konkretnym życiem, staramy się, aby pierwszy kontakt miał miejsce z grupą braci, którzy śpiewają, modlą się, oddają cześć. Dla tych, którzy szukają wiary lub są dla niej obojętni, stanowi to może jedyny skuteczny środek do doprowadzenia ich do refleksji, a następnie do owocnego dialogu: kontakt z Kościołem żywym. -- Po rozbudzeniu w ten sposób zainteresowania dla wiary, jak mówicie o Jezusie komuś, kto was o to prosi? -- Sądzę, że nie istnieje tylko jedna katecheza; ale jest ich tyle, ile jest konkretnych osób. Zawsze jednak obstajemy przy dwóch aspektach, które wydają mi się fundamentalne: przede wszystkim, żywa obecność Jezusa. Jest to moment "kontemplacji". A następnie "współczucie", konieczność wzięcia na siebie, za Jego przykładem, bólu i cierpienia braci: souffrir avec, cierpieć razem. Stąd wypływa spontaniczna potrzeba zaangażowania się, także społecznego. -- Są dwa aspekty, które wydają się akcentowane przez motto stanowiące program dorocznego spotkania ("Sobór młodych") w Taizé: "Walka i kontemplacja". Obok wymiaru "horyzontalnego" (walka) postawienie wymiaru "wertykalnego" (kontemplacja). -- Tak jest. Chrześcijanin jest człowiekiem zaangażowania i równocześnie modlitwy. Nam nie mogą wystarczać pochody, sztandary, slogany polityczne. Tak samo, jak zaangażowanie dla braci nie może być widziane zawsze i tylko gdzie indziej, jak bardzo często się to działo: w Nikaragui, w Chile lub w jakiejś innej części świata. Nie, zaangażowanie musi się zacząć tutaj: co mogę zrobić dla Chrystusa żyjącego w ubogich właśnie dzisiaj? Tu i teraz, w mojej sytuacji, z moimi ograniczeniami, moimi siłami. -- W orędziu Taizé często kładzie się nacisk na ubogich. Ale co w rzeczywistości znaczy dla was być "ubogimi"? -- Kiedy mówimy o ubóstwie Jezusa, nie myślimy tylko o wymiarze ekonomicznym. Można być bogatym na wiele innych sposobów: także ktoś bogaty w kulturę, na przykład, może się okazać ciemięzcą. Ubóstwo Ewangelii polega na woli nie myślenia nigdy o innych w kategoriach naszego egoizmu, na woli oddania się całkowicie na służbę. -- To pytanie może wydać się już wytarte, ale jest jeszcze nieuniknione: jaki jest wasz stosunek do marksizmu, który jeszcze fascynuje (lub fascynował) wielu młodych przybywających do Taizé? -- Możliwe są różne analizy aktualnej historii i sytuacji: analiza marksistowska może również mieć swoje miejsce, pod warunkiem, że zgadza się współistnieć obok innych. Jeżeli marksizm jest rozumiany jak system zamknięty, szkoda tracić czas na starania, by nawiązać relacje. Ponieważ wtedy marksizm jest rzeczywiście materialistyczny, przeczący istnieniu Boga. Jesteśmy gotowi prowadzić dialog z komunistami, jeżeli są zaangażowani, tak jak my, w autentyczne wyzwolenie człowieka. Pod warunkiem jednak aby nie stawiać wyzwolenia obok tej negacji człowieka, jaką jest ateizm. Śmierć Boga jest także śmiercią człowieka. Każde wyzwolenie jest iluzoryczne, jeżeli nie chce uznać tego Ojca, dzięki któremu jedynie mogę dostrzegać w drugim człowieku nie zagrożenie lub obciążenie, lecz brata. -- "Materialistyczne" interpretacje Biblii, ogólnie "reinterpretacje" Pisma Świętego według wciąż zmiennych mód kulturalnych... -- Nie do przyjęcia! Jak byłaby nie do przyjęcia chęć poznania którejś symfonii Beethovena przez dokonanie jej analizy matematycznej lub licząc jej nuty. Gdyby wpisało się do komputera nuty, jakich użył Beethoven, nigdy z tego nie wyniknie symfonia; jak nigdy nie wyniknie Ewangelia, gdy dostarczy się komputerowi fragmenty, na jakie rozdrobnili ją niektórzy uczeni. -- Dlaczego spoglądaliście zawsze z zainteresowaniem i sympatią na Kościół katolicki, podczas gdy inne Kościoły reformowane nie chcą tego czynić? -- Ponieważ katolicyzm ma sobie właściwy charyzmat, swoją szczególną misję wśród chrześcijan: przypominając nam, że konieczna jest jedność i że Chrystus jest rzeczywiście obecny w Eucharystii. "Katolicki" dla nas nie jest przymiotnikiem wyznaniowym, lecz oznacza pełnię, powszechność. Jest Chrystusem o ramionach zawsze szeroko otwartych, nigdy zamkniętych lub tylko na pół otwartych. Nie ukrywamy jednak, że istnieją między Kościołami problemy teologiczne. Trudności zaczynają się przede wszystkim wtedy, gdy przechodzi się do mówienia o eklezjologii i o sakramentach. -- A więc, dopóki pozostaje się przy kérygma, przy głoszeniu wiary, które głośno woła, że Jezus jest Chrystusem, jedność, a przynajmniej zrozumienie między wierzącymi, są możliwe. Problemy powstają, kiedy trzeba wyciągnąć konsekwencje z tego głoszenia wiary, powierzyć je jakiemuś Kościołowi. -- Tak, tym, co stanowi przede wszystkim problem w dialogu ekumenicznym, jest sposób rozumienia związku między Chrystusem a jego ciałem, Kościołem. Trzeba z tego zdawać sobie dobrze sprawę, unikać pomieszania: katolicka koncepcja Kościoła jest odmienna od protestanckiej. I to nie w jakimś szczególe, lecz w samej swojej naturze. -- Właśnie samo istnienie papiestwa rzymskiego powoduje trudności w dialogu między chrześcijanami. Jakie obecnie wy z Taizé zajmujecie stanowisko wobec tego problemu? -- My (w odróżnieniu od innych protestantów) uważamy, że na papieżu ciąży odpowiedzialność za utrzymywanie jedności między wszystkimi biskupami Kościołów lokalnych. Tak więc wydaje nam się słuszne uznawanie go za "sługę sług Bożych", jak on sam określa siebie zawsze w swoich dokumentach. Wierzymy, że ma on profetyczny charyzmat ukierunkowywania Kościoła powszechnego i nadawania mu nowych perspektyw. Dlatego jest stosowne, aby był wolny od wszelkich nacisków. Trzeba, aby mógł rozmawiać swobodnie ze swoim jedynym Panem, nie będąc związanym z jakimkolwiek szczególnym "systemem". Według nas ta charyzmatyczna wolność papieża jest istotna dla jego roli: nie jest w rzeczywistości tylko powszechnym Przewodniczącym wszystkich biskupów i Kościołów, ale jest pierwszym sługą Chrystusa i musi mówić w Jego Imieniu, aby pomagać innym sługom Bożym do wierzenia i dawania świadectwa wierze. -- A więc (nawet jeżeli inni reformowani krytykują was), dla was z Taizé papiestwo powinno zachować swoje ważne i specyficzne miejsce w Kościele, który dąży do jedności. -- W coraz mniejszym świecie Kościołowi potrzebny jest ktoś, kto przemawiałby w jego imieniu do wszystkich ludzi. Jedną z ważnych ról papieża jest reprezentowanie całego Kościoła w dialogu ze światem. Papież staje się więc, w imię Chrystusa i Kościoła powszechnego, głosicielem pokoju i sprawiedliwości, narzędziem i znakiem pojednania. Narzędziem bardzo ważnym! Dlatego chrześcijanie wszystkich wyznań powinni modlić się za niego, aby mógł dźwigać swój ciężar. Aby Chrystus pomagał Biskupowi Rzymu w jego trudnym zadaniu i aby Duch Święty dawał mu znajdować słowa i czyny, które pomagałyby wszystkim chrześcijanom osiągnąć jedność, jakiej pragnie Jezus! -- Poza problemami i wewnętrznymi dyskusjami między chrześcijanami, jaką dostrzega pan przyszłość dla chrześcijaństwa w ogóle? -- Nie lubię mówić o "chrześcijaństwie", jak nie lubię żadnego "izmu", żadnego systemu zamkniętego w sobie, żadnej etykiety. Chrześcijaństwo, w tym znaczeniu, może już umarło lub umiera. Nadzwyczajne jest natomiast w naszej epoce to, że dla coraz większych mas ludzi, zwłaszcza młodych, staje się coraz ważniejsze szukanie i spotkanie Chrystusa. Jest to wielkie rozbudzenie się wiary w świecie; ale to nie przekłada się na uczestniczenie tak samo intensywne w życiu Kościoła. Otóż to stanowi nasz aktualny problem: jak to rozbudzenie religijne doprowadzić do kontaktu ze wspólnotami chrześcijańskimi, jak spowodować relais, przekaźnik, między wiarą jednostek a Kościołem? -- Czy ten przekaźnik będzie mógł być ustanowiony? I jak? Kiedy? -- Uważam, że Kościół jako instytucja nie powinien zbytnio śpieszyć się z zawarciem w swoich granicach wielkich mas ludzi, którzy dzisiaj odkrywają Chrystusa. Powinien raczej radować się, że imię Chrystusa rozbrzmiewa i jest przyjmowane z wiarą także poza nim. Czy nie jest to sposób życia pokorą, a zwłaszcza ubóstwem? "Katolickość" Kościoła oznacza także uznawanie, że Kościół prawdziwy jest w tajemniczy sposób o wiele większy od naszych instytucji. -- W jaki sposób będzie mógł być Kościół "ubogi i pokorny" w przyszłości? Chrześcijaństwem ponownie masowym czy zespołem małych grup? -- Podziwiałem staranie o autentyczność chrześcijańską, jakie cechowało, na przykład, jansenistów: żądanie od wierzących, od każdego wierzącego, aby starali się aż do ostateczności żyć radykalizmem Ewangelii. Także Jezus był wymagający. Nie wolno nam zapominać, że nie odepchnął nikogo; że każdemu jest dozwolone być chrześcijaninem. Historia Kościoła okazuje się ruchem przemiennym: w pewnych epokach jakby kurczy i zmniejsza liczebnie; w innych epokach rozszerza się, powiększa, staje się faktem, który wciąga masy ludowe. -- Jak pan sądzi, w jakiej teraz żyjemy epoce? -- Te nasze czasy są szczególne, zarazem koncentracji i ekspansji. Mamy eksplozję małych grup zaangażowanych i żarliwych; ale mamy także silny nawrót religijności ludowej, która wyraża się w pielgrzymkach. To prawda, przynajmniej w Europie jest bardzo mało powołań do kapłaństwa w porównaniu z potrzebami. Ale równocześnie mamy wielki ruch świeckich, zwłaszcza młodych, który rośnie z każdym dniem. Niewątpliwie, jeżeli sytuacja się nie odwróci, powstaje pytanie, co się stanie na naszym Zachodzie pozbawionym kapłanów, pastorów? Jest to jedna z wielkich tajemnic Bożych dotyczących naszej epoki. -- Wielu chrześcijan reformowanych zawdzięcza jednej z pana książek ponowne odkrycie Maryi. Pan sam udał się jako pielgrzym do Lourdes. To znamienne, że właśnie w Lourdes sygnalizuje się wzrastający (kiedyś nie do pomyślenia) napływ protestantów, zwłaszcza anglikanów. Wiadomo, że dla reformatorów pielgrzymka należała do "diabelskich zabobonów" katolicyzmu. Jest ciekawą rzeczą, że w pewnej teologii katolickiej teraz, po pięciu wiekach, zaczynają się pojawiać protestanckie nieufności, które wy, protestanci współcześni i baczący na czasy, przezwyciężacie. -- Do Lourdes udałem się z małą pielgrzymką chorych, uczestniczyłem w procesjach, w kąpieli chorych. Myślałem o sadzawce Siloe, o fragmencie Ewangelii. Prosiłem Chrystusa stojąc obok jego Matki. Otóż Lourdes przeżywałem w ten sposób: być przed Jezusem obecnym w Eucharystii, mając u boku Maryję, pierwszą chrześcijankę. -- Bracie Thurian, co dla pana, teologa, ale przede wszystkim człowieka modlitwy i wiary, stanowi "Ewangelię nad Ewangeliami"? Nad jakim fragmentem Ewangelii zatrzymuje się pan najchętniej w swojej medytacji? -- Stronicą o największym ładunku znaczeniowym, najbardziej wzruszającą, jest dla mnie, ponownie, Chrystus z Emaus, ten z obrazu mojej babki. Jest dwóch już zniechęconych uczniów ("Myśmy się spodziewali, że on miał wyzwolić Izraela, ale już minęły trzy dni od jego śmierci...") i nie wiedzą, kim jest ten Człowiek, który idzie z nimi; ale on jest, idzie z nimi, tłumaczy słowa Proroków, którzy go zapowiadali i stopniowo oświeca ich. Kiedy światło jest całkowite, przy łamaniu chleba, ich oczy nie widzą go już, ale on jeszcze jest, ponieważ jest tym, który zawsze przychodzi. I wtedy powstają, wyciągają konsekwencje, wracają w wielkim pośpiechu do Jerozolimy, aby powiadomić o nim i przeżywać go. Z innymi. W służbie wszystkim braciom.
|
|
początek strony |