SIEĆ

 

ROZDZIAŁ VIII,

w którym biegamy po stuleciach, jak po schodach własnego domu; później Karl spotyka zupełnie odmienionego Patryka i dochodzi między nimi do poważnego starcia. Mimo wszystko jednak Karlowi udaje się pokazać, że nawet ostrą kłótnię można przekształcić w porządną naukę.

 

 

Nie wiem, dlaczego Karl tak krytycznie odniósł się do owoców swojej dotychczasowej współpracy z Klubem pana Brączka. To, co nadesłał, przeczytałem z prawdziwym zainteresowaniem. Pewnie, że to jest jedynie początek albo też — jak napisał Ryszard Leserc — rodzaj przewodnika po nieznanym kraju — coś, co czytasz, zanim wybierzesz się tam naprawdę i poznasz wszystko z bliska. Właśnie dlatego bardzo lubię czytać przewodniki, a ten zachęcił mnie szczególnie. Po przeczytaniu tych kilku krótkich tekstów, znowu musiałem pomyśleć o Sieci — i to w tym szczególnym, symbolicznym znaczeniu, w jakim mówił o niej Teofil w tamtym liście, który zrobił na nas tak wielkie wrażenie. To naprawdę tak jest: poszczególne elementy, wiadomości, słowa i obrazy wiążą się ze sobą coraz wyraźniej — i z chaosu zaczyna się powoli wyłaniać ukryty porządek i wzór.

Tym razem wracając po południu z biblioteki spotkałem w metrze prezydenta Brączka. Najpierw przez chwilę rozmawialiśmy o pogodzie i innych równie pasjonujących sprawach, ale po chwili wrócił temat naszej rozpoczętej w ostatnich dniach współpracy z Klubem. Cały czas miałem ochotę zapytać o jego tekst o apokryfach, ale nie wiedziałem, jak zacząć. Karl wciąż jeszcze nie przysłał mi drugiej części materiałów zgromadzonych w ich tajnej skrzynce. Wreszcie przyszedł mi do głowy pewien pomysł. „Wie pan, my mamy zamiar przygotować z kolegami małe misterium bożonarodzeniowe dla dzieci z okolicznych szkół.” — mówię (naprawdę mieliśmy taki zamiar) — „To jest prawie nie do wiary, ale większość z nich prawie nic na ten temat nie wie — obchodzą Święta, a nie rozumieją ani tego, co właściwie świętujemy, ani związanych z tym zwyczajów.” „To oczywiście nic specjalnie dziwnego po tym, co tu się działo przez tyle lat.” — odpowiedział. Musiałem zacząć trochę konkretniej — „Słyszałem, że pan zna się szczególnie dobrze na apokryfach — także na tych, które opowiadają o Bożym Narodzeniu?” „Powiedzmy, że się znam.” — mówi — „Zajmowałem się tym trochę. Ale nie czuję się specjalistą od tych spraw. Z całą pewnością są lepsi. Dostał pan może od swojego kolegi mój tekst?” „Niestety, jeszcze nie.” — westchnąłem — „Na razie dostałem tylko zapowiedź.” „To pewnie nadejdzie w najbliższym czasie.” — wyglądało na to, że ta dobra okazja jednak mi się wymknie. „A nie ma pan czasem przy sobie kopii?” — spróbowałem jeszcze raz — „Czas ucieka i liczy się każdy dzień. Bardzo chętnie bym to przeczytał…” Niestety nie miał kopii. Miał wprawdzie swój tekst gdzieś na dyskietce, ale przy sobie nie.

Okazało się, że wysiada podobnie jak ja na Starym Mieście. Wyszliśmy wobec tego razem. „Wie pan,” — mówi — „prawdę powiedziawszy, zbyt wiele tego nie napisałem. To tylko kilka drobiazgów, które wyjaśniają, skąd wzięły się niektóre wyobrażenia o narodzeniu Chrystusa mocno zakorzenione w naszej kulturze. Jeśli to pana interesuje, mogę panu o tym po drodze opowiedzieć. Dokąd pan idzie?” „Najpierw na Rynek, a potem w stronę Placu Betlejemskiego.” — powiadam (to nie jest żart, u nas naprawdę jest taki plac). „To doskonale, ja też idę w tamtą stronę.”

Ledwie przeszliśmy kilkadziesiąt metrów, zobaczyliśmy przed sobą Damera. Wyszedł właśnie z księgarni na narożniku. Szedł powoli w tym samym kierunku co my, rozrywając niecierpliwie opakowanie najwyraźniej przed chwilą kupionej książki. Brączek spojrzał na mnie z filuternym błyskiem w oku i szepnął: „Zajdziemy go po cichutku i porwiemy z obu stron pod ramiona.” Nie myślałem, że ten elegancki pan, pozwala sobie czasem na takie żarty. Ostrożnie zrównaliśmy się wobec tego z zaczytanym Damerem i chwyciliśmy go pod ramiona, a Brączek całkiem oficjalnym tonem wyrecytował: „W imieniu prawa: pan pójdzie z nami…” „Ach to wy,” — Damer nawet nie drgnął (oto doskonały przykład równowagi uczonego ducha!) — „Ja to już tyle razy w życiu przećwiczyłem, że takie rzeczy nie robią na mnie większego wrażenia.” „Wiem, wiem,” — mówi Brączek — „tylko dlatego się ośmieliłem.” Później dowiedziałem się, że Damer naprawdę wiele przeszedł w tamtych latach z powodu swojej niezależnej działalności.

I on szedł w tym samym kierunku co my. Kiedy Brączek opowiadał mi o apokryfach, Damer dalej przeglądał swoją książkę, musiał jednak równocześnie przysłuchiwać się dosyć uważnie naszej rozmowie, bo w pewnym momencie całkiem przytomnie się w nią włączył. Ale po kolei.

Nie pamiętam dokładnie wszystkiego, co mi wtedy opowiadali, bo później nałożyły się na to przysłane przez Karla teksty. Przyszły już następnego ranka. Przytoczę je tu w całości, a nawet z małymi uzupełnieniami — tam, gdzie mi się przypomniało cokolwiek z naszej staromiejskiej rozmowy. Dodam tylko, że Karl nadesłał oba teksty pod wspólnym tytułem

 

CZĘŚĆ II: Historia bywa też dziełem wyobraźni…

 

1. Maciej Brączek — Apokryficzne „uzupełnienia” biografii Jezusa

 

Zacznijmy od przykładu dotyczącego spraw poruszonych w poprzednich tekstach. Oto Józef z Maryją podróżują do Betlejem, „żeby dać się zapisać”, zgodnie z dekretem Cezara Augusta (por. Łk 2,1–5). Dla Maryi zbliża się czas rozwiązania. Jeszcze nie dotarli do celu, ale nie mogą już jechać dalej. „Maryja zsiadła ze zwierzęcia i weszła do podziemnej groty, w której nigdy nie było światła, lecz panowała wieczna ciemność, gdyż nie dochodziła tam jasność dnia. Kiedy Maryja weszła do środka, grotę oblała jasność, jak gdyby zaświeciło w niej słońce. Boskie światło tak rozjaśniało grotę, jakby to była szósta godzina dnia (czyli południe — przyp. M. B.). I jak długo Maryja tam przebywała, czy w nocy, czy we dnie, światłość owa zawsze świeciła. I tu porodziła syna, którego otoczyli aniołowie i wielbili go mówiąc «Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli». Józef tymczasem udał się na poszukiwanie położnej.”

Jest to fragment tzw. Ewangelii Pseudo Mateusza, apokryfu powstałego nie wcześniej niż w wieku VI, który jednak z pewnością zawiera elementy tradycji znacznie wcześniejszej (przede wszystkim z tzw. Protoewangelii Jakuba, o której dalej powiem jeszcze coś więcej). Już w tym krótkim tekście widać dobrze podwójny cel, dla którego powstawały pisma apokryficzne. Z jednej strony chodzi o uzupełnienie skromnych wiadomości historycznych przekazywanych nam przez ewangelie kanoniczne, z drugiej strony zaś o pouczenie katechetyczne — opowieść o cudownym boskim świetle wypełniającym grotę narodzenia pokazuje bowiem słuchaczom, kim jest Ten, który się teraz narodził.

Na wyobraźnię i kulturę chrześcijańską oddziałały najsilniej zawarte w apokryfach uzupełnienia historii Jezusa. Oto jeszcze jeden fragment Pseudo Mateusza, który łączy dwie tradycje — o grocie i o stajni jako miejscu Jego narodzenia — i wzbogaca je motywem mocno odtąd zadomowionym w naszej bożonarodzeniowej wyobraźni: „Trzeciego zaś dnia po narodzeniu Panna Maryja wyszła z groty i udała się do stajni. Tam złożyła dzieciątko w żłobie, a wół i osioł oddali mu pokłon. I wypełniło się to, co zostało powiedziane przez proroka Izajasza: «Poznał wół Pana swego i osioł żłób Pana swego» (Iz 1,3). Zwierzęta otoczyły dzieciątko i wielbiły je nieustnnie. Wtedy wypełniły się słowa proroka Habakuka: «Objawisz się w pośrodku zwierząt» (Ha 3,2 — wersja Wulgaty).Jak widać, źródłem przekazu o wole i ośle przy żłóbku, jest wyobraźnia autora (czy autorów) tej tradycji, wsparta jednak mateuszową zasadą znajdowania starotestamentowych odniesień dla opisywanych wydarzeń — „wypełniło się, co zostało powiedziane”.

Wspomniałem już o Protoewangeli Jakuba — apokryfie, który jest dziełem anonimowego chrześcijanina pochodzenia żydowskiego, żyjącego w drugiej połowie II wieku. Sam autor przedstawia się jako Jakub, brat Pański, powołując się w ten sposób na autorytet Jakuba Apostoła — pierwszej głowy Kościoła Jerozolimskiego. Tekst Protoewangelii Jakuba, znany dobrze na Wschodzie, na Zachodzie pojawił się dopiero w początkach wieklu XVI, oddziaływał jednak już wcześniej m. in. za pośrednictwem wspomnianej Ewangelii Pseudo Mateusza. Protoewangelia Jakuba, napisana prostym obrazowym językiem, wyraźnie nawiązuje do greckiego tłumaczenia Starego Testamentu (Septuaginty). Także charakterystyki postaci według dość rozpowszechnionego wówczas zwyczaju swobodnie zaczerpnięto ze Starego Testamentu. Tekst ten silnie oddziałał na liturgię — na Protoewangelii Jakuba opierają się m. in. przejęte przez nas ze Wschodu święta Narodzin i Ofiarowania Maryi, a także tradycja o Annie i Joachimie jako Jej rodzicach.

Kiedy pierwszy raz spotkałem się z tym apokryfem, najsilniejsze wrażenie wywarł na mnie jednakże fragment, który wyraźnie przerywa pierwotną narrację — różni się też słownictwem i stylem od pozostałego tekstu. Jest to zapewne późniejsza glossa, zdradzająca autora dobrze wykształconego i literacko utalentowanego. Oto ten tekst: „Ja Józef szedłem i nie szedłem. I podniosłem oczy na firmament, i zobaczyłem, że stanął, i spojrzałem w powietrze, i ujrzałem, że jest pełne zdumienia, i ptactwo niebios zakrzepło w locie. I skierowałem oczy na ziemię, i ujrzałem misę leżącą i robotników spoczywających przy posiłku, i ręce ich były w misie. I ci, którzy gryźli pokarm, nie gryźli go, i ci, którzy go nabierali, nie podnosili rąk, i ci, którzy nieśli do ust, nie donieśli, ale wszyscy mieli oblicza wzniesione i patrzyli w górę. I ujrzałem jak pędzono owce, i stanęły owce, i podniósł pasterz rękę, aby je uderzyć, i zamarła ręka wzniesiona do góry. I zwróciłem oczy na prąd rzeki, i ujrzałem kozły, które przytknęły pyski do wody i nie piły. I wszystko pobudzone nagle podjęło znowu swój bieg.”

Ten fragment jest czymś więcej, niż tylko uzupełnieniem historycznych relacji ewangelistów czy też obrazową katechezą. Pojawia się tu motyw, który spotykamy w wielu, nawet bardzo od siebie nawzajem odległych i zupełnie niezależnych religijnych tradycjach (na przykład zarówno w żydowskich midraszach o początku Prawa, jak też w buddyjskiej tradycji o narodzinach Buddy) — milczenie i bezruch przyrody w momencie, kiedy dokonują się rzeczy wielkie. Zawsze jestem poruszony, kiedy natrafiam na coś takiego — bo jest to dla mnie znak i dowód wspólnoty między ludźmi różnych epok i kultur, sięgającej dalej i głębiej, niż zwykle myślimy.

 

Właśnie na tym miejscu w naszą rozmowę włączył się Damer. Z nosem nadal w swojej książce — podziwiałem, jak pewnie przy tym szedł (wyglądało na to, że jak niewidomy zna drogę na pamięć) — wyrecytował coś, co brzmiało jak fragment wykładu: „Odniesienia do pierwotnej, wspólnej struktury świadomości mitycznej mogą przetrwać także tam, gdzie nie mamy już do czynienia z opowiadaniem mitów w archaicznej postaci.” — mówił — „Mit może ulec degradacji w legendę epicką, balladę lub powieść, albo też przetrwać w «przesądach», zwyczajach, tęsknotach itd.; nie traci on przy tym ani swojej struktury, ani znaczenia. W tych wszystkich formach odnajdujemy przez stulecia figury, motywy i schematy, w których powracają — zazwyczaj niepostrzeżenie dla posługujących się nimi dzisiaj ludzi — elementy pierwotnej struktury świadomości mitycznej (którą Eliade nazywa intuicją archetypu). Dlatego też formy te, a nawet pojedyncze emocjonalne przeżycia i związane z nimi słowa zachowują trwały charakter symboliczny, do którego można nawiązać także świadomie: wydobywając drogą rozwiniętej i krytycznej refleksji ich zapomniane lub zatarte głębsze i pełniejsze znaczenie.” Chwila ciszy — „Ja wiem, że to brzmi trochę niezrozumiale” — dodał nieco innym tonem — „ale jestem już dość zmęczony. Resztę objaśnię kiedy indziej.”

Brączek uśmiechnął się delikatnie. „Erazm wieszczy na swój ulubiony temat — o trwałości motywów kulturowych.” — mruknął — „On się na tym naprawdę zna, ale czasem nie zna miary i wznosi się w takie rejony abstrakcji, w których nikt go już nie może doścignąć.” Damer zamilkł teraz całkiem, zamknął książkę, pokiwał znacząco głową, wyciągnął do nas rękę, pożegnał się w milczeniu, odwrócił się i poszedł w swoją stronę. „Niech pan się mu nie dziwi,” — powiedział Brączek — „gdyby nie te nieszczęsne czasy, które mamy za sobą…” Nie dokończył, ale wiedziałem, co ma na myśli. Tacy ludzie jak Damer zapłacili wysoką cenę za swoją umysłową niezależność.

 

2. Erazm Damer — Symboliczne i obrazowe rozwinięcia biografii Jezusa w średniowieczu

 

Przysłany przez Karla tekst Damera również zaczynał się od krótkiego listu.”Średniowieczne rozwinięcia biografii Jezusa, jak się zapewne domyślacie, wiążą się najściślej ze starożytną i średniowieczną literaturą apokryficzną. Przypuszczam jednak, że o tym napisze nasz prezydent. Dlatego nie będę powtarzał rzeczy znanych, a jedynie pokażę na pewnym przykładzie kulturowe i symboliczne «dostosowania», jakim historia i postać Jezusa ulegała w wiekach średnich. Część z tych rzeczy z biegiem czasu zagubiono i zapomniano, ale wiele nadal kształtuje naszą wyobraźnię — chociaż często nie zdajemy sobie z tego sprawy. Pozdrawiam. Erazm Damer.”

 

Przykład, który zamierzam pokazać, jest dzisiaj mało znany poza kręgami specjalistów. Chodzi o tekst zwany „Heliandem”, powstały w Fuldzie, na pograniczu Frankonii i Saksonii, w bardzo ważnym i trudnym momencie historii chrześcijaństwa w Niemczech — w połowie wieku dziewiątego, kiedy ważyły się losy ewangelii wśród Sasów. Na polecenie cesarza Ludwika Pobożnego, w klasztorze, którego opatem był wówczas Hrabanus Maurus, uczeń Alkuina, zwany nauczycielem Germanii, powstał tekst, który można nazwać nową ewangelią. Nowość polegała na przeniesieniu historii Jezusa w realia zrozumiałe dla ówczesnych Sasów. Jezus jest tam germańskim wodzem, który gromadzi wokół siebie „młodzieńców na uczniów, młodych i dobrych mężczyzn, mądrych w słowie rycerzy”, a później wędruje z nimi i pływa po morzu łodziami, które bardzo przypominają długie łodzie wikingów. Takie realia pojawiają się zresztą już w związku z Betlejem, gdzie pasterze strzegą stada nie owiec, ale bojowych koni. Oto, co dalej czytamy o narodzinach Jezusa: „Urodzony w Betlejem, najsilniejsze z dzieci, / Najmożniejszy z wszystkich królów… / Potem Jego Matka, najpiękniejsza z kobiet, / Wzięła Go, ubrała w szaty i klejnoty, a potem / Delikatnie ułożyła Go, małego mężczyznę, dziecko w żłóbku, / Chociaż był panem i seniorem wszystkich ludzi.”

To jednak jeszcze nie wszystko. Autorzy tego tekstu poczynają sobie bardzo odważnie. Chrzest Chrystusa w Jordanie jest opisany tak, że germańskim słuchaczom „Helianda” Jezus musiał wydawać się podobny do ich dawnego boga Odyna, którego przedstawiano z ptakami na ramionach: „Kiedy wychodził na brzeg / Otwarły się bramy niebios i zstąpił na Niego Duch Święty, / Był jak pełen mocy Ptak, / Wspaniała gołębica — i usiadł na ramieniu Pana, / Na ramieniu Królewskiego Syna — i tam pozostał.”

Muszę powiedzieć, że patrzę na ten tekst ze zdumieniem. Czy dzisiaj ktoś odważyłby się napisać coś podobnego? Albo raczej, czy taki tekst mógłby dzisiaj powstać na zamówienie oficjalne — by stał się następnie podstawą i oparciem głoszenia ewangelii? I nie chodzi tylko o to, że potrzeba i zdolność, która kiedyś pozwalała ludziom tak przemawiać, dzisiaj zanikła. Chodzi jeszcze bardziej o to, że mamy tu przykład posługiwania się w zupełnie innych okolicznościach i realiach zasadą znaną z czasów Kościoła pierwotnego: opowiedzieć tajemnicę Jezusa, wypowiedzieć ją na nowo, w obrazach i kształtach czytelnych dla odbiorców naszej opowieści — i to nie na sposób apokryfu, który jedynie dopowiada i wyjaśnia dawny przekaz, ale w formie zupełnie nowego symbolu. Jak widać, w wieku dziewiątym było to jeszcze możliwe i jak się zdaje dość oczywiste. Mógłbym wykazać, że zdolność taka przetrwała jeszcze dłużej i że dopiero od przełomu wieku dwunastego i trzynastego zaczyna się w naszej kulturze religijnej dziać coś, co w końcu położy jej kres. Trudno powiedzieć, co wtedy właściwie się stało. Mógłbym to nazwać zanikaniem wyobraźni symbolicznej, ale ta nazwa niczego nie wyjaśnia. W każdym razie skutki tego procesu możemy obserwować we wszystkich obszarach naszej religijnej kultury. Kiedyś opowiem o tym więcej.

 

Tego samego dnia nadeszła jeszcze jedna przesyłka od Karla. List był dosyć nietypowy. Zupełnie nie wiedziałem, co o tym sądzić — „Zostaw wszystko i bądź teraz ze mną.” — napisał. „Trochę się pogubiłem. Karl.” Próbowałem się z nim połączyć, ale nie odpowiadał.

 

Nie odpowiadałem, bo najpierw byłem zupełnie wytrącony z równowagi, a potem, żeby wyrwać się z tego głupiego nastroju, wziąłem się do pracy — i żeby mi nikt nie przeszkadzał, wyłączyłem telefon i modem. Praca jak zwykle w takich wypadkach rzeczywiście mi pomogła. To czasem jest naprawdę jedyny sposób na smutki i złości. Ale opowiem wszystko po kolei, bo sprawa jest ważna.

Kiedy rano przygotowałem i wysłałem Janowi drugą część naszych relacji, musiałem trochę odpocząć. Byłem głodny. Była już godzina dziesiąta, a ja jeszcze nic nie jadłem. Poszedłem do kuchni, żeby zbadać zawartość lodówki. Była prawie pusta, ale specjalnie się tym nie zdziwiłem. To się niestety ostatnio zdarza dość często. Ja zajmuję się zbyt wieloma innymi sprawami, a Patryk nigdy nie miał głowy do takich rzeczy. Trzeba będzie się przejść po zakupy — a poza tym wypada tu wreszcie posprzątać. Nasze gospodarstwo nie wyglądało najlepiej. Na stole resztki śniadania — to po Patryku — i mnóstwo nie zmytych naczyń. Ogólny obraz starokawalerskiego zaniedbania.

Zabrałem się najpierw do sprzątania. Obok talerza na brzegu stołu leżało kilka luźnych kartek. Już chciałem je odłożyć na okno, kiedy spojrzałem na tę, która była na wierzchu. Może nie powinienem tego czytać, ale przeczytałem. To były ulotki, które Patryk najwyraźniej dostał od swoich nowych przyjaciół. „Siły ciemności panują w tym świecie.” — czytałem — „Do roku 1984 spełniło się pięć zapowiedzi końca czasów. W ostatnim dziesięcioleciu już cztery następne. Największym znakiem jest «brzydota spustoszenia w miejscach świętych». Czy nie czujesz, że wielkie Kościoły chrześcijańskie utraciły Ducha? Czy nie czujesz, jak pusta i bezsensowna jest współczesna «kultura»? Zaufaj Jezusowi — tylko On może nas jeszcze uratować. Posłuchaj, co mamy Ci do powiedzenia, bo my głosimy tylko JEGO.” Na drugiej stronie był ciąg dalszy: „Do zbawienia nie jest potrzebna ani wiedza, ani jakaś szczególna pobożność. «Jeżeli swoimi ustami wyznasz, że JEZUS JEST PANEM, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych — osiągniesz zbawienie» (Rz 10,9). Zrób to zaraz. Wyznaj, że Jezus jest Twoim Panem — i słuchaj odtąd tylko Jego samego. Informacje i pomoc: «Dzieci Światłości»„ — dalej była jeszcze lista adresów i numerów telefonów.

Tak to zatem wyglądało. Muszę przyznać, że wobec takich rzeczy czuję się bezradny. Nie, żebym całkiem nie zgadzał się z tym, co tu zostało powiedziane, albo żebym to uważał za fałsz czy oszustwo. To są oczywiście wielkie uproszczenia, ale przecież nie całkiem bezpodstawne. Chrześcijaństwo naprawdę jest wiarą końca czasów. Na naszą współczesną religijną kulturę naprawdę można patrzeć z niepokojem. Jezus naprawdę jest jedynym Zbawicielem. Zbawienia naprawdę nikt nie może zdobyć własnym wysiłkiem — bo jest ono w istocie darem. To wszystko prawda i wcale nie chcę jej kwestionować. Moja trudność polega na czymś innym. Co dzieje się z człowiekiem, który idzie za takim wezwaniem, wyznaje, że Jezus jest jego Panem, i na tej podstawie jest przekonany, że znalazł wyjście z panującego wokół zamętu? Co będzie dalej? Co „Dzieci Światłości” czy też inni myślący podobnie zaproponują komuś takiemu? To, co najistotniejsze — zbawienie — już się dokonało. Pod tym względem już nic więcej nie mogą mu oferować. Teraz mogą mu dać już tylko siebie — swoją wspólnotę i jej wewnętrzny świat. Swoją wiarę i swoją pewność. Swoją radość, swój entuzjazm i swoją nową wizję życia. Wreszcie zadanie, które dla siebie samych odkryli: żeby wielu ludziom pokazać to, co oni sami przeżyli i przeżywają — i żeby w ten sposób możliwie wielu postawić przed wyborem, którego oni sami już dokonali. Czy to mało? Może się wydawać, że nie. Czy można komuś dać coś więcej, niż szczęście i radość z dokonanego już zbawienia — wsparte bezpieczeństwem prawie rodzinnego życia we wspólnocie? A jednak, to szczęście jest tu dane w postaci, która obdarowanego nie bogaci, ale zuboża.

Siła takich wspólnot i tworzących je ludzi płynie z odrzucenia szerzącego się wokół sceptycyzmu. Dlatego pojawia się w nich poczucie wyzwolenia i ulgi: już nie muszę zajmować się tym wszystkim — tym strasznym chaosem religii, pojęć, ideologii, zasad i wymagań; mam już własną prawdę, przeżyłem ją i jestem jej pewny. Ale ludzie, którzy swój świat i swoją religijną tożsamość budują na takim przeciwstawieniu, ostatecznie skazują się — zapewne niechcący — tylko na siebie samych, na krąg wybranych i na tych kilka (zwykle dość prostych i schematycznych) zasad i prawd, które oni uznają za swoje. To jednak za mało. To jest stanowczo za mało — przynajmniej dla mnie.

W tym momencie usłyszałem Patryka. Wesoło pogwizdując wszedł do kuchni. Spojrzał na mnie z trochę zaczepnym uśmiechem. „Widzisz?” — mówi — „To się okazało prostsze, niż myślałem. Jeszcze nigdy nie czułem się tak wspaniale. Było źle, ale teraz jest już dobrze.” „Bardzo ci życzę, żeby było dobrze,” — powiadam — „ale…” „O właśnie!” — prawie krzyknął — „Nie ma żadnego «ale»! Jest tylko «tak» albo «nie», a co ponadto, to do diabła.” Czułem jak wzbiera we mnie złość — „Nie «do diabła», tylko «od diabła», jeśli już o to chodzi.” „Możliwe, ja mam trochę słabą pamięć. Ale i tak wiem, o co naprawdę chodzi, a ty, z tymi wszystkimi twoimi «ale», «jednakże», «z jednej strony» i «z drugiej strony», ty tego nie wiesz. Trzeba raz wreszcie wyplenić te wszystkie niepotrzebne dywagacje i wątpliwości.” Mówił to tonem wyraźnie prowokacyjnym. Czuł swoją chwilową przewagę i z przyjemnością z niej korzystał.

Co mogłem mu teraz przeciwstawić? Przecież cokolwiek powiem, on będzie miał już gotową odpowiedź. „Chciałbym zostać z tobą w przyjaźni,” — mówię — „dlatego może lepiej skończmy na razie tę rozmowę.” Popatrzył niepewnie — „Nie mam nic przeciw przyjaźni, ale przyjaźń bez prawdy jest niemożliwa. A prawda jest tylko jedna — i ty też możesz ją przyjąć.” „Pewnie tak, pewnie tak…” — naprawdę nie chciałem się już z nim kłócić — „tylko pozwól mi szukać jej tam, gdzie ona rzeczywiście jest.” „Ona jest przecież w Słowie Bożym. Tylko ono jest prawdą.” Teraz musiałem pomyśleć o tamtym liście Zofii. Nie całkiem mi się wówczas podobał, ale trzeba przyznać, że w wielu sprawach trafiła w samo sedno. „Dobrze. W takim razie idę studiować Pismo.” — powiedziałem i wyszedłem z kuchni.

Nie zdążyłem nic zjeść, ale głód mi przeszedł. Byłem tym wszystkim naprawdę wytrącony z równowagi. W gruncie rzeczy lubiłem tego chłopaka i było mi żal, że stało się tak, jak się stało. Przez chwilę szamotałem się od stołu do fotela i z powrotem. Właśnie wtedy napisałem tych kilka słów do Jana. Później jednak przypomniałem sobie mój tradycyjny sposób na smutki. Zamiast się szarpać, lepiej naprawdę postudiować Pismo. Zamknąłem drzwi, wyłączyłem telefon i modem, i zabrałem się do pracy. Jej wyniki znajdziesz niżej. To jest ważna część naszego kursu teologii fundamentalnej. Żeby ją napisać, nie potrzebowałem niczyjej pomocy — wystarczyło to, co w moim skoroszycie zostawił Stary Profesor. Zresztą przy pracy stale czułem jego obecność. Jakbym był w jakimś innym świecie. Nie odczuwałem ani głodu, ani upływu czasu. Kiedy skończyłem była blisko północ. Korzystając z nocnej taryfy wysłałem jeszcze pierwszą część tekstu do Kragi i położyłem się spać. Nie, nic mi się nie śniło. Spałem jak kamień i przynajmniej na ten czas zapomniałem o wszystkim.

Kiedy rano włączyłem komputer, na ekranie pokazał się krótki tekst — był to jak sądzę kolejny liścik od Zofii (tym razem jednak nie podpisany): „Sen jest bardzo miłosierny. Odpuszcza nam i naszym winowajcom.” Tylko tyle. Pewnie tak rzeczywiście jest, ale mimo to kiedy przypomniałem sobie o Patryku, poczułem się nieswojo — i wciąż jestem niespokojny. Nie wiem, jak skończy się cała ta historia.

 

Ja też byłem i jestem niespokojny. Najpierw, kiedy Karl przesłał mi pierwszą część swojego kolejnego wykładu, pomyślałem, że już wszystko w porządku. Kiedy jednak później opisał mi wydarzenia poprzedniego dnia, poczułem, że sprawa na tym się nie skończy. Nasze przeczucia nas nie zwiodły. Długo nie zapomnimy naszego spotkania z „Dziećmi Światłości”. Ale o tym później. Na razie pierwsza część nowego wykładu Karla.

 

JEZUS WOBEC LUDZI — JEZUS WOBEC BOGA

tajemnica wyjątkowości Jezusa

 

Odcinek 1: Jezus — nauczyciel i nauka o Królowaniu Boga

 

Spójrzmy na nauczanie Jezusa. W ewangeliach znajdujemy świadectwo Jego słuchaczy o Nim jako nauczycielu. Wprawdzie są to teksty powstałe stosunkowo późno — ich autorzy patrzą na Jezusa z perspektywy wielkanocnej, możemy jednak przyjąć, że w ich świadectwie dobrze zachowało się wrażenie, jakie Jezus robił na swoich słuchaczach. Mówią o Nim zatem:”Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek przemawia” (J 7,46) i „(…) wielu uwierzyło w imię Jego widząc znaki, które czynił. Jezus natomiast nie zwierzał się im, bo wszystkich znał i nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wiedział, co w człowieku się kryje.” (J 2,23b–25). Umieją też uznać Jego bezstronne i głębokie spojrzenie, które nie zatrzymuje się na powierzchni, na pozorach, ale sięga do samego serca: „Nauczycielu, wiemy, że jesteś prawdomówny i na nikim ci nie zależy. Bo nie oglądasz się na osobę człowieka, lecz drogi Bożej w prawdzie nauczasz.” (Mk 12,14).

Czego zatem i jak uczył Jezus? Jego nauczanie w zasadzie nie wykracza poza żydowską tradycję — przynajmniej co do metody (jakkolwiek Jezus zadziwia swoich współczesnych odnowieniem znaków prorockich). W przeważającej części tego, co głosi, nie wykracza poza nią także treściowo. Przekroczenie ram dotychczasowej tradycji objawia się natomiast — i to z niezwykłą odwagą i zdecydowaniem — w Jego stosunku do Boga, a także w utożsamieniu własnego przyjścia i nauczania z przyjściem Bożego Królowania rozumianym jako ostateczny czyn Boga, wypełniający wszystkie dawne obietnice. Zobaczmy to na pewnym ważnym i charakterystycznym przykładzie. Chodzi o tekst Mk 1,15, o którym już kiedyś wspomniałem, że jest to tzw. „summarium” — redakcyjne streszczenie tego, co Jezus głosił. „Czas się wypełnił i bliskie jest Królowanie Boga. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię.”

Istotny sens tego wezwania stanowi nie tyle prawda o królowaniu Boga — doskonale znana słuchaczom Jezusa (por. np. Ps 93–99); dobrą nowinę Jezusa stanowi raczej ogłaszana przez Niego bliskość tego królowania. W tym duchu trzeba rozumieć słowa Jezusa o wypełnieniu się czasu: nie chodzi o zamknięcie pewnej epoki dziejowej, ale o wypełnienie udzielonych ludziom Bożych obietnic. „Wypełnił się czas” i „pełnia czasu” (Ga 4,4) oznacza zatem naprawdę ostateczny, nieodwołalny i nieprzewyższony czyn Boga — taki, że większego niepodobna już pomyśleć. Takim czynem może być tylko obecność i zbawcze działanie wśród nas samego Boga — co koniecznie domaga się od człowieka decyzji (nawrócenia): odmiany albo wprost odwrócenia porządku, w jakim oceniamy siebie samych i sprawy tego świata. Jezus głosi zatem takie właśnie nawrócenie.

Ogłoszenie bliskości Królestwa zewnętrznie nie zmienia nic (albo prawie nic) w naszym świecie; wprawdzie słowom Jezusa towarzyszą niezwykłe czyny — dla Jego słuchaczy znak, że Bóg działa przez Niego przynajmniej tak, jak działał przez dawnych proroków: „od wieków nie słyszano… „, „wszyscy się dziwili…”, „wielki prorok powstał… i Bóg nawiedził swój lud” — słyszymy, i takie rozumienie własnych dzieł potwierdza również sam Jezus: „Jeśli ja mocą Ducha Bożego wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło do was królestwo Boże” (Mt 12,28 — por. też odpowiedź wysłannikom Jana u Mt 11,5–6). Jednak istota rzeczy leży w czym innym: „szczęśliwy, kto nie upadnie z mojego powodu” (Mt 11,6). Nie upadnie ten, kto pozwala Bogu królować: kto sam staje się miejscem Jego Królowania. I chodzi tu o wybór rzeczywiście bezwzględny: jeśli tak staje przed nami sam Bóg, w gruncie rzeczy możemy tylko przyjąć ofiarowane nam zbawienie. Nie ma i nie może być równowagi między „tak” i „nie” wobec tego, co tu się dokonuje. Także wolność odrzucenia — wolność powiedzenia Bogu „nie”, ma swoje źródło w tym, że Bóg sam jest tak blisko.

Gdybyśmy jednak pozostali wyłącznie przy schemacie wyboru między Bogiem–zbawieniem–szcześciem a nieszczęściem życia przeciw Bogu, nauka Jezusa nie różniłaby się istotnie od nauki Starego Testamentu. (por. np. Pwt 11,26–27 i 30,11–15 — gdzie także chodzi o taki wybór i jest to również wybór bezwzględny). Istotną i z punktu widzenia tradycyjnej wiary Izraela niewytłumaczalną różnicą jest związanie tego wyboru w nauczaniu Jezusa z Nim samym i z Jego przyjściem (por. np. Mt 25,40.45). Jezusowi z pewnością nie chodzi o Niego samego jako człowieka. Ostatecznym odniesieniem pozostaje dla Niego zawsze Królowanie Boga. Jednakże Królowanie Boga przybliżyło się teraz i jest już wśród nas (Łk 17,21) właśnie dlatego, że jest wśród nas Jezus. Jezus sam jest zatem ostatecznym odniesieniem prawdy o królestwie — to jest prawda o Nim samym. Królestwo nie utożsamia się oczywiście z Jezusem wprost i zwyczajnie, ale przybliżyło się właśnie dlatego, że On stanął wśród nas.

 

To było na razie wszystko. Przeczytałem ten tekst dwa razy, bo sprawiał mi pewną trudność. W pierwszej chwili nie wiedziałem, na czym ona właściwie polega. Zauważyłem jedynie, że czytając stale zastanawiam się, co by na to powiedzieli nowi przyjaciele Patryka. To dziwne, jak bardzo cała ta sprawa opanowała nasze myśli — z Karlem działo się przecież coś podobnego. Ale moja prawdziwa trudność polegała na czymś jeszcze innym. Dopiero wieczorem, kiedy wychodziłem z biblioteki, uświadomiłem to sobie jasno i wyraźnie. Zatrzymałem się przy drzwiach, bo czekałem jeszcze na kilku kolegów. Spojrzałem na lwi łeb, od którego wszystko się zaczęło, i nagle całkiem jasno zdałem sobie sprawę z istoty problemu. To, co Karl tu napisał, było ważne i ciekawe, ale prawie nic z tego nie byłem w stanie zobaczyć, prawie niczego nie mogłem sobie wyobrazić. To była z pewnością nauka o Jezusie — czy jednak była to nauka Jezusa? Czy On sam tu przemawiał? Postanowiłem zwrócić na to uwagę Karlowi.

 

 

ROZDZIAŁ IX,

w którym najpierw Karl trochę się tłumaczy (zanim prześle dokończenie poprzedniego wykładu). Następnie zastanawiamy się nad wyjątkowym odniesieniem Jezusa do Ojca, a później — po nowym zaskakującym spotkaniu Karla z Patrykiem — próbujemy odczytać świadectwo o cudach Jezusa, w czym pomagają nam również Ryszard i Teofil.

 

 

 

na początek strony
© 1996–2000 Mateusz