|
ANDRÉ FFROSSARD 5. Jezus i Samarytanka |
André Frossard w rozmowie z Janem Pawłem II, nawiązując do spotkania Jezusa z Samarytanką, opisanego w czwartym rozdziale Ewangelii św. Jana, zauważa, że u Chrystusa prawo zawsze ustępuje miłości, miłości do istot ludzkich; i myśląc o pewnych rygorach wobec rozwiedzionych, których nie dopuszcza się do Eucharystii - zwraca się do Ojca Świętego z pytaniem, czy Kościół nie za często obawia się iść w ślady swojego Mistrza? Ojciec Święty odpowiada: |
"Myślę, że w Pańskim ostatnim pytaniu zostały powiązane ze sobą dwie sprawy, które nie mają ze sobą takiego związku, jak to pytanie zdaje się sugerować. Istotnie, Chrystus rozmawiając z Samarytanką powierza jej - jak Pan się wyraża <<jedno ze swych najpiękniejszych orędzi>>. To jednak w niczym nie zmienia faktu, że tej kobiecie, która mogła przypuszczać, że jej nie zna, mówi w odpowiednim momencie: <<Miałaś pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem>>. A więc nazywa grzech po imieniu. To samo, w sposób jeszcze bardziej wyrazisty, powtórzy się wobec niewiasty, którą - schwytaną na cudzołóstwie - chciano ukamienować. Chrystus wobec tej kobiety - cudzołożnicy zachowuje się w sposób podobny jak wobec Samarytanki. To, co mówi i czyni wówczas, jest znowu <<jednym z najpiękniejszych orędzi>>, przy czym bardziej jeszcze wymowna od słów Nauczyciela jest reakcja oskarżycieli. Mówi do nich: <<Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień>> (J 8, 7). I nikt się nie odważa. Chrystus nie tyle przemawia w tym przypadku własnymi słowami, ile właśnie ową reakcją sumień. Okazuje się, jak głęboko w nich czyta, jak trafia w najgłębszy nerw świadomości moralnej tych ludzi. I to jest przejmujące, wstrząsające orędzie. Ale przecież po tym wszystkim, zwracając się do owej kobiety, którą uratował od ukamienowania, mówi: <<ldź i nie grzesz więcej>>. Tak więc w obu tych przypadkach okazuje się bardzo jasno, że - owszem: spotkanie z ludzkim grzechem dostarcza Chrystusowi szczególnej, jakby wręcz uprzywilejowanej sposobności, aby odsłaniać źródła życia wiecznego, źródła łaski, aby mówić o miłości, która jest potężniejsza od grzechu... Ale to wszystko nie po to, ażeby dać wyraz pobłażliwości dla grzechu. Ale raczej tylko po to, ażeby ukazać drogę nawrócenia. Postępowanie Chrystusa jest zawsze całkowicie jednoznaczne. W przypadku Samarytanki Jezus <<łamie>> jedynie zwyczaje judaistyczne, a więc <<prawo zwyczajowe>>, bo rozmawia z kobietą, co wywołuje zdziwienie uczniów (rabini tego nie czynili), bo przestaje z Samarytanką, co budzi zdziwienie w niej samej (Żydzi tego nie czynili). Jezus jako dobry pasterz <<szuka zgubionej owcy>> i rozmawia z nią. To jest w praktyce duszpasterskiej Kościoła normalne i nie ma żadnych <<rygorów>>, które by na to nie zezwalały. Natomiast - nie rezygnuje z żadnego punktu Dekalogu (a to nazywa się Prawem, chyba także i w Pańskim pytaniu). Nie ma mowy o żadnym z przykazań, które miałoby <<ustąpić miłości>>. Owszem wszystkie one znajdują swoje wypełnienie w miłości - ale to wypełnienie nie oznacza rezygnacji z któregokolwiek z nich. <<Ani jota nie przeminie, aż się to wszystko spełni>>. Tak więc Chrystus w duchu miłości wyrzuca Samarytance grzech, co ona doskonale rozumie. Co więcej, nie tylko jest wewnętrznie skruszona, ale publicznie wyznaje <<wszystko, co popełniła>>. I przyprowadza swych ziomków do Jezusa, jako do Tego, który <<powiedział jej wszystko>>. Tak więc można powiedzieć, że Jezus przebacza, odpuszcza grzechy <<pod zwykłymi warunkami>>: skrucha i gotowość poprawy. Jeśli brać naukę Chrystusa w Ewangelii naprawdę serio, tak zwane rygory Kościoła okazałyby się nader łagodne. Wszystkie one dotyczą w końcu czynów, postępowania, podczas gdy Chrystus za każdym razem sięga do dna człowieka: do serca. Wiadomo, że odnosi się to również (por. z Kazaniem na Górze) do dziedziny życia małżeńskiego, do sposobu traktowania kobiety przez mężczyznę. O tym była już mowa uprzednio. Wracając do Pańskiego pytania: myślę, że Kościół, jeśli powinien się obawiać, że nie dość <<naśladuje>> Chrystusa - to na pewno nie w tym znaczeniu, że Chrystus był <<pobłażliwy>>, a Kościół <<rygorystyczny>>. Nie. Chrystus był wymagający. A zarazem miał taką moc przenikania sumień, że ci, od których wymagał, wiedzieli, że zostali dotknięci miłością. I w tym Kościół nigdy nie potrafi dosyć naśladować Chrystusa. Ale też nigdy nie przestanie Go naśladować. Nigdy nie przestanie się o to starać". Zdawało mi się, że dostrzegam jakąś sprzeczność pomiędzy słowami Chrystusa o małżeństwie a niezwykłym charakterem posłannictwa, jakie powierzył tej konkubinie z Samaru. Tymczasem taka sprzeczność nie istnieje. Przegrałem ten proces. Ale z orzeczenia Ojca Świętego zachowuję w pamięci duszpasterską motywację, żądającą, by miłość towarzyszyła, a nawet określała wymagania moralne tak, by grzesznik - a chyba nie warto przypominać, że wszyscy jesteśmy grzesznikami - nie mógł wątpić o miłości, kiedy staje wobec wymagania. (Fragment opracowania André Frossarda Nie lękajcie się! Rozmowy z Janem Pawłem II, Libreria Editrice Vaticana 1982, s. 157-159) |
|
początek strony (c) 1996-1998 Mateusz |