Katolicka Nauka Społeczna |
||
22. Między "literą" i "duchem"
Społeczna nauka Kościoła jako dyscyplina akademicka jest stosunkowo młoda. Spośród autorów największe zasługi mają tu Niemcy, później Francuzi i Amerykanie, którzy w ciągu ostatnich stu lat zinterpretowali teologicznie rezultaty wielu nauk szczegółowych, od ekonomii po politologię, a przez to jakby oświetlili Ewangelią problemy współczesnego świata i współczesnej nauki. Skoro jednak mówimy o sprawach społecznych w nauczaniu Kościoła, to wybór papieża-Polaka powinien być dla nas szczególnym znakiem Opatrzności. Jan Paweł II, jak żaden ze swoich poprzedników, bardzo dobrze zna dyscypliny społeczne. Jeszcze jako kardynał wykładał katolicką etykę społeczną na Uniwersytecie Jagielońskim, był profesorem teologii moralnej na KUL, a w czasie ostatniego Soboru przygotowywał tzw. schemat XIII, późniejszą konstytucję o Kościele w świecie współczesnym. Pierwsza encyklika Ojca świętego pochodzi z marca 1979 roku. Poświęcimy jej nieco uwagi, bo jest jakby programem pontyfikatu. Redemptor hominis mówi o Chrystusowym odkupieniu i godności rodzaju ludzkiego. W ramach nakreślonej z rozmachem wizji zbawienia papież przedstawia swoją własną misję, odczytuje powołanie Kościoła, a wreszcie powołanie każdego ochrzczonego. Dla nas najważniejsze jest to, że objaśniając społeczny wymiar chrześcijańskiego powołania, papież dokonuje pewnej zmiany akcentów w stosunku do nauczania swoich poprzedników. Ojciec święty bowiem, a to jest charakterystyczne dla wszystkich jego wypowiedzi społecznych, interesuje się przede wszystkim tym, co dokonuje się w pojedynczym człowieku. Innymi słowy, ważniejsze jest to, co z perspektywy Zbawienia, z perspektywy Bożej zyskuje przez nauczanie społeczne konkretny człowiek, a nie same teorie społeczne czy instytucje. Oczywiście, Jan Paweł II nie lekceważy teorii, jak się jeszcze przekonamy robi dla nich więcej niż inni, jednak nade wszystko chodzi mu o odnowienie w Chrystusie człowieka, o odnowienie jego przyjaźni z Bogiem, o to gorczyczne ziarno, które ma moc przemiany. Ta zmiana akcentów nie jest przypadkowa. Możemy ją zauważyć w teologii drugiej połowy naszego wieku i jest jakby echem Chrystusowej przestrogi, abyśmy starali się o "ducha", a nie tylko o "literę". W Redemptor hominis Jan Paweł II ilustruje to przykładem recepcji praw człowieka w świecie. Wiadomo, że oenzetowska Karta Praw Człowieka została przyjęta przez prawie wszystkie państwa z wielkim entuzjazmem. Skoro jednak prawa człowieka są nadal łamane w wielu miejscach na świecie, to znaczy, że przyjęto tylko ich "literę", a nie "ducha". Ta sama choroba może spotkać kościelne nauczanie społeczne, jeśli nie będą za nim stać konkretne działania. Nie chodzi bowiem o li tylko intelektualne pokonywanie ideologii i innych bolączek wieku, ale o katechizowanie człowieka, który później będzie promieniował w środowisku. Podobną zmianę akcentów dostrzegamy w całej kulturze. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu filozofowie najchętniej zajmowali się rozterkami rozumu, starali się wyzwolić rozum z kleszczy przesądów, sentymentów, ideologii, a nawet czasu. Oczywiście, równolegle pojawiajły się reakcje, wyjaśniano człowieka już to przez same uczucia, już to przez podświadomość, przez jego egzystencję w czasie itd. Jednak dzisiaj wszystko to jakby już przebrzmiało. Dzisiaj głównym problemem człowieka jest nie rozum, ale dusza. Dzisiejszy człowiek zaczyna niepokoić się o swoją duszę, o jej tożsamość i wolność, i uporczywie szuka dla niej jakiegoś ratunku, nie pytając nawet czy jest to ratunek rozumny i czy naprawdę skuteczny. W pisarstwie i przekazie masowym coraz częściej pojawiają się pogańskie wątki religijne, filozofia zajmuje się ideą tolerancji i inności, podobnie zresztą jak sztuka. Stąd też o ile kilkadziesiąt lat temu w nauczaniu społecznym papieże bronili rozumność ludzkiej natury, jej praw, ale i ograniczeń, krytykowali błędne teorie społeczne, a zarazem zachęcali do zespołowych działań, o tyle dzisiaj więcej uwagi przykłada się do zjawisk w skali mikro, do wagi wewnętrznego świata człowieka, jego relacji rodzinne i z najbliższym otoczeniem. Wszak totalitaryzmem naszych czasów nie jakiś sprecyzowany emanat rozumu, ale łatwy i bezosobowy styl życia, lub lepiej: złudna pokusa takiego właśnie życia. Naśladując postaci spreparowane przez media ludzie nigdy nie nabędą prawdziwie ludzkich cech, nigdy nie nauczą się kochać, a więc i nigdy nie będą szczęśliwi. I znowu, widoczna dziś w sztuce pogoń za oryginalnością i jakieś dziwna obesja wolności i tolerancji dowodzą, że człowiek bez właściwości przede wszystkim ma kłopoty ze swoim wnętrzem. Kiedy zatem Ojciec święty mówi o cywilizacji miłości, to ma na myśli najpierw naszą modlitwę, nasze relacje w rodzinie i najbliższym środowisku, a dopiero potem instytucje. Wspólna modlitwa to najważniejszy czyn społeczny. Modlitwa karmi duszę, budzi ją jakby z uśpienia i ta powoli bierze sprawy w swoje ręce. Innego sposobu na bycie człowiekiem nie ma. Mieć duszę, to po prostu żyć w łączności z innymi i z Bogiem. Mieć duszę to także być świadomym dobrych i złych oddziaływań wokół siebie, to odnajdować z pewną łatwością wolę Bożą i iść za nią. W czystych oczach duszy każda litera nabiera kształtu i ostrości, a słowa wysypują się z Ewangelii na całe życie, zapadają w chwile modlitwy, a wreszcie przebijają się przez zielsko i owocują. Owoce te są karmą dla wielu.
początek strony |