Katolicka Nauka Społeczna

13. Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną czyli o nowożytnych bałwanach

 

Historię ludzkości piszą wydarzenia i ludzie, z których nie zawsze możemy być dumni. Nie wystarczy jednak powiedzieć, że coś jest niedoskonałe albo że czegoś żałujemy trzeba pytać o przyczyny, trzeba szukać samych początków tego, co później okazało się złem, żeby być mądrzejszym na przyszłość. Chyba wciąż za mało zastanawiamy się nad przyczynami, które doprowadziły współczesną Europę do dwu strasznych wojen. Prawdziwe przyczyny tragedii pozostają niejasne, a tłumaczenie, że wszystkiemu winien jest rasizm i nietolerancja, jest tylko pozornym wyjaśnieniem. Tym trudniej odpowiedzieć na pytanie, dlaczego jeszcze bardziej krwawy okazał się sowiecki komunizm; czy wreszcie, jak to możliwe, że w samym środku cywilizowanej Europy wojna bałkańska niepostrzeżenie pochłonęła tysiące ludzkich istnień? Zło, które gnieździ się w ludzkim sercu, zawsze pozostanie tajemnicą, bo jest rzeczywistością duchową. Ale machina wojenna, która się tym złem karmi, jest jak najbardziej materialna i w dziennym świetle można ją zobaczyć.

Mówiliśmy już, że papież Pius XI przestrzegał świat przed hitleryzmem na długo przed wybuchem wojny. Papież ten jeszcze na początku lat dwudziestych wydał ważną encyklikę na temat o pokoju. Pius XI przypomninał tam, że prawdziwy pokój to nie tylko traktaty pokojowe, które jak się okazało tak łatwo można zlekceważyć. Prawdziwy pokój zaczyna się w ludzkich sercach i musi być pielęgnowany, karmiony miłością społeczną i zbiorowym wysiłkiem w szkole, pracy i w domu. Pozostawiony sam sobie ginie. Stąd też papież ostro skrytykował partie polityczne, które mimo że mają podobne wizje dobra wspólnego, kłócą się między sobą, bo myślą jedynie o zdobyciu niepodzielnej władzy. Niepodzielnej, to znaczy bezkarnej. Brak współpracy, pogarda i zazdrość prędzej czy później doprowadzą do tragedii. Pius XI pisał także listy potępiające ówczesne prześladowanie Kościoła w Hiszpanii, Meksyku i we Włoszech. Dzisiaj więcej powiemy o encyklice Mit brennender Sorge z marca 1937, skierowanej do biskupów niemieckich. List ten stanowi chyba najbardziej surową krytykę wynaturzeń życia społecznego. O ile wcześniejsze wypowiedzi na temat narodowego socjalizmu potępiały wykroczenia przeciw sprawiedliwości i innym normom moralnym, o tyle tu mowa jest o grzechach poważniejszej rangi: o wykalkulowanym z zimną krwią bałwochwalstwie.

Ton listu nie jest bynajmniej potępieńczy. Pius XI ma świadomość, że tonie cały okręt i trzeba ratować przynajmniej niektórych. Papież upomina się zatem o prawa wychowawcze rodziców względem ich własnych dzieci, wykazuje bezbożność idei wyższości jednej rasy nad innymi i kosztem innych, mówi o szkodliwości społecznej wynoszenia obowiązku społecznego ponad wszelkie zobowiązania religijne. Pius XI zdawał sobie znakomicie sprawę, że w Niemczech doszło do urzędowego unieważnienia chrześcijaństwa i zastąpienia go zlepkiem pogańsko-plemiennych rytuałów wzmocnionych siłą głośników, reflektorów i policji. Już wtedy było wiadomo, że został unieważniony człowiek. Zaprogramowane bałwochwalstwo zdeformowało nie tylko obyczaje ludzi ale nawet sam język, więc Papież upominał się także o słowa, które hitlerowska propaganda wykradła z chrześcijańskiego katechizmu. "Nieśmiertelność" oznaczała teraz "trwanie rasy", "łaska" stała się "łaską przynależności do rasy", a "grzech pierworodny" grzechem "bycia innym niż się być powinno". Papież miał nadzieją, że czas niszczenia wiary i ludzkich sumień wkrótce przeminie i że radosne Te Deum zabrzmi głośniej niż przedwczesne hymny wrogów Kościoła. Jak wiadomo, stało się inaczej; nadzieje papieża nie spełniły się. Ale przecież nawet gdyby te nadzieje i encykliki ocaliły choćby jedno ludzkie sumienie, to i tak odniosłyby sukces. Wiadomo skądinąd, że wielu ludzi, z całą siłą przeciwstawiło się prądowi zła, a ich święte czyny zachowały się do dziś na ołtarzach ludzkiej pamięci i na ołtarzach Kościoła. Zło pozostawiło po sobie jedynie materialne pamiątki, które powoli pokrywa rdza.

A jednak grobów wojennych ciągle przybywa. Czy wobec tego nie można nigdy od nich uciec? Czy trwała zgoda między ludźmi na zawsze pozostanie zadaniem niewykonalnym? To pytanie stawiali z uporem prorocy Starego Testamentu, choć przecież dobrze znali odpowiedź. Jeśli Pan nie zbuduje domu, na próżno się trudzą budowniczowie... wołał Psalmista. W duszy ludzkiej tli się bowiem taki niepokój, w porównaniu z którym największe sztormy wydają się błahą igraszką. Bóg jednym słowem może uczynić z duszy żeglowny akwen, ale jeśli Go braknie, burza wzmaga się coraz bardziej i nie dość będzie zbrojnych armii i nie dość krematoriów żeby ją powstrzymać. Nic więc dziwnego, że wielu nazywało ten niepokój skazą, chorobą, a nawet przekleństwem. Tymczasem ten niepokój jest prawdziwym skarbem. Jest perłą, którą otrzymaliśmy po to, żeby mieć jakieś pojęcie o wierze i nadziei, a nie po to, żeby ją rozmieniać na drobne.

 

 


poprzedni odcinek następny odcinek

początek strony
© 1995 Krzysztof Mądel SJ
© 1996-1997 Mateusz