Katolicka Nauka Społeczna

11. "Biednych zawsze będzie mieć u siebie..." czyli o świętych społecznikach

 

Gdybyśmy chcieli odpowiedzieć na pytanie jaki jest cel nauczania społecznego Kościoła i jakie jego skutki, to nie na wiele przydałyby się nam tabele, wykresy, badania statystyczne czy sprawozdania bankowe. Polityczne i gospodarcze sukcesy, do których słusznie należy dążyć wspólnymi siłami, nigdy nie powiedzą nam czy zasadniczy cel encyklik społecznych został osiągnięty czy nie. Owszem nauczanie społeczne Kościoła ma na celu poprawę ludzkiego losu, stanu gospodarki, instytucji i całego środowiska życiowego człowieka, ale wśród tych wszystkich celów jeden pozostaje zawsze niezmienny i najważniejszy. Idzie zawsze o ewangeliczną przemianę człowieka. A jeśli tylko ta będzie się dokonywać, to z pewnością wyda swoje owoce, i to tam, gdzie ich najbardziej potrzeba. Taka doktryna społeczna nie jest wynalazkiem papieży. Można ją znaleźć w Kazaniu na Górze i w Przykazaniu Miłości Bliźniego. Rzecz w tym, żeby inni mogli ją wyczytać także naszego życia.

Dlatego dzisiaj powiemy parę słów o społecznikach, którzy niedawno dostąpili chwały ołtarzy. Byli wielkimi społecznikami nie z uwagi na wielkie dzieła, ale dzięki Chrystusowi, który jak zaczyn zmieniał ich życie i życie wielu ludzi, z którymi się zetknęli. Niech więc i dla nas będą zaczynem.

Pierwszy z nich, Eugeniusz de Mazenod (1782 1861) urodził się we Aix en Provence jeszcze przed Rewolucją Francuską. Kiedy wybuchła rewolucyjna pożoga rodzina musiała schronić się we na ziemi włoskiej. Tam Eugeniusz zdobył wykształcenie. W czasach napoleońskich powrócił do ojczyzny, ale moralne spustoszenie tak go przygnębiło, że popadł w duchowy kryzys. Wkrótce jednak ocknął się z niego, zaczął nauczać katechizmu i duszpasterzować w więzieniach. Głęboka przemiana dokonała się w nim w Wielki Piątek roku 1807. Spędziwszy wiele godzin przed wizerunkiem Ukrzyżowanego, pośród rzewnych rozpoznał w sobie powołanie kapłańskie. Rok później był już seminarzystą paryskiego Saint Sulpice, a po święceniach kapłańskich wrócił do rodzinnego Aix. Seriami kazań adresowanych do biedoty i robotników zjednał sobie serca prowansalczyków. Przyłączyli się do niego inni kapłani i z czasem tę grupę misjonarzy-społeczników zatwierdził papież jako Zgromadzenie Oblatów Maryi Niepokalanej. Oblaci szybko trafili na inne kontynenty. W roku 1837 de Mazenod został biskupem Marsylii i tu jego talenty ujawniły się w całej pełni. Budował kościoły, wizytował parafie, wychowywał seminarzystów, ale Marsylia przeżywała wtedy boom przemysłowy i demograficzny, więc najpilniejszą sprawą stała się dzieła miłosierdzia. Gorliwy biskup organizował opieka nad chorymi w domu, stowarzyszenia św. Wincentego Paulo dla sierot i ofiar epidemii, przychodnie dla niesłyszących i dla niewidzących, przytułki dla byłych więźniów i stowarzyszenia młodzieżowe. "Świat ma was za wyrzutków społecznych pisał w dzienniku tak trudnych do zniesienia, że odwraca swój wzrok byleby tylko nie myśleć o waszym stanie czy o pomocy... Ale patrząc oczami wiary, wy jesteście synami Bożymi, braćmi Jezusa Chrystusa, dziedzicami Jego wiecznego Królestwa. Tylko sam Bóg jest godzien waszej duszy."

Eugeniusz de Mazenod zmarł roku 1861. Napoleon III w uznaniu dla jego zasług mianował go Senatorem. Papież Paweł VI ogłosił go błogosławionym, a roku 1995 kanonizował go obecny papież. Jan Paweł II wyniósł na ołtarze wielu innych społeczników, bo przecież to niezwykłe oddziaływanie soli, która użyźnia ziemię odnajdujemy u życiu wielu świętych.

Jednym z nich jest bł. Marcel Callo (1921 1945). Marcel urodził się we francuskim Rennes. Był najstarszym z dziewięciorga dzieci niezamożnych rodziców, więc kiedy tylko trochę podrósł, pomagał matce w domu, a w trzynastym roku życia zaczął pracę w drukarni. Nie był zadowolony z panującej tam atmosfery, koledzy razili go wulgarnym językiem, toteż Marce chętnie chodził na zajęcia prowadzone przez JOC, czyli Stowarzyszenie Młodych Robotników Katolickich prowadzone jezuitów. Wkrótce też, a było to już w czasie drugiej wojny światowej, Marce zakochał się w Małgorzacie Derniaux. Aż do dwudziestego roku życia nie chodziłem z dziewczyną miał wtedy powiedzieć kolegom bo wiedziałem, że muszę czekać na prawdziwą miłość. Trzeba doskonalić serce zanim się je ofiaruje komuś, kogo wybrał mi sam Chrystus.

Marce i Małgorzata przyrzekli sobie nawzajem, że będą dla siebie kierownikami duchownymi, co polegać miało na odmawianiu tych samych modlitw i częstym przystępowaniu do Komunii świętej. W marcu 1943 podczas bombardowania zginęła siostra Marcela. Jednocześnie on sam został wezwany na roboty do Niemiec. Trafił do Zella-Mehlis do fabryki produkującej rakiety. Na początku zawładnęło nim straszne przygnębienie. Pracował we fabryce 11 godzin dzienne i zaczął też zapadać na zdrowiu. Kiedy jednak znalazł w okolicy zaimprowizowaną kaplicę z niedzielną Mszą świętą, odzyskał siłę ducha. Wkrótce zorganizował wśród kolegów grupę sportową i teatralną oraz Msze w języku francuskim. W kwietniu 1944 roku został niespodziewanie aresztowany. Jest pan za bardzo katolicki brzmiało oskarżenie. Marce trafił do obozu w Gotha, a później do Mathausen. Jeszcze w Gotha koledzy z JOC podali mu w ukryciu Komunię świętą. Marce zanotował wtedy w małym dzienniczku: 16 lipca... Komunia... wielka radość. W Mathausen warunki obozowe znacznie się pogorszyły. Marce stale chorował, ale współwięźniowie poświadczają, że znosił to wszystko, jak baranek i wszystkich zachęcał do modlitwy. Zmarł w marcu 1945 w uroczystość świętego Józefa. Dokładnie dwa lata wcześniej żegnał na dworcu w Rennes swoją narzeczoną. Małgorzata powiedziała mu wtedy, że zostanie męczennikiem, on jednak pokręcił głową. Nigdy na to nie zasłużę odrzekł.

Papież Jan Paweł II beatyfikował go 4 października 1987 roku.

 

 


poprzedni odcinek następny odcinek

początek strony
© 1995 Krzysztof Mądel SJ
© 1996-1997 Mateusz