W Jego ranach

ROZWAŻANIA REKOLEKCYJNE

XXIV. CIEMNA NOC MISTYKÓW I JEZUSA UKRZYŻOWANEGO

 

Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?
Daleko od mego Wybawcy słowa mego jęku.
Boże mój, wołam przez dzień, a nie odpowiadasz,
wołam i nocą, a nie zaznaję pokoju. (...)
Ja zaś jestem robak, a nie człowiek,
pośmiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu.
Szydzą ze mnie wszyscy, którzy na mnie patrzą,
rozwierają wargi, potrząsają głową:
Zaufał Panu, niechże go wyzwoli,
niechże go wyrwie, jeśli go miłuje.
Ty mnie zaiste wydobyłeś z matczynego łona;
Ty mnie czyniłeś bezpiecznym u piersi mej matki.
Tobie mnie poruczono przed urodzeniem,
Ty jesteś moim Bogiem od łona mojej matki,
Nie stój z dala ode mnie, bo klęska jest blisko,
a nie ma wspomożyciela.
Otacza mnie mnóstwo cielców,
osaczają mnie byki Baszanu.
Rozwierają przeciwko mnie swoje paszcze,
jak lew drapieżny i ryczący.
Rozlany jestem jak woda
i rozłączają się wszystkie moje kości;
jak wosk się staje moje serce,
we wnętrzu moim topnieje.
Moje gardło suche jak skorupa,
język mój przywiera do podniebienia,
kładziesz mnie w prochu śmierci.
Bo sfora psów mnie opada,
osacza mnie zgraja złoczyńców.
Przebodli ręce i nogi moje,
policzyć mogę wszystkie moje kości.
oni się wpatrują, sycą mym widokiem;
moje szaty dzielą między siebie
i los rzucają o moją suknię.
Ty zaś, o Panie, nie stój z daleka;
Pomocy moja, spiesz mi na ratunek!
Ocal od miecza moje życie,
z psich pazurów wyrwij moje jedyne dobro,
wybaw mnie od lwiej paszczęki
i od rogów bawolich — wysłuchaj mnie!
(Ps 22, 1–3; 7–22).

1. Świadectwa mistyków

Ponieważ męka i śmierć Jezusa jest dziełem samego Boga, jest także tajemnicą. Nasze rozmyślanie o męce nigdy nie mogą przeniknąć do końca tej tajemnicy. Możemy tylko uchwycić, a może raczej przeczuć pewne jej aspekty. W rozmyślaniach o męce Syna Bożego winniśmy zawsze pamiętać, że końcem jej jest Zmartwychwstanie. Istnieje ścisły związek między męką i Zmartwychwstaniem.

I choć winniśmy dostrzegać całą okropność męki Jezusa w jej historycznym wymiarze, to jednak jej wymiar fizyczny nie jest jedyny i najważniejszy. W rozważaniach o męce i śmierci Jezusa trzeba nam nieustannie pamiętać, że cierpień doznaje Wcielony Syn Boży. Doświadczenie ludzkiego cierpienia nie daje nam pełnej możliwości wniknięcia w cierpienie Syna Bożego. Nasze wniknięcie w mękę i śmierć Jezusa będzie zawsze tylko fragmentaryczne, częściowe. Istotę męki Jezusa stanowią przede wszystkim jakieś tajemnice, mistyczne cierpienie duszy, tajemnicze opuszczenie przez Ojca.

Kardynał C. M. Martini mówi, że w cierpieniach Jezusa dotykamy ciemnej nocy mistycznego smutku wewnętrznego, który przeżywało wielu mistyków i świętych. Oddani Bogu całym swoim życiem, oddani pełnym sercem Jego woli, cierpieli nieraz długie udręki ducha, czując się przez Niego zupełnie opuszczeni. Kto przeżywa w swoim wnętrzu takie właśnie najboleśniejsze, oczyszczające, straszliwe doświadczenie mówi, że nie istnieje na świecie cierpienie, które można by z nim porównać. Jest to cierpienie, które uderza w to, co jest najdroższe dla człowieka oddanego Bogu. Powierzając się Jemu z całą miłością i oddaniem, składając w Nim całą swoją nadzieję, doświadcza jednocześnie bolesnych chwil całkowitego opuszczenia, osamotnienia i oschłości.

Próbując zrozumieć tę ciemną noc mistyków, możemy lepiej wczuć się w doświadczenie Jezusa na krzyżu, który modli się do swojego Ojca: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?

Jeden z mistyków Wschodu, Izaak z Niniwy, mówi o piekle umysłu przeżywanym w sytuacji opuszczenia przez Boga. Doświadczenie to nazywa także smakowaniem gehenny, smakowaniem piekła: Człowiek nie wierzy wówczas, że coś może się zmienić w jego życiu, że może kiedyś znaleźć pokój i pocieszenie. Nadzieja w Bogu i pociecha uleciały z jego duszy, która jest bez przerwy wypełniona zwątpieniem i udręką.

Św. Róża z Limy, mistyczka, przez jakiś czas codziennie doświadczała najstraszniejszych ciemności duszy. Całymi godzinami zostawała w stanie takiej wewnętrznej udręki, że nie wiedziała, czy jest na ziemi, czy też już w piekle. Stała tak jęcząc pod nieznośnym ciężarem ciemności. Wola chciała się skierować ku Bogu i Jego miłości, ale była jakby zlodowaciała. Pamięć odmawiała posłuszeństwa, nie mogła odnaleźć i przypomnieć sobie coś z poprzednich pociech. Lęk i udręka opanowywała jej duszę, a jej serce krzyczało: Mój Boże, dlaczego mnie opuściłeś?, ale nikt nie odpowiadał. Największym bólem było jednak to, iż ciemna noc przychodziło tak, jakby miała trwać wiecznie, jakby stanowiła mur z brązu, który uniemożliwia wydostanie się z labiryntu, z więzienia.

Podobne doświadczenie miał także św. Ignacy Loyola w Manresie. Choć modlił się na kolanach przez wiele godzin dziennie, choć wstawał na modlitwę dzień w dzień o północy, to jednak przez dłuższy czas nie znajdował żadnego pocieszenia. Pewnego razu — wspomina sam w Opowieści Pielgrzyma — gdy był szczególnie dręczony, zaczął się modlić i w zapale głośno wołać do Boga mówiąc: Pomóż mi, Panie, bo nie znajduję żadnego lekarstwa u ludzi, ani u żadnego innego stworzenia. Gdybym sądził, że będę mógł je znaleźć, żaden trud nie byłby dla mnie za wielki. Ukaż mi, Panie, gdzie mógłbym znaleźć lekarstwo! Choćbym miał biegać za szczenięciem, żeby od niego otrzymać pomoc, uczyniłbym to. Gdy był zajęty tymi myślami, nachodziła go często gwałtowna pokusa, żeby się rzucić w dół. Ale wiedząc, że byłoby to grzechem zabić samego siebie, zaczynał wołać do Pana: Panie, nie uczynię tego, co Ciebie obraża. Doświadczenie pocieszenia przyszło dopiero po kilku tygodniach. Tym doświadczeniem głębokiego strapienia i pocieszenia podzielił się św. Ignacy w regułach o rozeznawaniu duchowym.

I jeszcze jedno świadectwo mistycznych udręk ciemnej nocy. O wielkim misjonarzu trędowatych z Flandrii bł. Damianie de Veuster, w jednym z jego życiorysów czytamy: Kiedy nadszedł okres Wielkiego Postu 1888 roku Bóg nałożył misjonarzowi na ramiona krzyż najcięższy. Był już wtedy chory na trąd i nieludzkie bóle rozdzierały jego śmiertelne członki. Ale były one niczym w porównaniu z męką, w jakiej pogrążyła się dusza. Ojciec Damian, który zawsze we wszystkich cierpieniach miał mężne serce i umiał zachować pogodę ducha, teraz w ostatnich tygodniach swego życia zapadł w ciemną noc całkowitego zwątpienia. Czuł zbliżającą się śmierć. Wiedział, że stoi nad grobem. Utyrany życiem marzył niekiedy o ostatnim spoczynku. Ale teraz myśl o śmierci napawała go głębokim lękiem i smutkiem. Nie doświadczał już obecności Boga, choć czuł zbliżający się koniec życia. Żadna modlitwa nie przynosiła mu ulgi. Całymi nocami klęczał przed Najświętszym Sakramentem, ale nie doznawał żadnego pocieszenia. Nad ranem zwlekał się znużony i złamany do swojej izby i nie chciał widzieć nikogo. Któregoś dnia jego przyjaciel Conrady, kapłan, który przemocą wtargnął do jego chaty, zastał go w stanie całkowitego opuszczenia.

— Odejdź i zostaw mnie samego — krzyczał ochryple chory, kiedy wszedł do niego jego przyjaciel.

— Nie zostawię cię samego — upierał się Conrady. Musisz mnie wysłuchać.

— Bóg mnie opuścił, cóż może pomóc teraz człowiek — jęczał Ojciec Damian. Umieram, ale nie jestem godny wejść do nieba.

— Ty głupi chłopcze — strofował go przyjaciel. Przyjmą cię tam odgłosem trąb i bębnów. Całe życie przecież poświęciłeś trędowatym. Ojciec Damian potrząsnął tylko głową i ukrył zranioną, zniekształconą twarz. Conrady otworzył tymczasem Nowy Testament, który przyniósł z sobą i powiedział:

— No posłuchaj. Teraz odczytam ci twój wyrok, który Pan Jezus ogłosi nad tobą. I przeczytał mu fragment Ewangelii św. Mateusza o sądzie ostatecznym: Byłem głodny, a dałeś mi jeść, byłem spragniony, a dałeś mi pić. Wejdź do królestwa mego. Wydawało się jakby trędowaty kapłan wcale tego nie słuchał. Po chwili podniósł się, spojrzał smutnym wzrokiem na przyjaciela i powiedział jakby pokornie prosząc:

— Odejdź bracie, mnie już nikt nie pomoże (W. Huenermann). Po tym przeżyciu ciemnej nocy trwającym kilka tygodni Bóg zesłał ojcu Damianowi pocieszenie za przyczyną Matki Bożej Pocieszenia z jego rodzinnych stron z Scherpenheuvel. Ojciec Damian umierał pełen pokoju wewnętrznego i zaufania do Boga.

Ci, którzy przechodzą poprzez takie czy podobne doświadczenia, mogą głębiej odczuć to, co przeżywał Jezus na krzyżu. Mogą też odczuć modlitwę Psalmu 22, którą posłużyć się sam Jezus: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Daleko od mego Wybawcy słowa mego jęku. Boże mój, wołam przez dzień, a nie odpowiadasz, wołam i nocą, a nie zaznaję pokoju.

Cierpienia ciemnej nocy doświadczane przez wielu świętych są bardzo często odpowiedzią na wielkoduszną ofiarę dusz, które proszą, aby móc współcierpieć z Jezusem. H.U. von Balthasar stwierdza, że w historii mistyki istnieją przypadki ofiarowania siebie samego za kogoś drugiego. Jest to jakby dosłowne naśladowanie Jezusa, który z miłości do nas ofiarował się całkowicie za nas.

Święci mogli doświadczać głębokiego opuszczenia przez Boga, ciemnej nocy, ponieważ kosztowali wcześniej Jego nieskończonej miłości. Jedynie ktoś, kto żyje całkowicie Bogiem, kto wszedł w doświadczenie Jego obecności, kto odczuł przynajmniej raz słodycz Jego bezinteresownej miłości wie, co znaczy być opuszczonym przez Stwórcę.

2. Nasze duchowe udręki

Usiłując wczuć się w te bolesne przeżycia świętych musimy jednak mieć świadomość, że są one w najlepszym wypadku dalekim przybliżeniem niepojętej dla człowieka tajemnicy męki i krzyża Syna Bożego. Doświadczenie Jezusowej ciemnej nocy, opuszczenie przez Ojca, jest unikalnym, jedynym doświadczeniem, niemożliwym do powtórzenia przez jakiekolwiek stworzenie na ziemi. Jezus bowiem jest Synem Bożym. To, co przeżył Bóg–Człowiek na krzyżu, nie może być przez nas poznane do końca.

Z pewnością jeszcze mniej możemy zrozumieć i poznać doświadczenie Jezusa na krzyżu, kiedy odwołamy się tylko do naszego rozumu. Rozum nic nam nie powie. Trzeba nam tutaj odwołać się do naszego osobistego doświadczenia, do udręk ducha, które nieraz przeżywaliśmy. Z pewnością naszych udręk wewnętrznych nie można porównać całkowicie do mistycznych przeżyć ciemnej nocy, jakich doświadczali mistycy i święci. Ale to, co my przeżywamy — choć może z innych motywów i dla innych racji — jest także często bardzo bolesne, pełne udręki, lęku, opuszczenia, samotności i bólu. Odwołajmy się więc do naszych bolesnych wewnętrznych przeżyć, jakichś udręk psychicznych i duchowych, aby choć troszeczkę odczuć, choć troszkę zrozumieć Chrystusa ukrzyżowanego, który woła do Ojca: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?

Takie rozważanie męki Chrystusa będzie nie tylko myśleniem o męce, ale współodczuwaniem z Jezusem. Do takich rozważań i do takiej kontemplacji zachęca nas św. Ignacy w Ćwiczeniach duchownych. Każe nam prosić o boleść wespół z Chrystusem pełnym boleści, o udrękę serca z Chrystusem udręczonym, o łzy i mękę wewnętrzną z powodu tak wielkiej męki, którą Chrystus wycierpiał za mnie (ĆD, 203).

Prośmy Jezusa, abyśmy w naszych kontemplacjach Jego męki i śmierci byli prawdziwi. Prośmy także, byśmy szczerze otwierali się na przyjęcie Jego pragnień poznawania Go coraz pełniej, kochania Go coraz głębiej i naśladowania Go coraz wierniej. Nie powinniśmy zanosić próśb, których naprawdę wewnętrznie jeszcze nie czujemy, które wydają nam się jedynie pustymi dźwiękami. Jeżeli czujemy w sobie małoduszność naszych pragnień, chciejmy ją uznać z całą pokorą i prośmy pokornie, aby On sam obdarzał nas większymi pragnieniami i hojniejszymi prośbami.

3. Współuczestnictwo w cierpieniu Jezusa na krzyżu

Św. Franciszek z Asyżu prosił, aby mógł odczuć to, co sam Jezus przeżył na krzyżu, by mógł wejść w serce Jezusa ukrzyżowanego. I Bóg hojnie odpowiedział na jego prośby. Obdarzył go stygmatami. Ale ten zewnętrzny znak męki, stygmaty, były jedynie uzewnętrznieniem jego wewnętrznych cierpień z Chrystusem cierpiącym. W naszych czasach ojciec Pio, wierny swemu powołaniu zakonnemu i kapłańskiemu, dążył konsekwentnie do doskonałej miłości. Starał się zgłębić tajemnicę miłości Boga wyrażoną w męce Jezusa. Często prosił, aby stać się ofiarą dla miłości Boga. Bóg również hojnie odpowiedział na jego prośbę. W jednym z jego życiorysów czytamy: Nadszedł piątek 20 września 1918 roku. Ojciec Pio jak zwykle klęczał na chórze przed Ukrzyżowanym i odprawiał dziękczynienie. Przez chwilę jakby się zdrzemnął. Wszystkie zmysły i uczucia doznały jakiegoś wielkiego ukojenia. Wtedy zobaczył tajemniczą postać, którą oglądał wcześniej. Tym razem miała ona jednak ręce, nogi, klatkę piersiową ociekającą krwią. Ten widok napełnił go przerażeniem. Czułem — mówi ojciec Pio — że chyba umrę, jeżeli Pan nie przyjdzie mi z pomocą. Postać na chwilę cofnęła się, a ja zauważyłem, że moje ręce, nogi i pierś zostały przebite i ociekały krwią. Możecie sobie wyobrazić ból, jaki przeżyłem i odczuwam po dziś dzień. Rana serca wyrzuca nieustannie porcje krwi. Dzieje się to od czwartku wieczorem do soboty. Umieram wprost z bólu i zawstydzenia, lękam się, że umrę na skutek upływu krwi, chyba, że Pan wysłucha westchnienia mego biednego serca. Proszę Go, by przynajmniej usunął to zawstydzenie, jakiego doznaję każdego dnia przez te zewnętrzne znaki. Będę Go błagał, zaklinał na wszystko, aby zesłał na mnie najgorsze bóle i cierpienia, ale aby odsunął ode mnie te zewnętrzne znaki, które są dla mnie potwornym zawstydzeniem i nieopisanym upokorzeniem.

Bóg hojnie odpowiada na prośby swoich świętych. Każdy z nas niech prosi o to, o co powinien prosić, co dyktuje mu jego własne serce. Miejmy świadomość, że nasza prośba może stać się naszą pułapką. Bóg może bowiem na serio potraktować nasze prośby, tak jak na serio potraktował prośbę św. Franciszka z Asyżu, św. Maksymiliana Kolbego, bł. Damiana, o. Pio i wielu innych świętych.

A oto pragnienie Karola de Foucauld, szaleńca Bożego naszych czasów, które wyraził w swoim dzienniczku. Pisał tak: Pragnij i myśl o tym, że musisz umrzeć jako męczennik, obrabowany ze wszystkiego, rozciągnięty na ziemi, nagi, pokryty ranami i krwią, zabity gwałtownie, boleśnie. Pragnij, żeby się to stało dzisiaj. I stało się tak, jak pisał w swoim dzienniku i jak tego pragnął. Pierwszego grudnia 1916 roku został w sposób gwałtowny i brutalny zabity w swej pustelni przez Beduinów.

Prośmy Jezusa ukrzyżowanego, abyśmy mogli — choć w bardzo ograniczonych i zawężonych warunkach — przeżyć to, co przeżył w czasie swojej męki i śmierci. Wyraźmy pragnienie towarzyszenia Jezusowi w Jego drodze od Ogrójca aż po krzyż, prosząc Go, aby otworzył nam nasze serce i ukazał nam to, czego wówczas doświadczał. Prośmy także, aby nasze współuczestnictwo w Jego cierpieniu i udręce On sam przemieniał w doświadczenie radości i pociechy z Jego Zmartwychwstania.

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
XXIII. EUCHARYSTIA ŹRÓDŁEM SIŁY I RADOŚCI XXV. POSŁUSZEŃSTWO EWANGELICZNE
 
na początek strony
© 1996–2000 Mateusz