R O Z D Z I A Ł X I OD PRZEBACZENIA DO POJEDNANIA |
|
Często zdarza się, iż osoby dążące do pokonania w sobie poczucia krzywdy mylą przebaczenie z pojednaniem. Są to jednak dwa różne, chociaż ściśle ze sobą złączone, doświadczenia. Przebaczenie uprzedza pojednanie; stanowi także konieczny warunek prawdziwej jedności i zgody między ludźmi. Pojednanie może być budowane tylko na wzajemnej wymianie przebaczenia - ofiarowanie przebaczenia powinno być wówczas złączone z jego przyjęciem. Przebaczenie ma charakter doświadczenia wewnętrznego. Jest ono osobistą decyzją odpuszczenia "naszym winowajcom" wszystkich ich przewinień i grzechów popełnionych wobec nas. Dokonuje się ono w głębi serca i nie zależy od bliźniego. Osobiste przebaczenie "swojemu winowajcy" jest możliwe także wówczas, kiedy z różnych przyczyn nie można się jeszcze z nim w pełni pojednać. Można obdarzyć przebaczeniem "naszego winowajcę" także wtedy, gdy nie poczuwa się on jeszcze do odpowiedzialności za wyrządzone zło i sam trwa wobec nas w postawie nieżyczliwości, niechęci czy wrogości. Przebaczenie jest zawsze możliwe, ponieważ zależy ono wyłącznie od decyzji serca. W pojednaniu natomiast konieczne jest zaangażowanie stron uwikłanych w konflikt. Pojednanie, podobnie jak samo przebaczenie, jest pewnym procesem, który ma swoją dynamikę. Nierzadko wymaga ono dłuższego czasu, dlatego też konieczna jest wielka cierpliwość obu stron. Nie należy zbyt pospiesznie i na siłę dążyć do pojednania wówczas, gdy istnieje pomiędzy obiema stronami wiele wzajemnych oporów i niechęci. Przebaczenie oraz miłosierdzie z nim złączone wyrażają się także w cierpliwości wobec nieumiejętności jednania się z nami "naszych winowajców". Pojednanie nie byłoby trwałe, gdyby było zbudowane jedynie pod wpływem niepokoju, niecierpliwości, chorego poczucia winy, perfekcjonizmu, poczucia niższości, lęku o siebie lub też innych negatywnych emocji. Pełne pojednanie domaga się wzajemnego pokonania uprzedzeń, urazów emocjonalnych, niechęci, nieżyczliwości. Jeżeli ma być ono prawdziwe, musi "urosnąć" w ludzkich sercach. Przebaczenie i wzajemne pojednanie, podobnie jak ziarno rzucone w glebę, rośnie nieraz bardzo powoli. Konieczne jest więc wzajemne czekanie połączone jednak z próbami wychodzenia sobie naprzeciw. Pojednanie rozpoczyna się wtedy, gdy we wzajemnej relacji z "naszym winowajcą" dajemy sobie sygnały, iż jesteśmy już gotowi dokonać wzajemnej wymiany przebaczenia: ofiarować je i przyjąć - niezależnie od wielkości winy z obu stron. |
Aby pojednanie mogło być prawdziwe, obie strony konfliktu powinny uznać swoją odpowiedzialność. Pojednanie może być budowane tylko na prawdzie i sprawiedliwości. Szczere uznanie odpowiedzialności każdej ze stron (lub też przynajmniej gotowość do jej szukania) jest konieczne do autentycznego pojednania. W pojednaniu nie można tuszować wzajemnych krzywd. Dobrze jest, kiedy istnieje wzajemna możliwość wypowiedzenia ich przed sobą. Pojednanie powinno też łączyć się z gotowością naprawienia wyrządzonych krzywd w takim jednak wymiarze, w jakim jest to możliwe. Najczęściej konieczny jest kompromis obu stron połączony z postawą wzajemnego zrozumienia i wyjścia sobie naprzeciw. Nie można mówić o trwałym pojednaniu, kiedy jedna strona konfliktu przerzuca w sposób niesprawiedliwy cały ciężar odpowiedzialności na drugą stronę. Nie może też być owocne i skuteczne takie pojednanie, w którym jedna ze stron "dla świętego spokoju", z chorego poczucia winy lub też źle rozumianej odpowiedzialności bierze całą winę wyłącznie na siebie. Prawdziwe i trwałe pojednanie nie jest możliwe, kiedy jedna strona z obawy o siebie "podkłada się" drugiej. I choć w tej sytuacji może także dojść do zewnętrznego ułożenia wzajemnych relacji, to jednak w sercach pozostaje zwykle odczucie żalu i niesprawiedliwości. Każda ze stron powinna mieć swój udział w pojednaniu na miarę własnej odpowiedzialności oraz własnych możliwości. Sytuacje wielkiego skrzywdzenia w okresie dzieciństwa i dojrzewania charakteryzują się tym, iż problem winy i odpowiedzialności bywa rozłożony bardzo nierówno. Odpowiedzialność za krzywdę wyrządzoną dziecku lub młodemu człowiekowi w okresie dojrzewania spada niemal wyłącznie na krzywdziciela. Dziecko nie jest w stanie obronić się przed miażdżącą przewagą człowieka dorosłego. Ale także to nierówne rozłożenie winy i odpowiedzialności w skrzywdzeniach z dzieciństwa nie oznacza bynajmniej, iż taki sam nierówny wkład powinien mieć miejsce w procesie pojednania między skrzywdzonym a krzywdzicielem. Pierwszy krok w procesie pojednania powinien zrobić nie ten, kto więcej zawinił, ale raczej ten, kto ma więcej sił psychicznych i duchowych, kto jest bardziej otwarty na innych, mniej urazowy, kto łatwiej nawiązuje relacje międzyludzkie itp. W procesie pojednania większa wina nie może oznaczać większej kary. Takie założenie sprawiłoby, iż pojednanie między ludźmi byłoby właściwie niemożliwe. Większa wina zakłada większe miłosierdzie. Fundamentem większego miłosierdzia powinna być jednak prawda i sprawiedliwość. Doświadczenie pokazuje, iż za pojednanie w relacji skrzywdzony-krzywdziciel częściej czują się odpowiedzialne osoby skrzywdzone. One częściej doświadczają potrzeby wyjścia krzywdzicielowi naprzeciw. Jeżeli drogę pojednania zaczynalibyśmy od wzajemnego licytowania się i wypominania sobie wielkości win, to w wielu sytuacjach byłoby ono nie tylko bardzo trudne, ale wręcz niemożliwe do osiągnięcia. Przebaczenie i pojednanie wymaga postawy szlachetności z obu stron. Chrystus w swoim nauczaniu wielokrotnie wzywa do hojności serca względem bliźnich, którzy wobec nas zawinili. Wiele przypowieści opowiada o hojnym przebaczeniu Boga człowiekowi, które ukazane jest jako wzór hojności przebaczenia człowieka człowiekowi. Jezus objawia nam Boga jako Ojca, który najpełniej i najszlachetniej przebacza nam nasze winy i jedna się z nami jako pierwszy. Wzorem Ojca niebieskiego Chrystus i nam każe przebaczać nie trzy ani nawet siedem razy, ale siedemdziesiąt siedem razy, czyli zawsze. Ale Boskie przebaczenie budowane jest także na prawdzie i sprawiedliwości. Jezus nie ukrywa, iż cena pojednania Boga z człowiekiem była bardzo wysoka: Jego wcielenie, życie, męka, śmierć oraz zmartwychwstanie. |
O ile to możliwe, osoba skrzywdzona może zaproponować temu, kto ją skrzywdził, "wyjaśniającą rozmowę". Może w niej wypowiedzieć swoje odczucie skrzywdzenia wraz z całym bólem z nim związanym. Takie rozmowy wymagają jednak dobrego przygotowania. Na ogół bywają one bardzo trudne. Nie powinny być podejmowane jedynie pod wpływem chwilowego żalu, wewnętrznego gniewu czy też innych nie uporządkowanych odczuć. Dialog o trudnej przeszłości może być ogromnym wzajemnym darem, ale tylko wówczas, kiedy będzie podejmowany w wielkiej wolności wewnętrznej oraz w duchu miłosierdzia, przebaczenia i pojednania. Przygotowanie do niego dokonuje się przede wszystkim poprzez osobistą refleksję, modlitwę oraz dialog kierownictwa duchowego. Rozmowa o trudnej przeszłości nie powinna być traktowana jedynie jako okazja do bezpośredniego wypowiedzenia swoich własnych odczuć i przeżyć. Trzeba by także zachęcić drugą stronę do takiej samej otwartości w wypowiedzeniu jej własnych przeżyć. Poprzez wzajemną werbalizację uczuć może dokonać się u obu stron konfliktu stopniowe przezwyciężanie wzajemnych oporów i obaw. Wypowiadając uczucia negatywne wobec osoby, których one dotyczą, doświadczamy na ogół wielkiej wewnętrznej ulgi. Stopniowo obniża się też napięcie emocjonalne wynikające z podtrzymywanych uczuć niechęci i nieżyczliwości. Nierzadko też podczas werbalizacji okazuje się, iż wielkość uczuć żalu i gniewu wypływała nie tylko z wielkości samego skrzywdzenia, ale także (a niekiedy przede wszystkim) z nagromadzenia się wielu negatywnych emocji w ciągu długiego okresu. Ponieważ nie były one wypowiadane, a raczej były dławione, kumulowały się w nieświadomości, rodząc coraz większe rozżalenie i gniew. W czasie przygotowania się penitenta do rozmowy o trudnej przeszłości kierownik duchowy powinien zachować się bardzo roztropnie i jednocześnie bezstronnie. Gdyby przeczuwał, iż dialog osoby skrzywdzonej z krzywdzicielem może być nieudany (np. dlatego, iż byłby podjęty przedwcześnie), wówczas może dyskretnie przestrzegać przed rozmową i doradzać odłożenie jej na czas późniejszy. Taka rada byłaby ważna wtedy, gdyby penitent podejmował decyzję o rozmowie przede wszystkim pod wpływem wewnętrznego niepokoju, niecierpliwości czy też żalu i gniewu. Wewnętrzne pojednanie z krzywdzicielem może dokonać się także bez wzajemnych wyjaśnień i deklaracji. Nie mogąc wyrazić przebaczenia poprzez otwartą i szczerą rozmowę, można je przekazać za pomocą gestów i słów pełnych życzliwości. Wspólne spotkanie, razem spędzone święta lub inna uroczystość rodzinna, wspólny posiłek, drobny prezent z okazji imienin - takie zwyczajne gesty życzliwości i otwartości mogą być również bardzo dobrą okazją do wzajemnego pojednania. Proste ludzkie gesty mogą często wyrazić to samo, co osoba zraniona chciałaby powiedzieć w rozmowie: przebaczenie, współczucie, chęć przyjścia z pomocą, życzliwość itp. Słowa i gesty, w których wychodzimy sobie naprzeciw z przebaczeniem i pojednaniem, odnoszą - niekiedy po dłuższym czasie - wyraźny skutek. Osoba krzywdząca sama nieraz zaczyna "zmieniać ton": "tłumaczy się" z pewnych zachowań z przeszłości, staje się uważniejsza, wrażliwsza. Jest to dobry znak świadczący o tym, że duch przebaczenia i pojednania zaczyna wydawać owoce. |
Czy przebaczenie uodparnia nas na kolejne zranienia? Pierwszy "ludzki" odruch przy kolejnym zranieniu pozostaje zwykle taki sam. Budzą się te same uczucia żalu, gniewu, złości, a nawet pragnienie zemsty i odwetu. Brak tej pierwszej reakcji obronnej świadczyłby o jakiejś "niezwykłej doskonałości" lub też - przeciwnie - o jakimś niezwykłym "zdławieniu emocjonalnym". Ten pierwszy odruch jest wyrazem naszej ludzkiej kruchości - duchowej i emocjonalnej. Nie należy się go obawiać. Trzeba nad nim jedynie czuwać i trzeba go też wewnętrznie przepracowywać. Ustępuje on wówczas, kiedy go w pełni akceptujemy i zdobywamy się na wolność wewnętrzną wobec niego. Ta właśnie wolność sprawia, iż nie ma potrzeby poświęcać mu większej uwagi. Stopniowe uleczenie pierwszego negatywnego odruchu zranionej natury jest możliwe. Wielu ludzi skrzywdzonych, prześladowanych za wiarę, za ojczyznę, upokarzanych w małżeństwie, krzywdzonych w miejscu pracy, daje nam nieraz piękne świadectwo miłości do swoich nieprzyjaciół. Nie zauważa się u tych ludzi cienia chęci zemsty i odwetu. Często dają oni świadectwo troski o prześladowców. Jest to autentyczna miłość nieprzyjaciół, do której zapraszał nas Chrystus. Zanim zaczniemy jednak tęsknić za tym, by nie przeżywać żadnych negatywnych odruchów żalu wobec ludzi, którzy nas krzywdzą, trzeba najpierw zgodzić się na ten nasz bardzo niedoskonały sposób reagowania. To nie my sami kierujemy naszymi pierwszymi odruchami. One nie zależą bezpośrednio od naszej wolnej woli. Możemy jednak, odwołując się do naszej wolności, pokierować naszymi pierwszymi odruchami w taki sposób, aby one nie determinowały naszych wyborów, decyzji i działań. Nie należy się zbytnio przejmować naszymi pierwszymi odruchami. Mają one bowiem także swoją "dobrą stronę". Przekonują nas o potrzebie nieustannego otwierania się na uzdrawiającą łaskę Boga. Prawdziwe przebaczenie uodparnia nas na zranienia, ale nie przez to, że czyni nas twardymi i niewrażliwymi na cierpienie. Każde zranienie sprawia ból. Przebaczenie, z którym wiązałoby się otaczanie się jakimś pancerzem, murem obronnym, by już nigdy nie zostać skrzywdzonym, byłoby pozorne. Przebaczenie czyni nas bardziej odpornymi na skrzywdzenie poprzez pełniejsze zrozumienie bliźnich. Jeżeli wiemy, że skrzywdzenia ze strony osoby bliskiej są wyrazem jej kruchości i ludzkiej ułomności, a nie złej woli, to uczucia żalu, gniewu i chęci zemsty zwykle same spontanicznie opadają. Wobec ludzkiej biedy budzi się w człowieku odruchowo miłosierdzie. |
Bywa nieraz dla nas bolesnym doświadczeniem życie ze świadomością, iż nie możemy już "nic zrobić" dla zmarłej osoby, przez którą byliśmy skrzywdzeni lub też którą sami krzywdziliśmy. Nie możemy prosić jej o przebaczenie, ani też nie możemy ofiarować jej naszego przebaczenia. Wobec zmarłych, z którymi żyliśmy w konflikcie, łatwiej niż w innych sytuacjach budzi się chore poczucie winy. Kiedy był to głęboki konflikt i trwał dłuższy czas, czujemy się też niekiedy winni z powodu śmierci tej osoby. Jest to owoc wielkiego chorego poczucia winy wobec zmarłego. Pojednanie z osobą zmarłą polegać będzie najpierw na oddramatyzowaniu istniejącego konfliktu i próbie spojrzenia na niego z całym realizmem, bez lęku i poczucia winy. Nasz udział w tym konflikcie nie jest większy tylko przez to, iż osoba ta już nie żyje, a jego rozwiązanie następuje "w cieniu" jej śmierci. Kiedy czujemy się oskarżani jeszcze "zza grobu", wtedy jest to raczej wyraz naszego chorego poczucia winy. Odpowiedzialność za konflikt ze zmarłym nie zmniejsza się, ani też nie zwiększa tylko przez sam fakt jego śmierci. Śmierć osoby nie zwalnia nas także z potrzeby uczciwego spojrzenia na konflikt i rozliczenia się przede wszystkim przed własnym sumieniem i przed Bogiem. Wiara w świętych obcowanie sprawia, iż także po śmierci możemy wszystko "naprawić". Oczywiście, inaczej niż wobec osób żyjących - w duchu wiary w świętych obcowanie. "Naprawianie" to polega przede wszystkim na pojednaniu się z Bogiem i z samym sobą. Jednając się z Bogiem, jednamy się także ze wszystkimi ludźmi. W procesie pojednania ze zmarłym powinniśmy budować w sobie przekonanie wiary, iż osoba, która odeszła do Pana, patrzy na naszą ludzką rzeczywistość zupełnie z innej perspektywy. Zmarły jako pierwszy przebaczył nam już wszystko. On "rozumie" nas teraz lepiej niż my sami siebie. Rozumie też zaistniały konflikt, rozumie jego źródła i jego konsekwencje. Możemy nie tyle prosić go o przebaczenie, ile raczej prosić o wstawiennictwo, abyśmy i my z kolei mogli zrozumieć istotę zaistniałego konfliktu i byśmy też mogli przebaczyć jemu i nam samym. Pojednanie z osobą zmarłą, to przede wszystkim pojednanie z Bogiem i z sobą samym. |
Doznane rany, szczególnie te w okresie dzieciństwa i dojrzewania, jeżeli są dobrze rozeznane i przeżyte w duchu miłosierdzia, przebaczenia i pojednania, stają się niezwykłą szkołą ojcostwa i macierzyństwa. Nie ma nic cenniejszego, co moglibyśmy ofiarować własnej rodzinie, wspólnocie i wszystkim, którym chcemy służyć, niż pełne pojednanie z sobą samym, z własnymi rodzicami i wszystkimi innymi osobami, przez które czujemy się zranieni. Łatwiej nam wówczas zrozumieć, iż człowiek nie jest własnością człowieka i dlatego nie ma prawa nikogo krzywdzić. Przekraczając nasze rany w relacji do rodziców i innych osób, rozumiemy głębiej, iż nasze dzieci, nasi uczniowie, nasi parafianie, nasi penitenci nie są "nasi". Są nam jedynie powierzeni jak baranki Piotrowi (por. J 21,15), abyśmy z miłością i troską towarzyszyli im jakiś czas w ich drodze do coraz dojrzalszego, samodzielnego i bardziej odpowiedzialnego życia. Przebaczenie i pojednanie z rodzicami służy również temu, by móc wypełnić istotny warunek dojrzałości osobowej postawiony przez Boga w Księdze Rodzaju: Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem (Rdz 2,24; por. Mt 19,5). Rzeczywiste emocjonalne i psychiczne opuszczenie rodziców jest koniecznym warunkiem dojrzałego małżeństwa, rodzicielstwa, życia w celibacie. Opuszczenie to dokonuje się jednak nie tyle poprzez "oddzielenie" siebie od rodziców, ale właśnie poprzez wewnętrzne pojednanie się z nimi. Odejście z domu rodzinnego bez rzeczywistego wewnętrznego pojednania sprawia, iż jest ono bardziej ucieczką niż rzeczywistym odejściem, o którym mówi Biblia. Do pełnej autonomii konieczna jest wewnętrzna wolność wobec rodziców. Wiele mężczyzn i kobiet nie jest w stanie naprawdę "opuścić ojca i matki" tylko dlatego, iż nie umie (również dlatego, iż nie chce) przebaczyć im w pełni i pojednać się z nimi. Wolność wobec rodziców sprawia, iż mężczyzna i kobieta mogą z jednej strony obficie korzystać z darów, które od nich otrzymali, z drugiej zaś mogą stopniowo uwalniać się od tych uwarunkowań, którymi było naznaczone ich wychowanie w domu rodzinnym. Opuszczając swoich rodziców tak, jak nakazuje Biblia, mężczyzna i kobieta - nawet jeżeli są już ludźmi dorosłymi - nie przestają być nadal dziećmi. I właśnie to doświadczenie bycia dzieckiem jest decydujące dla daru ojcostwa i macierzyństwa. Drogą do doświadczenia ojcostwa jest doświadczenie bycia synem. Drogą do macierzyństwa jest doświadczenie bycia córką. Nie ma innej drogi. Wiele mężczyzn i kobiet zaprzepaszcza szansę na prawdziwe ojcostwo-macierzyństwo nie tylko w sensie fizycznym, ale także duchowym tylko dlatego, iż - kierując się zranioną dumą - nie chce przyjąć pokornej postawy dziecięctwa wobec swoich rodziców. Kiedy zaś ojcostwo i macierzyństwo własnych rodziców było bardzo raniące, wówczas dziecko powinno najpierw nauczyć się być miłosiernym i wiernym synem-córką, aby móc stawać się następnie miłosiernym i wiernym ojcem-matką. Miłosierdzie i wierność mężczyzny i kobiety ma tylko jedno źródło: wierność Boga Ojca. Ta właśnie wierność jest źródłem wierności wobec własnych rodziców, męża-żony, własnych dzieci i wszystkich, których Bóg im powierza.
|
|
początek strony (c) 1996-1999 Mateusz |