Skraj płaszcza, czyli o spotkaniu Kościoła i mediów |
Część druga
Anteny telewizyjne i dzwonnice
W pierwszej części tego Listu siedzieliśmy w naszych pokojach, rozmawiając z telewizorem czy gazetą, którą mieliśmy w ręce, lub z włączonym na stole radiem. Staraliśmy się zdać sobie sprawę zarówno z naszej odpowiedzialności słuchaczy, czytelników i użytkowników, jak i odpowiedzialności tych, którzy tworzą widowiska i wiadomości.
Teraz trzeba iść dalej. Planeta mass mediów nie jest tylko miejscem, w którym przebywamy jako odrębni ludzie albo jako grupy „odbiorców” bądź „nadawców”, ale jest miejscem konfrontacji społecznej, miejscem działalności Kościoła. Trzeba więc zostawić przytulny pokój, wygodny fotel przed telewizorem i wznieść się ponad dachy domów, żeby przypatrzyć się „wiosce globalnej”, która rozpościera się przed naszymi oczami. Dwie rzeczy uderzają nas w tej wiosce: przede wszystkim gąszcz anten telewizyjnych, które wskazują, ile telewizorów i ogólnie mass mediów jest już w domach, również w rodzinach najuboższych (taki widok przedstawia się nam także w najbiedniejszych miastach Trzeciego Świata); a potem zauważamy sporadycznie jakąś dzwonnicę, która wskazuje, że również kościoły są w naszej wiosce „medialnej”, to znaczy uwarunkowanej w swoim życiu i działaniu przez środki informacji i komunikacji masowej.
W jakim wzajemnym odniesieniu pozostają antena telewizyjna i dzwonnica? Jakie są zadania wspólnoty chrześcijańskiej względem mass mediów? Jakie związki między Kościołem a środkami społecznego przekazu? Na ten temat istnieją ważne dokumenty Magisterium Kościoła: Dekret Inter mirifica soboru watykańskiego II oraz instrukcja Communio et progressio, opublikowana w 1971 roku. Zakładam, że chrześcijanie pracujący w mass mediach znają te dokumenty; ja zaś postaram się przedstawić zwięźle problemy społeczne i zadania duszpasterskie dotyczące mediów.
Na szczycie drapacza chmur Pirelli, przy przekaźniku telewizyjnym, stoi statua niewielkich rozmiarów, przedstawiająca Najświętszą Pannę. Kiedy Gió Ponti projektował swoje wielkie dzieło, wielu miało mieszane uczucia: brało się pod dyskusję kwestię pewnego prymatu; wraz z nową konstrukcją Katedra mediolańska przestałaby być budynkiem najwyższym w mieście. Pałac przeznaczony na biura, symbol postępu i przedsiębiorczości, miał przewyższyć dom Boga. Matka Najświętsza raz jeszcze podpowiedziała drogę wyjścia z impasu, pozornie nie do rozwiązania; odsunęła konflikt między Mediolanem pragnącym wytwarzać dobra, informację i zysk — a Mediolanem wiary, wartości religijnych, sztuki. Dzisiaj drapacz chmur i jego anteny mogą współistnieć z iglicami Katedry: nie ma współzawodnictwa, i nie metrami się mierzy prymat. Figurka, do którego nikt nie przychodzi na tym dachu, znajduje się tam, aby świadczyć o możliwym porozumieniu.
Jasne, że pierwszą pokusą byłoby krytykować, protestować: bo tyle tych przekaźników, taka mnogość anten telewizyjnych, które górują nad miastem: to prawdziwy gąszcz, za dużo ich! I są tak wszechobecne, że niemal stwarzają poczucie ucisku, jak gdyby się między nami i niebem rozciągnięto kurtynę, przeszkodę, przesłonę, sieć, która krępuje, a nawet paraliżuje. Ale lament i płacz nie są dobrym materiałem do budowania. Poczynają się na niebezpiecznym gruncie nieufności i rezygnacji.
Anteny telewizyjne są wyzwaniem, interpelacją, stawiają wiele pytań, szczególnie chrześcijanom: jesteście zdolni do słuchania? i komunikowania? jakich sposobów używacie? jakich języków? jakie wysyłacie przesłania? co robicie, aby komunikacja była możliwa i skuteczna?
Oczywiście, chrześcijanie mogą zaraz wskazać inicjatywy i konkretne osiągnięcia, ogromny wysiłek grup i poszczególnych osób!
Niemniej, jeżeli dzisiaj niektórzy podejmują ten temat, to właśnie dlatego, że wiele problemów domaga się nowych rozwiązań. Nie da się tak łatwo odsunąć pytań zadawanych nam przez anteny. I można czegoś żądać od innych tylko wtedy, gdy samemu potrafi się coś dać.
Jeśli chcemy mówić o mediach, o tym, jak my, chrześcijanie, możemy odnieść się do nich, jakie relacje winniśmy stworzyć z ludźmi mediów, z przedsiębiorcami, którzy ich zatrudniają, i z politykami, którzy ustalają reguły — to wypada nam najpierw wglądnąć we własne wnętrze, w nasze doświadczenie Kościoła, doświadczenie wspólnoty chrześcijańskiej.
Zapytajmy się zatem: Czy naprawdę wierzymy w komunikację? Czy sprzyjamy obiegowi idei? Dialogowi? Spotkaniu? A jaki jest wkład każdego? Czy mamy w Kościele opinię publiczną? Zasilamy ją? dodajemy jej odwagi? Czy też boimy się nawet jej istnienia i skutków? Czy widząc jej teoretyczne pozytywy, nie boimy się może ryzyka, które ze sobą niesie?
„Opinia publiczna” w Kościele zawsze istniała. Warunkowały ją czasy historyczne i rzeczywistość kościelna. Doświadczała wielkich trudności, powodowanych raz przez czynniki zewnętrzne, a kiedy indziej przez wewnętrzne historyczne procesy, albo też przemawiała dobitnym głosem w czasach wielkiej twórczości zbiorowej (jak się to działo na soborze watykańskim II). Można powiedzieć, że również przez samo swe istnienie pozwoliła Kościołowi dojść do takiej sytuacji, że stanowi punkt odniesienia dla całej ludzkości.
Mija właśnie w tym roku dwudziesta rocznica ogłoszenia bardzo ważnego dokumentu Communio et progressio, instrukcji duszpasterskiej, którą opracowała Papieska Komisja do Spraw Środków Społecznego Przekazu. Niektóre fragmenty tego dokumentu są także dziś drogowskazem. Wystarczy pomyśleć o ujęciu opinii publicznej jako dialogu między członkami Kościoła, który jest „żywym organizmem” (nr 115); o uwypukleniu, „jak bardzo niezbędna jest dla katolików wymiana wiadomości i opinii” oraz „dialog” (nr 114); o podkreśleniu „rzeczywistej wolności w wypowiadaniu myśli, która opiera się na miłości i Ťzmyśle wiaryť” (nr 116); o docenieniu wolności słowa w Kościele, „która nie tylko nie szkodzi jego jedności i spójni, przeciwnie, ożywia opinię publiczną, przez co sprzyja harmonii wśród ludzi” (nr 117).
Wypadałoby się zastanowić, czy ziarno rzucone przez Communio et progressio znalazło zawsze żyzną ziemię, czy też nie spadło gdzieś między ciernie lub skały. Myślę jednak, że wszelkie bilanse, z natury swej pożyteczne i konieczne — tak konkretnie służą czemuś, jeżeli pomagają spojrzeć przed siebie, jeżeli z obliczenia tego, co zostało zrobione, i tego, co czeka na swoją kolej, potrafi się wydobyć pożyteczną naukę.
Co robić? Wydaje mi się, że trzeba podjąć cztery rodzaje problemów, jeśli myśli się o działaniu, to jest w perspektywie duszpasterskiej:
a) Kościół musi wspierać i praktykować komunikację;
b) Kościół powinien przede wszystkim spełniać rolę edukacyjną i profetyczną;
c) Kościół może wpływać na produkcję mediów, stawiając na profesjonalizm osób w nich pracujących;
d) chrześcijanie muszą wchodzić w świat mediów, również kierując nimi bezpośrednio.
Spójrzymy, punkt po punkcie, na każdy z tych problemów.
Czytając gazety i oglądając TV, dostrzegam, że media dają miejsce Kościołowi i wydarzeniom kościelnym przede wszystkim wtedy, kiedy mówi Papież albo Konferencja Episkopatu, lub też biskup z różnych powodów znany publiczności.
To oczywiste, że Urząd Nauczycielski Kościoła, że hierarchia są zasadniczym źródłem informacji o charakterze religijnym. Pytam się jednak, dlaczego media nie zajmują się również innymi wydarzeniami czy sytuacjami, które wprawdzie mniej rzucają się w oczy, ale przecież dotyczą wspólnoty chrześcijańskiej.
Z pewnością gazety i TV mają tu swoje specyficzne powody: prawdopodobnie łatwiej jest i w pewnym sensie bezpieczniej dla dziennikarzy oprzeć się na źródłach autorytatywnych i konkretnych. Niemniej pytam się dalej, czy i my sami nie jesteśmy tu jakoś odpowiedzialni, sprzyjając takiej informacji, która w sumie daje zawężony obraz Kościoła.
Chcę więc najpierw zapytać samego siebie, ale także kapłanów, zakonników i zakonnice, zaangażowanych wiernych świeckich, przedstawicieli stowarzyszeń, grup, ruchów — czy podejmujemy wszystko, co konieczne, żeby dać się poznać, żeby komunikować nadzwyczajną witalność doświadczenia kościelnego, problemy, które towarzyszą naszemu życiu i naszemu codziennemu poszukiwaniu.
Są parafie o intensywnym życiu wiary i oddane służbie człowiekowi. W dzielnicach, w których są zakorzenione, bywają jedynym miejscem nadziei dla poniżonych. Są grupy woluntariuszy, którzy docierają tam, gdzie żadne służby cywilne nie zdołałyby nigdy dotrzeć. Są animatorzy, którzy troszczą się o szczególne kategorie ludzi: starszych, niepełnosprawnych, doświadczających trudności. Jest wiele „matek Teres” zanurzonych w anonimowości. Czy to możliwe, aby dobro nie mogło nigdy stać się dla dziennikarza wiadomością? Dlaczego nigdy nie pojawia się ono w dziennikach, wyjąwszy sytuacje nadzwyczajne lub jakąś polemikę?
To oczywiste, że nie wszystko można przekazać, zakomunikować. Życie wiary jakiejś wspólnoty nie jest skierowane na to, by znaleźć się w gazetach; tak samo jak jego głębi nie da się zmierzyć wskaźnikiem „sympatyczności”. Gdy chodzi o jałmużnę, Jezus mówi: „Niech nie wie twoja lewa ręka, co czyni prawa” (Mt 6, 3). Ale mówi również: „Niech świeci wasze światło przed ludźmi” (Mt 5, 16). Listy apostolskie obfitują w wymianę wiadomości między wspólnotami.
Jestem przekonany, że powinniśmy promować mentalność bardziej otwartą i bardziej dyspozycyjną wobec informacji. Wiele razy jesteśmy przedmiotem sądów powierzchownych lub niechętnych tylko dlatego, że dajemy mało okazji do otrzymania informacji, dokumentacji, do dialogu.
Nie jest bynajmniej niemożliwe ustalenie jasnych i lojalnych stosunków z ludźmi informacji. Dając do ich dyspozycji wystarczające i solidne elementy poznania, możemy następnie wymagać, żeby nas traktowano z szacunkiem, z pełną wzajemnością.
Niedomówienie natomiast jest złym doradcą, bo często bywa dzieckiem lęku, niepewności, nieracjonalności; w końcu wzmacnia ono czy wprost wywołuje nadmierną ciekawość i podsuwa wnioski, nierzadko będące zniekształceniami. I wtedy jesteśmy zmuszeni albo do wysyłania sprostowań, które nie będą miały nigdy ciężaru równego skutkom spowodowanym przez już opublikowaną błędną wiadomość, albo do dementowania, które niekiedy zabrzmi jak połowiczne potwierdzenie.
Przyzwyczajeń nie zmienia się z dnia na dzień. Zmiana mentalności musi być przygotowana przez działania uwrażliwiające zarówno duchowieństwo, jak i wiernych, do czego potrzebne są także odpowiednie narzędzia techniczne (dobrze wyposażone biura prasowe, centra dokumentacji itd.), które wspomogą nawet mniejsze organizmy (na przykład parafie). Najważniejsze jest przy tym, żeby kształtować w sobie inną postawę.
Chrystus nie uczynił nas chrześcijanami tylko po to, byśmy chronili naszą wiarę, byśmy bronili jej stanu posiadania; uczynił nas chrześcijanami przede wszystkim po to, byśmy dawali świadectwo nadziei, która jest w nas. Jestem przekonany, że dzisiaj jedną z właściwych dróg jest wzmacnianie żywej i przynoszącej plony całemu Kościołowi opinii publicznej poprzez stworzenie obiegu informacji, który pozwoli czuć się nam wszystkim jako ważnym częściom wspólnoty.
Narzekanie, nie obce wielu środowiskom katolickim, tworzy ciemności komunikacyjne i stęchłe powietrze, które nie wymieniając się i zasilając się tylko sobą, powoli zatruwa i przygnębia.
Wyjść na zewnątrz, iść na dachy i głosić naszą wiarę — to dzisiaj nie tylko metafora ewangeliczna.
Na poprzednich stronicach mieliśmy okazję mówić o TV jako „oknie na świat”.
Okno stanowi ważny symbol w naszym życiu, zdolny wywoływać silne skojarzenia. Okno pozwala nam pokazać się w nim, wychylić się poza wnętrze naszego „ja”; pozwala nam oglądać, obserwować, kontemplować, rozumieć. Ale, co ciekawe, można powiedzieć, że bywa też ono obrazem możliwego odizolowania się od rzeczywistości. Mówi się bowiem „stać w oknie” dla oznaczenia postawy kogoś, kto nie potrafi lub nie chce dołączyć do innych i wejść w ich problemy. Tak jakby jakaś osoba była przyciągana przez spektakl świata zewnętrznego, nie czując się jednak w żaden sposób zainteresowaną, wewnętrznie zaangażowaną i obarczoną odpowiedzialnością. Okno jest mi potrzebne, jeżeli chcę ustosunkować się do tego, co na zewnątrz, do innych. Ale trzeba też umieć oderwać się od parapetu, czy to by wyjść na ulicę, czy też by wycofać się w ciszę lub na modlitwę.
Myślę, że dzisiaj rysuje się dla nas podwójne wyzwanie. Musimy nauczyć się otwierać okno, aby weszło świeże powietrze, aby poczuć zapach tego powietrza, dosłyszeć wezwanie do trwałych relacji, do solidarności w wiosce globalnej — i aby potrafić we właściwym momencie wyjść na ulicę. Ale razem z tym trzeba nauczyć się zamykać okno, bo mimo wszystkich najlepszych intencji i predyspozycji nie jesteśmy wszechmocni i nie możemy pozwolić sobie, żeby nas atakowano ponad granice ludzkiej wytrzymałości; musimy chronić naszą równowagę.
Konieczne więc jest, bym potrafił otworzyć się, bym był uważny, przyjmujący, dostępny. Ale jest tak samo niezbędne, żebym był zdolny do zamknięcia okna, do przerw, do wycofania się w celu przemyślenia tego, co widziałem, zmierzenia swoich możliwości i regeneracji, by znów być gotowym do następnego otwarcia się i kolejnego porywu dyspozycyjności.
Sądzę zatem, że spojrzeć trzeba na media w świetle tej dwojakiej aktywności: zamykania i otwierania, wychodzenia na zewnątrz i wycofywania się. To naturalny i życiowy ruch, to ruch naszego serca: skurczu i rozkurczu.
Jest istotne, abyśmy — chrześcijanie — okazywali postawę otwartą i czuwającą, jako jednostki i wspólnoty. Jeżeli podejmiemy wysiłki w tym kierunku z zaangażowaniem i przekonaniem, będziemy zdolni owocnie pomagać także innym. Otwórz i zamknij, włącz i wyłącz telewizor, oglądaj i bądź refleksyjny, czytaj i myśl. Chodzi tutaj o dzieło o charakterze edukacyjnym, bardzo angażujące.
Takie dzieło staje się zmianą mentalności, w pewnym sensie „nawróceniem”: od mentalności obronnej tylko, ograniczonej do opracowywania sposobów prewencji, zatroskanej o trzymanie świata z daleka, ponieważ zawiera on elementy możliwego skażenia, przechodzi się do mentalności spotkania.
I znów odsłania się nam w całym swym znaczeniu obraz „krawędzi płaszcza” Jezusa, pobudzając nas, pytając, prowokując. Mamy zobaczyć, ocenić i działać, jak nas uczyli ojcowie soborowi. Trwałość wiary i wartości chrześcijańskich jest po to, żebyśmy mierzyli się ze światem, a nie zamykali w dobrze zabezpieczonych schronach pancernych naszych środowisk.
Unikanie spotkania równałoby się dzisiaj zgubnemu działaniu, prawie samobójczemu, właśnie dlatego, że jesteśmy częścią wioski globalnej. Jeżeli jest wojna w drugiej części świata, śledzisz ją w bezpośredniej transmisji; jeżeli dramatycznie wybucha reaktor atomowy w Czernobylu, doświadczasz jego promieniowania także siedząc w swoim wygodnym fotelu; jeżeli przez lata całe wysyłasz sygnały typowe dla twojego konsumpcyjnego społeczeństwa, z gwarantowanego miejsca pracy, ubezpieczalni, z warczącego samochodu, to w odpowiedzi widzisz przybywających obywateli z drugiej strony Morza Śródziemnego czy Adriatyku, którzy oczekują, że zasiądą do twojego wykwintnie zastawionego stołu lub otrzymają przynajmniej okruchy z twoich uczt. I ślicznie potem wyglądasz ze zdziwioną miną, z wyrazem niesmaku, kiedy zostajesz poproszony o parę groszy, i żądasz podjęcia środków prewencji.
Wydaje mi się, że możemy uciec się także do symbolicznych gestów, o wielkim znaczeniu, a nawet prowokacyjnych (bardziej wobec nas niż innych) dla odblokowania w człowieku zdolności „otwórz i zamknij”.
Myślę na przykład o dniu milczenia, o pewnego rodzaju dobrowolnym black-out, ogłaszanym co pewien czas. To proste. Decydujemy się wyłączyć na jeden dzień telewizor: wszystkie telewizory. Gest nie protestu, potępienia, anatemy, odwetu, ale dzień radości, prawdziwej radości, w imię ochrony życia. Wyłącza się telewizor i wychodzi, idzie się na spacer, spotyka się, świętuje, odnawia się osobisty kontakt z innymi, patrzy się im w oczy. Albo pozostaje się w domu, zaprasza przyjaciół, rozmawia, dyskutuje, mówi się o rzeczach, na które nigdy nie ma czasu, przedstawia prośby i propozycje.
Albo zostaje się w samotności, pisze się bilecik lub jakiś list, który od dawna chciało się wysłać, ale nie było nigdy czasu, żeby go zredagować; dzwoni się do przyjaciół spotkanych podczas ostatniego lata i którym obiecaliśmy kontakt — aby dowiedzieć się, jak się czują i jakie mają plany na najbliższe wakacje. Zatem: odzyskuje się miejsce dla darmowości, twórczości, inwencji.
Jest to także miejsce dla kontemplatywnej ciszy, w której odnajduje się smak modlitwy. Kto pragnie nauczyć się modlić, niech wyłączy radio i telewizor, „wejdzie do swojej izdebki, zamknie drzwi i modli się do Ojca swego, który jest w ukryciu”, mówił Jezus (Mt 6, 6).
Przez takie gesty oraz postawy, których są symbolem, zastępuje się sieć telewizyjną siecią relacji międzyludzkich, bezpośrednich i autentycznych, oraz siecią relacji z Bogiem. Do jednokierunkowej relacji między mną a telewizorem, tobą a telewizorem, i tak dalej — dołącza się relację między mną, tobą i wszystkimi innymi, i wszystkich nas z Panem.
Nie ma co się dziwić tym gestom. Czy Państwo i Samorządy nie stawiały nas na nogi, kiedy okazało się to konieczne? Na przykład, gdy zabrakło benzyny i trzeba było oszczędzać, i szukać innych źródeł energii. Albo gdy zanieczyszczenie zbliżyło się w miastach do stanu alarmowego i trzeba było rozróżniać za każdym razem między dobrami konsumpcyjnymi koniecznymi (usługi zbiorowe) a tymi, które jeśli nawet nie są luksusem, to jednakże łączą się z użyciem prywatnym, indywidualnym.
Jako chrześcijanie mamy obowiązek podejmować rozliczne działania o charakterze edukacyjnym, wedle programu „otwórz i zamknij”. Myślę o kursach formacyjnych. W parafiach i strukturach dekanalnych, obok inicjatyw bardziej właściwych katechezie i formacji religijnej, mamy już szkoły lub ich zaczątki w dziedzinie edukacji socjalnej i obywatelskiej. Trzeba zacząć myśleć o mediach jako rzeczywistości nie do pominięcia. Chodzi więc o informowanie ludzi o językach i technice mediów.
Ale chodzi również o stworzenie szczególnej okazji do dyskusji i pogłębienia. Kiedy powstały kluby filmowe, tysiące młodych zapełniły sale, by dyskutować o filmie. Z napięcia między przesłaniem filmu i społeczeństwem wynurzała się opinia publiczna; kino stawało się naprawdę medium między kulturą, tworzącym ją społeczeństwem oraz poszczególnymi osobami.
Dzisiaj, kiedy brakuje podobnej zbiorowej refleksji, mediom zagraża w jakiejś mierze to, że przestaną być mediami; przestaną być mediami, jeśli cały potencjał komunikacyjny zredukuje się na przykład do jednokierunkowej relacji (w dodatku niezrównoważonej i bez dyskusji) między TV i jednostkowym odbiorcą.
Myślę zatem, że byłoby stosowne stworzyć miejsce zachęcające do dyskusji i pogłębienia, podejmując, obok Klubów Filmowych, inicjatywy, które moglibyśmy nazwać Klubami Telewidza lub Teleforum. Okrzepnięcie, a kiedyś może nawet ujawnienie się opinii publicznej, dzisiaj będącej w podziemiu i bez głosu, oddziaływałoby bardziej skutecznie na ludzi niż ferowanie sądów moralnych przez autorytety.
W dziedzinę edukacji wchodzi również uaktywnianie odpowiedzialności obywatelskiej i politycznej w zakresie mediów. Będzie to przede wszystkim zadanie świeckich chrześcijan: działać w tym kierunku, aby system mediów, który ma ogromny wpływ etyczny, kulturalny i wychowawczy, funkcjonował dla dobra ogółu. Na szczególne docenienie zasługuje system mieszany — publiczny i prywatny — w dziedzinie mediów. Koncentracja w sektorze tak delikatnym może doprowadzić aż do skompromitowania samej demokracji. Koniecznie jednak wypada uznać rolę, jaką spełniały programy radia i telewizji publicznej: są one wyrazem całej wspólnoty narodowej. Taka służba — byleby wyjęta spod logiki rozdzielnika partyjnego — nie rządzi się, przynajmniej po części, bezlitosnym prawem wskaźnika oglądalności.
Nasze kościoły są pełne wspaniałych dzieł sztuki. Malarze i rzeźbiarze przeszli do historii dzięki pracy, jaką tam wykonali: dzięki ołtarzom, absydom, ścianom, pulpitom, witrażom, wieżyczkom, portalom.
Ale obok arcydzieł, opatrzonych prawie zawsze imionami, znajdują się również dzieła będące owocem pracy rzemieślników: od manuskryptów do mebli, od tkanin do urządzeń i przedmiotów kultu. Wszystkie te dzieła posiadają znamię pewnej tradycji, pracowitości, wszystkie są na zamówienie Kościoła i wiernych.
Czasy bardzo głęboko się zmieniły. Zmieniła się samoświadomość wspólnoty kościelnej w jej odniesieniu do społeczeństwa, inaczej postrzega się dziś rolę Kościoła. Mimo to ciśnie mi się myśl, na zasadzie skojarzenia, że jako chrześcijanie powinniśmy odzyskać i zdynamizować rolę zleceniodawców także w stosunku do tej dziedziny ekspresji, jaką są media.
Dzisiaj, kiedy wiarą nie żyje się jedynie w miejscach świętych i miejscach kultu, dzisiaj, kiedy stechnicyzowane społeczeństwo spłaszcza wartości i czyni ludzi obojętnymi wobec nich — powinniśmy wyzwalać te energie duchowe, które narażone są na rozproszenie i zniszczenie przez ogólne tendencje sekularyzacyjne.
Być może reżyserzy, scenarzyści, pracownicy kultury, dziennikarze nie myślą o tym, nie podejmują tych tematów, nie przejawiają takiej wrażliwości, ponieważ są zanurzeni — jak zresztą każdy z nas — w klimacie zsekularyzowanym, a nie dlatego, że są źli czy mało spostrzegawczy.
Jednym z naszych problemów w stosunku do mediów jest dzisiaj szczególnie to, byśmy wyszli ze skorupy i zaczęli, jak przystało ludziom dojrzałym, zgłaszać pytania i przedstawiać oczekiwania.
Jakie oczekiwania? Pierwsze, które przychodzi na myśl, dotyczy treści, i tutaj winniśmy być wymagający. Chcielibyśmy, aby media mówiły o człowieku, o jego problemach, rzeczywistych trudnościach, uczuciach, o motywacjach, dla których warto żyć, o innych krajach, o naturze, o historii, o bogactwie naszej chrześcijańskiej tradycji, o Bogu.
Z satysfakcją przyjęlibyśmy ofertę programów o wewnętrznych doświadczeniach człowieka, o radości, nadziei, codziennym trudzie realizowania siebie.
Oprócz treści interesują nas także sposoby. W dyskusjach telewizyjnych byłoby ważne, aby widz mógł odnaleźć klimat personalistyczny, wzajemnego szacunku dla osób i idei, a nie polemikę dla polemiki, kłótnie czy starcia (nawet fizyczne) między uczestnikami.
Jeżeli jest prawdą, że gwiazdy piłkarskie potrafią wzbudzić w kibicach niewłaściwe reakcje albo nawet przemoc, to jest nie mniejszą prawdą, że klimat międzyludzkich kontaktów zależy również od wzorców telewizyjnych, od zachowania polityków czy przedstawicieli świata kultury, którym media oddają coraz więcej czasu antenowego.
Nasze „zamówienia” z tym większym mogą się spotkać zainteresowaniem, gdy będziemy:
— jasno formułowali propozycje;
— docieniali techniczno-językowe możliwości środków przekazu;
— posiadali zaufanie do profesjonalnych wartości ludzi mediów;
— hojni w udzielaniu pochwały i wyrażaniu podziwu tym, którzy na to zasługują.
Istnieje jeszcze w naszym środowisku ignorancja, gdy chodzi o możliwości i prawa rządzące środkami przekazu, oraz jakiś osad uprzedzeń i przesądów wobec ludzi mediów. Przechodzi się od swego rodzaju poddaństwa psychologicznego do takiej czy innej podejrzliwości. Dziennikarze na przykład są przez wielu jeszcze postrzegani jako intruzi, osoby, które niepotrzebnie zabierają czas, jako niezbyt dobrze przygotowani do tematów religijnych, zdolni do stawiania pułapek, z założeniami z góry określonymi. Reżyserzy czy artyści dodatkowo jeszcze bywają piętnowani za niektóre zewnętrzne zachowania, oryginalne zwyczaje.
Musimy nauczyć się nowej metody kontaktowania się z tym światem, metody, w której świadomość i godność własnego sposobu bycia łączy się z szacunkiem dla innych.
Jeżeli chcemy, by nas dosłyszano, dobrze będzie zacząć z pozycji szacunku i zachęty dla profesjonalizmu ludzi komunikacji. I wtedy możemy zmierzać do prawdziwego dialogu, na zasadzie równości, wykazywać zdrady i błędy. Autorytet zdobywa się będąc obecnym; zdobywa się swoimi zachowaniami, postawami, jasnością i stanowczością, gdy to jest konieczne.
„Potępianie” programów i dzieł, czasem trudne do uniknięcia, to extrema ratio. Zanim je wyrazimy, warto zastanowić się, czy nie będzie ono formą pośredniej, ale niestety bardzo skutecznej reklamy jakiegoś produktu, który w swojej bylejakości szybko poszedłby w zapomnienie. W każdym razie, kiedy potępienie zostaje ogłoszone, zachodzi już jakieś zerwanie. W tego rodzaju przypadkach wypada zapytać, co uczyniła wspólnota chrześcijańska, aby rzeczy nie obrały takiego kierunku; nadto, aby działanie było owocne, koniecznie trzeba pomyśleć, co możemy uczynić w przyszłości.
Trudno mi wyobrazić sobie, że obecność katolików w mediach mogłaby budzić jakieś kontrowersje.
Nie zamierzam tutaj odnosić się do zasługującej na uznanie pracy wiernych świeckich w redakcjach i stacjach określanych jako „niezależne” czy do ich cennego świadectwa o wierze. Nie mogę również zatrzymać się dłużej nad wielkim wkładem w tworzenie opinii publicznej we wspólnocie kościelnej, jaki wnoszą dzienniki katolickie, tygodniki, miesięczniki, radia diecezjalne czy też zakony angażujące się z racji własnych konstytucji bądź tradycji na różnych komunikacyjnych polach: gazety, stacje telewizyjne i radiowe, czasopisma, wydawnictwa.
Chciałbym podkreślić zwłaszcza znaczenie rozgłośni radiowej. Priorytet, jaki może w niej mieć słowo, relacje osobowe, którym sprzyja, dyskretne towarzyszenie tym, którzy aktualnie pracują lub podróżują, tym którzy są samotni lub chorzy — wszystko to sprawia, że radio może dobrze harmonizować z celami i stylem komunikacji pastoralnej. Słusznie wiele naszych wspólnot zrozumiało jego wagę i posługuje się nim, tworząc również pożądane wzajemne powiązania.
Wszystkim tym inicjatywom trzeba dodawać odwagi, wspierać je, a gdzie to konieczne — doskonalić na poziomie techniczno-emisyjnym, aby mogły godnie i profesjonalnie sprostać zadaniom informowania i formowania, czego codziennie od nich się oczekuje.
Jako wspólnota Kościoła my wszyscy podjąć musimy nowe zadania, począwszy od jakościowego skoku w rozumieniu mediów.
Z punktu widzenia pastoralnego jest jasne, że media o orientacji katolickiej powinny coraz bardziej stawiać na opinie i starać się odczytywać fakty w świetle wartości. Jest nie do pomyślenia zamiar konkurowania z gazetami i publiczną czy prywatną TV w ilości serwisów. Ale trzeba także przypomnieć, że można się wyróżnić na poziomie jakości, przekazując informacje w innym języku, uwypuklając to, co inni, tak często zainteresowani jedynie widowiskowością i oglądalnością, pomijają. Jest przecież cała sfera dokonań, solidarności, edukacji, komunikacji, która często bywa ignorowana, a przecież stanowi cenny materiał informacyjny, zdolny tworzyć opinię.
Ogólnie mówiąc, celem jest — jak to się już dzieje w innych krajach — takie urządzenie mediów, aby katolicy (ale nie tylko oni) mogli oczekiwać od nich wiadomości, których inni nie podają; aby znajdywali komentarze, jakościowe informacje, dokumentację, dyskusje — to wszystko, co w jakiś sposób byłoby znakiem Kościoła żywego. Żywego, bo ożywianego przez opinię publiczną, solidnie ugruntowaną, z wymianą idei, tematów, ocen, doświadczeń wiary i codziennego zaangażowania. Żywego, bo media rozwijają ciągły dialog między świeckimi i pasterzami i one pierwsze są echem świata, pierwsze ukazują trudności i problemy życia, kluczowe punkty, do których powinno stale się przymierzać nauczanie Kościoła; myślimy tu o tematach rodziny, młodych, osób w podeszłym wieku, pracy, środowiska, pokoju. Żywego w końcu, ponieważ poprzez media staje się słyszalny głos Kościoła wobec potoku problemów (domu, ubezpieczeń, służby zdrowia, wspólnot terytorialnych, wolontariatu itd.), które z bliska dotykają życia ludzi.
Ale istnieją także inne możliwości, które czuję się zobowiązany przynajmiej zasygnalizować, zostawiając osobom kompetentnym ich ocenę. Bezpośrednie zaangażowanie w mediach powinno objąć przynajmniej trzy porządki problemów w niezbyt odległej przyszłości:
a) Rozważenie wraz z publicznymi i prywatnymi stacjami telewizyjnymi tego, co kiedyś nazywało się „dostępem”. Sprawa powinna być pogłębiona i lepiej przestudiowana także od strony technicznej; należałoby przy tym wyodrębnić sposoby i drogi udzielania głosu również tematom i instancjom o charakterze religijnym. Stowarzyszenia i ruchy świeckie mogą tu mieć do spełnienia bardzo ważną rolę.
b) Zbadać możliwość autonomicznego działania w telewizji, spoczywającego w gestii świeckich. Aktualna sytuacja w różnych sieciach telewizyjnych pozwala dostrzec przestrzeń do zagospodarowania przez inicjatywy, które spełniałyby zadania serwisu kulturalnego, także na nowe sposoby.
c) Przestudiować możliwości działania przedsiębiorców chrześcijańskich na poziomie produkcji, w formie na przykład „agencji programowych”, które oferowałyby serwisy tworzące opinię. Po tej linii działają katolickie ośrodki produkcji wizualnej w różnych krajach świata.
Część III: Z WYSOKOŚCI SATELITY
Powrót na stronę główną.
na początek strony © 1996–2000 Mateusz |