Skraj płaszcza, czyli o spotkaniu Kościoła i mediów |
Część pierwsza
Rozmowa wiernego ze swoim telewizorem
Ten jeden jedyny raz, drogi mój telewizorze, to ty będziesz musiał mnie wysłuchać. Bo zawsze tylko ty mówisz, każesz się oglądać, a mnie milczeć, przeszkadzasz nam domownikom rozmawiać ze sobą. Kiedy siedzę w fotelu przed tobą, czuję się trochę onieśmielony, uciszam nawet moje dzieci, jeśli przeszkadzają mi w słuchaniu. Ale tym razem ja chcę przejąć inicjatywę: zgaszę cię, i ty będziesz mnie słuchał. Upłynęło wiele czasu, kiedy poczułem to szalone pragnienie powiedzenia ci czegoś, wzajemnego zrozumienia się. Jesteś dla mnie kimś ważnym, stałeś się częścią mojego życia; i choć niezbyt chętnie to przyznaję — to przecież jeżeli cię nie ma, czegoś mi brakuje. Ale biskup to chyba przesadził. Mówi, że móżna by cię porównać nawet do krawędzi płaszcza Jezusa. Czyżby była w tobie prawie boska siła! Nie jesteś tylko jednym z wielu urządzeń elektrycznych, które zaludniają dom, narzędziem, które mi służy, lub — co byłoby fatalne — niebezpiecznym środkiem złego wychowania. Spróbuję porozmawiać z tobą, a ty musisz mnie wysłuchać.
Jak wiesz, uważa się, że mówisz za dużo. Raport UNESCO podaje, że średni czas spędzany przed tobą przez osobę dorosłą przekracza tygodniowo w Stanach Zjednoczonych pięć godzin, a w przypadku dzieci siedem godzin. W naszym kraju (Włoszech) prawie połowa dzieci spędza przed video więcej niż cztery godziny dziennie, inni od dwóch do czterech godzin. Prawie jedna czwarta dzieci w wieku od 6 do 13 lat ogląda seriale telewizyjne po godzinie 22.
Chciałbym utrzymywać z tobą dobre stosunki. Nie chcę zamknąć cię na klucz w jakiejś szafie, ale jeszcze bardziej nie chcę stać się teleuzależnionym; nie chciałbym, żebyś dla mnie zamienił się w nałóg, jak palenie, hazard, alkohol, ale i nie chciałbym cię ignorować. Chciałbym uniknąć tych dwóch skrajności. Znam rodziny moich przyjaciół, którzy mają dwa lub trzy telewizory: jeden w kuchni, jeden w salonie i jeden w sypialni, nawet w każdym pokoju z łóżkiem... Są domy, gdzie telewizor włącza się wcześnie rano i gasi, z wyjątkiem małych przerw, dopiero późnym wieczorem. Dziwne to i trochę smutne, gdy niektórzy proboszczowie swoje wizyty duszpasterskie na Boże Narodzenie lub Wielkanoc poprzedzają pouczeniem, żeby zgasić telewizor, kiedy przyjmuje się księdza.
Aż do tego stopnia stałeś się częścią domu, że wcale nie zauważa się twojej aktywnej obecności. Co więcej, powiada się nawet, że jesteś „członkiem rodziny”, którego utrata może spowodować „żałobę” i kryzys w stosunkach między osobami. Badanie przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych tak opisuje „urazowe” skutki wymuszonej abstynencji telewizyjnej: tylko 8 procent rodzin stwierdziło lekką dezorientację, a pozostałe miały to poczucie w stopniu mniej lub bardziej ciężkim, w tym aż 25 procent rodzin doświadczyło dezorientacji i frustracji porównywalnych z żałobą po śmierci drogiej osoby (to takie szokujące, że trudno uwierzyć!). Nie chcę być „teleuzależnionym”, ale też nie chcę znaleźć się pomiędzy tymi, którzy uważają cię za diabelski wynalazek.
Również Kościół wykazywał wzrastające zainteresowanie tobą, dochodząc do stwierdzenia, że mass media są „skuteczną formą świętego oddziaływania, współczesną amboną; poprzez nie można przemawiać do rzesz” (Evangelii nuntiandi, nr 45). Cóż począć wobec postaw tak bardzo różnych: czy stanąć po stronie bezkrytycznych wielbicieli, czy po stronie złorzeczących?
Chciałbym okazywać wobec mediów, wobec telewizji, styl ewangeliczny, który wymaga umiejętności dostrzegania w bruzdach świata, czyli także w mediach, kiełkującego dobrego ziarna, ale i również kąkolu.
Ale teraz to ty powinieneś mi coś powiedzieć?
TV: Pochlebia mi porównanie do krawędzi płaszcza Jezusa. Wiem dobrze, że jestem tylko środkiem i, jak każdy środek, zależę od tego, jaki kto ze mnie czyni użytek. Czy się z tym zgadzasz?
Zdaje mi się, że jesteś teraz zanadto skromny. To prawda, że dla wielu osób jesteś tylko pudełkiem, pojemnikiem, z którego można wydobywać rzeczy dobre i rzeczy szkodliwe. Istotnie, mówimy tu o mediach, to jest o środkach, narzędziach, nośnikach. Powiadają wspomniane osoby: działajmy tak, żeby te środki przynosiły nam przesłania pozytywne, budujące — możliwie nie nudne — z wykluczeniem przesłań negatywnych; w ten sposób media będą nas wprowadzały w kontakt z prawdą, z dobrem. Przychodzą na myśl ostre słowa, które Pier Paolo Pasolini wypowiedział przeciw telewizji: „Jeżeli wzorcami życia, które proponuje się młodzieży, są wzorce z telewizji, to jakże oczekiwać, że młodzież, najbardziej narażona i bezbronna, nie stanie się środowiskiem kryminogennym? To telewizja zamknęła erę miłości i rozpoczęła erę przyjemności”. Upowszechniło się przeświadczenie, że wystarczyłoby wypełnić media pozytywnymi i interesującymi treściami, przy czym media postrzegane są jako puszki substancjalnie obojętne na treści. Ale ty, drogi telewizorze, nie jesteś zwykłym pojemnikiem, puszką tylko. Fakt twojego istnienia zmienia w jakiś sposób nasze relacje z rzeczywistością.
TV: Jestem pudełkiem, ale pudełkiem otwartym, skierowanym na świat. Beze mnie byłbyś zamknięty w twojej malutkiej skorupce, z dala od wydarzeń świata, które ja ci przynoszę do domu.
Dokładnie jest tak, jak mówisz. Kiedy w połowie lat pięćdziesiątych wszedłeś do naszych domów i do naszego życia, towarzyszył ci pewien slogan i zachęcał do kupna: „TV oknem otwartym na świat”. I sporo jest prawdy w tym sloganie. W ostatnich miesiącach przyniosłeś nam do domu wojnę z Zatoki Perskiej (choć niekiedy przedstawiałeś obrazy „repertuarowe” jako realne) i pozwoliłeś nam niemal dotykać ręką nadzwyczajnych osiągnięć naukowych i technologicznych w dziedzinie uzbrojenia, a równocześnie dotykać absurdu, jakim jest oddanie takich możliwości na służbę destrukcji. Przynosiłeś nam także niestrudzony apel Papieża o pokój.
Każdego dnia pozwalasz nam włączać się w rytm świata. Nierzadko zapierasz nam dech w piersiach, jak wtedy, gdy mogliśmy bezpośrednio śledzić daremne próby uratowania ze studni małego Alfreda. Minęło wiele lat, ale kto oglądał tamtą transmisję, nie będzie jej mógł zapomnieć.
Mówi się, że dzięki mediom, a zwłaszcza TV, świat stał się wioską, gdzie wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich — „globalną wioską”. Uwolnieni od ignorancji i coraz lepiej poinformowani, powinniśmy odnajdywać się w świecie coraz bardziej zrozumiałym.
Ale obraz „wioski” tworzony przez media jest złudny: bo choć media produkują informacje coraz obszerniejsze, to przecież nie wspierają komunikacji. Jeden z badaczy zjawiska mediów zauważył, że teoretycznie powinniśmy znajdować się w świecie bardzo rozumiejącym, bo poinformowanym, bardzo otwartym i podatnym na wzajemne oddziaływanie, bo uwolnionym od więzów ignorancji czy niepełnej świadomości; w rzeczywistości żyjemy w postępującym zamknięciu obronnym naszej „groty”, naszego kręgu psycho-uczuciowego.
Slogan „TV oknem otwartym na świat”, jeśli przymierzyć go do rzeczywistości, okazuje się tylko po części prawdziwy. Świat przyniesiony przez mały ekran do naszego domu jest elektronicznym obrazem, i ów obraz tylko częściowo odpowiada złożoności tej materii, którą obejmuje kamera telewizyjna. Zwykło się mówić o „pięknie transmisji bezpośredniej”, i myślimy, że taka transmisja przynosi do domu w czasie realnym samą rzeczywistość w jej dzianiu się. Ale sprawy nie całkiem tak się mają. Między kamerą, która filmuje jakiś fakt, i mną, siedzącym przed moim telewizorem, występuje skomplikowany i sztuczny proces selekcji i konstrukcji obrazów. Reżyser decyduje, które z wielu obrazów mają być nadane. Ja nie odbieram rzeczywistości bezpośredniej, ale odbieram tylko te obrazy i punkty widzenia rzeczywistości, które reżyser zdecydował się wybrać i nadać.
Oglądam zawsze rzeczywistość „zmontowaną”, zrekonstruowaną według punktu widzenia tego, który sprawuje pieczę nad transmisją. Szczególnie gdy nie chodzi o transmisję bezpośrednią, ale o programy nagrane na taśmie i potem przetwarzane w trakcie montażu. Przynosisz mi zatem do domu świat sztuczny, wyprodukowany. A ja jestem odległym widzem tego świata, nawet gdy wydaje mi się on światem rzeczywistym; nie mogę zadziałać w tej rzeczywistości, choć mam wrażenie, że jestem w niej zanurzony.
TV: Ale ja, mimo wszystko, jestem środkiem informacji i jestem tak bardzo ważny, że wszyscy starają się mnie mieć po swojej stronie. A ja w tej sprawie nie robię nic innego, jak tylko zwielokrotniam służbę pełnioną od jakiego wieku przez periodyki i dzienniki.
Tak, przyznaję: wielkie jest twoje znaczenie. I rzeczywiście siły polityczne i potężne grupy ekonomiczne chcą cię mieć w swojej służbie. Musi liczyć się z tobą każdy, kto chce utrzymać władzę albo kto chce obalić władzę kogoś innego. Obrońcy ustalonego porządku, jak i zwolennicy zmian szukają twojego wsparcia.
Uznają twoją funkcję informacyjną, a rozumiem przez ten termin dane, wiadomości, informacje, które nam przekazujesz. Taka twoja rola była szczególnie podkreślana w twoich pierwszych latach życia. Osoby w pewnym już wieku pamiętają dobrze program pod tytułem: „Nigdy nie jest za późno”, służący dokształcaniu analfabetów. Była również „Telewizja dziewcząt i chłopców” z programami specjalnie dla nich przygotowanymi. Ta „szkolna” funkcja radia, TV i dzienników nie powinna być w żaden sposób pomniejszona. Można też powiedzieć, że unifikacja językowa naszego kraju stała się możliwa tylko dzięki telewizji, po stu latach od uzyskania jedności politycznej.
To prawda, że Pasolini oskarżył telewizję o wykorzenienie dialektów, a co za tym idzie: ludzkich, narodowych, kulturowych odmienności w naszym kraju, i wytworzenie płaskiej i banalnej „homogenizacji”. Ale i tutaj trudno byłoby tylko mówić o twojej winie, zapominając o twojej roli informacyjnej.
Jednakże termin „in-formować” znaczy dosłownie: dawać formę, modelować jakąś rzeczywistość. To naszą świadomość media „informują”, czyli modyfikują, znaczą, kształtują. Z naszą świadomością poddaną oddziaływaniu mediów dzieje się coś podobnego, jak w zabawach dzieci na plaży. Mokry piasek, włożony do foremki, przyjmuje jej kształty, zostaje u-formowany. W tym sensie media „in-formują” — kształtują — przede wszystkim dlatego, że nadają jakąś formę rzeczywistości, reinterpretują rzeczywistość wedle dokładnych, interesownych kryteriów. Informacja telewizyjna nie wymyka się ograniczeniom właściwym dla informacji prasowej. Wiemy dobrze, że wybór wiadomości do przekazania oraz sposoby ich przekazania odpowiadają wymogom atrakcyjności samego nagłówka.
Każdego dnia redakcja dziennika staje wobec ogromnej ilości danych, wydarzeń. Które z nich wybrać, które wyeksponować, a które „ocenzurować” lub zepchnąć na margines? Wybór ten sam w sobie jest pełen znaczenia, zakłada bowiem uprzednie rozstrzygnięcie, co jest ważne. Rządzi następnie tym wyborem prawo „atrakcyjności” i popytu (chodzi o to, czy jakieś wydarzenie może stać się wiadomością przyciągającą uwagę publiczności i zwiększającą sprzedaż gazety). Pierwszeństwo daje się wiadomościom, które mogą zaszokować, poruszyć, najczęściej o wymowie negatywnej. „Czarne sprzedaje się lepiej niż białe” to reguła każdego redaktora kroniki, i dotyczy ona wszystkich mediów. Jeżeli filtr przepuszczający wszelkie wiadomości o społeczeństwie jest negatywny — czy to gdy się mówi o polityce, o ekonomii, czy o niepewności socjalnej itp. — to nie powinien nas dziwić wzrost ogólnej nieufności obywateli względem społeczeństwa i jego instytucji. Nie jest bezzasadne twierdzenie, iż istnieje związek między postępującym spadkiem zaufania do wszystkich instytucji publicznych i prywatnych, jaki obserwuje się w wielu krajach od lat sześćdziesiątych, także w naszym, a powyżej ukazanym stylem komunikacji medialnej.
Poza tym dziennikarze coraz częściej korzystają z materiałów już uprzednio opracowanych przez agencje i dostarczanych przez wielkie sieci banków danych. Przez pięć największych agencji prasowych przechodzi co najmniej 80 procent wiadomości upowszechnianych na całym świecie. Agencje te narzucają w rzeczy samej, przynajmniej implicite, swoje wartościowanie i swój model kulturowy. Niebezpieczeństwo jest bardzo konkretne: oddalenie od źródeł — i w konsekwencji od zadania właściwego dziennikarzowi — zwiększa dystans między piszącym a rzeczywistością. Dziennikarz staje się coraz bardziej swego rodzaju wyspecjalizowanym technikiem: z dziennikarza-informatora przemienił się w dziennikarza ograniczającego się do opracowania informacji, w dziennikarza-drukarza.
Gdy chodzi o banki danych, najbogatszym i najwydajniejszym jest New York Times. Nie trzeba podkreślać, że gromadzi on tylko materiały w języku angielskim. Wynika stąd, że jeżeli żaden anglojęzyczny dziennik czy periodyk nie mówi o jakimś konkretnym wydarzeniu, to owego wydarzenia jakby nie było dla tego, kto czerpie dane z banku New York Timesa. To tylko jeden z przykładów „kolonizacji kulturowej”, która dokonuje się także poprzez produkcje telewizyjne, zwłaszcza seriale, takie jak: Dallas, Dynasty, Beautiful itp., sprzedawane lub udostępniane bezpłatnie krajom biedniejszym.
W wielu szkołach została wprowadzona lektura gazety jako forma edukacji dzieci, po to by rozumiały logikę, według której tworzy się informacje. Ks. Lorenzo Milani i jego szkoła Barbiana nauczyli nas takiej lektury, i dzięki temu potrafimy rozerwać mur z drukowanego papieru, który zamiast przybliżać nam rzeczywistość, oddala nas od niej. Taka edukacja jest również potrzebna, gdy chodzi o świat obrazu.
TV: Sądzisz więc, że jestem, jak się to mówi, „ukrytym przekonywaczem”, głosem i poglądem, który się podstępnie wciska?
Z pewnością masz wielkie możliwości perswazji i każesz nam wyobrażać sobie jako prawdziwe te rzeczy, które nie istnieją. Czy to przypadkiem nie twoja siła perswazji przekonała mężczyzn i kobiety Europy Wschodniej i basenu Morza Śródziemnego, żeby podejmowali absurdalne podróże do cudownych i opływających w dobrobyt krajów, które widzieli w telewizji, nie myśląc, że także w tych krajach istnieje znój, niesprawiedliwość i bieda?
Świadomość wystawiona na przekazy telewizyjne poddana jest ryzyku, że fikcji spektaklu nada znamiona rzeczywistości i w końcu pomyli jedno z drugim; na takie ryzyko narażona jest przede wszystkim świadomość niepewna i delikatna najmłodszych oraz świadomość z nieukształtowaną orientacją co do wartości. Możemy powiedzieć, że nasza świadomość, jeżeli jest niedojrzała czy bezbronna, przypomina gąbkę, która wchłania to, co jest w otaczającym ją środowisku.
Opinie wygłoszone z twojego małego ekranu czy z kolumn gazet cieszą się na ogół wielką wiarygodnością. Słyszy się często: „to powiedziała telewizja, to czytałem w gazecie”. Ten kto pojawia się na małym ekranie, aby wyrazić swoją opinię, czy ten kto przemawia przez radio lub pisze w dzienniku, zyskuje certyfikat autorytetu i, co za tym idzie, wiarygodności, bez względu na solidność jego argumentów. W stosunku do mediów zaznacza się powszechne i stałe zaufanie, a opiera się ono nie na rzeczowych dowodach, ale na perswazyjnej sile tychże mediów. Tylko w sytuacjach politycznych, w których system mediów znajduje się trwale w rękach władzy publicznej — władzy, której podstaw masowo się nie uznaje — można stwierdzić osłabienie tego instynktownego zaufania. Próby informacji alternatywnej czy kontr-informacji — zarówno radiowej, jak i prasowej — nie przyniosły poważniejszego uszczerbku wiarygodności mediów najbardziej rozpowszechnionych i dominujących.
TV: Prawda, że my, mass media, wykazujemy skłonności do narzucania się. Mamy przed sobą osoby, które, jak gąbki, mogą wchłaniać wszystko lub prawie wszystko. Ale w ostatnich latach coś się zmienia. Od połowy lat siedemdziesiątych pojawiają się na naszych ekranach programy niektórych TV zagranicznych; następnie zaczęły sie pojawiać stacje lokalne i prywatne, co przełamało monopol sieci RAI. Obecność wielu stacji spowodowała ruch, przyczyniła się do odświeżenia informacji. Pojawił się także pilot, który pozwala „skakać” z jednego programu na drugi z dużą łatwością.
Nie wydaje ci się, że w tym wszystkim tkwi jakaś wartość, godna zauważenia? Zmienianie kanałów za pomocą pilota może być narzędziem kontroli mediów przez publiczność. My, media, jesteśmy niemal „zakładnikami” naszej publiczności, która za pomocą pilota może nas unicestwić. Jeżeli jakiś program nie osiągnie pożądanego wskaźnika oglądalności, zostanie zawieszony. Takie jest nieubłagane prawo rynku: jeżeli twój produkt nie ma nabywców, to jest nic nie wart. Paradoksalnie, właśnie pomnożenie się mediów tworzy sytuację możliwego odwetu ich użytkownika, każdego użytkownika, który nie jest już biernym odbiorcą jednokierunkowej komunikacji. I myślę, że najbliższa przyszłość, przyszłość, która się już zaczęła, pomnoży możliwości wolnego wyboru i personalistycznego użytkowania mediów. Wystarczy pomyśleć o magnetowidach, posiadających zdolność selekcji oraz utrwalania dowolnie wybranych programów.
Pozwól mi wyznać, że twoja obrona mediów jako środków powiększania wolności wyboru — wcale mnie nie przekonuje. Wyjaśnię to. Z pilotem w ręku mamy wrażenie panowania nad medium telewizyjnym. Niemniej kończy się to swoistą fragmentaryzacją, ciągłym poszukiwaniem miłych obrazów; tworzy się coś, co specjaliści nazywają „strumieniem” telewizyjnym, to jest powodzią obrazów bez głowy i ogona.
Decyzje o programach i ich treści zostają w ten sposób poddane jednemu żelaznemu prawu: prawu oglądalności. Poszczególne stacje dbają, żeby nie stracić widzów, gdyż ze spadkiem wskaźnika oglądalności obniża się automatycznie cena za reklamę u konkretnego nadawcy. Spazmatyczna troska o to, żeby nie utracić widzów, idzie najczęściej w parze z obniżeniem poziomu programów, pogonią za widowiskowością, z łatwizną i banałem.
Uczynienie programów bardziej widowiskowymi jest z pewnością dla mediów wybiegiem najprostszym i najniebezpieczniejszym. Tworzy swoistą logikę, która zmusza, by każdą rzecz relacjonować powierzchniowo, z wykorzystaniem technik upraszczających całą jej złożoność i pogonią za wszystkim, co szokuje sensacyjnością. Posiadanie magnetowidu może stać się okazją do wybierania i rejestrowania produkcji mniej wartościowych.
Wielość ośrodków nadawczych sama z siebie niekoniecznie sprzyja faktycznemu pluralizmowi. I ostatnie, ale nie mniej ważne spostrzeżenie o rzeczywistości świata mediów. Chodzi o niepokojące zjawisko koncentracji tytułów gazetowych i stacji telewizyjnych, co zakłóca równowagę w tak delikatnej sferze, jaką jest informacja.
TV: Niemniej widowiskowość znaczy również: przyciągnięcie uwagi, zainteresowanie. Bez widowiskowości media nie dotarłyby do szerokiej publiczności.
Na pewno media posiadają wymiar „popularności”, powszechności, którego znaczenia nie można nie doceniać. Dają one różnym warstwom, nie tylko elicie, dostęp do informacji, możliwość bycia uczestnikami; tyle że logika widowiska ma też swoją niebezpieczną stronę. Weźmy przykład: śmierć z głodu, z nędzy endemicznej lub jednostkowej, czy w ogóle zwyczajna śmierć nie tworzy widowiska, spektaklu i dlatego nie będzie się o niej dużo mówić; natomiast śmierć w katastrofie może ewentualnie zainteresować. Dyskusja polityczna, z natury swej trudna do pokazywania w mediach, staje się coraz bardziej widowiskiem, dla którego poszukuje się elementów sensacyjnych i skandalizujących.
Minęło zaledwie trzydzieści lat od pierwszych programów telewizyjnych, ale media, przede wszystkim TV, nie są takie same jak wczoraj.
Obserwuję cię i zauważam, jak bardzo się zmieniłeś. Spróbuję wyrazić, na czym ta zmiana polega. Na początku spełniałeś miarodajnie funkcję informowania i formowania, środka i nośnika wiadomości. Dzisiaj jesteś jak krajobraz, determinujesz kulturę, sposób myślenia i życia. Radio, telewizja, komputer, magnetowidy itp. są umeblowaniem naszego domu, towarzyszą nam w każdym momencie. Na wielkich europejskich stacjach kolejowych, gdy czeka się na pociąg, wielość ekranów telewizyjnych wypełnia oczekiwanie reklamami czy videoclipami. Podobnie dzieje się w wielu domach towarowych. To już raczej nie my oglądamy, ale nas ogląda mnogość małych lub wielkich ekranów.
Ów pejzaż, otaczający nas ze wszystkich stron, posiada pewną charakterystyczną cechę: jest nią pobudzenie sensoryczne. Miejscem, gdzie cecha ta jest szczególnie widoczna — i nie przypadkiem jest to miejsce najbardziej lubiane i uczęszczane przez młodzież — jest dyskoteka z miksem muzycznym, efektami świetlnymi, wizualnymi. Język elektroniczny mediów nie zwraca się przede wszystkim ku inteligencji, ale ku zmysłom i emocjom. Jest on o wiele wcześniej pobudzeniem, niż myślą.
Media to nie tylko ekran, który się ogląda, radio, którego się słucha. Są media atmosferą, środowiskiem, w którym jest się zanurzonym; ono nas otacza i wchodzi w nas ze wszystkich stron. W tym świecie dźwięków, obrazów, kolorów, impulsów i wibracji tkwimy tak, jak człowiek pierwotny zanurzony był w lesie, jak ryby w wodzie. To jest nasze środowisko, media są nowym sposobem trwania przy życiu. Ale jakim życiu? Ostatnio została rozwinięta następująca teza: jak ideologia zwalnia od myślenia, a biurokracja zwalnia od działania, tak media zwalniają od czucia (por. M. Perniola, Del sentire, Einaudi, Torino 1991). Czy odczucia powierzchowne wyprą uczucia głębsze?
Parę lat temu, kiedy u nas pojawiły się pierwsze walkmany, wielu osłupiało na ich widok i odrzuciło je z pogardą. Te dzieci, które ze słuchawkami przyklejonymi do uszu, słuchają muzyki idąc ulicą czy jadąc na rowerze; co więcej, poruszają się i przyjmują pozycję ciała w rytm muzyki; te dzieci nie słuchają muzyki, ale stają się muzyką. Co wytwarza w nas, a zwłaszcza w dzieciach ten ekscytujący, silnie pobudzający język?
TV: Ale nie możesz zaprzeczyć, że poprzez media docierają słowa, treści, wiadomości, które skierowane są także do umysłu.
Tak, ale za słowami i obrazami jest modulacja, która najczęściej wymyka się spod kontroli naszej świadomości. Mówią eksperci, że w mediach modulacja stanowi 70 procent przekazu. Bardziej niż idee, bardziej niż treści poznawcze liczy się modulacja.
Komunikacja medialna nie jest zatem na pierwszym miejscu przekazywaniem treści poznawczych od nadawcy do odbiorcy. Komunikacja staje się coraz bardziej transmisją bodźców, uczestniczeniem w intensywnych wibracjach. I taka kultura, wytwór wibracji emocjonalnych, i dlatego mocno wciągająca — niesie w sobie poważne znaki zapytania, zwłaszcza w przypadku młodego pokolenia. Niebezpieczeństwo polega na spłaszczeniu prawdy o własnych wrażeniach, o własnych przeżyciach, odczuciach.
Często zdarza się nam słyszeć: „To prawda, bo ja czuję, że to jest prawdziwe”. Ile osób wiąże swoje wybory, także religijne, z nastrojem, z faktem „czuję, że...”. W ten sposób przyjmuje się za prawdziwe tylko to, co zostało przefiltrowane przez własne subiektywne i wrażeniowe widzenie. Niemało doświadczeń religijnych świeżej daty jest wynikiem bardziej „zarażenia” się emocjonalnego od grupy, wibracji odczuć, niż poddania się obiektywnej i przekonywającej sile Słowa. Dlatego też w tych latach zapraszaliśmy wszystkich, a przede wszystkim młodych do Szkoły Słowa. Biada temu, kto lekceważy twórczą i formacyjną siłę Słowa.
TV: Mówisz tak, ponieważ zostałeś wychowany na książkach. Dzisiaj książka ustępuje kulturze obrazu. Ale nie wierzę, żeby można było powiedzieć, iż kultura obrazu, szczególnie TV, oduczyła od czytania. Jest odwrotnie. Wystarczy jedna statystyka: w 1982 roku osiem najbardziej popularnych dzienników we Włoszech sprzedawano w ilości około 2 484 000 egzemplarzy, a w 1990 roku liczba ta osiągnęła 3 350 000. Czytelnictwo, przynajmniej dzienników, zdecydowanie wzrosło.
Ja, a także osoby mojego pokolenia jesteśmy wychowani na książkach i w kulturze słowa. Dzisiaj młodzież — urodzona i dorastająca w kulturze audiowizualnej — jest bardziej oswojona ze światem obrazu niż ze światem słowa.
Spróbuję wskazać ograniczenia kultury wyraźnie zdominowanej przez obrazy. Piękna stronica z encykliki Evangelii nuntiandi Pawła VI ukazuje wartość słowa: „Wiemy, że dzisiaj ludzie są już przesyceni mowami, bardzo często znudzeni słuchaniem, a co gorsza, nieczuli na słowa. Znamy też zdania wielu socjologów i psychologów, którzy utrzymują, że cywilizacja słowa, jako nieskuteczna i nieużyteczna, już się przeżyła, a obecnie następuje nowy styl życia, cywilizacja obrazu... Niechęć, wywołana dziś nadmiarem pustych mów, i aktualność całkiem innych form przekazu społecznego nie powinny osłabić mocy słów, ani odebrać im zaufania. Słowo zawsze posiada swą wyższość i skuteczność, zwłaszcza gdy niesie ze sobą moc Bożą” (nr 42).
Kiedy jakaś rzeczywistość staje przed moimi oczami poprzez obrazy, to natychmiast chce przybrać moc prawdy. Widzę ją i zatem twierdzę, że jest prawdziwa. Jakże inny jest proces, gdy chodzi o słowo. Wykształcenie poprzez książkę i słowo jest przeważnie krytyczne i dialogiczne; przyzwyczaja do pokonywania różnych etapów, do stopniowego zbliżania się do rzeczywistości, poprzez stałą weryfikację własnych twierdzeń, przedstawianie dowodów, obalanie argumentacji przeciwnych.
Wykształcenie oparte jedynie na obrazie jest intencjonalnie niezdolne do rozwijania dowodów, do oceny argumentacji i do sądu o naszych wypowiedziach, zawsze jednostronnych w relacji do prawdy. Najpiękniejszą syntezę słowa i obrazu znajdziemy w Biblii: słowa głębokie i ostre — które tworzą obrazy, opowiadania i symbole — zdolne są angażować emocjonalnie i skłaniać do myślenia.
Na przeciwnym biegunie jest skrajne uproszczenie, właściwe komunikacji poprzez media, sprowadzanie całej złożoności do formuł, sloganów i stereotypów.
TV: To, co mówisz o obrazach, jest prawdą, ale częściowo. Ja chciałbym podkreślić wpływ, jaki media, przede wszystkim TV, wywarły na komunikację prasową. Można by powiedzieć, że pomiędzy informacją wizualną i informacją drukowaną ustalił się już skomplikowany związek, pozytywny i negatywny.
Informacja telewizyjna przyśpieszyła rytm informacji drukowanej: wiadomości podane przez TV są już za stare dla gazet. TV narzuciła także dziennikom swoje kryterium spektakularności, spychając na margines to, co owego kryterium nie spełnia. Również dla gazet wiadomością staje się to, co spektakularne. I ponieważ pole informacji jest pokryte przez TV, gazety czują się zmuszone do zmiany swego charakteru: nie mogą zadowolić się podaniem wiadomości, ale mają rzecz samą drążyć i zgłębiać. Widzę w tym pozytywny wpływ telewizji na świat zadrukowanego papieru.
Tak, to spostrzeżenie wydaje mi się słuszne i raz jeszcze zobowiązuje nas do rozróżnienia w mediach skutków wyraźnie negatywnych od skutków problematycznych lub pozytywnych. Ale weź również pod uwagę fakt, że nie zawsze obszerne serwisy prasowe odznaczają się pogłębionym spojrzeniem.
TV: Chciałbym kontynuować obronę świata obrazów. Przyzwyczailiśmy się przypisywać światu obrazów każdą winę. Ale nie wolno zapominać, że również słowo może być użyte jako środek zwodzenia, ukrytej perswazji. Ileż razy, zwłaszcza na forum publicznym, posługiwano się słowem dla celów propagandy, dla wymuszenia zgody. Historia tego wieku pokazała, że dyktatorzy nie stosowali tylko okrutnej represji, ale i coraz to bardziej wyszukaną perswazję, i słowo stawało się wtedy nie narzędziem autentycznej komunikacji, tylko środkiem zwodzenia i kłamstwa. Papież w swojej encyklice Centesimus annus, odczytując wydarzenia 1989 roku, które głęboko zmieniły kraje Europy Wschodniej, odsłania negatywną rolę ideologii, to znaczy słowa bez prawdy.
Całkowicie się zgadzam z twoją opinią na temat oszukańczego charakteru ideologii. Również kultura słowa i książki, a nie tylko kultura obrazu, może służyć manipulacji sumieniami. Dlatego też nie powinniśmy przeciwstawiać kultury słowa i książki, która byłaby dobra i wychowawcza — kulturze obrazu i kulturze audiowizualnej, która byłaby zła i niepedagogiczna.
Chciałbym w tym kontekście zacytować Ewangelię św. Jana, pierwsze jej zdanie: „Na początku był Logos (Słowo)”. Zatem prymat Słowa. I tenże ewangelista, który zaczyna swoją Ewangelię od Słowa, kończy ją w taki sposób: „I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej książce, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego” (J 20, 30-31). Słowo Wcielone wyraziło się poprzez słowa i znaki. Również Konstytucja dogmatyczna soboru watykańskiego II o Bożym Objawieniu stwierdza, że komunikowanie się Boga człowiekowi, w Jezusie, urzeczywistniało się gestis verbisque, przez czyny, wydarzenia i słowa.
Musimy przyznać, że nasza kultura zachodnia zbudowana została na prymacie komunikacji słownej; inne rodzaje komunikacji, pozasłowne, były w cieniu. A przecież każdy z nas doświadczył, że niekiedy komunikacja słowna okazuje się nieodpowiednia do przekazania tych doświadczeń, które nie mogą się zmieścić w obszarze pojęciowym. Myślę o doświadczeniach tak angażujących czy radykalnych, że sięgają granic możliwości ludzkich.
Dlatego sam Jezus, zanim zaczął mówić, działał; a kiedy chciał odsłonić tajemnicę Królestwa, czyli rzeczywistość poza zasięgiem naszych możliwości weryfikacyjnych, opowiadał przypowieści, posługiwał się językiem obrazów. Cały język religijny jest przepełniony symbolami, metaforami, obrazami; niemal jakby chciało się powiedzieć, że zasoby słowne nie wystarczają, gdy chcemy komunikować tajemnicę Boga i Jego Królestwa.
TV: Wydaje mi się, że zaczynasz odkrywać we mnie jakieś pozytywy, odkrywać, że również zwyczajny kontakt z krawędzią płaszcza Jezusa może wytworzyć autentyczną z Nim samym komunikację.
Tak, myślę, że rozmowa z tobą pomogła mi — przekonała, że nie powinienem cię demonizować, ale traktować cię serio.
TV: Do tego momentu inicjatywa w naszej rozmowie należała do ciebie. Teraz ja chcę zadać ci pytanie: dlaczego uwziąłeś się na mnie? Przypisujesz mi rolę nieproporcjonalną do moich możliwości.
To prawda, że in-formuję, kształtuję mentalność i zwyczaje, ale tak samo prawdą jest, że ukazuję wartości, oczekiwania, nastroje publiczności, to znaczy dominujący obyczaj. Ja i wszystkie inne media jesteśmy wewnątrz tego społeczeństwa. Można by powiedzieć, że społeczeństwo posiada media, jakich pragnie i na jakie zasługuje.
Dziękuję ci za zachętę do postrzegania mediów w szerszym kontekście społecznym, który one odtwarzają i z pewnością wzmacniają, ale są przecież tylko jednym z jego aspektów. Znaczy to, że nie wystarczy bardziej „chrześcijańskie” kierowanie mediami; trzeba przejść długą drogę kształtowania obyczaju etyczno-społecznego oraz drogę wychowania do uczestnictwa w życiu obywatelskim.
Podsumowując: rozmawiałem z tobą, bo ciebie uważam w jakimś stopniu za symbol tego babelskiego miasta mediów, w którym żyjemy i w którym, mimo wszystko, pragniemy się spotkać.
Rozmawiając z tobą, rozmawiałem także z prasą i radiem; zrozumiałem, że jeżeli tych środków używamy źle, to jest to w istocie nasza wina, ale jeżeli chcemy, możemy także dobrze ich używać.
Używać zaś ich dobrze, znaczy przede wszystkim: zdobyć krytyczną świadomość, czyli zdolność odróżniania prawdy od kłamstwa, kąkolu od dobrego ziarna, wraz ze zdolnością do obiektywizmu, żeby ani nie demonizować mediów, ani ich nie ubóstwiać. Trzeba wzrastać w wewnętrznej wolności, w dystansie wobec sensacji dnia, zbyt wciągających; trzeba narzucić sobie jakąś ascezę, być zdolnym do ofiar i wyrzeczeń. Tak odsłoniły się obowiązki tego, który w swoistym żargonie nazywany bywa „odbiorcą”, konsumentem, użytkownikiem mediów. Ale to tylko połowa problemu. Uczyńmy zatem następny krok w naszej rozmowie.
Do tej pory rozmawiałem z tobą, mój drogi telewizorze, uwypuklając problemy „odbiorcy”. Mówiłem o telewizji, ale miałem na myśli w ogóle problemy wszystkich tych, którzy czytają dzienniki i słuchają radia, wszystkich „użytkowników” mediów, nas wszystkich — ludzi, którzy słuchają, czytają, oglądają.
Teraz chciałbym „przebić się” przez telewizor, pójść na zaplecze gazety, dotrzeć do źródeł transmisji radiowej, aby coś powiedzieć o „komunikatorach”, o tych którzy redagują wiadomości, przygotowują programy telewizyjne, mówią przez radio, którzy piszą w gazetach lub kierują nimi. Chciałbym więc porozmawiać z tymi ludźmi — bezpośrednio, szczerze i serdecznie. Istotnie bowiem krytyczne samowychowanie użytkowników — którego konieczność ujawniła się na poprzednich stronicach — nie wystarczy, żeby poprawić sytuację, jeśli ci, którzy są na szczycie wiadomości i przekazu, wyraźnie nie uświadomią sobie własnej odpowiedzialności. Moje słowa kieruję więc w tej części przede wszystkim do tych, którzy „produkują” wiadomości i obrazy. Ale chciałbym również, aby zwykły słuchacz czy czytelnik poczuł się zaproszony do naszej rozmowy.
Czy tylko ja, odbiorca wielu wiadomości, mam być coraz bardziej odpowiedzialnym, dokonywać wyborów bądź rezygnować z czegoś? A może wolno mi będzie zakomunikować coś tobie — nadawcy, który bombardujesz mnie obrazami i słowami?
Chciałbym przedstawić ci pewną trudność, zakłopotanie, ale czasem także sprzeciw z powodu tego wszystkiego, co każdego dnia spada mi na kark. Niekiedy mam wrażenie, jakbym był zalany przez wiadomości, przeglądy prasy, komunikaty. Zdaje mi się, że tonę w tym wszystkim. Ale pragnę również przedłożyć ci pytania, wyrazić oczekiwania, ocenić razem z tobą możliwości poszukiwania coraz bardziej skutecznych i konstruktywnych sposobów komunikacji.
Ty, jako nadawca, zwykle kierujesz się wskaźnikami uznania i popytu, aby dopasować się do mnie, który jestem odbiorcą. Ale kryteria tego rodzaju nie za bardzo mnie przekonują, również dlatego, że w przypadku informacji uwzględniane są tylko do pewnego stopnia.
Kiedy w kiosku kupuję dziennik i wręczają mi dodatkowo jakąś tematyczną wkładkę — jakby upominek — dziwię się i pytam, czy chcesz mi dać wiadomości, komentarze, czy też złowić mnie jako „konsumenta”, tak że to, co piszesz, opowiadasz, referujesz, staje się czymś drugorzędnym wobec imperatywu sprzedaży produktu.
Właśnie dlatego, że wierzę w znaczenie informacji i wiele spodziewam się po twojej pracy — ośmielam się powiedzieć ci o niektórych skutkach, wywołanych we mnie przez wiadomości i przekazy do mnie docierające.
Materiałem twojej pracy są aktualne zdarzenia, jesteś moim oknem na świat. Ale w jakim kierunku otwiera się to okno? Na wszystko? Chcesz wywołać wrażenie, że potrafisz przekazać „wszystkie” wiadomości, ofiarować całą panoramę. Ale ja wiem, że tak nie jest. Twoja totalna pretensja nie przekonuje mnie. Zbyt szerokie granice powodują we mnie lekki zawrót głowy. Chciałoby się mieć przewodnika, szczególnie w wędrówkach po dalekich czy bezdrożnych terytoriach.
Zamiast tego słychać zawsze rytm toccaty i fugi. Pośpiech, wyścig, żeby zdążyć przed innymi, mieć wyłączny dostęp do źródła informacji. Wystarczy być pierwszym, który przekaże jakiś obraz, jakąś wiadomość, nie ważne jak, nie ważne, ile wartą, w jakim stopniu przemyślaną, opracowaną. Jesteśmy więc świadkami czegoś w rodzaju tłuczenia młotkiem czy bombardowania po to, żeby zadziwić, i pójść sobie dalej. Jutro już nie pamięta się niczego z najpoważniejszych problemów przedstawianych wczoraj. I zaczyna się od początku, jakby nic wcześniej się nie zdarzyło. Teraźniejszość zdaje się nie mieć korzeni, historii, pochodzenia, ani nawet możliwości otwarcia na jakąś przyszłość.
Muszę jednak powiedzieć, że mimo to wszystkie tragedie mnie dotykają, te bliskie i te dalekie, zwłaszcza gdy wrzucasz mi je do mojego domu nawet w chwilach rodzinnej bliskości i ciepła, kiedy są obecne także dzieci.
Oczekuję więc, że będzie się wracać do faktów. Liczę na to — co już niekiedy się zdarza — że TV lub gazeta przedstawią inicjatywy, które by spożytkowały naturalną skłonność ludzi do solidarności, rozbudzoną przez owe dramatyczne obrazy i wiadomości. Oczekuję, że będzie się uwzględniać rozwój zdarzeń. Czasem także dobro lub pozytywne zakończenie mogą stanowić wiadomość.
Inny jeszcze aspekt kronik aktualności wywołuje we mnie niesmak. Chodzi mi o obrazy, które gwałcą prawo do prywatności. Nie mogę zaakceptować lekkomyślności i brak taktu, z jakim kamera czy magnetofon wchodzi czasem do domów, przetrząsa uczucia osób. Jak można zapytać matkę, której syn właśnie umarł: „Jak się pani czuje? Co myśli pani w tym momencie?”. Mój niesmak wzrasta, gdy widzę, że chodzi o osoby proste, niezdolne do samoobrony. Przypominam zatem, że są sfery nieprzekraczalne i święte, są sprawy nie do rozgłaszania, i trzeba to uszanować. Bo inaczej popełnia się gwałt, nawet jeśli w ten sposób zdobędzie się wiadomość dnia, miesiąca czy roku. A co powiedzieć o poszanowaniu osoby, gdy w gazetach zostają rzucone czytelnikom jako żer prawdziwe imiona i nazwiska ofiar, a nieprawdziwe sprawców? Kto naprawi krzywdę wyrządzoną ludziom, których imię lekkomyślnie połączono z tak poważnymi sprawami, nawet jeżeli później oświadczy się, że nie mieli oni z tym nic wspólnego? Kto odklei nienawistną etykietę, skoro już weszła do publicznych rozmów?
Nie jest więc prawdą, że o wszystkim należy mówić, wszystko wykrzyczeć i wszystko pokazać. Potrzebna jest również umiejętność wyrażania się przez aluzję, przez danie do zrozumienia i przez wycieniowanie.
Co za paradoksy, jakie szalone kontrasty! Zdarza się w dzienniku, że po załamującym się głosie matki, której umarł syn, serwujesz mi oficjalny i stereotypowy język polityków. Ta gwałtowna zmiana tonu uderza i gdy próbuję podążać za tobą, dorównać ci kroku, czuję, że mam za krótki oddech. Słowa polityków najczęściej wprawiają mnie w zakłopotanie, nieco podobnie jak wszystkie specjalistyczne języki, zrozumiałe tylko dla wtajemniczonych. Kiedy ja chcę zrozumieć, zauważam, że muszę podjąć wysiłek. I ty nie udzielasz mi większej pomocy. Zbyt często ograniczasz się do roli megafonu treści, które do mnie nie docierają, bo są „zakodowanymi wyrażeniami”, właściwymi dla systemu władzy i dalekimi od ludzi. Zdajesz się nie zauważać, że słowa, które nadajesz, nie są wypowiadane, aby coś komunikować, pomóc zrozumieć, ale są przesłaniami dla innego polityka czy innej partii. A ty jakbyś był niezdolny do spojrzenia z dystansu, do służenia za filtr, do komentowania, obiektywizowania, do pośredniczenia między wieloma oczekiwaniami.
Oburza nas, gdy w życiu politycznym i administracyjnym nie widzimy jasności, przejrzystości, odpowiedzialności; ale czujemy także zawód i rozczarowanie, kiedy spostrzegamy, że taki układ jest akceptowany przez dziennikarza, który przeprowadzając wywiad z przedstawicielami rządu lub administracji, nie zadaje w istocie pytań, nie żąda zdania sprawy, nie pomaga ujawnić się prawdzie, czyli ogranicza się do roli inspicjenta.
Dość często budzi moją podejrzliwość twój nieco nabożny ton, jakby twoja funkcja była funkcją rzecznika prasowego, a nie partnera mówiącego w imieniu wszystkich ludzi, którzy nie mają możliwości zadawania pytań, ale chcieliby widzieć kogoś, kto potrafi to zrobić. A spraw, o które warto zapytać, byłoby mnóstwo.
Dlaczego nie użyjesz twojej władzy formułowania zastrzeżeń? Dlaczego masz lęk w korzystaniu z twojej wolności i z twojego zmysłu profesjonalisty, zdolnego odróżnić słowa treściwe od pustosłowia? Kto to może zrobić, jeśli nie ty?
Wiesz, że w demokracji twoja rola jest bardzo ważna; jeżeli ją spełnisz właściwie, pomożesz wzrostowi życia obywatelskiego; w innym przypadku stracisz zawodową rację bytu i przyczynisz się do stopniowego ograniczania wspólnej przestrzeni wolności. Czyli stracimy coś wszyscy.
Ludzie oczekują od pracownika informacji, że będzie pośrednikiem, pośrednikiem profesjonalnym. Pośredniczyć — to nie znaczy tutaj rozwijać jakąś sterylną działalność. Nie da się stanąć dokładnie w środku, między źródłem informacji a odbiorcą.
Pośrednikiem — mediatorem — jest ten, kto przekazuje racje jednego i drugiego, i odwrotnie. To ten, kto wchodzi w rolę jednego i drugiego, kto potrafi podjąć sens ich wypowiedzi. Ale przede wszystkim mediator ma być tym, który tłumaczy; czyli nie powinien być ani megafonem, ani też przetwarzaczem każdego słowa z jednego kodu na drugi. „Tłumaczyć” znaczy w jego przypadku: iść do sedna, szukać sensu wydarzenia samego w sobie i w kontekście, i oddać to żywymi słowami.
Mógłbyś mi się sprzeciwić twierdząc, że istnieją uwarunkowania. Masz racje. Jest wydawca ze swymi interesami (które czasem nie ograniczają się do sprzedaży gazet czy produkcji programów TV, ale przeplatają ze skomplikowanymi i niejasnymi powiązaniami ekonomicznymi, a także politycznymi); jest dyrektor i pewna hierarchia wewnątrz redakcji. To wszystko prawda.
A jednak jestem przekonany, że prawdziwym wyzwaniem dla każdego z nas jest właśnie to: wyznaczyć sobie przestrzenie wolności, decydowania, twórczości wewnątrz ról, jakie nam przydzielono, i zadań, jakie nam powierzono. Czasem może to być łatwe, a kiedy indziej skomplikowane. W pewnych momentach możliwość pisania oznaczała rezygnację z samej wolności osobistej. Bywa i tak, że wrogami naszych możliwości ekspresyjnych nie są ani „system”, ani „konkurencja”, ani „przełożeni” i środki, którymi ci właśnie często dysponują (mocne lub perswazyjne czy podstępne), ale że wrogowie najmocniejsi i najtrudniejsi do pokonania są wewnątrz nas samych. I nazywają się autocenzurą, konformizmem, pragnieniem spokojnego życia i unikaniem kłopotów.
Sławny mistrz teatru naszego wieku, Rosjanin Stanisławski, mówił, że nie ma małych lub dużych ról, są tylko mali lub wielcy aktorzy. Stwierdzenie to może służyć za maksymę i mieć wartość dla całego sektora komunikacji społecznej. Można być małym (osiągając umiarkowany rezultat z punktu widzenia informacyjnego) w produkowaniu obszernego serwisu dla telewizji lub w pisaniu korespondencji w charakterze „specjalnego wysłannika”. I przeciwnie, można być wielkim w pisaniu notatki czy zwykłego sprawozdania. Różnicę określa szacunek dla innych oraz szacunek dla praw poszczególnych języków komunikacyjnych. Ludzie, zwłaszcza tacy, którzy w najlepszym wypadku czytają jeden dziennik (ale nie jak ty, profesjonalista, przeglądający więcej gazet i dokonujący porównań) lub tylko oglądają TV — darzą zaufaniem prawie nieskończonym to wszystko, co piszesz lub mówisz z ekranu albo pokazujesz.
Wybacz mi impertynencję: Czy masz przed oczyma te osoby, kiedy piszesz? Czy uważasz za coś bardziej naturalnego myśleć o sądach kolegów, którzy cię będą czytali? Albo może łaskocze cię już docenienie (lub boisz się krytyki) ze strony jakiegoś polityka, osobistości wpływowej w dziale, którym się zajmujesz? Może jeszcze czujesz lęk, że ktoś z tych, co się liczą, zadzwoni do dyrektora i złoży protest? Czy zamierzasz we wszystkim utożsamiać się z linią twojego dziennika czy twojej TV i, co za tym idzie, marzyć o „karierze”, którą może ci to ułatwić?
Nie jest napisane, że trzeba być bohaterami, ale ludźmi — tak: do tego jesteśmy wezwani.
Zdaję sobie sprawę, że umieć władać piórem czy oddać rzeczywistość jednym kadrem — to dar. To wspaniały dar, gdy się potrafi posłużyć odpowiednim słowem czy obrazem. Mile mnie zaskakuje, budzi podziw, czasem nawet zazdrość, gdy widzę, z jaką szybkością jesteś w stanie ująć syntetycznie w kilku linijkach skomplikowane przemówienie, sytuację czy rysy jakiejś osobistości. Ale zważ: im większe są dary, im bogatsze, obfitsze, tym mniej są naszymi i mniej do nas należą. Otrzymujemy je, aby dawać, i zatem oddawać, na większą chwałę tego, kto nam tych talentów udzielił. Jeżeli wierzymy natomiast, że z chwilą gdy dar został nam udzielony — jest on tylko nasz, do naszego tylko użytku, to wtedy dochodzimy do wyjałowienia tegoż daru, do przekształcenia bogactwa we władzę, w żądzę panowania nad rzeczywistością i nad innymi. Iluż pisze, aby indoktrynować, zdobywać, zdeptać, i w końcu nagina fakty, okoliczności, zachowania do tezy jasno sugerowanej! Ile polemik dziennikarskich wśród samych dziennikarzy i jakie dokuczliwe trudności, zamiast poszukiwania dróg dla prawdziwej informacji i dialogu!
Pozwól mi powiedzieć, że widzę inne jeszcze ryzyko dla osoby, która potrafi komunikować za pomocą słów i obrazów. To cię zgorszy, ponieważ wielu uczyniło z tego, o czym chcę powiedzieć, rodzaj mitu. Odnoszę się do tak zwanej kompletności informacji. Nie chciałbym być źle zrozumiany, ale według mnie „kompletność” oznacza tutaj, że daje się czytelnikowi informacje konieczne o danym fakcie, pozwalając mu jednocześnie rozróżnić:
a) to, co ja zdołałem zebrać;
b) moje źródła (kiedy wskazanie źródeł nie będzie oczywiście przedwczesnym osądzeniem kogoś lub złamaniem umowy);
c) mój punkt widzenia
Wydaje się paradoksem, ale maksimum obiektywizmu odpowiada maksimum świadomości, jak bardzo jest względne to, co przedstawiamy.
Chodzi o zastąpienie kultury domniemanej sterylnej obiektywności przez kulturę punktu widzenia. Jeżeli określony i umotywowany jest wyjściowy punkt widzenia, wtedy można rozwinąć cywilizację tolerancji, pluralizmu, konstruktywnego dialogu. W innym przypadku przykładamy rękę do wznoszenia wieży Babel, miejsca perwersji, gdzie ścierają się uzurpowane i stronnicze pewniki, a ich autorzy tym bardziej zajadle obstają przy nich, im mniej mają wyczucia względności i ograniczeń.
Nie chciałbym pominąć działu, który również wywiera głęboki wpływ, i dlatego z nim także musimy się rozliczyć. Świat telenoweli oraz programów i publikacji w odcinkach, o zabarwieniu sentymentalnym. Ileż tu chybionych obrazów, ile fałszywych uczuć, kobiet — papierowych laleczek, mężczyzn sukcesu, nierealnych sytuacji! Ileż wzorców powierzchownych, pustych, jednowymiarowych! Ile narkotycznych obrazów życia albo obcych wartościom, które się liczą! Ile fantazji popychających do wyobrażania sobie i pragnienia rzeczy, sytuacji i relacji niemożliwych do osiągnięcia. A potem — ile piekących rozczarowań w zetknięciu z codzienną rzeczywistością!
Pytam się, czy koniecznie trzeba było sprowadzać imponującą ilość seriali; czy konieczna była zawzięta konkurencja między sieciami telewizyjnymi, publicznymi i prywatnymi, aby nabyć prawa do tych wytworów (za ogromne sumy). Zdają się być nieszkodliwe i służą zabijaniu czasu, szczególnie gdy chodzi o osoby podeszłe wiekiem, ale w rzeczywistości stają się szkołą życia i w końcu tworzą obyczaj, przyzwyczajenia, sposoby myślenia pozbawione odniesień do wartości.
Pytam się, czy zrobiono wszystko, co konieczne, by odszukać i docenić narodowe talenty (autorów scenariuszy, scenarzystów, reżyserów), żeby w końcu zaproponować historie bardziej prawdziwe i autentyczne, bliższe problemom i rozrywce, dramatom i radościom, bardziej odpowiadające mentalności, kulturze i wartościom naszego narodu.
Wymiana z zagranicą, z innymi krajami, jest płodna, jeżeli odbywa się na zasadzie wzajemności, jeśli każdy z krajów potrafi wyrazić własny etos, przekazać obrazy i doświadczenia życia, zdarzenia, aspiracje, własne ideały.
Jeszcze jedna obserwacja, tym razem o reklamie. Trochę mi przeszkadza nachalność i agresywność wielu wstawek reklamowych. Wiem, że istnieje kodeks samodyscypliny i że czyni się wiele wysiłków, aby utrzymać działalność reklamową w granicach możliwych do akceptacji. Ale w grę nie wchodzą tylko reguły rynku, uczciwej konkurencji, właściwej relacji między zachwalanym produktem i skutecznością jego zastosowania.
Jest jeszcze bowiem problem ogólnej natury — problem mentalności coraz bardziej nakłanianej do konsumowania rzeczy zbytecznych, redukowania mężczyzny i kobiety do poziomu przedmiotu. I stąd bierze się napastliwość i arogancja reklamy. Znajdziesz ją wszędzie: powtarzaną, nachalną, w filmach, programach telewizyjnych, zalewającą tygodniki, zajmującą miejsce informacji w dziennikach; raz jest wykrzyczana w sloganach i obrazach, kiedy indziej jest bardziej podstępna, przefiltrowana przez zespoły redakcyjne, a zwykły „odbiorca” nie zawsze jasno dostrzeże cel komercyjny, a nie informacyjny.
I ostatnie słowo, którego w wielu środowiskach nie ma się odwagi powiedzieć (kto wie, może z powodu bezkrytycznego przylgnięcia do mitu społeczeństwa nierepresyjnego), zaś inni chcieliby je wykrzyczeć jak złorzeczenie, podobne do słowa Jezusa o tym, kto gorszy maluczkich (por. Mt 18, 6). Ta ostatnia moja uwaga dotyczy pornografii i nieprzyzwoitości lub frywolności, zwłaszcza w spektaklach telewizyjnych czy publikacjach na wpół podziemnych, wideokasetach itp. U początków wszystkiego są także tutaj osoby, mężczyźni i kobiety, które traktują taką działalność jako zawód i okazję do zarobku, zagłuszając pewnego rodzaju cynizmem czy fatalizmem ewentualne wyrzuty sumienia, ponieważ: „trzeba by ktoś to robił, gdyż ludzie tego rzeczywiście chcą”.
Są też osoby, które w słowach gorszą się lub w każdym razie nie chcą dopuścić do legalizacji podobnego typu rynku, ale faktycznie są często jego ukrytymi konsumentami. Wydaje mi się, że punktem, na który trzeba położyć nacisk, jest siła duchowa tego, kto podejmuje decyzję odrzucenia takiej „konsumpcji”, bojkotowania jej, i domaga się — wykorzystując odpowiednie instytucje i organizacje konsumenckie — by był uszanowany dobry smak i przyzwoitość, prawo do takich programów, które nie powodowałyby odrazy. Istnieją we Włoszech liczne organizacje obrony konsumentów. Ile takich organizacji broni odbiorców mediów? Jeśli chodzi o TV, Rada Użytkowników (powstała 6 sierpnia 1990 z mocy prawa nr 223) będzie mogła otworzyć ważne szlaki, jeżeli znajdą wsparcie organizacje, wśród nich o inspiracji katolickiej, które stanowią część tej Rady.
Apel jest zatem skierowany przede wszystkim do odbiorców, ponieważ ich siła jest większa, niż potrafią sobie wyobrazić. W każdym razie dla nich moc obowiązującą ma słowo Jezusa: „Jeżeli twoja ręka i twoja noga (zatem także ręka, który trzyma pilota, lub noga, która idzie do kiosku kupować gazetkę) jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie! Lepiej dla ciebie wejść do życia ułomnym lub chromym, niż z dwiema rękami lub dwiema nogami być wrzuconym w ogień wieczny. I jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie! Lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do życia, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła ognistego” (Mt 18, 8-9). Ile dróg wiary, a w szczególności dróg powołania u młodzieży zostało wyjałowionych i straconych z braku energicznych decyzji i rezygnacji z niektórych spektakli telewizyjnych i lektur!
To oczywiście nie pomniejsza ogromnej odpowiedzialności producentów, przede wszystkim tych, którzy mają w rękach stery tak smutnego rynku. Niech się nie łudzą okopawszy się za racjami socjologicznymi czy ekonomicznymi. Nie ma argumentów, które by usprawiedliwiały tego typu działalność. I tutaj ma zastosowanie słowo Jezusa o okrutnym ukaraniu tego, który „staje się powodem do grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie; temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza. Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada temu człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie” (Mt 18, 6-7).
Część II: Z DACHÓW GLOBALNEJ WIOSKI
Powrót na stronę główną.
na początek strony © 1996–2000 Mateusz |