SŁOWO I OBRAZ •
PRZYPOWIEŚĆ O WALCE DOBRA ZE ZŁEM
Prymas. Trzy lata z tysiąca
reż. Teresa Kotlarczyk, scen. Jan Purzycki, zdj. Piotr Wojtowicz, scenogr. Barbara Ostapowicz, muz. Zygmunt Konieczny, w rolach głównych: Andrzej Seweryn, Maja Ostaszewska, Krzysztof Wakuliński. 2000.
Można się było spodziewać, że film o Prymasie Tysiąclecia zilustruje dramatyczny fragment biografii niezłomnego Księcia Kościoła w konwencji fabularyzowanego dokumentu. Dla części widowni lata pięćdziesiąte to już zamierzchła historia, okres młodości dziadków. W dorosłe życie weszło pokolenie nie znające z własnych doświadczeń państwa, w którym kościelne mury długo wyznaczały jedyną enklawę wolności i swobody publicznych wypowiedzi. Nie wszystkim jednak trzeba przypominać przy pomocy napisów o legalnym statusie Kościoła w latach prześladowań. Łatwo więc było przewidzieć, że twórcy filmu będą musieli uporać się z problemem, jak pokazać na ekranie postać historyczną, powszechnie znaną i pamiętaną, a także jak odtworzyć rzeczywistość realnego socjalizmu z najczarniejszych lat po śmierci Stalina.
Tymczasem powstałe dzieło zaskoczyło, a także zdezorientowało i nawet zbulwersowało widzów. Recenzje wyliczają długą listę deformacji wydarzeń. Film o kardynale Stefanie Wyszyńskim, osadzony dokładnie w czasie historycznym, rezygnuje bowiem odważnie z dokumentarności, z odtwarzania realiów; trzy lata zastępuje jeden sezon, jedna zmiana pór roku. Kampanii przeciwko Kościołowi, prowadzonej przez władze państwowe, której kulminacją staje się uwięzienie Prymasa, nadano od początku wymiar symboliczny, ponadhistoryczny. Kilka steatralizowanych scen opowiada o brutalnym zamachu na sacrum. Po jednej stronie znalazła się prześladowana niewinność, którą oddawać mają trzepoczące jak skrzydła białe habity zakonników, wchodzących bez oporu do ubeckiej suki, po drugiej pogarda dla wszystkiego, co święte, bezosobowa i ślepa siła, która metodycznie likwiduje całe kościelne wspólnoty, ale też niszczy zabytki sakralne i ze świętokradczą chciwością sięga po naczynia liturgiczne. Bezwzględny rozkaz „zabrać” przewija się jak leitmotiv. Tło historyczne tej zmasowanej ofensywy zostało tu ledwie zaznaczone, bo w istocie nie toczy się tu walka z Kościołem, lecz rozgrywa się metafizyczny pojedynek dobra ze złem o dusze Polaków. Prymas jest niekwestionowanym przywódcą narodu, dlatego pragmatyczna nienawiść rządzących sił zła kieruje się wprost ku temu, który stał się sumieniem Polski, ogłaszając swoje non possumus w proteście przeciw złu.
Ten film, bardzo konsekwentny w stylu, do czego przyczyniły się wspaniałe wizyjne zdjęcia Piotra Wojtowicza, utrzymane w tonacji brązu, ukazuje realia najczęściej w wyrazistym skrócie, czasem przerysowanym (jak więzienne kazamaty, w których odsiaduje wyrok ksiądz Skorodecki), ale nabierającym symbolicznego wymiaru. Krąg zła znamionuje ograniczoność: to zamknięty obszar klasztoru otoczonego więziennym murem, a przedtem klaustrofobiczna ciasnota prezydenckiego gabinetu, w którym w nocnych rozmowach ustala się strategiczne posunięcia. Jednakże rozstrzygający głos należy do telefonu z Moskwy, jedynej nici łączącej tę władzę ze światem. Zło – jak wiadomo banalne – zdradza tutaj ambicje demoniczne; w gabinecie Bieruta padają słowa: „musimy być diabelsko mądrzy”, korytarz klasztorny, z szeregiem zamkniętych drzwi, zza których buchają płomienie, daje wrażenie przedsionka piekła. Szczątkowy obszar wolności przy klasztornym więzieniu, dziki ogród, w który przekształcił się dawny wirydarz, zostanie zamieniony w pogorzelisko, martwą ziemię, z nienawistną furią, która wymierzona jest przeciwko całej naturze, życiu samemu. Zło wszakże ponosi skutki swego ograniczenia – w zamkniętej przestrzeni podejmuje się decyzje o losach narodu, ale psychomachia, której stawką jest dusza Polaków, a w istocie ich godność i tożsamość, rozstrzygnie się gdzie indziej. Depozytariuszem dobra stał się Prymas, więc od jego postawy w tej filmowej opowieści zależy wszystko, los narodu, nie tylko honor Kościoła.
Głównego bohatera cechuje tak głęboka wolność wewnętrzna, że nawet bezprawne aresztowanie wydaje się jego własnowolną decyzją: „nie pozostaje mu nic innego, jak tylko całkowicie zmienić ten stosunek sił, tak dla niego niekorzystny, i przemoc, którą musi znosić jako fakt, zniszczyć jako pojęcie. Zniszczyć jednak przemoc jako pojęcie to nic innego jak dobrowolnie poddać się tej przemocy. Kultura, która czyni człowieka zdolnym do tego, nazywa się kulturą moralną. Tylko człowiek obdarzony kulturą moralną jest całkowicie wolny”. Friedrich Schiller opisał taką postawę w rozprawie O wzniosłości, kategorii, która pojawia się, kiedy doznawane cierpienie przynosi satysfakcję szczególnego rodzaju – jak objaśnia tłumacz Schillera, Jerzy Prokopiuk – świadomości własnej mocy i wolności od wszelkich ograniczeń. Cierpienie Prymasa ukazuje jego duchową niezawisłość; przy systemie podsłuchów, pod stałym spojrzeniem dozorców, wnętrze uwięzionego, chociaż podlega ciężkim próbom – a jedna z cięższych to naruszenie intymności listu od ojca – pozostanie niedostępne, nienaruszalne, niewzruszone. Dotrzeć do niego bowiem może tylko Bóg; fundamentem siły moralnej Prymasa jest mocna wiara, w filmie dyskretnie został zaznaczony jej wymiar mistyczny. Co prawda prześladowcy nie potrafią zrozumieć prześladowanych, ponieważ reprezentują świat, któremu obce jest poczucie sacrum, jak świadczy jeden z raportów, relacjonujący w komiczny sposób, że w kościele obserwowani nie prowadzą rozmów politycznych, tylko się modlą. Zresztą zdewastowany i opuszczony kościół przyklasztorny stanowi wyrazisty symboliczny obraz zdegradowanej świętości.
Dzięki tej sile moralnej Prymas nie skarży się, nie uzależnia od prześladowców, zdoła oprzeć się kuszeniu. Jego siła promieniuje na otoczenie, sprawia, że z niezmiennym szacunkiem odnosi się on do prześladowców, którzy traktują go z respektem (zdarza się, że zaprawionym pogardą), że jest wyrozumiały dla żałosnej delatorki w habicie, dzięki czemu na poły naiwna i prostacka, na poły tchórzliwa kobieta nie traci resztek godności. Dzięki tej sile ksiądz Skorodecki, sprawiający przedtem wrażenie bardziej przestraszonego niż współwięzień skazany na śmierć, przestaje się bać. Uwięziony Prymas stoi wciąż na straży prawa, reprezentując dyscyplinę i siłę charakteru, dochowując wierności Bogu i sobie. Godność, która prześladowcom wydaje się pychą, zawdzięcza pokorze „wobec właściwej instancji”. Nie uzależnia się skargami od prześladowców.
Tej kultury moralnej pozbawiony jest jego sobowtór, postać niepojęta dla wielu widzów. Tymczasem ów tajemniczy obserwator i naśladowca to wynajęty aktor, który otrzymał zadanie aktorskie, stara się naśladować postać Prymasa, nie wchodząc w jego wnętrze, uzurpując sobie jego wielkość (natychmiast też zostanie poniżony przez swoich mocodawców). Wątek sobowtóra służy za wewnętrzny, autotematyczny, by tak rzec, komentarz tego filmu do wspaniałej kreacji Andrzeja Seweryna, który, jak można dowiedzieć się z wywiadów, przygotowując się do roli Prymasa zrozumiał, jaką siłę daje człowiekowi wierzącemu wiara.
Ten film jest śmiałą, oryginalną, przy tym urzekającą wizualnie, interpretacją fragmentu polskiej historii. Polska sztuka nie wywiązała się jeszcze całkowicie z tego obowiązku; tym razem powstało dzieło prawdziwie „ku pokrzepieniu serc” o zwycięstwie dobra nad złem.
Elżbieta Kiślak
|