LEKTURY •
MODLITWA LUDZI DNIA POWSZEDNIEGO...
Franz Jalics,
Uczmy się modlić,
przekład Anna Kleszcz, Wydawnictwo WAM, Kraków 2000, ss. 127.
W księgarni łatwo można ją przeoczyć. Jest przejrzysta i pełna ciszy.
Oczywiście – to metafora, lecz ona najwłaściwiej odsłania prawdziwą wartość krótkiej, nieco ponadstustronicowej książki Franza Jalicsa, jezuity, Uczmy się modlić. Nieczęsto w natłoku filozoficznych woluminów (i studenckich skryptów) zdarza mi się sięgnąć po lekturę z zakresu duchowości. I, przyznam szczerze, motywuję to dodatkowo swoją (licealną jeszcze) niechęcią do modlitewnych instruktaży, z których niewiele budzi moje zaufanie. Zdarza mi się, owszem, z ogromną radością, sięgnąć po Filokalię czy rosyjską Opowieść pielgrzyma, szanuję je, gdyż podziwiam i cenię modlitewny wkład i duchowe doświadczenie ich autorów, którzy sami usunęli się w cień, by dać miejsce łasce Boga.
Z pewnością znają Państwo owo uczucie miłego zaskoczenia, które towarzyszy nam w różnych sytuacjach życiowych, tych wielkich i tych spoczywających w ziemi życia codziennego. Miłe zaskoczenie jest jakby kwiatem wiosny, wyrastającym z ugoru. Nigdy nie wiadomo, czy łąka utkana z takiego kwiecia nie stanie się dla nas miejscem odpoczynku i duchowego pokoju.
Czytając Uczmy się modlić – doznawałem raz po raz zaskoczenia. Wyważone (gdyż doświadczone osobiście na drodze prowadzenia duchowego) słowa ojca Jalicsa o sposobach życia modlitewnego wzbudzały we mnie tęsknotę za ponownym (a nigdy przecież nie spełnionym do końca) rozsmakowaniem się w trwaniu przed Bogiem. Wiem, nic bardziej banalnego niż wygłosić podobną opinię! Ale nie ma też nic piękniejszego jak osobiście przekonać się o jej prawdziwości.
Książka podzielona jest na kilka rozdziałów, przechodzących ku coraz bardziej wyrafinowanym (i, paradoksalnie – prostszym) sposobom modlitwy. Właśnie w Uczmy się modlić odnalazłem wiele z bogactwa zawartego w Filokalii, będącej pochwałą modlitwy prostoty, modlitwy serca nie podzielonego zamętem świata.
Tytuł mistrza duchowego z całą pewnością należy się właśnie ojcu Jalicsowi. Uczmy się modlić jest czytelnym zapisem osobistego, bardzo głębokiego zrozumienia wielości sposobów ludzkiego spotkania z Tajemnicą. Zdaje się, że najlepszym słowem dla określenia postawy autora przedstawianej tu książki będzie „znawstwo”. Muszę dodać, że doczekała się ona już ponad dwudziestu wydań na całym świecie. Jalics twierdzi, że on sam stąpa po duchowych ścieżkach dwutysiącletniej historii Kościoła. Natomiast – „jeżeli ta książka przynosi coś nowego, to dotyczyć to będzie jedynie metody modlitwy, jaka może odpowiadać naszym nerwowym czasom”. Na jej stronicach spotyka się tak wiele odcieni piękna! Obok trzeźwości, realizmu sądów na temat kondycji człowieka współczesnego – poetycki język, gdy świat modlitwy zanurza się w świecie przyrody, w ludzkim rytmie serca, w uspokojonym oddechu i kontemplacji sceny Zwiastowania. Obok zrozumienia dla wewnętrznego, intymnego królestwa modlitwy – wiele refleksji nad człowiekiem jako źródłem, z którego wybija się głos ku Bożej głębi.
A zaczyna się jakże zwyczajnie, rozdziałem o tradycyjnej modlitwie ustnej. Znamy ją dobrze, ponieważ towarzyszy nam nieodłącznie... W swej najbardziej strywializowanej formie jest „wieczornym paciorkiem”, choć przecież nie sposób odmówić jej znaczenia podczas spotkania modlącej się wspólnoty czy w życiu tych, którzy rozważają sercem sens odmawianych słów. W tym sposobie modlitwy Jalics dostrzega nieustanne napięcie między zagrożeniem „czczą formalnością” a „aktem głęboko odczuwalnego, pobożnego nabożeństwa”, przechodzącego w skupienie, świadectwo wewnętrznego sposobu modlitwy. Ma ona być najlepsza, przez swą krótką formułę, dla ludzi zdenerwowanych i rozkojarzonych, nie mających czasu na skupienie. Może być punktem wyjścia bardziej wyrafinowanych sposobów modlitwy, jak też odpoczynkiem, gdy przeżywamy kryzys.
Idąc dalej, napotykamy proste słowa, które dość często tracimy z horyzontu życia. Otóż Chrystus „mieszkał wśród nas i był przyjacielem ludzi ubogich i osamotnionych, wdów i dzieci [...] Bóg całkowicie utożsamia się z naszym bliźnim”. Pamiętam, że w trakcie pierwszej lektury Uczmy się modlić w tym miejscu po raz pierwszy uderzył moje serce niezwykły, surowy pogląd Jalicsa na nasze zaniedbania w miłości bliźniego. Modlitwa poprzez drugiego człowieka... jest jakby mistyką dnia powszedniego, by posłużyć się słowami Karla Rahnera, który w takich wypadkach pytał: „Czy byliśmy już kiedyś dobrzy dla człowieka, od którego nie wraca żadne echo wdzięczności, zrozumienia i kiedy nie zostajemy nawet nagrodzeni przez uczucie bycia ofiarnym, przykładnym i tym podobne”? Ojciec Jalics z kolei twierdzi, iż najmocniej uderza go ów fragment o Boskiej solidarności z człowiekiem, zawarty w Chrystusowym nauczaniu o Sądzie Ostatecznym (por. Mt 25, 31–46). Konsekwencje tego są radykalne: „Boję się ludzi, zatem bojaźliwie unikam Boga. Nie mam przyjaciół, więc nie przyjaźnię się z Bogiem. Pogardzam bliźnim i wynoszę się nad niego, a więc lekceważę Boga”. Nie mamy tu jednak do czynienia z bezlitosnym obnażeniem ciemności naszego wnętrza. Autor dobrze wie, że kochamy Boga ludzkim sercem, stąd wyznaje tezę (wstydliwie przez nas samych często ukrywaną w życiu religijnym), iż „nie jesteśmy zdolni żywić czystej miłości do Boga”. Stąd prośba do Niego: „Miej dla mnie cierpliwość!” Jej owocem może być, jeśli jest w nas dobra wola, wdzięczność i przemiana życia. Jalics mocno i często podkreśla fakt, że jakiekolwiek nawrócenie, przemiana naszego życia nie może wynikać z przekonania, że „tak trzeba”. To prawdziwe przebywanie w Obecności Świętego Świętych przynosi metanoię.
Dalsze rozdziały przynoszą między innymi refleksję nad sposobem rozważania Pisma, w którym w naszym modlitewnym skupieniu rodzi się głos Słowa skierowany wprost do nas. O wadze, jaką przywiązuje autor do tej formy modlitwy, świadczą słowa: „Kto chce podjąć rozważanie, musi być całkiem wyciszony i odprężony. Jako przygotowanie zaleca się przyjęcie postawy zrelaksowanej. Powinniśmy być zainteresowani tekstem, któremu chcemy poświęcić nasze rozważanie, i żywić dlań szacunek”.
Co ważne, coraz dalsza wędrówka ścieżkami modlitwy przynosi mnóstwo niespodzianek i pułapek (choć jednocześnie wspinamy się ku górze). Według o. Jalicsa, przychodzi taki moment, gdy doświadczenie boleści, rozgoryczenia i rutyny sprawia, że traci sens nasz głos uwielbienia kierowany ku Niemu... Po prostu – stoimy w pustce i pełni złudzeń staramy się wmówić sobie, że jesteśmy w stanie mówić do Niego w radości i w uwielbieniu. W tak trudnym momencie gotowi jesteśmy zrezygnować, opuścić trudną Miłość. Tymczasem „modlitwa jest zmaganiem się”. Jeśli rację miał Hiob, mówiąc głosem ciężkim od bólu, że „bojowaniem jest życie człowieka”, to i nas czeka walka. Czas, by wezwać Boga z głębokości tragedii, w którą się zanurzamy. Stąd też słowa o. Jalicsa: „Spontaniczna modlitwa jest wartościowa dlatego, że jej osnową nie jest idealny stan, w którym wyłącznie wysławiamy Boga, lecz nasze realne położenie”. Oto stajemy przed Bogiem jako ludzie dnia powszedniego, nie zaś jako bezcielesne, czyste anioły. I boleść nie opuszcza nas, gdy dążymy ku Niemu. Dobrze rozumiał to święty Augustyn, pisząc w swych Wyznaniach: „Płoniemy i idziemy [...] w górę idziemy.”
Skąd w nas gniew, który rodzi tak trudny dialog z Bogiem? Z powodu nerwowego napięcia, w jakim żyjemy, któremu poddajemy się bez oporu. Niewykluczone, że środowisko, w którym żyjemy (atmosfera „wyścigu szczurów”), oraz nasz stan psychofizyczny i duchowy rodzą klimat, „który przenika całą naszą istotę”. Stąd też autor Uczmy się modlić jako antidotum na ten stan podaje kilka sposobów osiągnięcia psychofizycznego odprężenia, które mają być inicjacją w modlitwę prostoty.
Najpiękniejsza część książki poświęcona jest modlitwie, którą o. Jalics określa (idąc za innymi mistrzami życia duchowego) jako „patrzenie w miłości na Boga”. Ma to być intuicyjne postrzeganie, wolne od myślenia, dokonujące się w milczeniu i wewnętrznym pokoju. Jest ono bezinteresownym darem – zarówno człowieka, jak i (nieskończenie bardziej) Boga.
Wzrusza próba o. Jalicsa pokazania dróg wiodących ku temu sposobowi modlitwy. Wiele w ich opisie piękna poetyckiej prozy, wiele w nich klarowności i wiarygodnego przesłania. Pierwsze z ćwiczeń jest zapisem wejścia w świat przyrody, jako miejsca objawienia się Stwórcy. O. Jalics daleki jest od gnostyckiej niechęci do materii; więcej nawet: stara się z pasją przywrócić naszym zmysłom piękno dotykającego nas poprzez ziemię i niebo – wszechświata, będącego dziełem Miłości.
Drugi ze sposobów modlitwy wiedzie przez śpiew: „Jest on jak kadzidło, nie prowadzi do Boga poprzez rozum, lecz poprzez ludzkie uczucia”.
Najbardziej jednak przemówiła do mnie metoda dojścia do modlitwy prostoty – zawierająca się w opisie udręki o. Joguesa, jezuity (męczennika Kościoła). Miesiącami przykuty przez Indian do drzewa, miał za jedyny punkt oparcia mały krzyż, uczyniony z dwóch patyczków. Wpatrywał się weń od świtu po zmierzch. „Czuł się zjednoczony z pozbawionym wszystkiego Chrystusem”. O. Jalics proponuje, wychodząc od tego świadectwa, modlitwę uważnego spojrzenia na symbol wiary.
Rozdział poświęcony modlitwie prostoty zawiera także znane, jak sądzę, propozycje modlitwy imieniem i oddechem. Są one wiekowe, lecz i wiecznie nieprzebrzmiałe, jak owo wezwanie z Filokalii: „Z oddechem swym złącz czujność oraz Imię Jezusa, a także szczere rozważanie o śmierci i pokorę: jedno i drugie, jak wiadomo, jest bardzo pożyteczne”.
Myślę, że nie należy odsłaniać przed czytelnikiem wszystkich tajemnic tej opowieści o modlitwie, która wyszła spod pióra (choć i – z serca) o. Jalicsa. Wspomniałem, że książkę tę łatwo przeoczyć w księgarni, gdyż jest cicha... i jakby przejrzysta. Muszę jednak zmienić zdanie. Jej treść przyzywa, jak tafla jeziora, które obiecuje skok w przyjazną głębię... Żydowscy mistycy, jak pisze Gershom Scholem, wołali z pasją: „Z głębokości, jaką jesteś, wzywam Cię Boże”. Myślę, że i o. Jalicsowi nie jest obce to wezwanie... i pozwala nam w nim uczestniczyć. Byśmy, ludzie dnia powszedniego, rozsmakowali się w Boskiej niezmierzoności.
Krzysztof Wołodźko SJ
|