Mateusz

W O K Ó Ł   B I B L I I

BÓG TRÓJJEDYNY W ŻYCIU CZŁOWIEKA

Anna Świderkówna

Elektroniczna wersja książeczki pod tym samym tytułem
(c) 1994 Wydawnictwo Benedyktynów, Kraków

 

S P I S   T R E Ś C I

Czy można coś powiedzieć o Trójjedynym?
Trzy Osoby
Bóg poza liczbą
Bóg Biblii Hebrajskiej
Jestem, który Jestem
Bóg dla nas w Jezusie Chrystusie
Syn i Ojciec
Paraklet -- "Obietnica Ojca"
Jedność w miłości -- Koinonia
Zaproszenie do Komunii Bożej
Bóg jest Miłością
Wchodzić w życie Trójjedynego
Zbawienie -- Uczta Baranka
Od autorki

 

CZY MOŻNA COŚ POWIEDZIEĆ O TRÓJJEDYNYM?

Jest taka tajemnica wśród prawd naszej wiary, o której nader rzadko się mówi, o której nie lubią wspominać także kaznodzieje. Tajemnica Trójcy Świętej jest bowiem w powszechnym, choć nigdy w ten sposób nie sformułowanym przekonaniu, czymś w rodzaju tabu, czego lepiej nie tykać, bo i tak nic nie da się zrozumieć, a wgłębiając się w nią za bardzo można łatwo dostać zawrotu głowy, a nawet -- kto wie -- czy nie stracić wiary. A zatem zazwyczaj przemilczamy ją zgodnie, i wierni i duszpasterze, ze spokojnym sumieniem pozostawiając wszystko uczonym specjalistom, teologom i filozofom. Czyżbyśmy już całkowicie zapomnieli, że Jezus sławi Ojca właśnie za to, iż zakrył On swoją prawdę przed mądrymi i roztropnymi, a objawił ją ludziom przypominającym małe dzieci, prostym i nieuczonym (Mt 11,25; Łk 10,21).

Pewnego razu pewien wielce dostojny profesor miał wykład o Trójcy Świętej. Z wielkim znawstwem i upodobaniem żonglował ukutymi przez teologię w ciągu wieków trudnymi łacińskimi terminami. Po skończonym wykładzie jeden ze słuchaczy zwrócił się do niego z pełnym szacunku zapytaniem: "Przewielebny ojcze, to wszystko jest niezmiernie piękne, lecz chciałbym wiedzieć, w jaki sposób może mi się przydać w pracy duszpasterskiej lub dopomóc w modlitwie?" Na co profesor odpowiedział zdecydowanie: "Ależ mój drogi, to nie ma z tym w ogóle nic wspólnego!"

Ta anegdota, którą opowiada Filip Ferlay na początku swej książki o Trójcy Świętej, jest bardzo pouczająca. Istotnie przez długie stulecia tajemnica Trójcy Świętej, rozważana w oderwaniu od całej chrystologii i historii zbawienia, pozostała niemal wyłącznie przedmiotem abstrakcyjnych i wielce uczonych spekulacji. Stopniowo też wytworzyło się przekonanie, że nie może mieć ona żadnego zgoła związku z naszym zwyczajnym ludzkim życiem ani z naszą modlitwą. A tymczasem jest to podstawowa tajemnica chrześcijaństwa, odróżniająca je w sposób zasadniczy od innych wielkich religii monoteistycznych, takich jak islam czy judaizm. Jeżeli więc rezygnujemy z niej tak łatwo, odkładając dla wygody niejako "na bok", należałoby się może zastanowić, czy nadal jesteśmy jeszcze w pełni chrześcijanami? "Trójca jest tajemnicą piękna naszego Boga", pisał protestancki teolog, Karl Barth. "Jeśli jej zaprzeczymy, mamy zaraz Boga bez blasku, bez radości (i bez poczucia humoru), Boga pozbawionego piękna".

Wszystko to dobrze, ktoś może powiedzieć, ale jest to przecież tajemnica zupełnie nie pojęta. Z tym musimy się po prostu pogodzić: Bóg jest niepojęty. Jak napisał św. Augustyn: "Mówimy o Bogu. Cóż dziwnego, jeśli nie rozumiesz? Jeśli rozumiesz, nie jest to z pewnością Bóg!" I cokolwiek byśmy wymyślili, bez względu na to jak długo, jak subtelnie i błyskotliwie będziemy rozważać prawdy Boże, tajemnica pozostanie do końca tajemnicą. Po co zatem zgłębiać to, co już w założeniu niemożliwe jest do zgłębienia? Można by na to odpowiedzieć, że istnieje niemała różnica pomiędzy zgłębieniem a zgłębianiem i że eksploracja oceanu bywa często owocna także i tam, gdzie dna jego nie sięga. Przede wszystkim jednak jest chyba jakąś nieuprzejmością wobec Boga, jeśli odmawiamy uwagi temu, co chce nam o sobie Sam powiedzieć.

Być może nie odważyłabym się zabrać głosu w tej sprawie, gdyby nie mój stary przyjaciel, nieżyjący już od lat, ks. Kazimierz Nielepkowicz. Odwiedzając go w domu księży emerytów często narzekałam, że nasi kaznodzieje niemal nigdy nie poruszają tego tak ważkiego tematu. Aż raz, gdy się już z nim żegnałam, poprosił: "Napisz mi homilię o Trójcy Świętej". Jego prośba zmusiła mnie do zastanowienia, jak można by mówić o tej tajemnicy w sposób przystępny również i dla ludzi bez żadnego przygotowania teologicznego, jak ukazać im coś z jej niezmierzonej doniosłości praktycznej. Homilii tej nigdy nie napisałam, bo mój Przyjaciel umarł, zanim zdążyłam to zrobić. Doszłam jednak do wniosku, że nie jest to całkiem niemożliwe i że w każdym bądź razie warto spróbować.

TRZY OSOBY

Zastanawiając się wówczas, od czego należałoby zacząć, zrozumiałam, że zacząć należy od początku. Wbrew pozorom nie jest to wcale oczywiste. Rozważając tajemnicę Trójcy Świętej, zwykliśmy na ogół zaczynać od końca, to znaczy od formuły dogmatu, która stanowi przecież kres długiego, bo trwającego mniej więcej trzy wieki procesu dojrzewania świadomości religijnej młodego chrześcijaństwa. Formuła ta rodziła się boleśnie, wśród ciągnących się dziesiątkami lat walk i sporów. Okrzepła ostatecznie dopiero w IV w. Dla nas wszakże i ta data jest bardzo odległa. Toteż kiedy mówimy, że Bóg jest jeden w trzech Osobach, powinniśmy zawsze pamiętać, iż słowo "osoba" ma tu inne znaczenie niż to, w jakim obecnie je używamy. Zwracał na to uwagę Kalwin już w XVI w. pisząc: "Dawni uczeni posłużyli się tym słowem osoba i powiedzieli, że w Bogu są trzy Osoby, lecz jest to zupełnie co innego, niż kiedy my mówimy w naszym języku codziennym nazywając trzech ludzi trzema osobami".

Spostrzeżenie to jest również i dla nas dzisiaj bardzo istotne. Błędne pojmowanie słowa "osoba" prowadzi do nieporozumień, najczęściej wcale nie uświadamianych i dlatego tym niebezpieczniejszych. Osoba to dla nas (jak i dla Kalwina) w gruncie rzeczy tyle, co człowiek. Tak więc zdanie: "w Bogu są trzy Osoby" (niecałkiem ścisłe, lecz nieraz spotykane sformułowanie dogmatu) odbieramy poza kontrolą świadomości, trochę tak, jakbyśmy usłyszeli: "w pokoju są trzy osoby". Gorzej jeszcze z formułą dogmatu w jej prawidłowym brzmieniu: "Bóg jest jeden w trzech Osobach". Wierzymy przecież, iż Bóg jest Bytem osobowym, Osobą. Zdanie to może zatem wywołać w nas takie wrażenie, jakby ktoś powiedział: "jedna osoba w trzech osobach", co jest oczywistą sprzecznością.

Jak więc należy rozumieć słowo "osoba" w dogmacie Trójcy Świętej? Na razie niechaj wystarczy stwierdzenie, że autorzy formuły chcieli przede wszystkim podkreślić tym słowem w jedności Boga niezaprzeczalną odrębność Ojca, Syna i Ducha Świętego: Ojciec nie jest Synem ani Duchem, Syn nie jest Duchem ani Ojcem, Duch nie jest Ojcem ani Synem.

Ale tu czyha na nas jeszcze inne niebezpieczeństwo: teologowie mówią o jednej naturze Boga i trzech Osobach. Łatwo sobie zatem wyobrazić, że Jedność jest pierwotna i odwieczna, Osoby zaś niejako wtórne i z niej zrodzone. Tymczasem jest to znowu tylko nieudana próba zrozumienia po ludzku tajemnicy zawsze do końca niepojętej. Sprawa przedstawia się w gruncie rzeczy znacznie prościej: Naturą naszego Boga jest być Ojcem i Synem i Duchem Świętym.

Ludziom dalekim od chrześcijaństwa wydaje się nieraz, że mówienie o Bogu osobowym jest antropomorfizacją, upodabnianiem Boga do człowieka. Nie wiedzą przy tym na ogół, że filozoficzne pojęcie osoby wywodzi się właśnie z dogmatu Trójcy Świętej. Nie to jest wszakże najważniejsze. W rzeczywistości upatrując Boga w jakiejś sile bezosobowej, ściągają Go nieświadomie poniżej poziomu człowieka. A przecież nie ulega wątpliwości, że szukać Go można tylko nieskończenie wyżej. Ojciec, Syn i Duch Święty nie są Osobami "na sposób ludzki". Chciałoby się wprost powiedzieć, że tajemnica Trójcy jest niejako tajemnicą "nadosobowości" Boga.

BÓG POZA LICZBĄ

W Piśmie Świętym próżno byłoby szukać takich pojęć jak osoba czy Trójca. Wiele jest biblijnych imion Boga, lecz Trójca do nich nie należy. Jest to termin teologiczny określający właściwy chrześcijanom monoteizm. W Ewangelii Jezus nie każe swoim uczniom udzielać chrztu w imię Trójcy Świętej, lecz w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego (Mt 28,19). Mówiąc o Bogu autorzy Nowego Testamentu nigdy nie liczą. I dla nich również Bożą liczbą jest tylko "jeden": jeden Bóg, jeden Pan, jeden Duch. Nie ma tu nigdzie dodawania ani żadnych innych działań arytmetycznych. Kiedy Pismo Święte mówi "jeden" o Bogu, nie jest to ani pierwsza z serii liczb, ani w ogóle liczba, lecz właśnie zaprzeczenie liczby. Innymi słowy "jeden" znaczy tyle co "jedyny", a nie można dodawać do siebie trzech "jedynych".

Doskonale zostało to wyrażone w starym, pochodzącym zapewne z V w. Symbolu (tj. wyznaniu wiary), Quicumque ("Ktokolwiek" -- tak brzmi jego pierwsze słowo), zwanym dawniej błędnie Symbolem św. Atanazego. Czytamy tam: "Nieskończony jest Ojciec, nieskończony Syn, nieskończony Duch Święty; wiekuisty jest Ojciec, wiekuisty jest Syn, wiekuisty jest Duch Święty -- nie trzej jednak wiekuiści, ani trzej nieskończeni, lecz jeden Wiekuisty, jeden Nieskończony. Podobnie wszechmocny jest Ojciec, wszechmocny Syn, wszechmocny Duch Święty -- nie trzej jednak wszechmocni, lecz jeden Wszechmocny". Pewne zdziwienie, jakie wywołują najczęściej te zdania, znika dopiero przy następnym: "Podobnie Bogiem jest Ojciec, Bogiem jest Syn, Bogiem jest Duch Święty -- nie trzej jednak bogowie, ale jeden Bóg". Nikt z nas nie ma wątpliwości, że Bóg jest jeden, lecz nawykliśmy liczyć Osoby zapominając, że Bóg jest poza wszelkimi kategoriami, w tym także poza kategorią liczby. Trójca Święta to nie matematyczna zagadka, w jaki sposób trzy może równać się jeden, lecz tajemnica radości Boga, który jest jeden, a nie jest samotny.

BÓG BIBLII HEBRAJSKIEJ

Jeśli chcemy zbliżyć się chociaż trochę do zrozumienia, co to wszystko znaczy, musimy -- jak już powiedziałam -- zacząć od początku, zacząć od Pisma Świętego. Co więcej, trzeba od razu uprzedzić Czytelnika, że poza Pismo Święte nie wyjdziemy. Pozostawimy na boku rozbudowane przez wieki spekulacje teologiczne niezrozumiałe dla ludzi do nich nie przygotowanych. Pozostawimy nawet formułę dogmatu, lecz jako że wyrosła ona ze słowa Bożego, głębsze wniknięcie w to słowo pozwoli nam głębiej w nią także wniknąć.

Stańmy więc teraz po prostu pośród uczniów Jezusa wnet po Pięćdziesiątnicy i próbujmy razem z nimi -- w świetle Zmartwychwstania, jak również i tego, co Bóg wcześniej objawił Izraelowi -- odczytać na nowo sens śmierci, życia, nauki naszego Mistrza, sens całej historii Boga-z-nami.

Nowego Testamentu wówczas jeszcze nie było, a w Biblii hebrajskiej nie znajdziemy wyraźnego objawienia Trójcy Świętej. Bóg jest dobrym pedagogiem, uczył zatem najpierw przez długie stulecia swój lud wybrany, że jest On Bogiem Jedynym, że nie ma innego. Bez takiego przygotowania objawienie wewnętrznej tajemnicy życia Bożego doprowadziłoby łatwo do oddawania kultu najpierw trzem, a potem wielu bogom.

My dzisiaj szukamy niekiedy zapowiedzi tej tajemnicy tam, gdzie jej naprawdę nie ma. Tak na przykład nie należy się jej dopatrywać w trzech gościach odwiedzających Abrahama w Mamre (Rdz 18), gdyż -- jak dowiadujemy się nieco później -- jest to sam Pan wraz z dwoma towarzyszącymi Mu aniołami (por. Rdz 19,1). Nie wskazuje na nią również fakt, że Bóg stwarzając człowieka przemawia nagle w liczbie mnogiej: Uczyńmy człowieka na nasz obraz (Rdz 1,26). Jest to bowiem najprawdopodobniej specjalna forma gramatyczna, liczba mnoga wyrażająca proces zastanawiania się i podejmowania decyzji (każdy z nas mówi sobie czasem: "zastanówmy się, co mam teraz zrobić"). Daleki cień owej tajemnicy można natomiast odgadywać w dalszych słowach tego samego tekstu: Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boga go stworzył, stworzył mężczyzną i niewiastą (dosłownie: "istotą męską i żeńską", Rdz 1,27). Znaczy to niewątpliwie, że człowiek stworzony jest do wspólnoty i dla wspólnoty. A wolno się nam domyślać, iż właśnie to, że jest stworzony "dla" czyni go obrazem Boga, który od samego początku objawienia jest "Bogiem dla człowieka". Warto też już tutaj podkreślić coś, co przyjdzie nam lepiej zrozumieć nieco później: pełnym obrazem Boga nie jest, jak się zdaje, ani mężczyzna ani kobieta, lecz mężczyzna i kobieta razem, a więc nie samotna jednostka, lecz wspólnota, choćby nawet wspólnota najmniejsza.

JESTEM, KTÓRY JESTEM

Również i w imieniu Bożym, objawionym Mojżeszowi w krzaku ognistym na pustyni (Wj 3,14) prześwieca jakby daleki odblask tej wielkiej tajemnicy, chociaż przez wiele wieków imię to rozumiano inaczej, interpretując je wyłącznie w duchu filozofii greckiej. Już w najstarszym greckim przekładzie Biblii hebrajskiej (III w. przed Chr.) słowa wypowiedziane przez Pana brzmią "Jestem Będącym", a w znacznie bliższej oryginałowi hebrajskiemu łacińskiej Wulgacie, podobnie jak i w większości przekładów nowożytnych: "Jestem, który Jestem". Tłumacze i komentatorzy sądzili, że w słowach tych Bóg pojawia się przede wszystkim jako Byt absolutny. Tymczasem takie pojęcie abstrakcyjne było jeszcze całkiem nieznane autorom biblijnym Księgi Wyjścia (co zresztą nie znaczy wcale, że w myśli Bożej nie zostało ono w owym tekście także zawarte po to, by mogły je odczytać z pożytkiem dla siebie późniejsze pokolenia).

Dość trudno jest oddać dokładnie po polsku to, co napisał i chciał wyrazić po hebrajsku ludzki autor. Po pierwsze użyty przez niego czasownik "być" nie znaczy po prostu "być", lecz raczej "być tutaj", "być działającym", "być z kimś" lub "dla kogoś". Druga trudność wynika z samej natury czasownika hebrajskiego, który nie ma czasów, a tylko formę dokonaną i niedokonaną (jak na przykład polskie "napisać" i "pisać"). W słowach Boga występuje forma niedokonana, pełniąca rolę zarówno czasu teraźniejszego jak i przyszłego. Można je zatem tłumaczyć: "Jestem tutaj, który jestem tutaj", lecz równie dobrze: "Jestem tutaj, który będę tutaj" lub "Będę tutaj, który będę tutaj". Co to znaczy?

Być może w tym sformułowaniu kryje się również przekonanie, że Bóg jest Tym, który -- w przeciwieństwie do bóstw pogańskich -- istnieje naprawdę. Przede wszystkim chodzi tu jednak nie tyle o stwierdzenie faktu istnienia Boga (prawda ta była bowiem w owej epoce najzupełniej oczywista), ile raczej Jego czynnej, dynamicznej i otwartej na człowieka Obecności, Obecności poznawanej w każdym historycznym "teraz" i wypatrywanej w czasach nadchodzących.

Dla Izraela Bóg nie jest nigdy ideą ani pojęciem filozoficznym. Jest KIMŚ i to KIMŚ, kto działa. Dla tego właśnie to, co Jahwe mówi do Mojżesza, można tłumaczyć też w sposób pełniejszy: "Będę tutaj z wami Tym, kim tutaj z wami będę". Znaczy to także: "Poznacie mnie po moich czynach, po moim z wami postępowaniu". Bóg odmówił Mojżeszowi, kiedy ten pragnął ujrzeć śmiertelnymi oczami Jego chwałę, Jego oblicze (Wj 33,18-20). A i w słowach wypowiedzianych z krzaka ognistego objawia mu nie swoją "metafizyczną istotę", lecz własną, całkowicie wolną decyzję zwrócenia się do ludzi (najpierw do Izraela), by wejść z nimi w bardzo szczególny związek osobisty, przekraczający w sposób niewymierny wszystko, czego by mogli sami oczekiwać.

BÓG DLA NAS W JEZUSIE CHRYSTUSIE

Nie inaczej jest z pełnią objawienia, jaką przyniósł nam Jezus Chrystus, z objawieniem tajemnicy Ojca, Syna i Ducha Świętego. Nie chodzi w nim tylko, ani nawet przede wszystkim o informację, która wzbogaciłaby naszą wiedzę o Bogu, lecz o coś nieporównanie wspanialszego: o zaproszenie. Chcielibyśmy, by Jezus mówił nam o istocie Boga, o tym, kim jest On sam w sobie. A tymczasem Jezus naucza, kim Bóg jest dla nas, i zaprasza do uczestnictwa w Jego własnym życiu.

"Naucza" -- to nie znaczy jedynie "mówi". W Nim mieszka pełnia bóstwa w postaci cielesnej (Kol 2,9). Chrystus sam jest objawieniem doskonałym. Nie tylko każde Jego słowo, lecz także każdy Jego krok, każdy gest, wszystko, co czyni, co cierpi i co przyjmuje, a także to, jak czyni, jak cierpi, jak przyjmuje, wszystko do tego objawienia, do tej nauki należy. "Jeżeli chcemy wniknąć w tajemnicę Boga, Chrystus jest jedyną drogą. Nie jest On tylko częścią tej drogi, poza którą moglibyśmy wznieść się wyżej, by odnaleźć Boga w sposób głębszy, by wypracować sobie Jego obraz bardziej zrozumiały lub pojęcie lepiej odpowiadające prawdzie. Chrystus jest drogą i pozostanie nią zawsze. Tajemnicy Trójcy nie można odkryć przez doskonalenie naszego naturalnego pojęcia Boga, doskonalenie, w jakim tajemnica Chrystusa odgrywałaby tylko rolę pomocniczą lub pobudzającą naszą inteligencję czy wyobraźnię. Chcąc dostrzec coś z chwały Boga, nie należy nigdy szukać jej poza Chrystusem, gdyż nie jest On jedynie "ilustracją" mającą nam pomóc w zrozumieniu prawdy abstrakcyjnej (...). Poznania Boga nie można sprowadzać do wiedzy rozumowej. Jest ono życiem. To nie po prostu metafizyka, to historia. Tajemnicę Trójcy poznajemy tylko wtedy, gdy żyjemy nią całym naszym umysłem, całą naszą duszą i naszym ciałem, gdy stajemy się uczestnikami natury Bożej (2 P 1,4) wchodząc sami w tę świętą historię."

SYN I OJCIEC

Uczniowie Jezusa, nawet i po Pięćdziesiątnicy, nie potrafiliby jeszcze tego wszystkiego wypowiedzieć ani do końca pojąć, chociaż praktycznie tym właśnie żyli. My mamy nieraz ochotę im zazdrościć: Tak blisko byli Jezusa, spotykali się ze Zmartwychwstałym, zstąpił na nich ogień Ducha Świętego! Nie zdajemy sobie na ogół sprawy, jak bardzo było im trudno, z jakim wysiłkiem przebijali się do głębszego i prawdziwszego zrozumienia. Ich Mistrz nie wygłosił im wykładu o tajemnicy Trójcy Świętej, a nie uczynił tego, ponieważ i tak nic by to nie dało. Wierzyli, że Jezus jest oczekiwanym Mesjaszem, choć jakże odmiennym od tego, którego wyglądali. Pan sam potwierdził przecież Jego posłannictwo, kiedy Go wskrzesił zerwawszy więzy śmierci (Dz 2,24). Jako synowie Izraela byli jednak nieugiętymi monoteistami. Wiedzieli, że Bóg jest tylko jeden. Niełatwo przychodziło im zatem pojąć to, co Jezus mówił o sobie, a tym bardziej o sobie i o Ojcu, jak również jeszcze o "innym Paraklecie", "Duchu Prawdy", mającym pozostać z nimi na zawsze. Kim był ów Człowiek, który szedł z miłością do wszystkich "nieczystych" i odtrąconych przez oficjalny judaizm, który niby sam Bóg odpuszczał grzechy, mianował się Panem szabatu, pozwalał sobie na swoiste pogłębienie czy uzupełnienie Dekalogu, oświadczał, że jest czymś więcej niż Salomon, a nawet więcej niż Świątynia i zapowiadał, że chociaż niebo i ziemia przeminą, Jego słowa nie przeminą, a od swoich uczniów żądał miłości większej od tej, jaka należy się własnym rodzicom (por. Mk 2,7,10; Mt 12,8; 5,21-48; 12,42; 12,6; Mk 10,13.31; Mt 10,37-39)? Kim był Ten, który mówił o Bogu zawsze "Ojciec", "Ojciec mój", gdy odnosił te słowa do siebie, lecz "Ojciec wasz", gdy zwracał się do uczniów, który kazał im wprawdzie modlić się wspólnie: "Ojcze nasz", lecz Sam modląc się wołał "Abba", jak ludzkie dziecko do swego ludzkiego taty (por. np. J 20,17; Mt 7,8-9; Mk 14,36). My dziś wnikając w słowa Pisma łatwiej dostrzegamy, że właśnie w ten szczególny sposób wyrażał Jezus wyjątkowość i wyłączność relacji, jaka tylko Jego jednego łączyła z Ojcem. Nie wyobrażajmy sobie jednak, że uczniowie od początku to wszystko rozumieli.

PARAKLET -- "OBIETNICA OJCA"

Uczniowie zgubiliby się z pewnością i zaplątali, gdyby polegając na własnych siłach próbowali zbudować jakiś system religijny czy filozoficzny. Oni wszakże, na swoje i na nasze szczęście, pamiętali, że jedynie Jezus jest drogą, prawdą i życiem (J 14,6) i że dopiero Paraklet (Wspomożyciel, Orędownik), kiedy przyjdzie, wprowadzi ich w całą prawdę (J 16,13). Toteż gdy wstąpił wreszcie w wichrze i ogniu w dzień Pięćdziesiątnicy, poznali w Nim Ducha, Obietnicę Ojca (Dz 2,2-3; 1,4) i pojęli wiele z tego, czego wcześniej udźwignąć nie mogli (J 16,12). Ale i to również nie nastąpiło od razu. Paraklet jednak zgodnie z zapowiedzią Jezusa pozostał z nimi na zawsze i obecny w pierwszych wspólnotach przedziwnie łączył i spajał ze sobą ludzi często bardzo sobie dalekich pozycją społeczną, kulturą, pochodzeniem. Nie stali się z tej racji natychmiast świętymi, byli nadal grzesznikami, potrafili spierać się, kłócić, nawet oszukiwać, lecz mimo to jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących (Dz 4,32). A kiedy przychodziło do podejmowania wielkich decyzji, świadomość owej osobowej obecności Parakleta wśród nich była tak silna, że pisali do swoich braci w Antiochii: Duch Święty i my podjęliśmy uchwałę... (Dz 15,28).

JEDNOŚĆ W MIŁOŚCI -- KOINONIA

Nawet i wtedy uczniowie nie mieli jeszcze żadnych gotowych dogmatów. Wiedzieli już tylko, że ich Bóg, Bóg jedyny, Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, jest w jakiś niepojęty sposób Ojcem, Synem i Duchem. A Duch tak, jak im obiecano, wiódł ich coraz głębiej w tajemnicę ich Mistrza, Jezusa Chrystusa. Coraz też lepiej, jak się zdaje, rozumieli, że w niej odnajdą wszystko. Przypominali sobie zatem, jak Jezus im mówił: Syn nie może niczego uczynić sam u siebie, jeśli nie widzi, że Ojciec to czyni (...) Ja sam z siebie niczego uczynić nie mogę. Ten kto Mnie posłał, ze Mną jest. Nie pozostawił Mnie samego, bo Ja czynię zawsze to, co się Jemu podoba. Moim pokarmem jest czynić wolę Tego, kto mnie posłał i dopełnić Jego dzieła (J 5,19,30; 8,29; 4,34). A obok tych wyznań całkowitej zależności i bezgranicznego posłuszeństwa pamiętali także inne, wydające się im zaprzeczać, zadziwiające oświadczenie: Ja i Ojciec jedno jesteśmy (J 10,30).

Sprzeczność jest tu jednak tylko pozorna. Jeśli nazbyt często widzimy w posłuszeństwie przeciwieństwo wolności, to dzieje się tak przeważnie dlatego, że nie rozumiemy znaczenia dwóch słów: wolność i miłość. Wolność nie polega bynajmniej na robieniu tego, na co mam ochotę (czego "mi się chce"), lecz tego, czego chcę naprawdę. A każda, godna tego miana, miłość dąży w sposób naturalny do zjednoczenia, do którego drogą jest dla nas przede wszystkim zjednoczenie woli. Miłość zatem pragnie chcieć tego, czego chce ten, kogo kochamy. W ludzkiej miłości bywa to nieraz niebezpieczne, bo kochany człowiek może chcieć czegoś złego, złego dla niego samego, dla mnie albo dla drugich. Z Bogiem takiego problemu nie ma, tak że owo nie znające żadnych granic posłuszeństwo Syna jest po prostu doskonałym wyrazem Jego miłości, jak również Jego pełnej jedności z Ojcem.

Ewangelia św. Mateusza do wypowiedzenia tej prawdy znajduje jeszcze inne słowa. Wszystko zostało przekazane mi przez Ojca, mówi tam Jezus. I nikt nie zna Syna oprócz Ojca, ani Ojca nikt nie zna oprócz Syna i tego, komu Syn zechce objawić (Mt 11,27). A hebrajskie i aramejskie "znać" to znacznie więcej niż nasze intelektualne poznanie czy wiedza. Czasownik ten wyraża najbardziej intymną znajomość i zażyłość, także i tą, jaką daje najściślejszy, najbliższy związek mężczyzny i kobiety (przypomnijmy sobie, że na przykład u św. Łukasza w scenie Zwiastowania, Maryja słysząc, że ma być Matką Mesjasza, zadaje pytanie Aniołowi: Jakże się to stanie, skoro męża nie znam? Łk 1,34). Jezus powtarza nam tu innymi słowy, że owa relacja, która łączy Go z Ojcem, jest czymś zgoła wyjątkowym i jedynym i to nie dlatego, że On sam ją zdobył czy stworzył, lecz tylko dlatego, że wszystko zostało przekazane mi przez Ojca.

O tej właśnie relacji mówi Jezus u św. Jana również inaczej, słowami, które zazwyczaj pomijamy w naszych rozważaniach, bo wydają się nam całkiem niepojęte. Przypomnijmy sobie scenę z 14 rozdziału tej Ewangelii, kiedy Filip prosi Mistrza: Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy! Prośba zdawałoby się naturalna. My byśmy też chętnie do niej się przyłączyli. A tymczasem Jezus odpowiada swemu uczniowi z wyraźnym wyrzutem: Tyle czasu z wami jestem i jeszcze mnie nie poznałeś, Filipie? Kto mnie widzi, widzi i Ojca. Tutaj mamy wprost ochotę zawołać, że już w ogóle niczego nie rozumiemy... Ale Jezus mówi dalej: Jak to się dzieje, że prosisz: pokaż nam Ojca? Czyż nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? (J 14,8-10)

Ja w Ojcu, a Ojciec we Mnie (por. J 10-38; 14,11,20; 17,21,23) -- co właściwie Jezus chce przez to powiedzieć? Może pomogą nam tu nieco Jego słowa z Modlitwy Arcykapłańskiej, kiedy to na progu swego odejścia do Ojca, Jezus woła do Niego: Wszystko, co moje, twoje jest, a co moje to twoje (J 17,10). A wszystko, co moje znaczy tu nie tylko "wszystko co mam", lecz również "wszystko, czym jestem". Taka wspólnota życia i miłości nazywa się po grecku koinonia, po łacinie communio, po polsku nie ma innego słowa niż komunia i zobaczymy za chwilę, że choć w naszym języku znaczenie się trochę zawęziło, lecz istota rzeczy nie uległa zmianie. I dlatego tutaj też będziemy mówić o komunii jako o takiej wspólnocie osób, gdzie wszystko, co moje twoje jest, a co moje, twoje.

ZAPROSZENIE DO KOMUNII BOŻEJ

Pozostaje jednak pytanie, jak to możliwe, a po drugie, w jaki sposób to, co łączy Ojca z Synem, może nas, ludzi, dotyczyć. Otóż natrafiamy tu na przedziwny Boży paradoks. Ta tajemnicza komunia Ojca i Syna została otwarta dla każdego człowieka z chwilą przyjścia na świat Jezusa Chrystusa, ostatecznie zaś z chwilą Jego śmierci i zmartwychwstania. "Jezus nie zachowuje dla siebie swojej wyłącznej relacji z Ojcem i swojej pewności, że jest Synem, że wszystko od Ojca otrzymuje i wszystko Mu daje. Przyszedł właśnie po to, żeby objawić tę prawdę wszystkim ludziom i żeby nam pozwolić wejść w tę tajemnicę i tę jasność" (J. Guillet). Niejeden raz starał się ukazać to swoim uczniom, lecz trzeba było światła Zmartwychwstania i długich lat cierpliwej współpracy Ducha Świętego z nimi, żeby wreszcie co nieco zrozumieli. Takich słów Jezusa jest wiele, przeczytajmy więc tutaj z nich chociaż kilka. Oto, co mówi Jezus do swoich w Wieczerniku:

Jeżeli kochacie Mnie, będziecie zachowywali moje polecenia (miłość wyraża się w posłuszeństwie), a Ja poproszę Ojca i da wam innego Parakleta, aby z wami był na wieki, Ducha Prawdy, którego świat nie może przyjąć, bo Go nie widzi ani nie zna. Wy Go znacie, bo u was mieszka i w was będzie (możemy sobie wyobrazić, że w tym miejscu uczniowie byli zapewne nieco zdziwieni: skąd mogli wiedzieć, że Duch "u nich mieszka"?) Nie zostawię was sierotami, przyjdę do was. Jeszcze trochę, a świat mnie nie będzie widział, wy zaś będziecie mnie widzieć, bo Ja żyję i wy żyć będziecie. Owego dnia poznacie, że Ja w Ojcu moim, wy we Mnie, a Ja w was (J 14,15-20).

Cały kontekst zdaje się wskazywać wyraźnie, że to nie kto inny, ale Duch Prawdy, posłany przez Ojca na prośbę Syna, otworzy przed Jego uczniami ową przedziwną komunię stanowiącą tajemnicę życia samego Boga. Otworzy i wprowadzi ich do niej. Posłuchajmy dalej. Oto Jezus wiedząc dobrze, jak trudno jest to zrozumieć człowiekowi, wraca raz jeszcze do swojej definicji miłości. Od tej miłości bowiem zależy dalsze objawienie Boga:

Kto zna polecenia moje i zachowuje je, ten mnie kocha. A ten, kto mnie kocha, będzie kochany przez Ojca mego i Ja go będę kochał i objawię mu siebie samego. (...) Jeśli ktoś Mnie kocha, zachowa słowo moje, a Ojciec mój będzie go kochał i do niego przyjdziemy i mieszkanie u niego uczynimy. Kto Mnie nie kocha, słów moich nie zachowuje. A słowo jakie słyszycie, nie jest moje, lecz Ojca, który Mnie posłał (J 14,21.23-24).

 

BÓG JEST MIŁOŚCIĄ

Czyż można było wyraźniej powiedzieć, czego potrzeba, by móc uczestniczyć w życiu i radości Boga? Bóg jest Miłością, napisze św. Jan w Pierwszym swoim Liście. A ten, kto mieszka w Miłości, w Bogu mieszka, a Bóg mieszka w nim (1 J 4,16). Wielu z nas te słowa wydają się niekiedy piękną muzyką, bez żadnego odniesienia praktycznego. Utożsamiamy miłość z porywem uczucia, które wprawdzie może nam bardzo pomóc w kochaniu, lecz istotą miłości nie jest. Jeżeli Jezus widzi jej wyraz i zarazem kryterium w posłuszeństwie, to przede wszystkim dlatego, że jest ono aktem woli otwierającym drzwi naszego wewnętrznego "ja". O. Varillon powiedział gdzieś, że kochać, to nie znaczy brać, lecz przyjmować i dawać. Przyjmować to, co nam dają i Tego, kto do nas przychodzi (jeśli to człowiek, przychodzi w nim zawsze także Bóg), a dawać wszystko i siebie samego również. Taka jest droga Jezusa. "Będąc objawieniem miłości Ojca w życiu człowieka, mógł On nadać swojemu istnieniu jedną tylko formę: istnienia oddanego bez reszty miłości innych, miłości idącej aż do końca" (J 13,11).

A ponieważ wiedział dobrze, jak bardzo jesteśmy w tych sprawach niepojętni, powracał do nich wielokrotnie i na różne sposoby. W wielkiej mowie o Chlebie Życia słyszymy: Kto pożywa ciało moje i pije krew moją, we Mnie mieszka, a Ja w nim (J 6,55). Odnajdujemy znowu ten sam motyw wzajemnego otwarcia: on we Mnie, a Ja w nim. Następne zaś zdanie objaśnia, jak to się stać może: Jako Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca i dla Ojca, tak i ten, kto Mnie pożywa, żyć będzie przeze Mnie i dla Mnie (J 6,56-57). Nasze przekłady piszą zazwyczaj tylko "przez Ojca" i "przeze Mnie", lecz użyte tu małe greckie słówko DIA znaczy zarówno "przez" jak i "dla".

Dla Jezusa wola Ojca jest "pokarmem", źródłem siły i samego istnienia nawet. W każdej chwili żyje On tym, co Ojciec mu daje i czego Ojciec od Niego oczekuje -- żyje "przez Ojca", w każdej chwili też, aż do ostatniego tchnienia na Krzyżu i dobrowolnie przyjętej okrutnej, ludzkiej śmierci, jest cały bez reszty "dla Ojca". Nazbyt często widzimy w tej śmierci jedynie cierpienie (zupełnie tak, jakby Ojciec mógł się lubować cierpieniem Syna!). A tymczasem jest ona przede wszystkim ostatecznym otwarciem, pełnym wyrazem miłości, owym "przez Ojca" i "dla Ojca", doskonałym przyjęciem i oddaniem. W swoim życiu człowieka jest Jezus zawsze Tym, kim jest od wieczności, objawiając nam w ten sposób tajemnicę wiekuistego Syna i tajemnicę Boga Trójjedynego. Dlatego to może mówić, że Ojciec jest w Nim, a On w Ojcu. A jeżeli my będziemy żyć podobnie ja On, przez Niego i dla Niego, wówczas i my również zostaniemy wciągnięci w to Święto, w ten Taniec Nieskończonej Miłości. Bóg stworzył nas przecież na swój obraz, stworzył mężczyzną i kobietą, abyśmy całym naszym człowieczeństwem, całym naszym psychofizycznym "ja", tęsknili i dążyli nawet podświadomie do tego nieustannego "przyjmowania i dawania", które jest odwieczną radością Trójjedynego Boga.

WCHODZIĆ W ŻYCIE TRÓJJEDYNEGO

Może teraz nieco lepiej zrozumiemy, o co prosi Jezus Ojca, kiedy się modli: ...aby wszyscy byli jednym, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni w Nas byli! A wówczas świat uwierzy, że Ty Mnie posłałeś. Ja zaś chwałę, którą mi dałeś, dałem im, aby byli jednym, jak My jednym jesteśmy. Ja w nich, a Ty we Mnie, żeby byli doskonali w jedności i żeby świat poznał, iż Ty Mnie posłałeś i umiłowałeś ich tak, jak Mnie umiłowałeś (J 17,21-23). Konstytucja Soborowa "O Kościele w świecie współczesnym" powołuje się na te słowa Jezusa wskazując, że wzorem jedności dla wspólnoty ludzkiej jest jedność samej Trójcy Świętej. A jeśli w świecie jest ciągle tyle zła i niewiary, czy to nie dlatego, że nadal jeszcze bardzo daleko jesteśmy od tego wzoru?

My tymczasem tak często i tak niemądrze skłonni jesteśmy uważać, że dając możemy coś stracić, albo i że poniżamy się przyjmując. Pragniemy być samodzielni i niezależni, zapominając całkiem o przestrodze Jezusa, że kto za wszelką cenę chce "zachować życie", ten łatwo może je "stracić" czy zmarnować (por. Mt 10,38; 16,25; Mk 8,35; Łk 17,33; J 12,25). Nie darmo przecież w tej samej Konstytucji Sobór nam przypomina, że człowiek staje się w pełni człowiekiem dopiero przez całkowity dar z siebie.

Filozofia grecka doszła do pojęcia Boga jedynego. Jest nim Absolut, spoczywający sam w sobie byt doskonały, który niczego nie potrzebuje, a zatem niczego nie kocha. Jest jednością statyczną, zamkniętą w sobie, bez odniesienia do świata. Nie jest osobą. Osoba bowiem może istnieć jedynie wtedy, gdy się do kogoś zwraca, na kogoś otwiera, gdy żyje relacjami łączącymi ją z innymi. Dobrym przykładem może tu być zwykły przedział kolejowy. Wyobraźmy sobie, że siedzi w nim kilku ludzi, każdy zajęty sobą i w sobie zamknięty. Są obecni, lecz tylko w taki sposób jak ich bagaże. Wystarczy jednak, by coś się wydarzyło, żeby ktoś zasłabł lub nastąpił jakiś wypadek. I oto nagle pasażerowie zwracają się ku sobie, ich obecność zmienia swój charakter, staje się obecnością żywą, osobową. Jeżeli zaś takie otwarcie na drugiego pozwala nam stać się pełniej osobą, prawdziwiej człowiekiem, czym może być otwarcie się na Trójjedynego, który jest Absolutem, lecz odmiennie od Boga filozofów, jest Absolutem Miłości, jednością dynamiczną Ojca, Syna i Ducha, odwiecznym, nieskończonym przyjmowaniem i dawaniem? Przez całe życie musimy się tego właśnie otwarcia uczyć, otwierając się na naszych braci. Nieraz zastanawiamy się, jak to możliwe kochać człowieka jeśli do niego "nic nie czujemy" lub jeśli wydaje się nam niesympatyczny. Przecież uczucia nie można sobie nakazać. Wystarczy jednak zrozumieć, o co naprawdę chodzi i po prostu spróbować najpierw go przyjąć, ale przyjąć naprawdę, a potem naprawdę dać mu siebie. Takie codzienne, niekiedy trudne, często nieudane przyjmowanie i dawanie jest zarazem naszym praktycznym wchodzeniem w życie Trójjedynego. I oto widzimy, jak przykazanie miłości bliźniego zarówno wypływa z tajemnicy Trójcy jak i w nią nas właśnie wprowadza. A uczy nas tego nie kto inny, lecz sam Duch Święty, w którym wołamy do Boga: Abba, Ojcze: (por. 8,15; Ga 4,6). On to przecież jest w Trójcy owym osobowym Przyjmowaniem i Dawaniem, jest w Niej Komunią.

Tutaj warto zwrócić uwagę, że kiedy kapłan na początku Mszy Świętej mówi nam: "Miłość Boga Ojca, łaska Pana Jezusa Chrystusa i dar jedności w Duchu Świętym niech będzie z wami wszystkimi", powtarza, zmieniając nieco kolejność słów, ostatnie zdanie z drugiego Listu św. Pawła do Koryntian (2 Kor 13,13). Dosłownie brzmi ono jednak: Łaska Pana Jezusa Chrystusa, miłość Boga i komunia Ducha Świętego niech będzie z wami wszystkimi. Jeśli nawet wydaje się słusznym zastąpienie trudnego tu dla nas do zrozumienia słowa "komunia" przez jego niezupełnie dokładny odpowiednik "dar jedności", jest to wszakże na pewno nie tylko "dar jedności w Duchu Świętym", lecz i dar Ducha Świętego, tego Ducha, który sam jest jednością Jedynego.

ZBAWIENIE -- UCZTA BARANKA

Św. Paweł życzy nam tutaj tego, co przywykliśmy nazywać zbawieniem. Zbawienie chrześcijańskie jest bowiem właśnie komunią, a "Chrystus umarł po to, by wprowadzić ludzi w komunię Ducha Świętego", w tę przedziwną wspólnotę życia i miłości Boga samego, gdzie każdy może powiedzieć o sobie wszystko, co moje, Twoje jest, i wszystko, co Twoje, moje (J 17,10).

Kiedy myślimy o szczęściu wiecznym, wyobrażamy je sobie najczęściej jako "wizję uszczęśliwiającą", jako spotkanie z Bogiem twarzą w twarz. I słusznie tak myślimy. Żeby się o tym przekonać, wystarczy przeczytać choćby te oto słowa św. Jana: Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Boga, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się ujawni, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest (1 J 3,2). A wtóruje mu św. Paweł: Teraz widzimy jakby w zwierciadle, wtedy zaś twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany (przez Boga) (1 Kor 13,12).

W myśli biblijnej jednak "poznanie" nie jest -- jak to już wiemy -- poznaniem czysto intelektualnym, nie sprowadza się do wiedzy. "Poznać" Boga to uczestniczyć w Jego życiu, w tajemnicy Ojca, Syna i Ducha Świętego. I tu przychodzi nam z pomocą inny obraz z Pisma Świętego. Już autorzy Biblii hebrajskiej zapowiadają nieraz jakąś wielką eschatologiczną ucztę zbawienia widząc w niej ostateczne dopełnienie Przymierza.

Tak na przykład czytamy w Księdze Izajasza:

Jahwe Zastępów przygotuje dla wszystkich ludów na tej górze (na Syjonie) ucztę z tłustego mięsa, ucztę z wybornych win, z najpożywniejszego mięsa, z najszlachetniejszych win. Zedrze On na tej górze zasłonę zapuszczoną na twarz wszystkich ludów i całun, który okrywał wszystkie narody: raz na zawsze zniszczy śmierć. Wtedy Jahwe Pan zdejmie hańbę ze swego ludu na całej ziemi, bo Jahwe przyrzekł. I powiedzą o owym dniu: Oto nasz Bóg, Ten któremu zaufaliśmy, że nas wybawi! Oto Jahwe, w którym złożyliśmy naszą ufność: cieszmy się i radujmy z Jego zbawienia (Iz 25,6-9).

Wzmianki o takiej tajemniczej uczcie spotykamy też wielokrotnie w Nowym Testamencie, lecz na ogół niezbyt je rozumiejąc nie zwracamy na nie uwagi. Oto Jezus, pełen podziwu dla wiary pogańskiego setnika, woła: Powiadam wam, że wielu przyjdzie ze wschodu i zachodu i spoczną przy uczcie w królestwie niebieskim wraz z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem (Mt 8,11; por. Łk 13,29). My widzimy zazwyczaj w tych słowach jedynie radosną zapowiedź zbawienia niezliczonych dzieci Bożych także spoza narodu wybranego, a nie zastanawiamy się wcale, co oznacza owa "uczta w królestwie niebieskim". W Ewangelii zaś św. Łukasza Jezus mówi uczniom przy Ostatniej Wieczerzy: Ja przekazuję wam królestwo, jak Mnie przekazał je mój Ojciec, abyście w królestwie moim jedli i pili przy moim stole (Łk 22,29-30). Czyśmy kiedykolwiek postawili sobie pytanie, jak należy rozumieć te słowa?

Obraz uczty, nieraz uczty weselnej, pojawia się nader często również w przypowieściach. Przypomnimy tu tylko jedną, także Łukaszową, o tych sługach, którzy w pełnej gotowości, przepasawszy biodra i z pochodniami płonącymi w ręku, oczekują na powrót swego pana z uczty weselnej. Szczęśliwi owi słudzy, jeżeli pan nadszedłszy zastanie ich czuwających. Zaprawdę powiadam wam: przepasze się i każe im spocząć przy stole, a sam obchodząc będzie im usługiwał (Łk 12,35-37). O ile początek tej przypowieści jest całkiem realistyczny, o tyle jej zakończenie zdecydowanie wykracza poza rzeczywistość ziemską. Widzimy tu niewątpliwie już "ucztę w królestwie niebieskim", a usługującym Panem jest Ten sam, który w 13 rozdziale Ewangelii św. Jana umywa nogi swoim uczniom.

Z ową ucztą spotykamy się znacznie częściej, niż nam się to przeważnie wydaje. Przystępując do Stołu Pańskiego słyszymy słowa kapłana: "Błogosławieni, którzy zostali wezwani na ucztę Baranka". I rozumiemy je jako zaproszenie do udziału w Eucharystii. Mamy rację, lecz nie do końca. Nie spostrzegamy bowiem, że to także cytat z Pisma Świętego, tym razem z 19 rozdziału Apokalipsy: Alleluja, bo zakrólował Pan Bóg nasz wszechmogący. Weselmy się i radujmy i dajmy Mu chwałę, bo nadeszły gody Baranka, a Jego Małżonka się przystroiła (...). Błogosławieni, którzy są wezwani na ucztę Godów Baranka (Ap 19,6-7.9). Tak więc naprawdę słyszymy tu zaproszenie na wielką ucztę weselną w królestwie niebieskim i jej to zadatkiem jest przyjmowane przez nas Ciało Chrystusa. To, co zazwyczaj nazywamy Komunią Świętą, jest Komunią rzeczywistą, a jednocześnie zapowiedzią pełnego już udziału w Komunii Trójjedynego.

Obraz uczty jest szczególnie dobrze dobrany. Może nam on pomóc wniknąć nieco głębiej w niepojętą tajemnicę samego Boga. Dzisiaj zagubiliśmy już w znacznej mierze sens takiej uczty, gromadzącej wielu wokół jednego stołu, sens wspólnego posiłku rodzinnego. Na szczęście pozostała nam jeszcze wieczerza wigilijna. To taki wyjątkowy moment, kiedy wszyscy jesteśmy razem, naprawdę razem, nie tylko zewnętrznie, kiedy jesteśmy rzeczywiście otwarci dla siebie wzajemnie, gotowi sobie wzajemnie służyć. Jeżeli ktoś byłby w naszym gronie smutny lub, jeszcze gorzej, obrażony, czy zagniewany, nastrój ten wszyscy odczujemy i od razu coś się popsuje. Podobnie -- a może jeszcze łatwiej -- udziela się wszystkim radość. Taka bowiem wspólna wieczerza to właśnie wzajemne przyjmowanie i dawanie, przyjmowanie i dawanie drobnych prezentów, przyjmowanie podawanych nam smakołyków i przekazywanie ich naszym sąsiadom, przyjmowanie tych, którzy wokół nas siedzą, i dawanie im samego siebie. Radość wszystkich jest tu radością każdego, a radość każdego radością wszystkich.

Jest to jedynie niezmiernie odległy i niedoskonały obraz tego, co może oznaczać nasze uczestnictwo w życiu Boga, w owej wieczystej Komunii Ojca i Syna w Duchu Świętym, gdzie radość każdego będzie radością wszystkich (także i samego Boga), a radość wszystkich (także i samego Boga) będzie radością każdego. I to jest właśnie zbawienie. Dojrzewajmy zatem do tej Komunii powoli, pozwalając się prowadzić jako dzieci Boże Duchowi Prawdy (Rz 8,14), otwierając się każdej chwili na nieustanne przyjmowanie i dawanie. A wtedy wszystko będzie nam pomagać do dobrego (Rz 8,28). Gdy zaś w godzinie śmierci przyjdzie nam spotkać się z Panem, będzie to po prostu najpełniejsze, ostateczne już otwarcie na wieczne przyjmowanie i dawanie. Obyśmy usłyszeli wówczas z ust Jego: Wszystko, co moje, twoje jest, a co twoje, moje.

 

OD AUTORKI

W książeczce tej próbowałam powiedzieć parę słów możliwie łatwych i przejrzystych o Tajemnicy prawdziwie niepojętej. Zaledwie jej zresztą ośmieliłam się dotknąć, świadomie pomijając wiele bardzo istotnych aspektów i zagadnień, które od blisko dwudziestu wieków rozważają całe zastępy teologów, uczonych, mądrych i świętych. Postąpiłam tak, gdyż chciałam tylko jednego: przybliżyć choć trochę tę Tajemnicę każdemu, kto pragnie co nieco z chrześcijaństwa zrozumieć, a nie ma czasu na studia teologiczne. Starałam się pokazać, że jest ona tego chrześcijaństwa sercem, że w nim wszystko z niej właśnie wypływa i wszystko do niej ostatecznie zmierza. Starałam się pokazać, jak Tajemnica Boga Trójjedynego, odnajdywana na kartach Nowego Testamentu, nadaje sens naszemu życiu codziennemu, naszemu otwarciu na drugiego człowieka, a wreszcie także naszej ludzkiej śmierci. Jeżeli coś z tego Czytelnik tutaj znalazł, dziękujmy razem w pokorze naszemu Panu, bo Jego to tylko łaska

Anna Świderkówna

 

(Dziękujemy autorce i wydawnictwu za udostępnienie tekstu)

 

 


początek strony
(c) 1996-1997 Mateusz