Radiowe pogadanki biblijne |
Mojżesz prowadził Naród Wybrany do Ziemi Obiecanej, ale jemu samemu nie było danym tam dojść. Przed śmiercią patrzył z góry Nebo na kraj, ku któremu prowadził Naród przez pustynię. Z tym widokiem w oczach umarł. Rozpoczyna się nowy rozdział biblijnej historii — podbój Ziemi Obietnicy.
Wodzem zostaje Jozue, wybitny współpracownik Mojżesza, przygotowywany przez niego do tej trudnej służby. Jozue był z Mojżeszem na Górze Synaj, gdy ten otrzymywał tablice przykazań (Wj 24,12-18), co jest dowodem szczególnego wybrania i uprzywilejowania. Był też przygotowany do walki z ludami zamieszkującymi ziemię Kaanaan, ponieważ uczestniczył w wyprawie wywiadowczej, której zadaniem było rozpoznanie terenu, który miał stać się własnością Izraelitów. W jednej z wypraw Jozue uczestniczył osobiście, natomiast druga odbyła się na jego rozkaz.
O pierwszej wyprawie dowiadujemy się z Księgi Liczb (13-14). W czasie postoju w Oazie Kadesz Mojżesz wysłał dwunastu mężów, po jednym z każdego pokolenia aby przebadali Ziemię Kanaan. Mojżesz nakazał im przekroczyć Góry Negeb — przyjrzyjcie się tej ziemi, jak ona wygląda i czy lud, który ją zamieszkuje, jest silny czy słaby, nieliczny czy mnogi. Zobaczcie też jaka jest ta ziemia, którą on zamieszkuje, dobra czy zła! I jakie są miasta, w których mieszka; czy są to obozowiska czy też twierdze? Czy gleba tam jest żyzna, czy jałowa? czy rosną na niej drzewa, czy nie? A postępujcie sobie mężnie! Weźcie też trochę owoców tej ziemi. A był to właśnie okres dojrzewania winogron (Lb 13,17b-20).
Liczne miniatury, zdobiące średniowieczne rękopisy biblijne przedstawiają uczestników wywiadowczej wyprawy, jak powracając do izraelskiego obozu dźwigają na kijach wielkie grona winnych owoców. Opowiadali, co widzieli — że jest to prawdziwie kraina mlekiem i miodem płynąca, a owoce jej są zachwycające.
Ale opowiadali także rzeczy groźne — lud zamieszkujący tę ziemię jest ludem silnym, a miasta przez nich wybudowane są warowne i bardzo wielkie. Zasłyszane wieści wzburzyły skłonny do paniki lud, rozpłomieniły wyobraźnię, napawając Izraelitów lękiem. Sami wysłańcy ulegli tej histerycznej trwodze, którą wznieciło ich opowiadanie. Strach ma wielkie oczy, ogrom niebezpieczeństwa zaczął rosnąć w oczach: kraj, przez który wędrowaliśmy, aby go zbadać, to kraj wyniszczający swoich mieszkańców. Wszystkie zaś ludy, które widzieliśmy, to ludzie rośli. Widzieliśmy tam i olbrzymów (...) sami sobie wydawaliśmy się szarańczą i takimi byliśmy też w ich oczach (Lb 13,32-3).
Jedynie Jozue i Kaleb wystąpili przeciwko temu sianiu trwogi i niepokoju. Z ich pomocą, z najwyższym trudem udało się zaprowadzić porządek w obozie i uspokoić zrozpaczonych i gotowych do powrotu do niewoli.
Teraz, gdy Izraelici stanęli u progu Ziemi Obietnicy, Jozue wysłał potajemnie dwu zwiadowców, aby zbadali kraj (Joz 2,1). Obydwaj przybywszy do Jerycha, zatrzymali się w domu Rachab, miejskiej nierządnicy. Tych, których by to zgorszyło, spieszę zapewnić, że osoba ta, choć posiadająca nieco niepokojącą profesję, zapisała się bardzo czcigodną pamięcią w dziejach Izraela. Późniejsza tradycja żydowska uczyniła z niej małżonkę Jozuego, natomiast imię jej wymienia św. Mateusz Ewangelista w genealogii Jezusa Chrystusa, czyniąc z niej żonę Salmona a matkę Booza. Na czym polegała jej zasługa? Gdy wysłańcy przebywali w gospodzie (domu Rachab) mieszkańcy zorientowali się, iż są to obcy i donieśli królowi Jerycha, który wszczął natychmiastowe śledztwo. Rachab ukryła ich na dachu, przykrywając wiązkami lnu. Zmyliła tym pościg, podając poszukującym nieprawdziwą wieść, iż przybysze opuścili jej dom, udając się w stronę brodów nad Jordanem.
Zdumionym wywiadowcom, którzy nie bardzo rozumieli, dlaczego ocalono ich życie, Rachab wyjaśniła: ona już wie, że miasto będzie zdobyte, a Bóg Izraela, Jahwe wydał całą ziemię w ręce Izraela. Wie o tym nieomylnie, gdyż ogarnął nas strach wobec was, a wszyscy mieszkańcy tej krainy drżą przed wami (Joz 2,9). Mądra kobieta rozpoznała strach jako sygnał klęski. Prosi natomiast wysłanników, aby ocalili ją i jej rodzinę w momencie, kiedy Pan wyda miasto w ich ręce. Pakt zostaje zawarty — gdy Izraelici wejdą do miasta, nierządnica Rachab uwiąże purpurowy sznur przy oknie, co będzie dla zwycięzców znakiem, iż należy oszczędzić mieszkańców tego domu.
Obydwaj zwiadowcy udali się już bezpiecznie w drogę powrotną i donieśli Jozuemu: Jahwe wydaje cały kraj w nasze ręce, a jego mieszkańca drżą [ze strachu] przed nami (Joz 2,24).
Ta kraina mlekiem i miodem płynąca położona jest w samym sercu wielkiego obszaru geograficznego zwanego przez historyków starożytności "Żyznym Półksiężycem", rozciągającym się od Dolin Tygrysu i Eufratu po Egipt. Półksiężyc jest wybrzuszeniem skierowanym ku północy, bowiem od południa bardzo wysoko podchodzą groźne piaski Pustyni Arabskiej. Drogi handlowe i wojenne, łączące obydwa skrzydła Żyznego Półksiężyca, wiodły więc przez Syrię i Ziemię Kanaan. Nie trzeba wielkiej wyobraźni historycznej ani politycznej by zrozumieć, co takie położenie geopolityczne oznacza dla mieszkańców tej ziemi — ponad ich głowami i przez ich domy stale przemieszczają się potężne armie, każdy bowiem z wielkich faraonów czy władców wschodnich chciał zachować kontrolę nad tym strategicznie ważnym terenem.
Ziemia ta zamieszkana była już od dawna. Dzieliła się na wiele państw-miast, z których każde posiadało swojego króla i fortyfikacje, chroniące jego bezpieczeństwo. Takie potężne umocnienia posiadało na przykład Jerycho, jedno z najstarszych miast świata, które pierwsze dostało się w ręce Izraela.
Powiedzmy kilka słów o wierzeniach religijnych tych ludzi, z którymi mieli współżyć i walczyć synowie Izraela. Plemiona semickie, one bowiem stanowiły rdzenną ludność tej ziemi, zasadniczy zrąb wierzeń religijnych miały podobny do innych kultur. Historycy religii nazywają ten typ kultu religią kosmiczną. "Kosmiczna" wcale jednak nie oznacza, że została przywieziona przez "kosmitów". Istotą "religii kosmicznej" jest przeżywanie świata jako "pełnego znaków boskich", znaków będących przejawami sił sakralnych, nie wyczerpujących się w postaci jednego boga, lecz w jakiejś wielości przejawów boskiej mocy. Religia kosmiczna była politeistyczna, oddawano cześć wielu bogom.
Panteon bogów był zorganizowany hierarchicznie. Każda religia lubi porządek, nawet wtedy gdy ten porządek jest wynikiem wojny pomiędzy bogami (teogonia). Na czele bogów kananejskich stał El. Był on stwórcą wszystkich istot, ojcem i panem wszystkich bogów i ludzi, twórcą i gwarantem kosmicznego ładu. Ale w miarę postępu czasu, swoją władzą dzielił się coraz bardziej ze swoim synem Baalem, którego nazwa oznacza burzę, zwiastowaną przez grzmoty, ale niosącą jednocześnie tak utęskniony w palestyńskim klimacie deszcz. Baal jest młodym, tryskającym energią bogiem, zraszającym ziemię deszczem, użyźniając ją. Daje ziemi życiową moc. Taką moc, jaką — wedle ówczesnych przekonań — mężczyzna daje kobiecie sprawiając, iż staje się ona matką. Baal jest więc małżonkiem świętej Macierzy, Ziemi. Religia kanaanejska była skoncentrowana na kulcie boskich sił przejawiających się w przyrodzie, a naczelną troską jej wyznawców było zabezpieczenie sobie przychylności Baala i Astarte, aby ta życzliwość dawała owoc w plonach ziemi i płodności trzody. Cykl świąt związany był z cyklicznymi przemianami, obserwowanymi w przyrodzie — od święta wiosny i odradzającego się po zimie całego świata, przez dojrzałą sytość lata, po zimowy sen, bliski pokojowi śmiertelnemu.
Ważną rolę odgrywała w tej religii postać kobiecego bóstwa, właśnie wspomnianej już Asztarte. Była przedstawiana jako bogini życia, miłości fizycznej, płodności — i jako taka była czczona przez kobiety. Była też boginią krwawych wojen, gwarantujących zachowanie upragnionej płodności na użytek wojenny.
Dwie postaci kultu budziły szczególną niechęć proroków wyznających jahwizm — prostytucja sakralna oraz ofiary składane z dzieci. To pierwsze określenie może być dla nas szokujące — jaki może być związek rozwiązłości z kultem religijnym? A jednak spotykamy w dokumentach świadectwa tego, iż przy niektórych świątyniach istniały całe "gildie" mężczyzn i kobiet, oddających się przybywającym ludziom. Miało to podkreślać magiczną więź z boskimi siłami, dając nadzieję na potomstwo czy też zdrowie.
Inna postać kultu to ofiary z ludzi. Bóstwa pojmowano jako istoty kapryśnie i często złośliwe, których życzliwość trzeba było czasami okupić składaniem ofiar z ludzi. W szczególnie ważnych okolicznościach, na przykład przy zakładaniu świątyni czy przy inauguracji miasta, składano w ofierze syna lub córkę królewską, najlepiej syna pierworodnego.
Taka była religia ludu zamieszkującego przed Izraelem Ziemię Obiecaną. Izrael przynosił ze sobą zupełnie odmienną koncepcję Boga, człowieka i relacji pomiędzy nimi. Wiara na wzór Abrahama czy Mojżesza była czymś zasadniczo innym niż kanaanejskie kulty.
Wreszcie nadszedł ten dzień — dzień, na który czekali, ku któremu zdążali przez pustynię w czterdziestoletnim pochodzie. Mają wreszcie wejść do ziemi, którą Pan im obiecał...
Pomiędzy obozowiskiem Izraelitów a ziemią, którą mieli odziedziczyć, płynął Jordan, rzeka biorąca początek z podnóży Góry Hermon w Libanie, a wpadająca do Morza Martwego, położonego poniżej poziomu morza.
Opis przejścia przez tę rzekę jest wyraźnie wzorowany na opisie przejścia, które już znamy — przekroczenia Morza Sitowia, przy opuszczaniu Egiptu. Tam na czele stał sam Pan, który w obłoku prowadził swój naród, teraz jest dalej obecny, ale nie przez obłok, lecz w znaku Arki. Oto Jozue obszedł obóz i powiedział swoim ziomkom, aby byli gotowi do drogi. Kiedy zobaczą Arkę Przymierza niesioną przez kapłanów, mają ruszyć za nimi, zachowując stosowny dystans.
Tak się stało — kapłani wzięli Arkę i poszli w kierunku rzeki. Gdy ich stopy zanurzyły się w wodzie, wtedy wody płynące z góry zatrzymały się, tworząc jak gdyby jeden wał na rozległej przestrzeni... zaś wody płynące w kierunku Morza Pustynnego czyli Morza Słonego odpłynęły zupełnie, a lud przeprawił się [przez Jordan], naprzeciw Jerycha. Kapłani zaś, którzy nieśli Arkę Przymierza Jahwe, stali nieporuszenie na suchym brzegu pośrodku Jordanu — podczas gdy cały Izrael szedł po suchym dnie, aż wszystek lud skończył przeprawę przez Jordan (Joz 3, 15-18).
Wody Jordanu, jak wody morskie, kładąc się pomiędzy Narodem a wyznaczonym mu przez Boga celem, nabierają znaczenia symbolicznego. Przekroczenie tej przeszkody nie jest tylko przejściem przez zwykłą przeszkodę drogową, ten ruch dzieje się nie tylko w przestrzeni fizycznej, ale co ważniejsze — w przestrzeni symbolicznej. Morskie czy też rzeczne tonie to dla symbolicznej wyobraźni Izraelitów miejsca, w których czai się zła moc, żywioł nieokiełznany i zły, grożący człowiekowi unicestwieniem. Przy Boskiej pomocy przeszkody te zostały przekroczone, naród przeszedł suchą stopą osiągając upragniony brzeg Ziemi Obiecanej.
Takie wydarzenie musi trwać w pamięci, jest to bowiem jedno z najważniejszych momentów dziejów zbawienia, dlatego też Jozue, na rozkaz Pana, każe dwunastu przedstawicielom pokoleń wynieść z dna Jordanu dwanaście kamieni i zanieść do miejsca postoju. Drugich dwanaście ustawiono na środku rzeki, w miejscu, gdzie stanęły stopy kapłanów niosących Arkę Przymierza; pozostają tam aż do dnia dzisiejszego (Joz 4, 9).
Gdy wszystko to zostało dopełnione, rozkazał Jozue, aby kapłani niosący Arkę wyszli z rzeki, a wtedy wody Jordanu wpadły ponownie do swojego łożyska i popłynęły, tak jak były przedtem, wezbrane po brzegi.
Wtedy Jozue przemówił do swoich ziomków: jeżeli w przyszłości wasze dzieci zapytają, na jaką pamiątkę postawiono te kamienie, wtedy odpowiecie, że właśnie na pamiątkę tego, iż Pan pozwolił swojemu narodowi przejść suchą nogą przez Jordan. Taki jest mechanizm pamięci — musi być ona podtrzymywana materialnymi znakami, bowiem zadomowiona tylko w słowach może łatwo ulecieć w przestrzeń niepamięci.
Autor Księgi Jozuego dokonuje bardzo ciekawego zapisu — otóż wieść o cudownym przejściu Izraela przez Jordan rozeszła się po całej ziemi Kannaan lotem błyskawicy, i wszyscy królowie wpadli w przerażenie, omdlały w nich ich serca i zabrakło im odwagi wobec Izraelitów (5,1)
Po przejściu przez Jordan zostanie na nowo zawarte przymierze, w aurze dość osobliwej, ale właściwej dla Starego Przymierza. Otóż w czasie wędrówki Izraelici zaniechali obrzezania. Nie obrzezywano chłopców, którzy rodzili się w czasie wędrówki przez pustynię, natomiast obrzezani Izraelici, którzy wyruszyli z Egiptu, umarli. Starodawny ten zwyczaj miał znaczenie religijne i był pojmowany jako znak przymierza. Gdy więc lud znalazł się u progu ostatniego etapu realizacji przyrzeczeń Pana, dokonał na nowo znaku Przymierza, i obrzezano lud.
Chrześcijanie od najdawniejszych czasów interpretowali owo powtórne obrzezanie jako akt zapowiadający duchowe obrzezanie, które stanie się udziałem wyznawców Chrystusa przez chrzest święty. Tak Orygenes tłumaczy słowa wypowiedziane przez Pana do Jozuego — oto dzisiaj zdjąłem z was hańbę Egiptu (5,9). Hańbą Egiptu jest grzech, najbardziej upadlające zniewolenie.
Po uroczystym obchodzie święta Paschy, upamiętniającym wyjście z Egiptu, nastąpił ciąg dalszy podboju. I znowu spotykamy na kartach Księgi Jozuego opis cudownych wydarzeń — otóż mury Jerycha okazały się zbyt silne dla synów Izraela. Nie mieli machin oblężniczych, nie mieli żadnego ciężkiego sprzętu bojowego, jaki już wtedy był znany, zawsze bowiem wojny służyły rozwojowi przemyślności ludzi.
Sprzęt bojowy Izraela okazał się niezbyt skomplikowany — były to trąby i rogi, którym towarzyszyły wojenne okrzyki całego ludu. Tak kazał im pójść Pan i tak uczynili. Gdy kapłani dmący w trąby i rogi obeszli mury Jerycha, te rozpadły się, a ludzie wtargnęli do miasta, każdy prosto przed siebie. Ciosem miecza wykonali klątwę na wszystkim, co było w mieście, zabijając mężczyzn i kobiety, dzieci i starców, woły i owce i osły. (Joz 6, 20b- 21).
Izraelici zdobyli Jerycho oraz wykonali klątwę, która nakazywała wymordować wszystkich mieszkańców zdobytego miasta oraz oddać wszystkie pozyskane kosztowności do świątyni Pana.
Takie teksty budzą opór, jeżeli nie oburzenie, znam osoby, który właśnie w tym miejscu przerywały lekturę Pisma, aby do niej już nigdy nie powrócić. Spróbujmy sprawie się przyjrzeć chłodnym okiem.
Dokładniejsze sformułowanie tej klątwy (heram) znajdujemy w zredagowanej później Księdze Powtórzonego Prawa: Kiedy Jahwe, twój Bóg, wprowadzi cię do kraju, którym idziesz zawładnąć, i gdy wypędzi przed tobą liczne narody (...) — siedem narodów liczniejszych i potężniejszych od ciebie — gdy więc twój Bóg, Jahwe, wyda je tobie, tak, że pokonasz je, wówczas masz rzucić na nie klątwę. Nie będziesz zawierał z nimi przymierza, ani nie będziesz miał nad nimi litości. Nie będziesz wchodził z nimi w związki pokrewieństwa: córki swojej nie dasz ich synowi, ani ich córki nie weźmiesz dla twego syna, gdyż mogłoby to odciągnąć syna twego ode Mnie i służyłby bogom cudzym (...) Tak macie postępować z nimi: powywracać ich ołtarze, pokruszycie ich słupy, wytniecie ich aszery, a ich bałwany spalicie w ogniu (Pp 7,1-5).
Nie jest to niewątpliwie tekst, który stanowiłby wzorzec zachowania tolerancyjnego, tym niemniej i tak wydaje się bardziej ucywilizowany, niż niektóre teksty Księgi Jozuego. Klątwa, sformułowana w Księdze Powtórzonego Prawa, jest bardziej wynikiem doświadczenia Izraelitów, którzy w praktyce szybko zaczęli naśladować wzory religijnego zachowania, jakie zastali u plemion wcześniej zamieszkujących Ziemię Kaanan. Dlatego prorocy, walczący o czystość wiary w Boga Jedynego, w Boga Jahwe, przestrzegali przed uleganiem wpływom religii pogańskich.
Ale nasz problem, z którym spotkaliśmy się na kartach Księgi Jozuego, jest jeszcze bardziej ostry. Nie chodzi tylko o utrzymanie dystansu, ale o zniszczenie i wymordowanie ludności zdobywanych miast. Zanim podejmę temat na płaszczyźnie teologicznej, proszę pozwolić na krótką refleksję historyczną. Otóż obyczaj, iż należy pobitego przeciwnika wymordować ku czci swojego narodowego bóstwa, był powszechnie przyjęty wśród ludów starożytnego Bliskiego Wschodu, a zresztą — czy tylko wśród nich?
Archeologowie odnaleźli kamień pochodzący z IX wieku przed narodzeniem Chrystusa, na którym król Moabu chwalił się, że dokonał masakry izraelskiej ludności miasta Aratoth, a także kazał napisać iż: Zdobyłem [Nebo] i zabiłem wszystkich, siedem tysięcy mężów, chłopców, kobiet, dziewcząt i służebnic, ponieważ poświęciłem ich [bogu] Asztar-Kemosz (Albright, s. 227).
Tak więc pierwszą próbą, w której podejmiemy trud zmagania się z wątpliwościami, jakie rodzi tekst klątwy, jest próba historyzacji tekstu przez odniesienie do kontekstu historycznego. Przewiduję już, że u wielu słuchaczy zrodzi się wątpliwość — no dobrze, to nie jest wyjaśnienie, ale rozmycie całej sprawy, przecież czytając Biblię chcę poznać prawdę mocną, podstawową, a nie przekaz o wydarzeniach i obyczajach dawnych ludów, jakieś historycznie uwikłane dywagacje. Odpowiadam: nie możemy Biblii, podobnie jak każdego innego tworu kultury rozumieć niezależnie od historii. Nie jest to relatywizm, ale realizm. Realizm dotyczy także działania Pana Boga, który w swoim działaniu dostosowywał się do człowieka. Bardzo przekonująco brzmią dla mnie słowa amerykańskiego teologa J.L. McKenziego: Granice Objawienia nie są granicami Boga, ale człowieka, izraelskie poznanie Boga (..) dokonuje się w ramach historii. Izrael ma wobec Boga postawę taką, do jakiej jest zdolny w danym momencie (cyt. za Kudasiewiczem, "Biblia, historia, nauka" s. 87).
Właśnie historyczność jest często podstawą zgorszenia — niektórzy z nas oczekują, że znajdą w Biblii tekst pozaczasowy, sterylny i czysty; nie byłby to jednak tekst ludzki. A Biblia jest nie tylko o Bogu, jest także o człowieku. Abraham Joshua Heschel napisał, że Biblia jest nie tyle teologią dla człowieka, co antropologią dla Boga. To bardzo mądre słowa.
Wydaje się rozsądne, aby przyjąć do interpretacji tych trudnych fragmentów Starego Testamentu taką samą zasadę, jaką przyjął Jezus, gdy dyskutował z uczonymi w piśmie na temat wielożeństwa i rozwodów. Rozwiązanie Chrystusa zawierało dwie podstawowe zasady: Od początku tak nie było oraz Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam [Mojżesz] to przykazanie (Mt 19,8).
Zacznijmy od pierwszej zasady — stanowi ona, iż sama tradycja biblijna przekazuje pamięć nakazów skierowanych ku obronie życia ludzkiego. Zabójstwo Abla jest przedstawione jako pierwszy ze straszliwych skutków grzechu pierworodnego, jednakże Bóg nie pozwala Kaina zabić, nawet w sprawiedliwej — zdawać by się mogło — zemście. W opisie przymierza Noego z Bogiem, zakaz zabójstwa został potwierdzony i otrzymał uzasadnienie: bo człowiek został stworzony na wyobrażenie Boga (Rdz 9,6).
Zatwardziałość serca to cecha opisana następująco: Izraelici z epoki podboju Palestyny byli dzikim ludem, obdarzonym pierwotną energią i niezłomną wolą życia (Albright). Czasy był okrutne i ludzie wzajemnie dla siebie byli okrutni. Czyż zresztą istnieje wielka różnica w stosunku do naszych, rzekomo cywilizowanych czasów? Nie wspominając już okrucieństw II wojny światowej wystarczy uświadomić sobie, jak cały świat spokojnie oglądał barbarzyństwo w byłej Jugosławii.
Bóg objawiał się stopniowo, poprzez kolejne etapy stawiania człowiekowi coraz wyższych wymagań, nie nakładając na człowieka takich zobowiązań, które by były dlań zupełnie niemożliwe do zachowania. Prawo było wychowawcą, jak pisał św. Paweł. Człowiek swoją pełnię odnalazł dopiero w Ewangelii i jej przykazaniu miłości nieprzyjaciół. Ale droga do tej pełni była długa, a każdy z nas musi nie tylko ją poznać ale i nią przejść. Taka jest logika lektury Biblii.
Biblijne dzieje nie mają w sobie nic legendarnego — ludzka bowiem wyobraźnia buduje obrazy, których sensem jest spełnienie marzeń i oczekiwań człowieka. Biblia nie opowiada, w jaki sposób realizowały się ludzkie marzenia i oczekiwania, można powiedzieć, że przeciwnie — jest opowieścią o Bogu zbawienia i obietnicy. Człowiek osiąga swój cel — dla człowieka religijnego jest nim zbawienie — wtedy, gdy wierny słowu Objawienia spodziewa się i dąży do tego, co jest treścią Boskiej obietnicy. Ludzkie oczekiwania i Boskie obietnice nie są identyczne, stąd dzieje biblijne są także dziejami konfliktu i walki, dziejami sporu pomiędzy Bogiem i człowiekiem.
Jednocześnie jednak karty Księgi są kartami głęboko ludzkimi, zapisany jest na nich cały dramat człowieka, jego wielkości i okrucieństwa. Stąd wielokrotnie czytelnik czy słuchacz potyka się o opisy, które wydają się obrażać jego wrażliwość moralną i estetyczną. Nie są to jedynie nasze kłopoty. Wielki tłumacz Biblii, św. Hieronim, był wytrawnym rzymskim retorem, wykształconym na kanonach estetyki greckiej i łacińskiej i pierwsze spotkania z tekstem świętej Księgi Hebrajczyków i chrześcijan obudziły w nim niesmak. Skończyło się na tym, iż miał sen, w którym aniołowie płomiennymi rózgami wychłostali jego ciało. Sen ten można wykładać dwojako — mogło to stanowić karę za zbytni estetyzm, ale mogło także stanowić dowód (jakże namacalny), iż teksty biblijne nie są nieudolnymi próbami literackimi, lecz słowem w którym jest ogień, są słowem płomiennym, wypalającym a zarazem niosącym światłość.
Wypełnieniem Boskiej obietnicy było wkroczenie do Ziemi Obiecanej. Pod wodzą Jozuego wędrowcy przekroczyli Jordan suchą stopą, jak niegdyś ich ojcowie przeszli przez Morze Czerwone. W trudnej walce, zmagając się z zamieszkałymi w Ziemi Kanaan plemionami, brali w posiadanie ziemię, którą obiecał Pan już patriarchom.
Dzisiaj zatrzymamy się przy jednym z epizodów tej walki, jaki znajdziemy w 10 rozdziale Księgi Jozuego. Jest on bardzo znany, chociaż wymaga komentarza.
Wspominałem już o mieszkańcach Kanaanu — nie byli oni zorganizowani w jedną strukturę państwową, ziemia ta stanowiła mozaikę małych miast-państewek. Dobra polityka wymaga zawsze mądrej gry, w której wola walki musi iść w parze z umiejętnością zawierania sojuszy. Otóż Izraelczycy zawarli przymierze z mieszkańcami Gibeonu, ludnego miasta położonego na północny wschód od Jerozolimy. Tych z kolei zaatakowali jako zdrajców skonfederowani królowie innych miast. Jozue, zobligowany przymierzem, przystąpił do walki. Księga Jozuego notuje dwa niezwykłe zjawiska, które przyczyniły się do walnego zwycięstwa Izraela nad konfederacją amorycką. Gdy po pierwszym uderzeniu wrogowie poczęli się cofać, Jahwe raził ich z nieba wielkimi kamieniami aż do Azeki i tak poginęli (Joz 10,11).
Drugie z niezwykłych wydarzeń miało miejsce także w czasie tej samej bitwy. Otóż Jozue modlił się, aby stanęło słońce i stanął księżyc, aby naród wziął odwet na nieprzyjaciołach swoich (Joz 10,13). Przedłużyło to czas walki, umożliwiając odniesienie walnego zwycięstwa nad przeciwnikiem.
*
Ten fragment Księgi Jozuego wywołał bardzo ożywioną dyskusję, zwłaszcza w związku ze słynną sprawą Galileusza. Wysuwano mianowicie ten tekst jako argument zwalczający system heliocentryczny — jeżeli Bóg wstrzymał słońce, to znaczy, że to ono obiega ziemię, nie inaczej, tak więc twierdzenia Kopernika i Galeileusza miały być fałszywe, bowiem sprzeczne z Objawieniem. Obrona Galileusza była logiczna: nie należy w Biblii szukać pouczeń astronomicznych, lecz teologicznych, innymi słowy zamiarem autorów świętego tekstu nie było przekazanie nam wiedzy o obrotach planet, lecz wskazanie drogi, jaką Bóg prowadzi człowieka do zbawienia.
Współczesna biblistyka, jak i nauczanie kościelne, przychyla się do tego stanowiska. Ale jak w takim razie należy wyjaśnić owo wydarzenie? Najpierw pytanie — czy w ogóle było takie wydarzenie, czy miało miejsce rzeczywiste wstrzymanie słońca? Przeczytajmy uważnie omawiany tekst — Czyż nie jest zapisane w Księdze Sprawiedliwego:
"Zatrzymało się słońce na środku nieba i prawie cały dzień nie śpieszyło do zachodu?" (Joz 10,13). Nie znamy obecnie Księgi Sprawiedliwego, ale domyślamy się, iż była to nienatchniona, niekanoniczna księga opisująca podbój ziemi Kanaan, oddająca w poetyckiej metaforze wielkość błogosławieństwa Bożego. Metafory nie należy brać dosłownie, bowiem wtedy rozmijamy się z samym sensem tekstu.
o. Jan Andrzej Kłoczowski OP
NASTĘPNY ODCINEK:
Jefte — mężny Gileadczyk
na początek strony © 1996–2001 Mateusz |