XIII. Złoty skarabeusz i gwiazdy |
Jeśli wierzyć kosmologom nasz stary Wszechświat liczy sobie już ze dwadzieścia bilionów lat. Do niedawna sądzono, że tym Wszechświatem jest nasza galaktyka, zwana Drogą Mleczną, domostwo niemałe zresztą, bo od jednego jej krańca na drugi światło biegnie co najmniej sto tysięcy lat. Dziś jednak wiemy, że takich dróg mlecznych jest na niebie jeszcze z bilion. Na tym rozgwieżdżonym tle nasza Ziemia prezentuje się raczej skromnie. Jest młodsza nawet od własnego Księżyca. Zupełnie od niedawna, bo od jakichś 2 miliardów lat na Ziemi można oddychać. Poza tym panuje tu miły chłód i jest pod dostatkiem wody. Drugiej takiej oazy próżnoby szukać we Wszechświecie, zważywszy że przecież już zupełnie niewysoko, niemal tuż nad naszymi głowami zaczyna się lodowaty chłód przemieszany z piekłem. Tuż nad ziemią, w jonosferze, na wysokości ledwie takiej, jak odległość z Krakowa do Warszawy temperatura sięga siedmiuset stopni Celsjusza. Jeśli wierzyć biologom, człowiek pojawił się na Ziemi niewiarygodnie późno. Tak późno, że światło pierwszych ognisk rozpalonych przez praczłowieka na Ziemi nie zdążyło jeszcze dobiec (a przecież biegnie prędko) nawet do najbliższych galaktyk. Historia człowieka jest przerażająco krótka nawet w porównaniu z historią innych istot żywych. Gdyby bakterie zechciały spisać w grubych tomach wszystkie swoje przygody, to ich opowieść o człowieku mogłaby się pojawić dopiero w ostatnim wierszu ostatniej księgi tych wspomnień. Skoro więc jesteśmy tacy znikomi i tacy nowi na Kosmosie, to czy nie powinniśmy z pokorą słuchać starszych? Czy gwiazdy nie posiadły sekretu długowieczności lepiej niż my? A pory roku? Czy to nie one najpełniej pokazują nam młodość, dojrzewanie i śmierć? Kto nam opowie o życiu ciekawiej niż zielone mikroby? |
I rzeczywiście, człowiek z upodobaniem wsłuchiwał się w barwną opowieść świata. "Niebiosa głoszą chwałę Boga, dzieło rąk Jego obwieszcza nieboskłon" (Ps 19,2) -- woła Psalmista. -- "Do Pana należy ziemia i wszystko co ją napełnia, świat i jego mieszkańcy" (Ps 24,1). Opowieść świata jest tak niewiarygodnie piękna, że, niestety, nie wszyscy potrafią ją do końca zrozumieć. Raz po raz pojawiają się ludzie, którzy nie tylko z zadumą gapią się w gwiazdy, nie tylko z przejęciem słuchają głosu tych, "co skaczą i fruwają", ale nawet, o zgrozo, kłaniają się im nabożnie i palą im kadzidło. Cóż to za dziwna "pokora" każe człowiekowi poddawać własną wolę i rozum wyrokom planet, minerałów, hormonów, znaków zodiaku? Człowiek niecierpliwie wertuje księgę świata, bo nie znajduje w sobie samym tego, co w wpisane jest w jego własne pragnienia. Jest powołany do czegoś większego niż on sam, ale o tym nie wie, dlatego szuka diamentowych talizmanów albo złotych monet, których czas, jak mu się wydaje, nie psuje. Jest powołany do nadprzyrodzonej wspólnoty z Bogiem, ale i o tym nie wie, no więc wypatruje na niebie ptaków i swą przyszłość wróży z ich lotu. One wydają mu się doskonałe. One nie popełniają błędów w nawigacji. We wszystkich istotach żywych spełnia się jakaś tajemnicza doskonałość, która w samym człowieku jakoś dziwnie nie może się spełnić. Spokojny skarabeusz wydaje się nieraz szczęśliwszy od człowieka. Skarabeusz wydaje się być górą. Ale przecież wystarczy, że postawimy nawet najprostsze, nieśmiałe pytanie o sens, a już skarabeusz pozostaje w tyle. Wystarczy jeden, mały błysk nadziei w wierszu lub w modlitwie, a już skarabeusz staje się na powrót, jak powinien, zwyczajnym skarabeuszem, zaś my -- samodzielną instancją. A przecież nie tylko nasze nadzieje, ale nawet nasze wątpliwości potrafią nas przenieść do świata, którego skarabeusz nigdy nie odkryje. Oczywiście, możemy zadowolić się tylko namiastką tego świata, samym marzeniem, pytaniem, ale możemy również być jego pełnoprawnymi obywatelami. Takim pełnoprawnym obywatelem ziemi i nieba jednocześnie był choćby św. Ignacy, biskup Antiocheński, umęczony za wiarę na początku drugiego wieku w Rzymie. Czytając listy tego niezwykłego świętego odnosi się wrażenie, że on jeszcze za życia przekroczył granice wieczności. W drodze z Antiochii do Rzymu, gdzie miał zginąć, pisał do braci w wierze, żeby się za nim nie wstawiali u cesarza, bo on z największą ochotą umrze dla Chrystusa. "Pozwólcie, żebym stał się karmą dla dzikich zwierząt i za ich sprawą osiągnął Boga." Ignacy drwił sobie jakby ze lwów i z samej śmierci. "Oto, chwila moich narodzin jest bliska" -- pisał. Czy takim narodzinom cokolwiek, ktokolwiek mogłoby przeszkodzić? |
|
|
początek strony |