Nie tylko o przykazaniach
X. Cnoty kardynalne

 

"Co więcej powinienem wam powiedzieć o dobrym postępowaniu? Jeśli Bóg jest największym dobrem człowieka, a temu zaprzeczyć nie możecie, to wynika stąd jasno, że szukać największego dobra znaczy: żyć dobrze, zaś żyć dobrze to nic innego jak kochać Boga całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. A jeśli tak, to znaczy, że tę miłość należy zachować czystą i nieskalaną, a to jest zadaniem umiarkowania; [dalej,] że [ta miłość] nie może poddać się żadnym przeciwnościom, a to jest możliwe [tylko] za sprawą męstwa; że nie wolno jej oddawać komuś innemu, bo taki jest wymóg sprawiedliwości; i że musi ona zachowywać czujność mając do czynienia z [rozmaitymi] sprawami, musi strzec się ułudy i kłamstwa, które zjawiają się niepostrzeżenie, a to należy do roztropności" (św. Augustyn, De moribus ecclesiae catholicae, I, XXV,46).

Umiarkowanie, męstwo, roztropność, sprawiedliwość. W przytoczonym fragmencie św. Augustyn przypomniał nam starą chrześcijańską naukę o cnotach. Cztery cnoty, zwane "kardynalnymi", wyjaśniają nam, co dzieje się w człowieku, który naprawdę kocha Boga. To wyjaśnienie może się nam dzisiaj wydać nieco skomplikowane, bo sformułowane językiem starożytnej antropologii, warto się mu jednak bliżej przyjrzeć, posiada bowiem pewną rzadko dziś spotykaną cechę, a mianowicie daje kompletny obraz człowieka.

W tradycyjnym chrześcijańskim opisie człowieka jest mowa o siedmiu cnotach. "Siedem" to liczba symboliczna, oznaczająca pełnię, a nawet nieskończoność. Jak pamiętamy, odwołał się do niej sam Chrystus, kiedy zapytany przez Piotra ile razy należy przebaczać odpowiedział: "Nie mówię ci siedem razy, ale siedemdziesiąt siedem". I Piotr natychmiast zrozumiał, że ma przebaczać zawsze. Kiedy więc i my mówimy o siedmiu cnotach, to nie to jest najważniejsze, że jest ich siedem, ale to, że opisują człowieka w sposób pełny. O pierwszych trzech z nich: wierze, nadziei i miłości, już mówiliśmy. Powiedzieliśmy też, że są one nie tylko cnotami, ale samą żywą obecnością Bożą w nas i wokół nas, dlatego też nazywamy je cnotami teologalnymi albo boskimi. W wierze, nadziei i miłości spotykamy Chrystusa i to spotkanie nas przemienia. Chrystus nazwał tę przemianę "nowymi narodzinami" i "pełnią życia". Ojcowie Kościoła starali się opisać tę przemianę od strony moralnej, posługując się przy tym pojęciami stworzonymi przez starożytną filozofię i tak powstała doktryna czterech cnót kardynalnych. Wróćmy jednak do pojęć.

Tu bowiem cnoty kardynale wiele zawdzięczają Platonowi, Arystotelesowi i stoikom. Najpierw Patonowi (428-347), założycielowi słynnej ateńskiej Akademii (387), szkoły, która jak chyba żadna inna istniała przez dobrych 9 stuleci. Otóż zdaniem Platona dusza ludzka posiada trzy władze odpowiadające do pewnego stopnia fizycznej budowie człowieka. I tak nad procesami biologicznymi ludzkiego organizmu czuwa sfera wegetatywna duszy, nad uczuciami i emocjami -- sfera emotywna, a za myślenie odpowiada sfera rozumna. Ponieważ rozumna sfera duszy, jak wyobrażał sobie Platon, znajduje się najwyżej, to jest w głowie, dlatego też powinna ona panować nad pozostałymi sferami, to jest nad emocjami i nad procesami wegetatywnymi. Ale panować, nie znaczy tylko rządzić. Zdaniem Platona, każda z władz duszy powinna osiągnąć swoją własną doskonałość. Sfera rozumna, jak się domyślamy, powinna odznaczać się roztropnością, sfera wolitywna, czyli uczuciowa -- męstwem, a sfera wegetatywna -- umiarkowaniem. Słowem, każda tym, co się jej należy, każda winna być sprawiedliwa. Mówiąc jeszcze inaczej i już bardziej po arystotelesowsku: każda ze sfer winna się kierować zasadą "złotego środka". Między obżarstwem i postem sfera wegetatywna winna wybierać umiar -- skoro to właśnie ona, jak wierzyli starożytni, odpowiada za cnoty i wady brzucha oraz jego okolic. Wyżej jak wiadomo znajduje się serce, dominium sfery wolitywnej, i ta, jeśli chce być cnotliwa, także winna zawsze wybierać środek: między strachem i brawurą -- odwagę; między obojętnością i obłędem -- przyjaźń itd., itd. Wreszcie i rozum musi roztropnie szukać złotego środka: czegoś pośredniego między naiwnością a sceptycyzmem, między zarozumialstwem a ignorancją, itd., innymi słowy, prawdę powinien nazywać prawdą, fałsz -- fałszem, a dobro -- dobrem, bo tak nakazuje sprawiedliwość. Jak łatwo zauważyć, człowiek odznaczający się cnotami kardynalnymi przypomina szczęśliwe królestwo, które cieszy się nie tylko mądrym władcą, ale i ładem we wszystkich terytoriach. Kochać Boga całym sercem, duszą i umysłem, to odznaczać się umiarkowaniem, bo "tę miłość należy zachować czystą i nieskalaną, a to jest zadaniem umiarkowania"; kochać doskonale, to znaczy mężnie, bo "[ta miłość] nie może poddać się żadnym przeciwnościom", to być sprawiedliwym, bo tej miłości "nie wolno jej oddawać komuś innemu"; i wreszcie być roztropnym, bo miłość "musi wystrzegać się ułudy i kłamstwa".

Recepta na doskonałe miłowanie Boga wydaje się prosta, a mimo to prawdziwego miłowania Jego i ludzi ciągle musimy się uczyć.

 

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
IX. Miłość XI. Nieludzkie abstrakcje

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz