Duchowość |
JACEK WRÓBEL SAC
Na stronach Mateusza poświęconych duchowości chrześcijańskiej znalazłem niedawno artykuł Dariusza Kowalczyka SJ zatytułowany: Dlaczego św. Augustyn nigdy się nie spowiadał? Tytuł nieźle zapowiadający mającą nastąpić treść, ale i prowokujący do podjęcia polemiki z Autorem. Dlatego pozwoliłem sobie na napisanie poniższego tekstu z uwagi na odmienne zdanie, jakie na ten temat posiadam, jak również w trosce o rozwój nauki teologicznej, której najmocniejsze zręby kształtują się właśnie w czasie żywiołowych dyskusji i nigdy nie zakończonych polemik.
Dlaczego św. Augustyn nigdy się nie spowiadał, tego nie wiem. Wiem tylko, że jest święty i ta świadomość każe mi brać z niego wzór. Zastanawiam się jednak, czy najlepszym pomysłem jest branie wzoru właśnie z faktu, iż nasz Święty nie spowiadał się. Oczywiście – nie to jest sednem sprawy, ale jak zwykle w takich razach można ulec diabelskiej pokusie uwikłania się w szczegóły, a to może nas odciągnąć od właściwego tropu i sprowadzić na manowce. Jak się to wiąże z naszym tematem? Otóż rozważając kwestię sakramentu pokuty i pojednania łatwo ulec złudzeniu, że jest on tylko wyznaniem grzechów ciężkich i pokutą za nie. Tytułowy drenaż mózgów, regularnie stosowany, był skuteczny do tego stopnia, że dziś jeszcze nie potrafimy uwolnić naszych umysłów od „scholastycznych” przyzwyczajeń i gubimy się w szczegółach, zamiast spojrzeć na problem niejako „z lotu ptaka”, żeby móc w ten sposób ogarnąć całą jego bardziej, lub mniej złożoną strukturę. Uważam, że pomieszano dziś problem „grzeszności” i „bezgrzeszności” człowieka z tym, co moglibyśmy nazwać jego rozwojem wewnętrznym. Inaczej bowiem traktują spowiedź ludzie, którzy „przechodzą od grzechu śmiertelnego do grzechu śmiertelnego” 1, a inaczej ludzie, którzy „usilnie postępują w oczyszczaniu się ze swoich grzechów (...) i wznoszą się od dobrego do lepszego” 2, chyba, że założymy, że ci już spowiedzi nie potrzebują, bo nie grzeszą ciężko — tylko czy mamy do tego prawo? W tym miejscu należy postawić sobie pytanie: co to jest sakrament i czy jego potrzeba ustaje wraz z wewnętrznym przeorientowaniem życia chrześcijanina? Żeby na to pytanie odpowiedzieć, trzeba cofnąć się do klasycznej definicji sakramentu. Otóż najprostsza, szkolna definicja, którą znaleźć można niemal w każdym katechizmie mówi, że: sakrament, jest to znak widzialny, który z ustanowienia Chrystusa Pana daje nam łaskę Bożą. I to właśnie jest główną „funkcją” sakramentu w ogólności: bycie „nośnikiem” łaski Bożej. To, że łaska może w człowieku wzrastać, nie jest żadną nowością. Rozdział X Dekretu o usprawiedliwieniu ustanowionego na Soborze Trydenckim mówi: „...usprawiedliwieni, stawszy się »przyjaciółmi i domownikami Boga« (J 15; Ef 2, 19), »postępując w cnotach« (Ps 83, 8), »odnawiają się z dnia na dzień« (2 Kor 4, 16) (...), wzrastają oni w samej sprawiedliwości (...) i stają się coraz bardziej usprawiedliwieni. Jak napisano: »Kto jest sprawiedliwy, niech wzrasta w sprawiedliwości « (Ap 22, 11), i »Nie wstydź się aż do śmierci usprawiedliwiać się« (Syr 18, 22)” 3. Jaki to wszystko ma związek ze spowiedzią? Otóż taki, że jest ona przede wszystkim sakramentem, czyli środkiem do wzrostu łaski (podkr. moje). Dlaczego więc pozbawiać się go tylko z powodu braku grzechów ciężkich? Przecież jest siedem sakramentów, w tym cztery, które można powtórzyć. Tylko w logice ze zdania: „sprawiedliwi nie grzeszą ciężko” można wyciągnąć wniosek: „więc nie muszą się spowiadać”! Na szczęście Duch, to nie logika. Może chcą się spowiadać właśnie dla pomnożenia działającej w nich łaski Bożej? Czy mamy prawo ich od tego odwodzić?
Świat kręci się wokół różnych rzeczy. Nie zawsze jednak wokół tego, wokół czego potrzeba. Wszystko zaczyna się w Miejscu zwanym Kościołem, będącym prasakramentem, źródłem, z którego wypływają wszystkie inne sakramenty. Bóg nie jest zimną abstrakcją, On jest Bogiem z „krwi i kości”, Zmartwychwstałym, który każe Tomaszowi włożyć rękę do Jego boku. Być może Bóg jest bardziej „zmysłowy”, niż możemy sobie to wyobrazić. Jeżeli wierzymy w „jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”, to wierzymy również w sakramenty, a poprzez nie w obecność Chrystusa, która dla nas „ludzi w ciele” jest realna poprzez owe obrzędy sakramentalne dające życie 4. Skoro prawidłowy „obrót świata” musi dokonać się w stronę Chrystusa, z którym spotkamy się w innym wymiarze i skoro jest On z nami obecny tu i teraz, musi istnieć jakiś sposób, w jaki przychodziłby On do nas. Aby to zrozumieć potrzebny jest jakiś odpowiednik zmysłów przystosowujących nas do innego świata. To właśnie „zespół (podkr. moje, czyli wszystkie, a nie tylko niektóre, wybrane) sakramentów przedłuża obecność i przystosowuje do istnienia w innym wymiarze” 5. Być może dziś trzeba zwrócić uwagę na funkcję profetyczną i rolę przystosowawczą sakramentów. Jak pisze Jean Guitton „Każdy z nich daje nam, lub odnawia w nas jakiś dar, który ukryty w czasie historycznego istnienia, rozwinie się w nas dopiero po dniu ostatecznym, w urzeczywistnionym nareszcie życiu miłości” 6, a Paul Evdokimov wyraźnie potwierdza to mówiąc, iż właściwością sakramentów i sakramentaliów, które uczą, że wszystko jest przeznaczone do swego wypełnienia liturgicznego, jest „przedziurawienie” zamkniętego świata, przez wpuszczenie mocy pochodzących z innego wymiaru 7. Rozwój tego nowego wymiaru dokonuje się w czasie. Ten czas nie jest zwykłym czasem kosmicznym, jakkolwiek jest w nim zanurzony. Czas kosmiczny skazany jest na cykliczne powtarzanie się, zamknięcie się w sobie. W liturgii jednak czas ten otwiera się na czas święty, a wejście w niego zapoczątkowuje w nas rzeczywistość zbawienia. Czas kosmiczny, zamknięty w sobie, jest czasem błędnym, prowadzi donikąd, jest naznaczony piętnem grzechu. Zostaje on jednak unicestwiony właśnie we chrzcie i pokucie, dzięki czemu możemy uczestniczyć już tutaj na ziemi w Wieczności 8. Sakrament pokuty pomaga nam więc ukierunkowywać czas kosmiczny na Wieczność, pozwala przebijać zamykający się ciągle na nowo zaklęty krąg zdarzeń i odnajdywać w nim przestrzenie Wolności.
Ponieważ, jak zaznaczyliśmy, obroty świata dokonują się wokół Chrystusa i wszystko zmierza do wypełnienia w Nim, musi istnieć jakiś kres wszystkich wysiłków ludzkości, owo „objawienie się Synów Bożych”, na które całe stworzenie oczekuje „jęcząc i wzdychając w bólach rodzenia” (Rz 8, 22). Niektórzy jednak ludzie uczestniczą w sposób szczególny w tym rodzeniu. Mam tutaj na myśli wszystkich mistrzów życia duchowego, którzy im dalej postępowali w swoim „doświadczeniu mistycznym”, tym bardziej podkreślali potrzebę spowiedzi, jako sakramentu, w którym Bóg nie tyle „odpuści im grzechy”, ale może raczej zniesie nieznośną dystans między Sobą, a nimi. Wystarczy, że zacytuję tutaj klasyka „mistyki nieskończoności” św. Wincentego Pallottiego. „O Boże mój! Choć jestem nieczystością samą, pełnym wszelkiego brudu, choć winien jestem każdego grzechu, choć ciążą na mnie mnogie winy, nie ograniczone co do liczby i złości, to jednak uważam, że obraziłbym nieskończone Twe miłosierdzie, gdybym nie przyjął, że Ty poprzez nieprzebrane zasługi Jezusa Chrystusa (...) raczysz spoglądać na mnie, jak gdybym był bez grzechu w pełni Twej nieskalaności. O czystości, o czystości, (...) Ty mnie całego niweczysz i całkiem jesteś we mnie tak, żem przekształcony cały w Ciebie” 9. Do tego dodać trzeba, że spowiadał się on czasem nawet dwa razy dziennie. Niepotrzebna dewiacja, czy może nadprzyrodzony środek do tego, aby jakoś znieść wielką udrękę, jaką było poczucie małości w obliczu Boga? Można również wspomnieć tutaj Mistrza Eckharta, który przed przystąpieniem do Stołu Pańskiego zalecał spowiedź, „tylko ze względu na wielką korzyść, płynącą z sakramentu pokuty” 10. Poza tym należy zwrócić uwagę, że człowiek już odrodzony we chrzcie, a nawet ten, który przeszedł wewnętrzną metanoię jest ciągle w stanie „natury po grzechu”, a to sprawia, że nie jest on wolny od wszelkich „utrapień” tego stanu rzeczy. Świat w którym żyjemy ciągle jeszcze tkwi we władaniu Oskarżyciela i każdy z nas musi nieustannie, do końca swoich dni, uwalniać się z jego mocy przez walkę i pokutę. Owa pokuta jest koniecznością, ze względu na jej wielką rolę w łagodzeniu skutków chwilowych porażek, jakie zawsze są możliwe 11. Pokuta sakramentalna byłaby więc jakimś wyrazem tego wewnętrznego „nastawienia” człowieka, materialnym niejako wyrażeniem rzeczywistości duchowej. Te wszystkie przykłady w jakiś sposób ukazują miejsce sakramentu pokuty w pogłębianiu więzi między Bogiem a człowiekiem.
Nie wiem skąd się w nas wzięło przekonanie, że sama wiara i ufność w moc Boga wystarczy do zbawienia. Czy w historii naszego Kościoła nie było już takich, którzy w ten właśnie sposób myśleli? Proszę mi wybaczyć przywoływanie na pamięć Lutra, ale on to właśnie chciał ożywić w sposób radykalny i natychmiastowy (podkr. moje) duchowe życie człowieka, każąc mu zwrócić się tylko w stronę Ducha, pomijając zarazem stworzone środki naszego kontaktu z Bogiem 12. Nie wystarczy więc chyba tylko „baczyć na samego siebie”. Zresztą, nikt nie jest dobrym sędzią we własnej sprawie. Może więc warto owo „baczenie” trochę zobiektywizować – choćby w konfesjonale. A tak w ogóle, czyż wiara, to nie jest właśnie droga ciągłego nawracania się i wspinania wzwyż, by „dotykać” Boga w rycie, obrzędzie, naszymi zmysłami. Na tej drodze Kościół daje nam tak dobre środki, dlaczego więc z nich nie skorzystać?
Kolejna sprawa, to podcinanie gałęzi, na której siedzimy. Faktem jest, że nie jest „łatwo” popełnić grzech ciężki. Jednak skoro będziemy rozpowiadać wszem i wobec, że jeśli ich nie popełnia, to nie trzeba się spowiadać – bezpowrotnie stracimy ludzi, bo jak nie przyjdą do konfesjonału, to czy zechcą szukać księdza na plebanii, kiedy będą mieć jakiś problem?
Tak się składa, że Tradycja ma dla Kościoła duże znaczenie. I jeśli rozwija się w nim jakaś praktyka, czy to liturgiczna, czy też dogmatyczna, to może postarajmy się ją zachować, a jeśli jest zła — spróbujmy skorygować. Nie można ot tak rezygnować z 1500 — letniej lepszej, czy gorszej tradycji spowiedzi w imię zwrócenia uwagi na „moc Eucharystii w uzdrawianiu relacji pomiędzy ludźmi”, oraz twierdzić, że „akt pokuty we Mszy świętej oraz pełne w niej uczestnictwo, odnawiają człowieka w nie mniejszym stopniu niż to się dzieje podczas spowiedzi”. Owszem, tylko że nikt nigdy nie mówił, że tak nie jest i dlatego zanim się wyleje kąpiel, trzeba zobaczyć, czy przypadkiem nie ma w niej dziecka. Zatem, może warto, zamiast narzekać na to, że ludzie latają do konfesjonału dwa razy na miesiąc i ciągle spowiadają się z tych samych grzechów, zająć się raczej pokazaniem im drogi, na której ów „ideał bezgrzeszności” mogliby urzeczywistnić, nie pomijając, a wręcz uwypuklając niektóre elementy (wiara, nawrócenie, ufność w moc Boga; ale także spowiedź, inne sakramenty) w celu dopełnienia rozwoju prawdziwie ludzkiego. Boję się bowiem tego, że człowiek nie zaprawiony w walce duchowej, mógłby ustać w drodze, gdyby chciał zbyt długo radzić sobie o własnych tylko siłach, lub gdyby się poczuł nagle ogołocony z rzeczy potrzebnych do przeżycia. Owszem nie należy patrzeć na człowieka jak na akumulator, który co jakiś czas trzeba doładowywać, ale chyba każdy żywy organizm musi dla swego normalnego wzrostu mieć jakieś pożywienie. Skoro Kościół, to Ciało Chrystusa, popatrzmy na Niego, jak na organizm, który, aby wzrastać musi się czymś karmić. Niech tym pokarmem będzie „w całości” Słowo Chrystusa, spożywajmy więc Jego naukę taką jak nam podaje, a nie wybierajmy tylko „najlepsze kąski”, te „poślednie” natomiast zostawiając na brzegu talerza.
Jacek Wróbel
1 Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, Kraków 1994, s. 143.
2 Tamże.
3 Breviarium Fidei, Poznań 1997, s. 320.
4
Por. J. Guitton, Kościół współczesny, Warszawa 1965, s. 292.
5 Tamże.
6 Tamże.
7 Por. P. Evdokimov, Sztuka Ikony, Warszawa 1999, s. 103.
8 Por. Tamże, s. 115.
9 W. Pallotti, w: Wybór pism, Poznań 1987, ss. 138–139
10 Mistrz Eckhart, Traktay, Poznań 1987, ss. 54–55.
11 Por. L. Bouyer, Wprowadzenie do życia duchowego, Warszawa 1982, ss. 84–85.
12 Por. R. Laurentin, Nieznany Duch Święty, Kraków 1998, s. 241.
na początek strony © 1996–2000 Mateusz |