„Cztery katechezy”

 

Od działania Boga w historii człowieka do Pisma św.

 

 

Uczęszczanie na religię w wieku dziecięcym, a często i młodzieńczym, a potem mniej lub więcej regularne praktyki religijne wyrobiły w nas przekonanie, że księga Pisma św. zajmuje jakieś ważne miejsce w systemie naszej wiary. Przecież czytanie fragmentów tylko tej jednej Księgi wchodzi w stały repertuar obrzędów Mszy św.

Od ostatniego Soboru zaś obserwujemy, jak lektury biblijne zaczynają być czytane w czasie zawierania małżeństw, przy udzielaniu chrztu, przy namaszczeniu chorych, a nawet na pogrzebach. Pismo to musi mieć — tak przynajmniej wierzy Kościół — jakiś bliższy związek z Bogiem, skoro przydaje mu się określenie „święte”, a po jego odczytaniu w kościołach mówi się: „Oto słowo Boże”.

Tej wysokiej randze, którą w naszych mniemaniach posiada Biblia, odpowiada niepokój, który odczuwamy, gdy w jakichś publikacjach czy na jakichś prelekcjach atakuje się Pismo św. wykazując rozliczne błędy i sprzeczności w nim zawarte albo przytaczając rozmaite opisy, trudne do pogodzenia ze świętością tej Księgi.

Każda tego rodzaju deprecjacja Biblii przez wielu podświadomie odbierana jest jako atak na podstawy ich religijnego światopoglądu. W takim momencie zagrożenia rozglądamy się chciwie za jakąś literaturą broniącą Biblii (np. poczytna swego czasu książka Kellera „A jednak Pismo św. ma rację”) lub ośmieszającą zarzuty tych, którzy Biblię usiłowali ośmieszyć (np. popularne artykuły ks. Józefa Kudasiewicza polemizujące z Zenonem Kosidowskim).

Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że sama Biblia pozostaje dla przeciętnego katolika księgą zupełnie nieznaną. Te jej urywki, które są czytane w kościele, nie trzymają się zupełnie pamięci, często po powrocie do domu nie wie już, o czym były czytania biblijne. A jeżeli już czasami usiłuje w nie wniknąć, to okazują się one tak nieżyciowe i tak obce jego realnym problemom, że wydają się głosami zza grobu.

Z samodzielną i prywatna lekturą Pisma św. jest jeszcze gorzej. Niewielu ma ochotę zaglądać do niego systematycznie lub choćby sporadycznie. Kto się zaś o to pokusił, musiał stosunkowo szybko stwierdzić, że piętrzy się zbyt wiele przeszkód, aby akurat ta pozycja mogła się stać ulubioną lekturą.

Nawet Nowy Testament, ta przystępniejsza część Biblii, zawiera tyle niezrozumiałych rzeczy, zwłaszcza w listach św. Pawła i innych apostołów, a już o Starym Testamencie lepiej wcale nie mówmy. Tuzinami występują tam opisy krwawych bitew i rzezi, okropnych aktów odwetu, albo całymi stronicami ciągną się listy nazwisk i genealogie lub przepisy prawne normujące życie liturgiczne i porządek świąteczny Izraela.

Te pierwsze wywołują zgorszenie i zbijają czytelnika z tropu. Te drugie — dla nas nieużyteczne i nudne — wymagają zbyt wiele cierpliwości, żeby się przez nie przedrzeć. W rezultacie Biblia, o ile w ogóle znajduje się w naszych domach, leży przykryta grubym kurzem zapomnienia i niezrozumienia.

Ta sytuacja nie wydaje się nam jednak normalna. Gdzieś w głębi tli się żal, że tak jest, i przeświadczenie, że powinno być inaczej.

Jeśli znana jest komuś literatura wczesnochrześcijańska, a nawet jeszcze średniowieczna, to z pewnością nie uszedł uwadze fakt, że autorzy tamtych pism, a także ich czytelnicy, znali o wiele lepiej Biblię, rozumieli ją jakoś egzystencjalnie, a co najważniejsze — chętnie czytali. Odnosi się wrażenie, że posiadali oni do niej jakiś klucz, który pozwalał im z łatwością odkrywać w niej jakby własną biografię.

Tego klucza z całą pewnością my dziś nie mamy. Pragnęlibyśmy go jednak mieć, aby Pismo św. także i nam dawało to, co dawało pierwszym chrześcijanom, i stało się dla nas — jak sobie tego życzy Sobór Watykański II — stołem suto zastawionym, który sycić będzie nasz głód i karmić nasze życie duchowe.

Celem tego rozdziału nie jest danie do ręki czytelnikowi tego zagubionego klucza. Do tego bowiem potrzebne jest coś więcej niż przeczytanie kilkunastu stron na temat Pisma św. Skromnym naszym zamiarem jest zorientować, skąd się wzięła Biblia w religii chrześcijańskiej, skąd płynie jej pozycja i wysoka ranga w całokształcie naszej wiary, jakie są potrzebne warunki, by stała się ona i dla nas także księgą żywą.

Pismo św. dzieli się na Stary i Nowy Testament. Bez wchodzenia na razie w inne subtelne różnice, z grubsza i w sposób nawet dla najmniej obeznanego z Biblią czytelnika zrozumiały, można powiedzieć, że zasadą tego podziału jest Jezus Chrystus: Stary Testament powstał chronologicznie przed jego narodzeniem, Nowy Testament — po tym fakcie. Ponadto osoba Jezusa, Jego dzieło i jego znaczenie jest wyraźną treścią Nowego Testamentu.

Obydwie główne części Pisma św. łączy natomiast fakt, że są one produktem religii jednego konkretnego narodu, istniejącego do dzisiaj, mianowicie Izraela. Nie da się absolutnie zrozumieć tej księgi, jeśli nie uwzględni się historii tego ludu i jego jedynej w swoim rodzaju wiary religijnej.

Izrael posiada swoje dzieje, jak każdy inny naród na ziemi. Rzecz jednak charakterystyczna: jego dziejom towarzyszy uporczywa i w miarę upływu wieków wzrastająca świadomość i przekonanie synów tego ludu, że w tę historię ingeruje Bóg i że On nią kieruje ku jakiemuś sobie wiadomemu celowi.

Skąd się ta wiara wzięła? Niewątpliwie ułatwiały ją fakty tejże historii. Izraelici bowiem słusznie mogli się nazwać, przynajmniej do pewnego czasu, „pokoleniem w czepku urodzonym”. Jeśli patrzy się wstecz na te dzieje — dla kogoś żyjącego np. w czasach Dawida i Salomona, tj. na przełomie XI i X wieku przed Chrystusem — to muszą się one jawić jako jeden łańcuch nieprawdopodobnych cudowności.

Oto bowiem w delcie Nilu żyje przez dwa lub trzy stulecia pewien szczep semicki, który w swoich wspomnieniach rodowych zachował pamięć o tym, że jego przodkowie wywodzący się z dorzecza Tygrysu i Eufratu w swych wędrówkach przeszli przez Kanaan (dzisiejszą Palestynę), by wreszcie zmuszeni głodem szukać schronienia dla swoich klanów rodzinnych i dla swoich trzód w urodzajnym Egipcie.

Tu z biegiem czasu, gdy się liczebnie rozrośli, dostali się w tryby niemiłosiernie ich wyzyskującej machiny państwowej imperium egipskiego przeżywającego za faraonów XIX dynastii (Ramzes I, Set I, Ramzes II i Merenptah) jeden z najlepszych okresów swojej potęgi.

I ci ludzie, stanowiący jedno z kół napędowych ekonomii Egiptu, bezbronni, wycieńczeni biologicznie i psychicznie ciężką pracą, wydostali się z tej niewoli i to w okolicznościach, które dostarczyły obfitego materiału do napisania epopei narodowej, ocalałej w dzisiejszej Księdze Wyjścia, która jest drugą w zbiorze ksiąg Starego Testamentu.

Najważniejszą z tych okoliczności był pościg armii egipskiej i jej zatonięcie w wodach jednej z odnóg Morza Czerwonego, którą krótko przedtem udało się szczęśliwie przejść semickim uciekinierom prawdopodobnie wskutek pomyślnego wiatru, który zepchnął wody z tego miejsca. Dalsza historia jest niemniej niezwykła. Wieloletnia wędrówka przez niegościnną pustynię synajską zakończyła się niebywałym powodzeniem: klany izraelskie, cywilizacyjnie niżej stojące od zamieszkałej w Kanaanie ludności, wdarły się pod wodzą Jozuego w tę urodzajną ziemię, powoli się w niej zainstalowały, zdobywając nawet wiele jej obronnych miast, jak o tym świadczą wykopaliska w Hazor czy Betel (ślady zniszczenia w warstwie archeologicznej z przełomu XIII w., czyli z czasów biblijnej kampanii Jozuego).

Egzystencja Izraela w Kanaanie przez pierwsze 150 lat upływała pod znakiem ciągłego zagrożenia. Niedostatecznie między sobą zorganizowane klany izraelskie były przedmiotem częstych napaści ze strony okolicznych ludów: Aramejczyków, Madianitów, Ammonitów, Filistyńczyków. Czasem niebezpieczeństwo wychodziło od miejscowej ludności kananejskiej, która przez długi jeszcze czas trzymała się oddzielnie w wielu enklawach położonych wewnątrz świeżo zdobytych terytoriów izraelskich. Koło fortuny w tych wojnach i utarczkach obracało się ostatecznie zawsze na korzyść Izraela, mimo że niektórzy jego przeciwnicy dysponowali zdecydowanie liczniejszym i lepiej uzbrojonym wojskiem.

Zupełnie zaś zaskakujący jest finał tych rozgrywek. Mimo szykan i trudności ze strony swoich tradycyjnych wrogów, Izraelici w drugiej połowie XI w. zdołali zorganizować się w monarchię, a już drugi ich król, Dawid, uczynił z Izraela wielkie mocarstwo sprawujące bezpośrednią lub pośrednią władzę zwierzchnią nad terytoriami ciągnącymi się nieomal od Nilu aż po Eufrat.

Ta zawrotna kariera polityczna Izraela: od niewoli w Egipcie po wielkomocarstwowość Dawida i Salomona, utwierdzała specyficzną dla Izraela wiarę, że w jego dzieje ingeruje Bóg po to, by mu przynieść zbawienie. Wydarzenia potwierdzały tę wiarę, nie one jednak ją zrodziły. Na pytanie skąd się ona wzięła, istnieje tylko ta odpowiedz, którą daje sam Izrael.

Zanim to wszystko się wydarzyło, Bóg objawił się wybranym przez siebie ludziom, członkom tego narodu. To Bóg w specjalny sposób czuwał nad nim. Nachylał się nad jego losem. Zamierzył jego historią pokierować ku przyszłości pełnej szczęścia i pokoju. Innymi słowy, wydarzenia historii Izraela, zanim zaistniały, stanowiły przedmiot obietnicy.

Izrael pamiętał nawet dobrze, przez kogo te obietnice w tym pierwszym, wczesnym okresie jego dziejów, zostały mu przekazane. Oto bezpłodny Abraham i inni patriarchowie jeszcze przed niewolą egipską otrzymali od Boga zapewnienie, że ziemia Kanaan, do której przywędrowali z Mezopotamii, stanie się kiedyś dziedzictwem ich potomków. Później wielkim powiernikiem Boga był Mojżesz (XIII w.), który otrzymał obietnicę, że Bóg wywiedzie swój lud z Egiptu i wprowadzi go do Palestyny, a jednocześnie został wybrany na tego, przez którego ta obietnica się zrealizuje. Również początki monarchii mają swojego interpretatora ze strony Boga — Samuela.

Lektura ksiąg Biblii, w których Izrael opowiada o swoich najstarszych dziejach, każe zwrócić uwagę na jeszcze jeden element konieczny do zrozumienia genezy wiary tego narodu. Obok obietnicy, którą ze strony Boga przynosi ludowi jego wysłannik, zawsze pojawia się jakiś znak uwierzytelniający Boże pochodzenie zarówno misji wysłannika, jak i treści obietnicy. Tym znakiem jest zazwyczaj jakiś cud lub inne niezwykłe i rzadko dziejące się wydarzenie. Taki znak wprawdzie nie zmusza człowieka do wiary, wystarcza jednak, by uwierzyć bez narażania się na śmieszność lub zarzut łatwowierności.

Opisane wyżej trzy czynniki — wydarzenia, obietnice, znaki — zrodziły i ukształtowały ową specyficzną, różną od wszystkich innych religię izraelską. Religię, którą lepiej by było nazwać po prostu wiarą.

Używając określenia „wiara” nie tyle mamy na myśli przekonanie, że istnieje nad światem jakaś wyższa, transcendentna Istota — w tym sensie bowiem wszystkie religie są wiarą — ile raczej wewnętrzną postawą człowieka, która rezygnuje z inicjatywy budowania sobie życia i kierowania własną historią, powierzając tę inicjatywę z całym zaufaniem Bogu, skoro On objawił człowiekowi, że sam myśli o jego szczęściu i chce go prowadzić ku pomyślnej przyszłości. Tak pojęta wiara jest zawierzeniem, oparciem swego życia na Bogu.

Przebicie się ku tak głębokiej relacji z Bogiem było w Izraelu możliwe dzięki temu, że uwierzenie w obietnicę wymaga od człowieka wyjścia z siebie, ze swoich dotychczasowych zabezpieczeń, zrezygnowania ze swojego planu życia i odważenia się na skok w nieznane, pójście tylko za słowem Boga.

Towarzyszący obietnicy znak ułatwia wprawdzie człowiekowi taką decyzję, nie odbiera jej jednak charakteru ryzyka. To oczyszcza religijność człowieka z cech egoizmu, tak typowych dla wszystkich odmian religijności. Wiara—zawierzenie nie mogłaby jednak długo istnieć w człowieku, gdyby nie doświadczał tego, że obietnice rzeczywiście się realizują. Tej realizacji Izrael przez trzy pierwsze wieki swojego istnienia w potężnej dawce doświadczył, jak to widzieliśmy wyżej. Jego wiara w ten sposób sprawdzała się, a sprawdzając się utwierdzała i kształtowała na trwałe świadomość religijną całego narodu.

Religijną wiarę Izraela można by też nazwać historyczną. Nie ma w niej bowiem mitów, tak charakterystycznych dla wszystkich innych religii wyznawanych przez ludy otaczające Izraela. Mity te opowiadały o historiach bogów, rozgrywających się w tzw. czasie pierwotnym, który wyprzedził nasz czas historyczny. Pożywką zaś dla tych mitów i materiałem, wokół którego się krystalizowały, były cyklicznie się powtarzające zjawiska przyrody, takie jak wschód i zachód Słońca, fazy Księżyca, umieranie przyrody jesienią i jej nowe zmartwychwstanie wiosną, narodziny i śmierć człowieka itp. Bogowie zaś tamtych religii byli niczym innym, jak personifikacją tych sił i zjawisk przyrody. Historia ze swoimi niepowtarzalnymi wydarzeniami nie leżała w zainteresowaniu religii pogańskich.

Zupełnie inaczej było w wierze Izraela: małe i drugorzędne znaczenie symbolów religijnych wziętych z przyrody, cała natomiast uwaga była zwrócona ku historii. W sercu izraelskich wierzeń stoi nie jakiś mit o życiu bogów, ale realne, niepowtarzalne wydarzenie historyczne: wyjście z Egiptu, przemarsz przez pustynię i wejście do Ziemi Obiecanej.

Ponieważ obietnica, ten istotny czynnik wiary Izraela, dotyczyła przyszłych wydarzeń historycznych, historia stała się więc najważniejszym i uprzywilejowanym miejscem, w którym człowiek może poznać Boga, wejść z Nim w doświadczalny kontakt i z Nim dialogować. Stopniowe spełnianie się obietnic w faktach życia narodowego i indywidualnego, stało się po prostu — wespół z samym słowem obietnicy — źródłem objawienia i doświadczenia Boga żywego.

W zasadzie każdy członek narodu wybranego — o ile tylko jego religijność kształtowała się według opisanego wyżej schematu — mógłby odpowiedzieć na pytanie o to, skąd zna Boga, w ten oto sposób: „On obiecał nam rzeczy po ludzku niemożliwe i rzeczywiście je spełnił. W tym Jego działaniu Go poznałem”.

Gdy chodzi o koncepcję Boga w tak pojętej religii, to nie zdziwi nas teraz jej monoteizm. Nie stał on się, oczywiście, od razu dogmatem samo przez się zrozumiałym. Politeizm był w tamtych czasach jedyną znaną, wszędzie uznawaną formą religii. Przodkowie Izraela też byli politeistami. Przez długie wieki straszliwą, nie zawsze zwycięsko pokonywaną, pokusą dla Izraela była atrakcyjność wierzeń i rytów religii politeistycznych. A jednak monoteizm ugruntował się w Izraelu definitywnie i z wielką mocą już w VI w. przed Chrystusem. Bóg, który ustawicznie zapowiadał Izraelowi szczęśliwą przyszłość, a potem ją realizował, zaskarbił sobie najpierw wyłączną cześć (henoteizm), potem także wiarę, że tylko On jeden istnieje, skoro żaden inny bóg okolicznych religii nie potrafił przepowiedzieć przyszłości i kierować suwerennie historią.

Dalszą cechą wiary izraelskiej było uwrażliwienie na słowo Boże. Obietnica dociera bowiem do uszu człowieka w oprawie ludzkiego słowa, które wypowiadał ten, kto zdoła się wylegitymować jako wysłannik Boży.

Stąd Izraelici byli tak bardzo wyczuleni na obecność proroka Bożego pośród siebie i na jego słowo, tak przyzwyczajeni do tego, że czuli się nieswojo, a nawet w najwyższym stopniu zaniepokojeni, gdy przez dłuższy czas nie było nikogo, kto by im interpretował historię i swoim słowem wytyczał dalszy jej bieg. Już w tym punkcie staje się dla nas zrozumiałym, że tego rodzaju duchowość jest z natury swojej otwarta na przyjęcie słowa pisanego i darzenie go takim samym szacunkiem, jak słowo mówione.

W religii Izraela słowo pisane pojawiło się bardzo szybko, prędko też zaczęło się krystalizować w zalążek tego, co później będzie się nazywało Pismem św. Jak łatwo się domyśleć, jest ono jednocześnie i wytworem przedstawionego wyżej życia wiary, i jego odzwierciedleniem. W nim przebija się — jak w lustrze — to doświadczenie Boga, które było udziałem owego wyjątkowego pod względem religijnym narodu.

Ten punkt jest w naszych rozważaniach bardzo istotny. Pozwoli nam bowiem zrozumieć, dlaczego Biblia jest taka, jaka jest. A także dlatego jest ona dziś dla nas często księgą martwą, o czym później powiemy. Na razie wróćmy do naszych wywodów.

Nie dziwi nas teraz, dlaczego w Piśmie św. jest tyle historii ze wszystkimi jej — nieraz okrutnymi — realiami. Tu bowiem — w życiu takim, jakie jest — Izrael odkrył obecność i działanie Boga. Autorzy tych pism jednak nie zamierzali w nim pisać historii jako takiej. Ich interesowało właśnie owo działanie w niej Boga — to, co ono dla narodu znaczy, co z niego wynika. Ich celem jest pokazanie wymiaru nadprzyrodzonego historii. Ta perspektywa zniekształca czasem faktograficzną stronę wydarzeń. Tym mocniej zaś uwypukla ich wewnętrzną, religijną treść. „Zniekształcenie” to wynika z jednego jeszcze powodu. Z tego mianowicie, że starożytni autorzy ksiąg Biblii ubierają fakty w szatę gatunków literackich, dziś już nie używanych, które „prawdę” danego wydarzenia mierzą innym metrem niż my dzisiaj.

Najstarsze dzieje Izraela od Abrahama poprzez wyjście z Egiptu, okres pustyni aż do dojścia do Ziemi Obiecanej, znalazły aż cztery razy swoje odbicie w literaturze biblijnej Izraela. W wieku X, potem w VIII, jeszcze raz w VII, ale tym razem tylko okres pustyni, a wreszcie w VI w. dokonano próby refleksji nad tamtymi wydarzeniami, by znaleźć w nich światło na nabrzmiałą problemami współczesność pisarza i jego czytelników.

Te cztery wersje historii początków Izraela nie zachowały się każda niezależnie od siebie do naszych czasów. W wieku V ktoś połączył je w jedną całość znajdującą się dziś w pierwszych pięciu księgach Starego Testamentu (Księgi Rodzaju, Wyjścia, Kapłańska, LiczbPowtórzonego Prawa), zwanych razem po grecku Pentateuchem.

Fakt, że złożyły się nań aż cztery oddzielne dzieła historyczne dotyczące tego samego czasu, świadczy, jak ważny był dla Izraela ten pierwszy okres jego dziejów. Wydarzenia, które wówczas miały miejsce, ukonstytuowały Izraela jako jeden naród, nadały mu specyficzną fizjonomię religijną, legły u podstaw jego poznania Boga.

Naród poznał mianowicie w tych faktach Boga miłosiernego, cierpliwego, bogatego w łaskę i wierność, przebaczającego niegodziwość i grzech (por. Wj 34,6–7). Poznał Boga, który nie jest obojętny na cierpienia ludzkości wywołane jej grzechem, ale który ingeruje właśnie po to, by im położyć kres. W tym celu wybrał sobie Abrahama, aby w nim i jego potomstwie błogosławieństwo osiągnęły wszystkie ludy ziemi (por. Rdz 12,3; 22,18). Całe dalsze życie potomstwa Abrahama będzie pogłębianiem i rozwijaniem tej wielkiej obietnicy.

Pentateuch opisuje wydarzenia zbawcze tej rangi, co dla nas chrześcijan Męka, Śmierć i Zmartwychwstanie Chrystusa, a sam zbiór tych pięciu ksiąg odpowiada znaczeniem naszym czterem Ewangeliom.

Okres królestwa Dawida, który zakończył ów początkowy, konstytutywny dla Izraela i jego wiary okres jego dziejów, był czasem, w którym zostały napisane pierwsze większe utwory, wchodzące w skład dzisiejszej Biblii. Przedtem istniały tylko bardzo nieliczne, objętościowo bardzo małe, luźne jej fragmenty. Poczynając jednak od czasów królów Dawida i Salomona —czasów największej świetności narodu wybranego — Pismo św. Starego Testamentu zaczęło powiększać się z wieku na wiek. Tak jak poprzednio, tak i teraz odzwierciedla ono doświadczenie wiary dokonujące się w nowych wypadkach dziejowych, które składają się na dalszą historię Izraela.

Nie jest to już historia pomyślna, jaką była do tej pory. Splendor i jedność królestwa Dawida i Salomona (wiek XI i X) jeszcze prędzej się rozpadły niż powstały. Izrael przez prawie dwa następne wieki (930–721) żył rozbity na dwa państwa, politycznie coraz słabsze, terytorialnie coraz bardziej okrojone, często między sobą skłócone, jeszcze częściej napadane z zewnątrz.

Największe zagrożeniem stanowiło nowe potężne mocarstwo — Asyria, która w 721 r. z północnego państwa Izraela uczyniła swoją prowincję, przesiedlając jej żydowską ludność do Azji Mniejszej. Półtora wieku później, w roku 586, ten sam los spotkał ze strony świeżo powstałego imperium babilońskiego południowe państwo Budy. Zaczął się dramatyczny, ale ważny okres wygnania w Babilonii.

Sytuacja wewnętrzna najpierw w obydwu państwach izraelskich, a potem w ocalałym z pogromu asyryjskiego południowym państwie judzkim, nie była dobra. W narodzie zaczęły wyłaniać się dwie warstwy społeczne: bogaczy i ubogich. Ci pierwsi bogacili się coraz bardziej, ci drudzy zaś staczali się w coraz większą biedę i zależność od bogaczy.

Zdrową tkankę życia społecznego niszczyła chciwość pieniądza, bezwzględność w powiększaniu majątku, bezlitosne traktowanie ubogich, zabieranie w niewolę osobistą za niespłacone długi i rozmaite inne formy wyzysku, którym sprzedajne sądy nie były w stanie położyć tamy.

Ten sam dekadentyzm cechował w tym okresie religię Izraela. Monoteizm utrzymywał się w świadomości i w religijnych przeżyciach narodu z wielkim trudem. Dawne mity kananejskie oraz kult lokalnych bóstw wyznawanych przez okoliczne ludy, od wieku VIII zaś także religia asyryjska, stały się dla Izraela wielką pokusą. Ustawicznie wracał on do politeizmu, tej formy religii w tamtych czasach o wiele bardziej oczywistej i „normalnej” (ze względu na brak wymagań moralnych), albo mieszał swoją specyficzną, narodową, monoteistyczną religię z obcymi wierzeniami, uprawiając swoisty synkretyzm religijny.

W tej sytuacji spodziewać by się należało, że wiara Izraela, której cechy wyżej opisaliśmy, przestanie po prostu istnieć, stając się znowu religijnością taką, jaką posiadały wszystkie inne ościenne narody. Tak się jednak nie stało. Wprost przeciwnie! Jeśli nie w całym narodzie, to przynajmniej w jakiejś jego reszcie, wiara ta się przechowywała, pogłębiała, a nawet rozwijała w zupełnie nieoczekiwanych kierunkach.

Motorem tego rozwoju była, podobnie jak w poprzednim okresie, sama historia oraz ciągłe istnienie w Izraelu ludzi posłanych przez Boga, interpretujących swoim słowem sens nowych wydarzeń dziejowych.

Są to prorocy! W IX wieku należą do nich wielkie postacie Eliasza i Elizeusza, w VIII wieku Ozeasza, Amosa, Izajasza i Micheasza w VII i VI wieku Sofoniasza, Jeremiasza i Ezechiela, by ograniczyć się tylko do najważniejszych i najsłynniejszych imion.

Ich najistotniejszą misją było pokazywanie obecności i działania Boga w historii narodu, odsłanianie oczom ludzi związku między faktami a ich życiem moralnym i religijnym, oraz wiążące się z tym nawoływanie do nawrócenia, wreszcie przepowiadanie, w jakim kierunku pójdzie bliższa i dalsza przyszłość narodu. Spełnianie się ich proroctw (wyrażone np. w zasadzie sformułowanej w Księdze Amosa: „Bóg nie czyni niczego, czego by przedtem nie objawił sługom swoim prorokom” Am 3,7) oraz inne znaki (cuda), których dokonywanie, potwierdzało wiarygodność, a także Boże pochodzenie ich słowa i misji.

Skutek działalności proroków był olbrzymi. Po pierwsze, utrzymanie się monoteizmu jako podstawowego dogmatu wiary Izraela, a nawet jego oczyszczenie i głębsze wkorzenienie się w świadomość ludu. Po drugie, zrozumienie, że pogarszające się położenie narodu jest skutkiem grzechu, panoszącego się coraz mocniej w dziedzinie religijnej i społecznej.

To nowe światło objawienia, które dotyczyło grzechu, jego uniwersalności, jego mocy nad człowiekiem, było czymś niezmiernie ważnym. Wiara Izraela wchodzi dzięki temu w nowy wymiar. Oto rodzi się przekonanie, że zbawienie Boże, którego lud doświadczył w swojej przeszłości w wydarzeniach wyjścia z Egiptu, zdobycia Ziemi Obiecanej i świetności monarchii Dawida i Salomona, nie może się ograniczyć jedynie do płaszczyzny zewnętrznej: do zewnętrznych zwycięstw, pomyślności doczesnej, wolności od tyranii wroga narodowego. Jest coś w człowieku jakiś tajemniczy dynamizm wewnętrzny, trzymający go w niewoli egoizmu, pchający go do stawiania siebie ponad innych, każący mu szukać ponad wszystko swojego zabezpieczenia, swojej wygody, swojego życia. To właśnie ta wewnętrzna siła, rozpętana wskutek odejścia człowieka od Boga, rodzi niesprawiedliwe struktury społeczne, uniemożliwia normalne życie narodom, sprawia, że jedne napadają na drugie.

Jeżeli Bóg pragnie naprawdę zbawić Izraela i przez niego całą ludzkość, musi to Jego zbawienie dotyczyć obok sfery zewnętrznej także owej wewnętrznej mocy trzymającej w niewoli serce człowieka, zwanej grzechem.

Naród wybrany zaczynał sobie uświadamiać to wszystko, zaczynał widzieć swoje głębokie uwikłanie w grzech i niemożność wyjścia zeń o własnych siłach. Zaczynał pragnąć tego zbawienia, a także łączyć wszystkie swoje związane z tym nadzieje z postacią Mesjasza.

Jest to figura specjalnego wysłańca Bożego, skupiającego w sobie cechy i funkcje wszystkich wybitnych postaci dotychczasowej historii Izraela, takich jak Mojżesz, Jozue, Dawid, posiadających dla niej decydujące znaczenie. Mesjasz ich wszystkich przewyższy, zbawi Izraela i ludzkość pod każdym względem i definitywnie.

Obydwa te nowe komponenty treściowe wiary Izraela osiągnęły swoją największą głębię w wieku VI w czasie tzw. niewoli babilońskiej. W świetle słów proroka Jeremiasza, Ezechiela i innych anonimowych działających na wygnaniu proroków, naród zobaczył nowe wymiary destruktywnej siły grzechu. To on pozbawił go świątyni, niepodległości, a nawet własnej ziemi. Potrzeba Mesjasza i jego wybawienia nas „od naszych przewrotnych dróg” (Iz 53,6; 63,17) jest odtąd bezdyskusyjna.

To właśnie ta historia i to doświadczenie wiary doprowadziły do powstania nowych ksiąg Starego Testamentu. Są to przede wszystkim księgi prorocze, takie jak Izajasza, Jeremiasza, Ezechiela, Amosa, Ozeasza, Micheasza, Sofoniasza i innych proroków, zwanych mniejszymi.

Odzwierciedlają się w nich mniej lub bardziej długie sekwencje faktów historycznych współczesnych danemu prorokowi, ale przedstawione tak, jakby widziane były oczami Boga, jakby prześwietlone i dlatego przejrzyste, odsłaniające człowiekowi swój głębszy sens i kierunek, stające się dla niego egzystencjalną katechezą Boga. Pisma proroków wypełnione są ostrą krytyką niesprawiedliwych struktur społecznych oraz formalizmu i bezduszności w praktykach religijnych. Są ostrym sprzeciwem wobec próby powrotu do politeizmu lub niebezpiecznego synkretyzmu usiłującego pogodzić wiarę w Boga Izraela z wiarą i kultem obcych bogów. Wychodząc od takich faktów, księgi prorocze uświadamiały Izraelowi jego grzech, wzywały go do nawrócenia oraz stawiały mu przed oczyma postać przyszłego wybawiciela — Mesjasza.

Spisane słowo proroków jest kontynuacją i wzmocnieniem ich słowa mówionego. Znamienne jednak, że słowo to, choć odnoszące się często do jakiejś jednorazowej sytuacji historycznej, było przez Izraela zachowane od zapomnienia, przekazywane następnym pokoleniom, czytane przez nie, a nawet rozszerzane. Zwyczaj ich rozszerzenia lub reinterpretowania prowadził do tego, że prawie każda księga Starego Testamentu powstawała powoli; do jakiegoś pierwotnego jej rdzenia następne pokolenia dopisywały nowe partie.

Księga Izajasza krystalizowała się np. przez niemal 600 lat. Świadczy to o tym, że Naród Wybrany uważał słowa powstającej w jego łonie Biblii za słowa żywe, mogące pomóc mu zrozumieć głębiej wydarzenia nowe i zobaczyć w nich obecność i działanie Boga. Tu chwytamy jakby na żywo pewien wspaniały rys duchowości biblijnej, typowej również dla pierwszych chrześcijan: językiem przemawiającego do nich Boga była historia, w niej więc prowadzili dialog z Bogiem; Pismo św. natomiast, ciągle przez nich czytane, pomagało im zobaczyć w wydarzeniach to, co Bóg chciał im przez nie powiedzieć.

Gdy rozpoczęła się niewola babilońska, zostały napisane dzisiejsze księgi: Jozuego, Sędziów, 12 Samuela, 12 Królewska. Był to niegdyś jeden, zwarty utwór biblijny opisujący, na podstawie wielu wcześniej istniejących dokumentów pisanych lub ustnych podań, całą historię Izraela od zdobycia Ziemi Obiecanej aż do wygnania do Babilonii. Celem tego pisma było osądzić tę historię w świetle prawa, jakie Izrael otrzymał od Boga przy zawieraniu przymierza z Nim, i wykazać, że jest ona jednym łańcuchem sprzeniewierzeń i grzechów. Kara niewoli jest tylko ich logicznym i aż nadto sprawiedliwym uwieńczeniem. Dla nas są to księgi historyczne. Izrael, kierując się bez wątpienia lepszym wyczuciem niż my, umieścił je też w dziale ksiąg proroczych.

Czasy od powrotu z niewoli babilońskiej aż do przyjścia Jezusa Chrystusa (od V do I w.) tylko w niewielkiej mierze znalazły echo w powstających w tym okresie nowych księgach biblijnych. Są to na ogół czasy spokojne i nieciekawe. Izrael żył wówczas w zależności politycznej od Persji, później Egiptu, potem państwa Seleueydów, wreszcie Rzymu.

Dla wiary Izraela czasy te miały o tyle ważne funkcje, że uczyły go, iż religia i naród nie są jednym i tym samym. Izrael potrafi istnieć jako lud zachowujący swoją specyficzną fizjonomię oraz strzegący swoich wartości duchowych, także bez wsparcia struktur państwowych.

Jednym z bardziej wstrząsających wydarzeń tamtego okresu było prześladowanie machabejskie (167–164 r. pne). Było to pierwsze w dziejach Izraela prześladowanie za wiarę. Teraz dopiero dojrzała do objawienia wielka, dziś dla nas oczywista prawda religijna: istnieje życie pozagrobowe — dla dobrych szczęśliwe w niebie, dla złych tragiczne w piekle. Jego istotą jest wiekuiste złączenie z Bogiem lub wiekuiste odłączenie od Niego.

Jeżeli wierność i miłość do Boga mogą posunąć się aż do tego, że człowiek wydaje dla Niego swoje życie na okrutną śmierć, natomiast złość i przewrotność innych prowadzi do gwałtów i mordów za przekonania religijne, to Bóg, którego miłość i sprawiedliwość wykazała cała dotychczasowa historia Izraela, nie może gotować tego samego losu po śmierci dla dobrych i złych.

Jest znamienne, że to wielkie światło objawienia zajaśniało Izraelowi znowu w historii i dzięki niej. Biblijnym zaś odzwierciedleniem tego wielkiego doświadczenia i odkrycia wiary jest Księga Daniela, Księgi Machabejskie oraz Księga Mądrości.

Inne księgi biblijne powstające w tym okresie pragnęły utwierdzić Izraela w świadomości, że jako lud specjalnie przez Boga wybrany spośród innych narodów, może zawsze liczyć na zbawcze interwencje Boga w swojej historii. Posługują się one w tym celu bądź ponownym opisywaniem dawnych dziejów (Księga Kronik), bądź przedstawianiem niektórych wydarzeń dalszej jego historii (Księgi EzdraszaNehemiasza), bądź inscenizacją rozmaitych dramatycznych sytuacji historycznych, w rzeczywistości nie zaistniałych, ilustrujących jednak trafnie podstawowy dogmat Izraela o jego wybraniu i o specjalnym kierowaniu przez Boga jego dziejami (Księgi EsteryJudyty).

W pierwszej fazie tego ostatniego okresu historii Izraela powstały także ostatnie księgi prorocze (Joela, Aggeusza, Zachariasza, Malachiasza) oraz dokonała się finalizacja zbioru prywatnych i publicznych modlitw używanych w liturgii Ludu Wybranego (Księga Psalmów).

Ostatnim wreszcie elementem Pisma św. Starego Testamentu, który wszedł do zbioru ksiąg biblijnych prawie w całości dopiero w tym ostatnim okresie dziejów Izraela, są tzw. księgi mądrościowe. Są one produktem refleksji i wysiłku zmierzającego do spojrzenia przez pryzmat wiary Izraela na najrozmaitsze problemy egzystencjalne człowieka oraz na niektóre świeckie także dziedziny życia ludzkiego. Znajdujemy w nich także zaczątki spekulacji teologicznej i filozoficznej usiłującej rozpracować niektóre dane dotychczasowego objawienia Bożego.

Na zakończenie naszych refleksji dotyczących Biblii Starego Testamentu należy zatem stwierdzić, że jest ona odzwierciedleniem zbawienia, które w postaci najrozmaitszych interwencji Bożych w swoją historię przeżywał Izrael. To zbawienie polegało w pierwszym okresie na wielkich czynach Bożych dających narodowi własną identyczność, wolność, potęgę polityczną i materialny dobrobyt. Później te zewnętrzne rzeczy zeszły z pierwszego planu, gdyż wskutek dalszego objawienia Bożego dotyczącego grzechu stało się oczywistym, że zbawienie musi mieć swój wymiar wewnętrzny i że będzie ono polegało na wybawieniu człowieka od jego wewnętrznej śmierci spowodowanej odejściem od Boga. Izrael jest świadom, że ostatecznym celem, do którego zmierza jego historia, jest jakiś nowy czyn zbawczy Boga, przez który dokonane będzie to wewnętrzne wyzwolenie.

W tym miejscu należy zwrócić uwagę na jedną ważną rzecz, którą trzeba mieć przed oczami czytając Stary Testament. Naród Wybrany nie wiedział, kiedy i jak to zbawienie będzie dokonane. Te dwa pytania narzucają się jednak spontanicznie i domagają się jakiejś odpowiedzi. I Stary Testament istotnie odzwierciedla cały szereg odpowiedzi, które w Izraelu były dawane. Na pytanie „kiedy?” odpowiadano sobie po wygnaniu tak: „Tylko Bóg zna dokładny czas, nastąpi to jednak niewątpliwie niebawem”. Od V wieku oczekiwanie bliskiego zbawienia stało się jedną z ważnych komponent doświadczenia wiary w Izraelu, wprowadzając w nią nutę dobrze robiącego człowiekowi napięcia i radosnego czuwania. Każde pokolenie w Izraelu brało serio pod uwagę to, że za jego życia może nastąpić moment nadejścia definitywnego zbawienia.

Gorzej było z odpowiedzią na pytanie, jak to zbawienie będzie wyglądało, w jakim kształcie zewnętrznym się ono ukaże. Tu występuje ogromna wieloznaczność. Najczęściej wiąże się je z osobą Mesjasza. Kim On jednak będzie? Prorokiem nauczającym i czyniącym cuda? Kapłanem? Wystąpi w blasku królewskim mając w ręku władzę polityczną, niczym drugi Dawid, czy też pozbawiony będzie tych zewnętrznych atrybutów? Okoliczności, w jakich nastąpi zbawienie, przedstawiane są najczęściej w szacie zapożyczonej z przeszłości, z tego, co w niej już miało miejsce. Wierzy się, np. że przyszłe wyzwolenie będzie ponownym wyjściem z Egiptu, pokonaniem przeszkód pustyni, jeszcze jednym przejściem przez wody morza, zdobyciem na nowo Ziemi Obiecanej itd., a wszystko to w stopniu o wiele większym i w wymiarze o wiele głębszym. Czasem w tych wydarzeniach bierze udział Mesjasz, czasem jego postać jest nieobecna.

Ta wielokierunkowość cechująca nadzieję Izraela, odbija się oczywiście w Biblii Starego Testamentu. W czasach bliskich Chrystusowi zrodziła ona w narodzie wybranym cały gąszcz sprzecznych interpretacji i przeciwstawnych oczekiwań. Jedni spodziewali się wielkich wydarzeń politycznych, krwawych bitew i wspaniałych zwycięstw. Inni czekali na jakiś bezkrwawy „cud” uwalniający Izraela z niewoli rzymskiej. Dla jednych Mesjasz był władcą politycznym, dla drugich — bardzo zresztą nielicznych — władcą o wymiarach czysto duchowych.

Tu rodzi się pytanie, czy istnieje jakiś klucz do uporządkowania tej wieloznaczności. Odpowiedzieć należy, że tylko zbawienie już spełnione może być światłem, które rozproszy mgłę, która pod tym względem owija Stary Testament.

Tak przynajmniej patrzyli na tę sprawę pierwsi chrześcijanie. Dla nich kluczem do Starego Testamentu był Chrystus i to, jak zapowiadane zbawienie w Nim się dokonało. Dopiero w świetle zaistniałych faktów oczywistym się stało, co w Starym Testamencie należy rozumieć dosłownie, a co jest tylko figurą, która należy przetransponować na płaszczyznę duchową.

Chrześcijanie w pierwszych dziesięcioleciach swego istnienia nie mieli jeszcze własnej Biblii, dziś nazywanej Nowym Testamentem. Nie odczuwali też bynajmniej jej braku. Zupełnie wystarczał im Stary Testament. W wydarzeniach zbawczych tam opisanych dostrzegali zarys tego zbawienia, którego dla nich dokonał Chrystus, prorocze zaś jego zapowiedzi pozwalały im lepiej zrozumieć wszystkie jego wymiary.

Stary Testament, prześwietlony blaskiem Chrystusa i doświadczenia Chrystusowego zbawienia, był dla pierwszych chrześcijan cudowną księgą, zupełnie przejrzystą, jakby katechizmem ich wiary. Biblia Nowego Testamentu nie powstała po to, by wyrugować lub zastąpić Stary Testament. Kościół pierwotny rozumiał ją jako jego wypełnienie i uwieńczenie. Mechanizmy jej powstawania były te same co w wypadku Pisma św. Starego Testamentu. Najpierw były znowu wydarzenia zbawcze — właśnie te, do których zmierzała cała historia Izraela i które ona zapowiadała. W ich centrum stoi osoba Jezusa Chrystusa, Jego śmierć na krzyżu i zmartwychwstanie.

W krzyżu Jezusa najwymowniej uwidocznił się fakt, że cała ludzkość żyje w zaślepieniu i grzechu. Ludzie stworzeni na obraz i podobieństwo Boże do tego stopnia je zatarli, że nie rozpoznali Boga, gdy przyszedł zamieszkać wśród nich. Nie tylko nie rozpoznali, ale wyrzucili precz od siebie, ukrzyżowali i zabili. W ten sposób krzyż sądzi świat i przekonuje go o jego grzechu. Jednocześnie dokonuje się dzięki niemu to, co zapowiadała krew składanych w starym testamencie ofiar — odpuszczenie grzechów. W krzyżu bowiem uwidoczniła się do najdalszych granic posunięta miłość Boża. Chrystus przyjął na siebie niesprawiedliwe potraktowanie ze strony zaślepionej i grzesznej ludzkości, nie odpłacił jej złem za zło, przemocą za przemoc, ale odpowiedział miłością, która usprawiedliwia postępowanie zbrodniarza: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). Ta miłość odpuszcza grzech.

Po męce i śmierci krzyżowej nastąpiło zmartwychwstanie. Bóg wskrzeszając do nowego życia umarłe człowieczeństwo Chrystusa, obwieścił ludom w tym fakcie darowanie ich grzechów. Nie jest to jednak akt tylko jurydyczny. Odpuszczenie grzechów w nas daje nam nową naturę, będącą udziałem w naturze Boga. Dzięki niej człowiek może się odrodzić do życia zupełnie nowego, w którym nie musi już ulegać grzechowi, lecz w którym może kochać bez granic nawet swojego wroga. Przyczyną sprawcza tych wszystkich zmian w człowieku jest uwielbiony Chrystus, który w swoim zmartwychwstaniu otrzymał od Boga władzę nad każdym człowiekiem i nad wszystkimi jego problemami, zwłaszcza nad tym najtragiczniejszym, jakim jest jego uwikłanie się w grzech.

Pierwszym wydarzeniem, w którym coś takiego w ludzkości zaistniało, było Zesłanie Ducha Świętego w żydowskie święto Pięćdziesiątnicy. Jezus Chrystus tego samego Ducha Świętego, którego otrzymał w swoim zmartwychwstaniu i który dał Mu władzę zbawienia każdego człowieka, zesłał na apostołów i inne osoby zgromadzone w wieczerniku. Dopiero w tym momencie, sami wewnętrznie odmienieni, związani ze sobą węzłem nowej miłości, stali się pierwszym zalążkiem Kościoła.

Jednocześnie ma miejsce następny ważny fakt w łańcuchu nowotestamentalnych wydarzeń zbawczych. Zaczyna się ewangelizacja świata. Jest to jedyny przez Boga zamierzony sposób, przez który śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa mogą dojść do świadomości człowieka, a przyjęte przez niego z wiarą — wprowadzić go w sferę zbawiającego działania Jezusa zmartwychwstałego.

W dniu Zielonych Świąt, 50 dni po żydowskim święcie Paschy, apostoł Piotr głosił po raz pierwszy zdumionemu tłumowi, który zgromadził się pod wieczernikiem, dobrą wiadomość o tym, co się stało: że ludzie zabili Syna Bożego, Jezusa z Nazaretu, ale Bóg nie mści się za ten grzech, przebacza go i w zmartwychwstałym Chrystusie otwiera dla nich dostęp do nowego życia.

Wielu uwierzyło w tę Ewangelię, przypieczętowując ją sakramentem chrztu i stając się w ten sposób pierwszą wspólnotą Kościoła. Z jej łona prędko wychodzili ludzie świadomi swego obowiązku misyjnego i zanosili tę samą Dobrą Nowinę, która ich zbawiła, gdzie indziej: do innych miast Judei, do Samarii, do Damaszku, do Antiochii nad Orontesem...

Wszędzie owoc głoszenia Ewangelii był ten sam: powstanie wspólnot kościelnych. We wspólnocie zrodzonej w Antiochii dojrzewało powołanie misyjne Pawła z Tarsu, który miał zanieść chrześcijaństwo do Azji Mniejszej i Europy. Tak oto dochodzi do narodzin Kościoła powszechnego, czyli katolickiego („katolicki” znaczy „powszechny”), który jest rodziną wspólnot chrześcijańskich, połączonych ze sobą węzłem miłości, którą rozlewa w sercach wiernych Duch Święty.

To jest ostatnie z ogniw w łańcuchu wydarzeń zbawczych Nowego Testamentu, które istnieje po dziś dzień. Na nim się to zbawienie nie kończy: Kościół czeka jeszcze na chwalebny powrót swojego zmartwychwstałego Pana i na inaugurację definitywnej już teraz fazy Królestwa Bożego „w nowym niebie i w nowej ziemi” (2P 3,13). Ta faza należy jednak do przyszłości.

Niezmiernie dla nas ważną rzeczą jest zatrzymać się przez chwilę na tym ogniwie, które nazwaliśmy powstaniem Kościoła powszechnego. Jest to pierwszy wiek po Chrystusie. W tym bowiem czasie powstaje Pismo Święte Nowego Testamentu. Także i ono, podobnie jak Biblia Starego Testamentu, jest odbiciem wydarzeń zbawczych przeżywanych przez pierwszych chrześcijan i zbawiających ich. To doświadczenie było ogromnie bogate. Słowo Ewangelii przyjęte przez nich z wiarą, czyniło z ich życia „drogę” podobną do tej, którą niegdyś przebył Abraham i lud Izraela z Egiptu do Ziemi Obiecanej, tylko że odbywającą się na płaszczyźnie nie zewnętrznej i narodowej, ale wewnętrznej i duchowej.

Na tej „drodze” odbywało się coraz mocniejsze wchodzenie Jezusa Chrystusa zmartwychwstałego w ich życie. Zmieniało się ono wskutek tego coraz bardziej. Egzystencja ludzka powoli znajdowała znowu swoje oparcie w Bogu, czerpiąc z Niego pokój, poczucie bezpieczeństwa i szczęścia. To uwalniało pierwszych chrześcijan od idolatrii pieniądza, pracy, własnego prestiżu, pozwalało innymi oczyma spojrzeć na krzyż i cierpienie obecne w życiu każdego człowieka i akceptować je. To wszystko z kolei uczyło ich nie bać się ryzyka i przekreślania własnego życia i szczęścia dla miłości drugiego człowieka. Nowe życie, które dawał im Jezus Chrystus, zwycięstwo nad śmiercią grzechu, które On w nich odnosił, umożliwiało im miłość bezinteresowną, obejmującą nawet wroga. Ta miłość tworzyła z nich wspólnotę miłości — jedność doskonałą, która burzyła istniejące wśród nich bariery wieku, płci, majątku, wykształcenia, rasy i narodowości. Wszyscy byli „jednym w Chrystusie” (Gal 3,28).

Cztery były rzeczy, które prowadziły pierwszych chrześcijan do tego stylu życia i ich w nim utrzymywały: modlitwa, Eucharystia, życie wspólne i karmienie się pouczaniem apostołów, które było niczym innym, jak permanentną katechezą biblijną (por. Dz 2,42). To były cztery kanały, przez które pierwsi chrześcijanie doświadczali działania Boga żywego.

Na szczególną uwagę zasługuje to ostatnie — instrukcje katechetyczne apostołów. To niewątpliwie w ramach tego pouczenia sięgano do słów Jezusa, do Jego cudów i znaków będących spełnieniem się obietnic Starego Testamentu. Opowiadano je sobie i przypominano, ale zawsze tak, by służyły one potrzebom duszpasterskim wspólnot, by rzucały światło na ich problemy liturgiczne, działalność misyjną itp.

To ostatnie spostrzeżenie tłumaczy nam genezę najważniejszej części Pisma św. Nowego Testamentu — czterech Ewangelii.

Ich dzisiejsza forma posiada za sobą krótką, ale bardzo złożoną prehistorię. Jej pierwsza faza polegała na ustnym przekazie faktów z życia Chrystusa. Tym, co w historii Jezusa od samego początku najbardziej przykuwało uwagę apostołów i ich pierwszych chrześcijańskich słuchaczy, była Jego męka, śmierć i zmartwychwstanie. To były bowiem, jak powiedzieliśmy wyżej, centralne wydarzenia zbawcze Nowego Testamentu. Ich podstawowe znaczenie dla wiary chrześcijańskiej oraz to, że były one wskutek tego najważniejszym i najczęstszym przedmiotem przepowiadania apostolskiego (por. 1Kor 15,3–7), sprawiły, że bardzo wcześnie pojawił się w Kościele pierwotnym jednolity, stereotypowy, wszędzie ten sam sposób opowiadania o tych wydarzeniach. Tym tłumaczy się fakt, że nie tylko trzy pierwsze Ewangelie, tak skądinąd podobne do siebie, ale i ostatnia, czwarta Ewangelia (wg św. Jana), zupełnie odmienna od pozostałych w przedstawianiu nauki i cudów Jezusa, w opisie męki i śmierci Pańskiej są w zasadniczych punktach ze sobą zbieżne.

Zainteresowanie innymi faktami z życia Jezusa Chrystusa, zwłaszcza z Jego publicznej działalności, pojawiło się nieco później. Zostało ono wywołane doświadczeniem mocy zbawczej Jezusa Zmartwychwstałego.

Po zesłaniu Ducha Świętego apostołowie i inni pierwotni głosiciele Dobrej Nowiny, stwierdzali na każdym kroku, że Jezus jest rzeczywiście żywy w swoim Kościele, że towarzyszy ich przepowiadaniu, że zmienia ludzi, uwalnia ich od pęt szatana, przywraca wzrok i słuch duchowy itd.

W świetle tych wydarzeń zaczęli oni powoli odkrywać głębszy sens i głębszą myśl ukrytą w rozmaitych faktach i cudach dokonanych przez Jezusa w czasie Jego ziemskiego życia, a także w wielu przez Niego głoszonych naukach. Uzdrowienia ślepych, głuchych, niemych, paralityków, trędowatych itd. oraz rozliczne inne cuda zaczęły być rozumiane także jako zapowiedzi i ilustracje tego, co obecnie Jezus Zmartwychwstały dokonuje w sercu człowieka, odradzając go zupełnie do nowego życia.

Te fakty z życia Jezusa i te jego słowa, które miały znaczenie dla życia pierwszych wspólnot chrześcijańskich, mogły być wykorzystane w przepowiadaniu Ewangelii poganom lub żydom, nadawały się do powolnego wprowadzania w dojrzałe chrześcijaństwo nowo ochrzczonych, rzucały jakieś światło i pomagały w rozwiązaniu problemów liturgicznych, katechizacyjnych itp. — zostały ocalone od zapomnienia i stały się przedmiotem pierwotnej ustnej katechezy apostolskiej.

Z powyższego od razu należy wyciągnąć ważny wniosek dotyczący treści zawartych w naszych dzisiejszych Ewangeliach: wydarzenia z życia Jezusa nie są w nich spisane po kronikarsku, widziane są bowiem przez pryzmat i przez filtr życia pierwszych wspólnot, odzwierciedlając także to życie z całym bogactwem jego form i problemów. Z całą pewnością również i w tej szerszej materii musiały się w umyśle pierwszych głosicieli Ewangelii rychło wytworzyć pewne schematy dotyczące wyboru faktów, które opowiadano, oraz sposobu ich przekazywania.

Drugą fazą w prehistorii naszych Ewangelii są pierwsze próby spisywania owej ustnej pierwotnie tradycji. O istnieniu takich prób wyraźnie wspomina prolog Ewangelii Łukasza (Łk 1,1). Nie zachowały się one, rzecz jasna, do naszych czasów w swojej pierwotnej formie. Uczeni bibliści usiłują je w rozmaity sposób wyłuskać z tekstu trzech pierwszych Ewangelii. Wielość jednak ich opinii oraz ich niezgodność co do objętości i charakteru tych zapisów nakazuje daleko posuniętą ostrożność w przyjmowaniu tych rekonstrukcji. O jednym z takich pism, które wyprzedziły spisanie dzisiejszych Ewangelii, mówi nawet starożytna tradycja chrześcijańska. Jest to praewangelia Mateusza spisana w języku aramejskim. (O wiarygodności tej tradycji nie ma powodów wątpić).

Cokolwiek chciałby jednak ktoś sądzić na temat liczby i treści tych pierwszych spisanych fragmentów, pewne jest tylko ich istnienie oraz fakt, że to właśnie one stanowiły źródła, na podstawie których zostały opracowane późniejsze, dziś nam znane Ewangelie. Trzy pierwsze powstały w latach 65–80 po Chrystusie, najpierw Ewangelia Marka, potem Mateusza, wreszcie Łukasza. Nazywa się je synoptycznymi. Nazwa ta pochodzi stąd, że są one tak do siebie podobne, że gdyby je zestawić w trzech kolumnach obok siebie, można by je objąć „jednym spojrzeniem” (po grecku: synopsis).

Wyjaśnienie ich zdumiewających podobieństw, a jednocześnie mniejszych lub większych — często bardzo charakterystycznych — różnic stanowi prawdziwą zagadkę dla uczonych i jest przedmiotem bardzo obfitej literatury fachowej. Nie możemy jej tu, niestety, zreferować, nawet w najbardziej ogólnych zarysach. Wystarczy powiedzieć, że trzy Ewangelie synoptyczne częściowo wykorzystują te same źródła, krążące jednak w rozmaitych wariantach, częściowo opierają się na własnych. Nie jest również wykluczone, że później napisane Ewangelie korzystały z tych, które zostały wcześniej zredagowane.

Mimo podobieństwa i wielkości wspólnego materiału każda z Ewangelii synoptycznych posiada swój zdecydowany profil teologiczny. Ewangelia Mateusza opowiada dzieje Jezusa w ten sposób, by były one stopniowym objawieniem Królestwa Bożego, które nadeszło w Jego Osobie. Marek natomiast pragnie w historii ziemskiej Jezusa pokazać powolne odsłanianie tajemnicy Mesjasza, który Boży plan zbawienia względem ludzkości spełni nie na drodze oczekiwanego tryumfu, ale jako cierpiący sługa Boga przez hańbę męki i śmierci krzyżowej. Ewangelista Łukasz stara się wreszcie przedstawić Jezusa jako zbawcę wszystkich ludzi, miłosiernego i pełnego przebaczenia dla grzeszników, wlewającego w ich serca radość i pokój.

W dużej mierze niezależnie od Ewangelii synoptycznych dojrzewała ta tradycja pierwotnego Kościoła dotycząca życia Jezusa, która o wiele później na przełomie I i II wieku po Chrystusie znalazła swój dojrzały literacki wyraz w czwartej Ewangelii.

Starożytność chrześcijańska, a także znaczna część współczesnej biblistyki, wiąże powstanie, rozwój, a także spisanie tej tradycji z osobą Jana Apostoła. Istotnie, tak głęboką odmienność od obrazu Jezusa ewangelii synoptycznych można wytłumaczyć jedynie tym, że za tą tradycją stoi jakaś bardzo autorytatywna postać pierwotnego chrześcijaństwa, gwarantująca jej prawdziwość i ortodoksję. Święty Jan, jeden z 12 apostołów, doskonale się do tej roli nadaje.

Czwarta Ewangelia odzwierciedla o wiele bardziej posuniętą refleksję — oczywiście pod natchnieniem Ducha Świętego — nad czynami i słowami Jezusa. O wiele bardziej wyraziście akcentuje ona Bóstwo Jezusa oraz Jego Wcielenie, mękę zaś Chrystusa ukazuje jako największe objawienie się miłości Bożej.

Celowo poświęciliśmy więcej miejsca Ewangeliom, gdyż są one najbardziej znane i najbardziej czytane. Obok nich istnieje w Nowym Testamencie księga zatytułowana Dzieje Apostolskie, napisana prawdopodobnie w latach osiemdziesiątych I wieku przez tego samego Łukasza, który napisał trzecią Ewangelię synoptyczną. Istotnie, Dzieje Apostolskie prezentują się jako jej kontynuacja. Są one księgą początków Kościoła.

Utrwalił się w nich obraz zwycięskiego pochodu Ewangelii od Jerozolimy aż po Rzym w pierwszych 30 latach istnienia Kościoła oraz obraz niewiarygodnych skutków jej przepowiadania. Ewangelizacja rodziła wszędzie wspólnoty uczniów Jezusa, których w Antiochii nazwano chrześcijanami. Księga Dziejów daje nam bardziej bezpośredni niż Ewangelie wgląd w ich świeże i gorliwością apostolską tchnące życie.

Listy św. Pawła są najwcześniej powstałymi księgami Pisma św. Nowego Testamentu, zostały bowiem napisane w latach 51–64 lub 51–67, zależnie od tego, jaką kto przyjmuje datę śmierci św. Pawła. Jest ich czternaście. Od św. Pawła nie pochodzi jednak na pewno zaliczany do nich przez wcześniejszą tradycję List do Hebrajczyków. Charakter tych pism jest okazyjny. Znaczy to, że ich napisanie wywołane było potrzebą chwili. Apostoł Paweł albo odpowiada w nich na pytania stawiane mu przez założone przez siebie wspólnoty albo reaguje na zasłyszane problemy, albo zastępczo katechizuje nimi grono adresatów nie mogąc osobiście do nich przybyć.

W listach Pawłowych odzwierciedlają się bardziej wewnętrzne wymiary życia chrześcijan — ich nowa relacja do Boga, etyka będąca praktykowaniem Kazania na Górze, trudności w określeniu własnej identyczności i odrębności wobec judaizmu i pogaństwa, oczekiwanie bliskiego powrotu Chrystusa itd.

Osobną kategorię pism Nowego Testamentu stanowią listy katolickie lub — jak to się dzisiaj coraz częściej mówi — listy kościelne. Oprócz pierwszego listu św. Piotra apostoła, wszystkie inne powstały bardzo późno, bo w latach dziewięćdziesiątych I wieku lub nawet na początku II wieku po Chrystusie. Dochodzi więc w nich do głosu drugie i trzecie pokolenie chrześcijan. Z listów tych widać, że jest ono zatroskane o wierność wierze otrzymanej od apostołów oraz zaniepokojone rodzącymi się w łonie Kościoła prądami gnostycznymi połączonymi z różnymi błędami moralnymi wcześniej nie do pomyślenia.

Wreszcie Apokalipsa, jedyna prorocka księga Nowego Testamentu, powstała pod koniec I wieku, jest odbiciem chrześcijańskiej wizji historii, próbą zrozumienia sensu zaczynających się prześladowań Kościoła, wyrazem wiary, że historia jest w ręku Boga, który nią suwerennie kieruje ku jej spełnieniu się w powtórnym przyjściu Chrystusa.

Kościół wierzy, że Pismo św., które posiada, jest napisane pod natchnieniem Bożym. Znaczy to, że posiada ono podwójnego autora. Jak każda inna książka, ma Biblia swoich ludzkich autorów, którzy przy jej pisaniu posługiwali się swoją inteligencją, swoim mniejszym lub większym talentem pisarskim, przyjętymi w tamtej epoce technikami kompozycyjnymi, modnymi wówczas gatunkami literackimi.

Cała ta jednak w pełni ludzka, w niczym nie pomniejszona działalność literacka, była w wypadku Pisma św. narzędziem w ręku Boga, który posługiwał się nią po to, by słowo człowieka uczynić w tej księdze słowem swoim. Konsekwencją tego faktu jest prawdomówność Biblii. Należy ją jednak dobrze rozumieć.

Piśmie św. są błędy przyrodnicze, geograficzne, historyczne, filozoficzne, a nawet teologiczne. Możliwość tych ostatnich wynika z progresywnego charakteru objawienia biblijnego. Jeżeli np., jak to zresztą wyżej zasygnalizowaliśmy, dopiero w II wieku przed Chrystusem zostało objawione istnienie nieba i piekła, to wszystkie dotychczasowe wypowiedzi Pisma św. na temat jednakowego przebywania wszystkich, dobrych i złych, w szeolu, krainie cieni, należy uważać za błędne. Jest to więc błąd wynikający stąd, że objawienie Boże nie od razu korygowało mylne zapatrywania człowieka.

Biblia mówi prawdę w tym sensie, że je bezbłędnie odzwierciedla doświadczenie wiary i życie z Bogiem Jego Ludu, a także ten typ doświadczenia wiary, który się w niej odbił, jest właściwy, poprawny, zgodny z Bożym planem zbawienia. Dzięki natchnieniu możemy być pewni, że ten schemat życia wiarą, nadzieją i miłością, o którym mówi Biblia, odpowiada myśli Bożej. Przez swoje wejście w historię ludzkości Bogu chodziło o wzbudzenie w człowieku właśnie takiego życia, jakie tam jest opisane. Dlatego Kościół święty traktuje Pismo św. jako normę swojej wiary i swojego postępowania, jako lustro, w którym musi się ustawicznie przeglądać, by zobaczyć, czy nie zeszedł z właściwej drogi.

Nie wiem, czy Pismo św. stanie się po przeczytaniu tych stronic dla kogoś przystępniejsze i bardziej zrozumiałe. Czytelnik może jednak zacznie dostrzegać, co jest właściwym kluczem do zrozumienia tej Księgi. Jeżeli Pismo św. zrodziło się z doświadczenia wiary Izraela i Kościoła, i ono w nim się odbija, to Biblia otworzy się znowu temu, kto ma podobne doświadczenie, w kim życie religijne rozwija się według wzorca tam przedstawionego. Wtedy tylko lektura tej Księgi będzie wywoływała żywy rezonans i tę pasję, która rodzi w człowieku znalezienie kogoś lub czegoś, co otwiera przed nim perspektywę wypełnienia swego życia tym, co prawdziwe i istotne.

Co jednak robić, gdy tego doświadczenia w nas nie ma? (A nasza nieporadność i niechęć do czytania Biblii może być właśnie sygnałem czegoś takiego.) Gdyby to zjawisko braku owej przesłanki niezbędnej do właściwego czytania Biblii miało być w naszej współczesności powszechne, wypływałby stąd obowiązek dla Kościoła stworzenia takiego duszpasterstwa, dzięki któremu wierni mogliby „przestrajać się” na biblijne doświadczenie wiary, my zaś powinniśmy takiego duszpasterstwa szukać i jego się domagać. Mamy bowiem do tego pełne prawo. Tymczasem jednak na pewno nie będzie bez owocu „uczenie się” tego doświadczenia przez pokorne i wytrwałe czytanie Biblii na własną rękę. Cóż bowiem jak nie ona może nas do tego prowadzić?

 

 

 

na początek strony
© 1996–2000 Mateusz