Czytelnia

DARIUSZ KOWALCZYK SJ

Komputerowi krzyżowcy?

Z doświadczeń internetowego rekolekcjonisty

 

Internet rewolucjonizuje nasz sposób życia. Pomiędzy rozentuzjazmowanymi optymistami a widzącymi internetowe zagrożenia pesymistami toczy się dyskusja na temat możliwości, jakie niesie ze sobą ten nowy sposób komunikacji. Jedną z perspektyw tej dyskusji jest życie i misja Kościoła. Zapewne zbyt wcześnie jest jeszcze na budowanie teologiczno-internetowych teorii, ale warto dzielić się swoim doświadczeniem komputerowej ewangelizacji i katechizacji. Poniższy tekst jest właśnie takim dzieleniem się. Nie ma w nim dopracowanych przemyśleń ani jednoznacznych postulatów. Jest natomiast – oparte na konkretnych przeżyciach – przekonanie, że Bóg chce spotykać się z człowiekiem również za pośrednictwem elektronicznych środków komunikacji.

„Mateusz”: pierwsze rekolekcje internetowe

Pewnego dnia przyszedł do mnie współbrat-jezuita z propozycją, aby poprowadzić wielkopostne rekolekcje w internecie, a konkretnie na serwerze Mateusz. Idea internetowych rekolekcji nie była jednak dla mnie przekonująca. Wydawało mi się, że będzie to jedynie kilka rozważań więcej w i tak już nieznośnym szumie informacyjnym. Nic nie zastąpi bezpośredniego duszpasterstwa, osobistego świadectwa, spotkania twarzą w twarz z drugim człowiekiem – przekonywałem siebie, próbując uciec od złożonej mi propozycji. Po co silić się na „nowoczesność”? Czy tylko po to, aby pobożnymi rozważaniami próbować równoważyć rozwijającą się szalenie szybko internetową produkcję pornograficzną?

Pomimo wątpliwości przyjąłem propozycję. W ten sposób doszło w 1997 roku do pierwszych chyba w Polsce (a raczej w języku polskim, skoro sieć elektroniczna nie zna granic) wielkopostnych rekolekcji w internecie. Jednym z owoców tych rekolekcji jest nawet książeczka „Poszukując Boga w komputerze” 1. We wstępie do niej twórcy serwera „Mateusz”, Krzysztof Jurek i Andrzej Rozkrut, napisali: Kilka cech charakterystycznych dla internetu jest szczególnie ważnych dla takiego wydarzenia jak rekolekcje: przede wszystkim anonimowość oglądającego, pokonanie wszelkich barier geograficznych, a także natychmiastowa, bezpośrednia możliwość reakcji, odpowiedzi na przesłanie, które do nas dociera, i to zarówno bezpośrednio do prowadzącego rekolekcje, jak i publicznie – do wszystkich uczestników-oglądaczy. Wpisy z „gorącymi wypowiedziami” pojawiały się o różnych porach dnia i nocy oraz w różne dni tygodnia pomiędzy kolejnymi rozważaniami; pochodziły też z różnych miejsc na kuli ziemskiej. Prowadzący na bieżąco mógł czytać wszystkie wypowiedzi, sam przebywając w Rzymie. Zaskakiwała bezpośredniość wypowiadających się, zwłaszcza w ostatnim tygodniu po Wielkanocy, kiedy to po prostu zaczęły się pojawiać wyznania wiary podpisane imieniem i nazwiskiem 2.

Rzeczywiście, szczere i zaangażowane wypowiedzi internautów przekonały mnie o sensowności całego przedsięwzięcia. Już pierwszy rekolekcyjny głos internauty pokazał mi, że warto było podjąć wyzwanie. Ktoś bowiem napisał: jest to niesamowite, że w szalonym gąszczu internetu można znaleźć oazę wyciszenia i spokoju. Nawet nie wiesz, jak się cieszę. A tak swoją drogą, to trochę głupio urządzać sobie w Popielec ucztę duchową.

Internet nie okazał się aż tak bardzo anonimowym środkiem przekazu, jak mi się to wcześniej wydawało. Większość osób podawała swoje internetowe adresy, można więc było wejść z nimi w kontakt. Dostępne dla wszystkich „okno” „Mateusza”, jak również możliwość wysłania listu bezpośrednio do któregoś z internautów sprawiały, że wytworzyła się jakaś osobowa (a nie tylko wirtualna) więź pomiędzy uczestnikami rekolekcji. Jak nie poczuć się razem, kiedy w internecie czyta się takie oto słowa: .Pragnę zbawienia, by na zawsze doświadczać tego, czego nawet sobie nie wyobrażam – życia z Bogiem. Cieszę się, że spotkamy się w niebie, Drogi Użytkowniku Internetu!

Z drugiej strony, nie jest bez znaczenia, że internet zapewnia swoistą „intymność” wypowiedzi. Stwarza zatem możliwość, a zarazem zachęca i prowokuje do bardzo szczerych, osobistych zwierzeń i refleksji, które przecież nie przychodzą nam tak łatwo. Niektórzy dokonują swoistej „spowiedzi” przez internet: opowiadają o swoich cierpieniach i grzechach. Komputer wykorzystany do przeprowadzenia rekolekcji łączy zatem pewne elementy głoszenia konferencji, spotkania wspólnotowego, a także rozmowy z ojcem duchownym. Nie znaczy to oczywiście, że internet mógłby zastąpić tradycyjne formy duszpasterstwa. Nie chodzi tu zresztą o zastępowanie, ani nawet o konkurencję czy też współzawodnictwo pomiędzy starymi a nowymi sposobami mówienia o sprawach wiary, ale o głoszenie Ewangelii wszędzie, gdzie jest to możliwe.

Rekolekcje na „Mateuszu” pokazały mi, że internet może stanowić płaszczyznę konfrontacji pomiędzy wiarą a obojętnością lub nawet agresywną niewiarą. Co prawda, konfrontacja ta nie zawsze – niestety – odbiega od potocznych standardów dyskusji o Kościele, w której wszystko kręci się wokół pieniędzy i seksu. Jedną z internetowych konferencji zakończyłem pytaniem: „Czym jest zło (Zło)? Czym jest zło w Tobie i wokół Ciebie? Nazwij je!” W odpowiedzi przyszedł taki oto list: Złem jest między innymi Kościół. Jest to bowiem strona (po łacinie „partia”), której celem jest pod pozorem wiary w Jezusa czerpanie partykularnych interesów. Innym znowu razem, po rozważaniu, w którym między innymi zachęcałem: „Rozejrzyj się wokół! Popatrz, ile wspaniałych rzeczy dzieje się w Kościele.”, ktoś napisał: Chrześcijaństwo i Kościół to taka sama sekta jak Jehowi, tyle że bardziej rozpropagowana. Wykorzystujecie naiwność i niewiedzę wielu osób, czerpiąc z tego całkiem niezłe profity. To tyle, co mam wam do powiedzenia, gdyż w całej tej waszej paplaninie o Bogu zapominacie, co to jest właściwie życie. I nie spodziewam się, by mój wpis zobaczył ktoś więcej, znając wasze podejście do innego patrzenia niż wasze. Po tym wpisie zaczęły pojawiać się proste i autentyczne świadectwa ludzi zaangażowanych w życie Kościoła. Ktoś napisał o swoim uczestnictwie w życiu wspólnoty „Wiara i Światło” oraz byciu z osobami niepełnosprawnymi umysłowo. Ktoś inny dzielił się swoją radością z odnalezienia sensu życia w Duszpasterstwie Akademickim.

Dzisiaj nie możemy uciekać od konfrontacji z tymi, którzy nas nie lubią, krytykują i oskarżają. Powstaje pytanie, w jakim stylu podejmiemy spór. Internet może być niewątpliwie miejscem uczenia się odpowiedniej na dzisiejsze czasy „apologetyki”, sposobu argumentowania, a niekiedy dawania świadectwa. Z tego punktu widzenia komputer może być elementem stałej formacji księży, którzy nazbyt często chcą przemawiać jednoznacznie ex cathedra, a każdy głos nieprzychylny wobec kleru traktują jako zamach na ich kapłańską godność. Tego rodzaju postawa niektórych księży jest szczególnie żałosna w zderzeniu z Ewangelią, która pokazuje nam Jezusa w nieustannej konfrontacji z ludźmi. Mistrz z Nazaretu nie obrażał się, kiedy zadawano mu złośliwe lub podchwytliwe pytania, ale znajdował celną, krótką odpowiedź.

Internet pokazuje nam świat inny niż z perspektywy konfesjonału lub ołtarza, a tym samym nie pozwala przysnąć w faryzejskich złudzeniach o „pełnych świątyniach”. Ponadto wymaga od nas mówienia odpowiednim językiem, zwięzłym i obrazowym. Czyż nie takiego właśnie głoszenia Dobrej Nowiny – chociażby poprzez swoje przypowieści – uczy nas Jezus?

Rekolekcje internetowe na „Opoce”

Powyższe spostrzeżenia i obserwacje sprzed kilku lat potwierdziły się podczas rekolekcji wielkopostnych, jakie wraz z grupą jezuitów i współpracowników świeckich prowadziłem w Wielkim Poście 2001 roku na serwerze „Opoka”. Te rekolekcje różniły się jednak od „Mateuszowych”. Tamte prowadziłem sam. Tym razem zorganizowałem zespół, dzięki czemu było możliwe odpowiadanie na każdy list. Pytania internautów i odpowiedzi rekolekcjonistów zepchnęły na dalszy plan inne elementy rekolekcji, w tym treść proponowanych rozważań, aczkolwiek kiedy nastąpiło opóźnienie w umieszczeniu na serwerze jednej z kolejnych medytacji, internauci od razu zareagowali.

Uczestnicy rekolekcji mogli zadawać pytania i dzielić się swoimi refleksjami w dwojaki sposób: na stronie dostępnej dla wszystkich oraz poprzez e-maile przeznaczone do korespondencji osobistej. W ciągu 40 dni Wielkiego Postu przyszło do nas ok. 550 listów, z czego ponad 50 pod adresem do korespondencji osobistej. Warto zauważyć, że wiele z tych „osobistych” listów dało początek obfitej wymianie doświadczeń pomiędzy danym uczestnikiem rekolekcji a jednym z prowadzących. Odpowiedzieliśmy prawie na wszystkie zapytania. Skasowaliśmy zaledwie kilka listów, z czego tylko jeden z powodu jego wulgarności.

Pocieszające było to, że internetowe rekolekcje potrafili uszanować nawet ci, którzy zazwyczaj na wszelkiego rodzaju listach dyskusyjnych wyrażają swoje emocje za pomocą słów powszechnie uznawanych za obraźliwe. Inaczej było na „Wirtualnej Polsce”, gdzie sama informacja o rekolekcjach na „Opoce” wzbudziła m.in. takie oto komentarze: I tak im (klechom) nic nie pomoże albo: Jedna strona wśród milionów; Tylko dureń boi się waszego kleszego jazgotu. Internauta podpisujący się „Antychryst” dopytywał się, sugerując, że prowadzimy niecne interesy: Ale dlaczego nie za własne pieniądze? Z obroną rekolekcji pospieszyła m.in. pewna internautka przebywająca daleko od kraju: Jak się siedzi w Polsce, to wydaje się, że może faktycznie pomysł jest nie na miejscu. Kościół chce tylko pieniędzy, wszędzie się wciśnie itd. Natomiast ja od miesiąca jestem na misji ONZ w Timorze Wschodnim. Będę tu jeszcze do końca lipca. Co tydzień muszę wysłuchiwać kazań w języku tetum lub indonezyjskim (zależy, w której wsi). Oczywiście, żadnego nie rozumiem. A jestem wierząca. Poza tym po miesiącu dżungli chciałoby się czegoś bardziej duchowego. Internet jest tu dla nas wyjątkowym łącznikiem ze światem. Więc radzę tak od razu wszystkiego z miejsca nie krytykować, tylko przemyśleć. W prawie dwustu państwach świata jest trochę Polaków, którzy się z takich pomysłów ucieszą.

Rzeczywiście, nie brakowało głosów z zagranicy. Ktoś z Niemiec napisał: Dziękuję za trud podjęcia takich „nowoczesnych” rekolekcji, ale sami Ojcowie widzicie jak to jest potrzebne. Prawie pół tysiąca pytań i odpowiedzi [.] Nieczęsto zadawałem pytania, ale byłem tu stałym gościem, i dobrze się tu czułem: w gronie ludzi szukających z jednej strony, i z wielka przyjaźnią kierujących, z drugiej strony. Z pomysłu rekolekcji w internecie cieszyli się nie tylko Polacy mieszkający poza krajem. Napisała do nas po angielsku dziewczyna z Odessy. Pojawiła się nawet propozycja, byśmy w ogóle robili te rekolekcje po polsku i po angielsku.

Większość uczestników rekolekcji stanowili jednak Polacy mieszkający w kraju. Mieszkam 8 kilometrów od niedużego miasteczka na Mazurach – pisał jeden z internautów. – Dwa lata temu sprowadziłem się tu po studiach z Warszawy, zrywając tym samym kontakt ze środowiskiem duszpasterstwa akademickiego przy parafii św. Józefa. Potrzebowałem kontaktów, rozmów, możliwości podzielenia się swoimi przemyśleniami, ale tu nie ma nawet dobrej grupy oazowej [.]. Wasz pomysł rekolekcji internetowych jest wspaniały [.]. Już się boję, że po świętach Wielkiej Nocy strona zniknie i zostanę sam w lesie. Ale póki co, cieszę się, że jesteście. W komputerowych rekolekcjach brali udział nie tylko ludzie zaszyci gdzieś głęboko w lesie. Ktoś, dziękując za tę formę rekolekcji, stwierdził: Są one świetnym uzupełnieniem „kościelnych” rekolekcji. Znalazłam tu wiele odpowiedzi na pytania, które zadaję sobie od lat. Szkoda, że dopiero dzisiaj Was odnalazłam. Ale czytam już od dwóch godzin i oczu nie mogę oderwać.

Od rekolekcji do spowiedzi w internecie?

Rekolekcje internetowe cieszyły się dość znacznym zainteresowaniem mediów. Do standardowych kwestii podejmowanych przez dziennikarzy należało pytanie o możliwość spowiedzi przez internet. Zmusiło mnie ono do refleksji, której owocem jest – wyrażone już przeze mnie w różnych tekstach 3 – przekonanie, że internetowa spowiedź byłaby z dogmatycznego punktu widzenia możliwa, a w pastoralnej perspektywie być może zasadna. Warunkiem takiej spowiedzi powinna być – moim zdaniem – uprzednia znajomość penitenta przez spowiednika, co wykluczałoby wszelkiego rodzaju manipulacje. W takiej sytuacji stałe kierownictwo duchowe (ze spowiedzią) byłoby możliwe nawet w przypadku dużej odległości dzielącej penitenta i kapłana 4.

Pytania i problemy, jakie pojawiały się na internetowej stronie wielkopostnych rekolekcji, były bardzo różne. Na początku hitem okazała się kwestia zmiany pięciu przykazań kościelnych. Wyjaśnialiśmy, tłumaczyliśmy. Niektórzy pytali wprost, dlaczego Kościół jakby ukrywa fakt zmiany pięciu przykazań. Inni – po zajrzeniu na „Opokę” – oznajmiali zdumionym katechetom i katechetkom, że ci od prawie dziesięciu lat uczą starej i nie do końca obowiązującej wersji przykazań. Słyszałem, że internetowe głosy na temat zmiany pięciu przykazań kościelnych dotarły nawet do biskupów, którzy wcześniej nie w pełni dostrzegali konieczność zajęcia się tą kwestią.

Bardzo wiele rekolekcyjnych pytań dotyczyło problematyki, którą można by zatytułować: czy już grzeszę, czy też jeszcze nie? Pytano o granice pieszczot poza małżeństwem. Domagano się jasnych reguł pozwalających odróżnić grzech lekki od ciężkiego. Mogłem uświadomić sobie, jak bardzo – niestety – legalistyczna i przepełniona lękiem jest nasza religijność. Wiara, której istotą jest spotkanie z żywym Bogiem, okazuje się niekiedy zredukowana do poszukiwania w miarę spokojnego sumienia z tytułu zachowania prawa. Tym większa moja radość, gdy ktoś opowiedział o tym, jak wielkim światłem było dla niego zdanie, jakie znalazł w jednej z odpowiedzi: chrześcijaństwo nie polega na pytaniu się, czy już zgrzeszyłem, czy też jeszcze nie, ale na szukaniu i znajdowaniu woli Bożej. Ktoś inny zaś napisał: Przez wiele lat nie zdawałem sobie sprawy z tego, że Pan u swego stołu odpuszcza grzechy powszednie. Terroryzowałem się poczuciem winy przy każdym, nawet drobnym upadku. Wiele spraw nabiera jednak innego wymiaru po tych rekolekcjach. Teraz Pan dał mi nowe serce [.]. Trochę się boję, że zabiję radość życia kołkiem z wyrzutów sumienia, niszcząc ten dar.

Wiele z pytań dotyczyło sfery seksualności, a przede wszystkim onanizmu i antykoncepcji. Problemy z masturbacją w połączeniu z niejednokrotnie „okrutnymi” wersjami katolickiej nauki w tym względzie są źródłem głębokiego nieraz cierpienia. Internet okazał się dobrym narzędziem w pomaganiu ludziom, którzy na temat onanizmu nie mieliby odwagi porozmawiać inaczej jak właśnie poprzez komputer. Jeden z uczestników rekolekcji zwierzył się: Mam 25 lat, jestem żonaty od kilku lat. Moim „problemem” jest to, że onanizuję się. Jakiś czas temu na spowiedzi ksiądz powiedział mi, że jest to grzech ciężki. Byłem w ciężkim szoku. [.] Przeczytałem na tym serwerze, że niekoniecznie jest to grzech ciężki. W moim przypadku „chyba” robię to dlatego, że mam większe potrzeby seksualne niż moja żona. Czy to jest grzech ciężki w takim kontekście? Bardzo proszę o odpowiedź!

Jeszcze większe dylematy dotyczyły antykoncepcji. Wiele listów w tej kwestii przychodziło pod adresem do korespondencji osobistej. Przyznam, że miałem bardzo duże trudności, aby znaleźć kogoś, kto zechciałby na listy w tej sprawie odpowiadać. Księża uciekają od tej problematyki, bo niejednokrotnie – poza stwierdzeniem „nie wolno” – niewiele mają do zaoferowania. Cóż bowiem odpowiedzieć małżeństwu, które ma troje dzieci, małe mieszkanie i małe zarobki, a naturalne metody regulacji poczęć z przyczyn fizjologiczno-psychicznych nie wchodzą w rachubę? Internetowe rekolekcje ukazały mi niewystarczalność odpowiedzi, jakich udziela teologia moralna w kwestii antykoncepcji.

Rekolekcyjne pytania ujawniły nadzwyczajną ciekawość w sprawach wiary i teologii. Dziesięcioletnia internautka domagała się wyjaśnienia relacji wewnątrztrynitarnych. Ktoś pytał, czy neandertalczyk z teologicznego punktu widzenia był człowiekiem, czyli czy posiadał nieśmiertelną duszę. Jeden z bardziej dociekliwych internautów postawił problem następujący: Czy Jezus jest obecny w każdej, nawet najmniejszej cząstce Chleba Eucharystycznego? Czy w okruchu, który się oderwie podczas rozdzielania Komunii św. i spadnie bądź przyklei do ust również? Jeżeli nie, to jakiej wielkości okruch jest Komunią świętą?

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną grupę problemów, a mianowicie na pytania wynikające z zetknięcia się z inną praktyką sprawowania sakramentów, niż to widzimy w Polsce. Chodzi tu szczególnie o formę spowiedzi z ogólnym rozgrzeszeniem, o diakonat stały, a także o Komunię na rękę. Szkoda, że Synod Plenarny w Polsce wypowiedział się w tych dwóch ostatnich kwestiach w sposób dalece „dyplomatyczny”. Kościół powszechny jest coraz bardziej „powszechny”, dlatego też trzeba mieć poważne racje lokalne, aby nie przyjmować tych możliwości, które spotkać można w większości innych europejskich i amerykańskich diecezji.

Rekolekcje stały się dla wielu osób – jak sądzę – wyzwaniem do wzmożonej modlitwy. Sprawy i problemy przedstawiane przez internautów były przedmiotem indywidualnej i wspólnotowej modlitwy jezuitów. O modlitewnej pamięci zapewniali uczestnicy rekolekcji. Bez wątpienia utworzyła się komputerowa wspólnota modlitwy. Mogę powiedzieć, że dzięki rekolekcjom na „Opoce” moje przeżywanie Wielkiego Postu było na pewno lepsze i głębsze. Mam powody sądzić, że podobnie było w przypadku większości uczestników internetowych rekolekcji.

Łaska internetowa

Pytania, jakie pojawiły się w internetowych rekolekcjach na Opoce, wskazują na to, że internet stanowi dla Kościoła szansę docierania ze swoim nauczaniem do wielu ludzi, a z drugiej strony, usłyszenia różnych opinii dotyczących wiary katolickiej i życia Kościoła. Tą drogą mogliby na przykład kontaktować się z wiernymi biskupi, którzy zbyt często odgrodzeni są od ludzi sztucznym ceremoniałem.

Przeciwnicy (albo raczej sceptycy) internetowej ewangelizacji i katechizacji powtarzają argument, że autentyczne duszpasterstwo nie jest możliwe bez osobistego kontaktu, bez spotkania twarzą w twarz. Nie przekonuje mnie tego rodzaju argumentacja. Internetowy rekolekcjonista wcale nie chce zastępować katechetów, duszpasterzy i proboszczów w ich bezpośredniej pracy z ludźmi. Wręcz przeciwnie – jak wskazuje doświadczenie rekolekcji na „Opoce” – przez internet można kogoś zachęcić do bezpośredniego kontaktu z księdzem; co więcej, można zaproponować jakiegoś konkretnego kapłana, podać telefon, po prostu doprowadzić do spotkania. Wielokrotnie pisaliśmy, że dany problem trzeba spokojnie od różnych stron omówić, czego nie da się zrobić, używając komputera.

Jest ponadto dużą przesadą twierdzenie, iż w przeciwieństwie do internetu tradycyjne przepowiadanie Ewangelii opiera się na osobistym kontakcie i budowaniu międzyludzkich więzi. Myślę, że niejednokrotnie podczas „normalnych” rekolekcji panuje dużo większa anonimowość niż w internecie. Tradycyjne formy nie zawsze są nastawione na wymianę myśli, tworzenie wspólnoty; najczęściej bowiem ksiądz mówi, a inni słuchają. W minionym Wielkim Poście głosiłem rekolekcje w kościele akademickim na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Były to rekolekcje naprawdę udane, ale przyznaję, że większą więź poczułem z internautami-rekolektantami niż z uczestnikami tych tradycyjnych rekolekcji wielkopostnych. Na internecie nie wolno poprzestać; wyłącznie internetowe chrześcijaństwo byłoby czymś chorym, ale – z drugiej strony – nie wolno nie doceniać więziotwórczych możliwości, jakie dają środki elektroniczne. Internet nie jest ze swej natury anonimowy i nierzeczywisty. A że służy czasem izolowaniu się od ludzi. No cóż! człowiek może budować mury w różnych sytuacjach, również głosząc kazania z ambony.

Rekolekcje na „Opoce” znalazły swoją kontynuację w postaci forum „Areopag – Porozmawiajmy o wierze”. Pytań i możliwości odpowiedzi (pomocy) jest wiele. Okazuje się jednak, że bardzo trudno znaleźć duszpasterzy, teologów, współpracowników świeckich, którzy w sposób odpowiedzialny podjęliby się tego rodzaju duszpasterstwa. Powody mogą być różne: brak dostępu do sieci, brak czasu, brak przekonania co do sensowności internetowej ewangelizacji. Myślę też, że „autorytety” boją się tej formy mówienia o Bogu i Kościele, ponieważ wymaga ona w miarę zwięzłego i szybkiego odpowiadania na trudne i skomplikowane czasem pytania. Dlatego łatwo narazić się na krytykę za jakąś nieścisłość. Ponadto czasem trzeba się przyznać do swojej niewiedzy i bezradności.

Pomimo oczywistych ograniczeń internetu (zresztą każda forma kontaktu ma jakieś ograniczenia) jestem przekonany, że Kościół winien uczyć się mądrej w nim obecności. Coraz częściej słychać o przypadkach, kiedy to znajomość i nawet miłość dwojga ludzi zaczyna się właśnie od internetu. A jeśli tak, to dlaczego nie robić czegoś, aby internauci mieli okazję do zafascynowania się również Jezusem i Jego Kościołem? Zresztą poniekąd ma to już miejsce. Na przykład młodzi chłopcy myślący o wstąpieniu do jezuitów często powiadamiają zakon o tym zamiarze najpierw poprzez pocztę elektroniczną. Okazuje się, że wielu młodych ludzi, szukając bezpośredniego kontaktu z jezuitami, o których gdzieś tam usłyszeli, zasiada przed komputerem i poszukuje odpowiednich stron www, wpisując słowo „jezuici”.

Jeden z uczestników rekolekcji na „Opoce” zastanawiał się, czy nie powinien powstać jakiś zakon, którego członkowie poświęciliby się ewangelizacji poprzez internet. Byłby to taki „rycerski zakon internetu”, „komputerowi krzyżowcy”. Osobny zakon zapewne nie powstanie, ale warto, aby różne struktury Kościoła z wiarą i profesjonalnie zaznaczały swoją obecność w wirtualnej przestrzeni. Duch Święty wzbudza stare i nowe charyzmaty dla dobra Kościoła. Można mieć nadzieję, iż nie poskąpi nam charyzmatów internetowych.

W centrum chrześcijaństwa stoi orędzie o łasce Bożej jako wolnym i darmowym działaniu Boga w Jezusie Chrystusie, poprzez które Bóg wzywa człowieka do wspólnoty ze sobą. Na przestrzeni wieków teologia, szczególnie scholastyczna, wypracowała wiele podziałów łaski, wskazując w ten sposób na różne sposoby docierania łaski do człowieka, jak również na zróżnicowane owoce łaskawego działania Boga w nas i wokół nas. Być może do teologicznych rozróżnień rodzajów łaski trzeba dorzucić „łaskę internetową”? Wydaje mi się, że czegoś takiego doświadczyłem zarówno na „Mateuszu”, jak i na „Opoce”. Pozostaje zatem być otwartym, aby umieć dostrzec, gdzie „internetowa łaska” chce nas zaprowadzić.

Więź nr 2001/01

 

Dariusz Kowalczyk SJ – ur. 1963. Jezuita, dr teologii, wykładowca teologii dogmatycznej i fundamentalnej na Papieskim Wydziale Teologicznym „Bobolanum” w Warszawie. Autor książek „Poszukując Boga w komputerze. Internetowe rekolekcje wielkopostne”, „Bóg w piekle. Dwanaście wykładów o trudnych sprawach wiary”, „Karl Rahner”. Moderator forum dyskusyjnego „Areopag – Porozmawiajmy o wierze” na serwerze „Opoka” (www.opoka.org.pl/porozmawiajmy). Mieszka w Warszawie.
 

PRZYPISY
1 Dariusz Kowalczyk SJ, „Poszukując Boga w komputerze. Internetowe rekolekcje wielkopostne”, Kraków 1998.
2 Tamże, s. 6-7.
3 Zob. np. D. Kowalczyk, „Maciek też jest ważny.”, „Więź” 2001 nr 10, s. 146.
4 Zob. w tej samej sprawie publikowany obok artykuł ks. Andrzeja Draguły [Red.].

 

Zobacz także:

 

 

 

na początek strony
© 1996–2002 Mateusz