www.mateusz.pl

STANISŁAWA BUKOWICKA

Na rękę czy do ust, a czy mam wybór?

 

 

Pragnę włączyć się do dyskusji i przedstawić swój punkt widzenia w kwestii nowej formy udzielania Komunii. Pomijam przedstawianie powodów, które by mnie upoważniały do wypowiadania się na tematy religijne, a jedyną zachętą niech mi będzie echo słów naszego ukochanego papieża Jana Pawła II – jeśli możesz zrobić coś dobrego, znaczy musisz. I tak cytując w tym miejscu jeszcze innego bliskiego mi człowieka mogę powiedzieć „miłość do prawdy i pragnienie ujawnienia jej” stanowią moją motywację podzielenia się swoim własnym stanowiskiem w sprawie przyjmowania Komunii świętej na rękę. Poniżej prezentuję opinię opierającą się wyłącznie na moim osobistym postrzeganiu rzeczywistość i tylko taki obraz przekazuję, dlatego też niewiele jest tutaj cytatów i odniesień. Swoje przemyślenie kieruję szczególnie do tych osób, które pragną przyjmować Komunię świętą na rękę a z różnych powodów tego nie robią, a także do tych kapłanów, którzy niekiedy narzucają lub nawet wymuszają faworyzowaną przez siebie formę.

Przede wszystkim należy wyraźnie podkreślić, że chodzi tutaj o coś więcej niż tylko samą formę zewnętrzną – na rękę czy do ust. Każdy z nas za tym prostym gestem widzi coś więcej, i moim zdaniem właśnie to „więcej” tak nas różni a często również boli. Nie chodzi też jedynie o względy czysto „techniczne”, które można sprowadzić do tego czy łatwiej jest wyszorować zęby i język czy też dokładnie umyć dłonie, albo do pytania o to która część naszego ciała jest bardziej szlachetna i zasługuje na wyróżnienie. W tym ostatnim przypadku moglibyśmy też zapytać przewrotnie czy łatwiej żyć bez dłoni czy bez języka. Na tych kilku przykładach widzimy, że sprowadzanie różnicy do samej formy prowadzi co najmniej do śmieszności. A jeśli zdarzyłoby się tak, że to same gesty mają dla nas zasadnicze znaczenie, to może lepiej abyśmy założyli teatrzyk amatorski 1 i nie zawracali sobie głowy uczestnictwem we Mszy świętej.

O tym, jak poważne mogą być sprzeczności wokół kwestii przyjmowania Komunii uzmysłowił mi transparent rozwinięty podczas uroczystości zakończenia III Krajowego Kongresu Eucharystycznego na Placu Piłsudskiego. Zdumiała mnie ostrość użytych słów, tak bardzo kontrastujących z obrazem życia trzech nowych błogosławionych. Przez moment zastanawiałam się czy nie jest to aby zwykła prowokacja. Zajrzałam na Internet, przeczytałam parę wypowiedzi, m. in. ks. Bartosza Adamczewskiego (Komunia św. na rękę w aktualnym nauczaniu Kościoła) oraz ks. Dariusza Piórkowskiego SJ (Piękna róża, która kole), a także list otwarty w sprawie Komunii Świętej na rękę, pod którym widniało 20 podpisów z imienia i nazwiska. Z tej pobieżnej lektury wyraźnie przebija zdecydowanie większa determinacja świeckich, podczas gdy księżą wydają się być bardziej wyrozumiali. Widać, że rzeczywiście dla niektórych jest to problem. A jeśli dla niektórych, to i dla nas wszystkich, bo wszyscy tworzymy Kościół, który jest jeden i prowadzony przez jednego papieża Benedykta XVI.

Na początku powiedzmy sobie jasno, że każdej wprowadzanej nowości towarzyszy napięcie pomiędzy nowym i starym, pomiędzy tymi, którzy widząc jej zasadność popierają ją, a tymi którzy widząc zagrożenie usztywniają swoje postawy i gotowi są do działań stopujących albo obronnych, często poprzez atak. W obliczu nowości jedni i drudzy, zwolennicy i przeciwnicy, każdy musi znaleźć swoje nowe miejsce, a to wymaga i czasu, i delikatności, i rozwagi, i odwagi, i chyba przede wszystkim wzajemnego zaufania i szacunku. Wprowadzenie czegoś nowego pociąga realne ryzyko powstawania podziałów na tle stosunku do tego co nowe – jedni będą za, inni przeciw. Ci którzy są za mają o sobie jakieś mniemanie, ale również mają określone zdanie o tych, którzy pozostają przy starym. I na odwrót, ci którzy decydują się trwać przy tradycji mają po temu swoje powody oraz coś myślą na temat tych, którzy idą za nowym. Z tego krótkiego opisu widać, że może powstawać wiele frakcji. Dla jasności wymieńmy podstawowe możliwości, a mianowicie są to: 1) za i pozytywnie myślący o tych którzy są przeciw, 2) za i wyrozumiali dla tych drugich, 3) za ale negatywnie nastawieni do tych przeciw; oraz 4) będący przeciw ale życzliwi dla tych za, 5) przeciw ale tolerujący tych za, i wreszcie 6) przeciw i zwalczający tych, którzy są za. Z jednej strony, tego typu spory wokół nowego trzeba przejść jak przechodzi się choroby wieku dziecięcego. I im później nas dotykają, tym poważniejszy mają przebieg. Dlatego zawsze od samego początku warto jest otwarcie rozmawiać o tym co nas dotyka, co nas boli, o naszych obawach i lękach. A z drugiej strony, co zresztą jest znacznie ważniejsze, trzeba uświadomić sobie, że to od nas zależy czy wyjdziemy z tej małej zawieruchy wzmocnieni i ugruntowani w jedności. Czy potrafimy zachować umiar?

Przykre jest to, że bardziej rozglądamy się za tym co nas dzieli, a nie za tym co nas łączy, a ten Sakrament ma nas łączyć. To jest przecież komunia, czyli więź na wzór tej relacji jedności jaka zachodzi między Bogiem Ojcem i Bogiem Synem i Bogiem Duchem Świętym. Forma jest rzeczą drugorzędną 2. Przykro mi jest również wtedy, gdy podczas przyjmowania Komunii wyczuwam niechęć księdza do udzielania Komunii w ten nowy sposób. Domyślam się, że ma on swoje powody, ale oczekiwałabym uszanowania mojego wyboru, skoro powagą Kościoła obie formy są dopuszczalne. Zatem do wymienionych wyżej sześciu konfiguracji konfliktów można dodać jeszcze ze dwie sytuacje, tj. kiedy przyjmujący jest za nową formą a udzielający za starą lub na odwrót. Takie przepychanki, szczególnie w tym momencie są najmniej pożądane i moim zdaniem należy nimi się zająć w pierwszej kolejności.

Tak na marginesie dodam, że święta Wielkanocne spędziliśmy wyjątkowo, a tam gdzie byliśmy podczas Mszy świętej Komunia udzielana była pod obiema postaciami, ksiądz zanurzał opłatek w kielichu i podawał przyjmującym. W tej sytuacji, oczywiście forma na rękę nie mogła mieć zastosowania. Może jest to jakieś rozwiązanie dla tych księży, którym szczególnie trudno jest zaakceptować tę nowość.

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego sprzeczamy się, a nawet kłócimy o rzeczy zgoła małoistotne, a pomijamy milczeniem sedno sprawy, jakim jest właściwe przyjęcie Komunii św. A o tym najlepiej wie każdy i każda z nas w swoim sumieniu, rozumie i sercu. Tylko ja mogę sobie szczerze i bez zakłamania odpowiedzieć jak ja się przygotowuję i czym dla mnie jest przyjęcie Komunii. Po którejkolwiek stronie występuję chciałoby się zawołać niech wyjmę najpierw belkę z własnego oka a potem mogę przystąpić do wyjmowania drzazgi z oka mojego brata lub siostry. Nie będę dalej ciągnąć tego wątku, wychodzi on bowiem poza główną myśl, a poza tym raczej jest to temat dla osoby duchownej.

Informację zapowiadającą możliwość przyjmowania Komunii świętej na rękę przyjęłam z radością. Bynajmniej nie dlatego, że wyczekiwałam takiej decyzji albo byłam tą kwestią szczególnie zainteresowana. Nic z tych rzeczy. Sprawy miały się nawet na odwrót. Gdy zdarzało mi się przyjmować Komunię za granicą, byłam nielicznym wyjątkiem lub zgoła jedyną osobą przyjmującą do ust. Nie stanowiło to dla mnie problemu, w pewnym stopniu nawet lubiłam tę swoją odmienność. O ironio losu, teraz we własnym kraju znowu należę do ścisłej mniejszości. Ale ta sytuacja jest oczywiście inna.

Każdy i każda z nas stoi przed osobistą odpowiedzią na to pytanie: na rękę czy do ust. Od samego początku wiedziałam, jaki jest mój wybór. Niemniej, przejrzałam książki naszego kochanego papieża Benedykta XVI w poszukiwaniu jego opinii na ten temat. Dziennikarz Peter Seewald na pytanie komunia święta na rękę czy do ust otrzymał taką oto odpowiedź: „Nie chciałbym tu być małostkowy. Obie formy występowały już we wczesnym Kościele. Pełne szacunku przyjęcie Komunii na rękę uważam za dopuszczalną formę.” (Bóg i świat, wyd. ZNAK, 2005, str. 378) Ta krótka wypowiedź niech będzie podstawą dla naszych osobistych rozważań. Nie śmiałabym do tych słów niczego dodawać.

Radość jaką odczuwałam na wiadomość o takiej możliwości już sama w sobie jest argumentem za. W tej nowej formie dostrzegłam analogię z dorastaniem dziecka, które zaczyna jeść samodzielnie. Jaka to wielka radość i duma rodziców gdy ich maleństwo nie potrzebuje już dłużej być karmione. Zasiada z innymi domownikami przy stole, na początku na specjalnym wysokim krzesełku, i samodzielnie spożywa posiłek. Trochę jest przy tym zamieszania, ale z czasem nasza pociecha nabiera wprawy i zręczności. Widzę podobieństwo tych dwóch obrazów, i moim zdaniem my jako społeczeństwo także dorastamy, dojrzewamy do pewnych rzeczy.

Moja pierwsza Komunia na rękę była prawdziwie pierwszą w tym sensie, że trudno to wyjątkowe przeżycie opisać słowami. Pamiętam delikatny dotyk hostii, widoczny oraz wyraźny kształt i kolor i fakturę, na środku odciśnięty krzyż z zaokrąglonymi końcówkami dodatkowo nadający lekkości. Do świadomości dociera prawda o całkowitym oddaniu się Chrystusa człowiekowi a pytanie – czymże jest człowiek, że dane mu jest – samoistnie staje się początkiem refleksji. Ta nowa sytuacja zmieniła mój punkt spojrzenia na wszystko wokół mnie, także swoją przeszłość ujrzałam w innym świetle. Choć z drugiej strony, mam pełną świadomość tego, że to tylko jeden z wielu czynników mnie kształtujących.

Przyznaję, że jestem zdecydowana na przyjmowanie Komunii na rękę. Niemniej nie jest moim celem przedstawienie listy argumentów za nową formą. Ani też prowadzenia akcji agitacyjnej. Po prostu, jestem wdzięczna za taką możliwość, tym bardziej, że absolutnie się tego nie spodziewałam, ani nie oczekiwałam. Nie zastanawiałam się też zawczasu jakie będzie moje stanowisko w tej kwestii. Jest to dar, który z radością przyjmuję wraz z wszelkimi konsekwencjami z tym związanymi.

Myślę, że zachowujemy się jak dzieci sprzeczające się o to, które najbardziej szanuje rodziców. Jedno odmawiało sobie lodów i słodyczy aby zaoszczędzić i kupić mamusi śliczne korale, drugie trudziło się wielce nad przygotowaniem własnoręcznie wspaniałej broszki, inne znalazło pracę dorywczą i zarobiło na wspaniały odtwarzacz DVD, a najmłodsze tylko przytuliło się ciepło i ucałowało mamusię. Każde z nich może być przekonane o swojej wyższości, bo jedno poświęciło swoje zachcianki, inne włożyło swoją pracę, jedno chciało otoczyć mamę pięknem, inne pomyślało o użytecznym urządzeniu, najmłodsze przekazało swoje uczucie. Będąc matką jestem przekonana, że najbardziej cieszy rodziców zgodna współpraca ich dzieci. Z swej strony, przedstawienia teatralne przygotowane przez moje dzieci zawsze przyjmowałam z największą radością. Wkładały one w nie wiele swojego zaangażowania, pracy, pomysłowości oraz było to przedsięwzięcie wspólne, doświadczały przy tym wzajemnej bliskości, ćwiczyły swoje zdolności współdziałania z innymi.

Na zakończenie chciałabym powrócić do wspomnianego wyżej listu otwartego, gdzie czytamy „wyrażamy wielką troskę i niepokój, aby Rok Eucharystii nie zapisał się w historii Kościoła polskiego umniejszeniem czci wobec Najświętszego Sakramentu”. Osobiście jestem całkowicie przekonana, że przyjmowanie Komunii na rękę w żaden sposób nie uchybia należnej czci. Mogłoby mnie natomiast nieco zaniepokoić określenie „Kościół polski” – przecież jest jeden Kościół, ten który prowadzi papież Benedykt XVI, ale to temat na odrębną refleksję. Moim zdaniem warto tutaj wspomnieć o innej sprawie, która łączą się z naszym zagadnieniem. Mam na myśli udzielanie Komunii świętej przez inne osoby niż ksiądz. Co więcej uważam, że jedna sprawa jest w pewnym stopniu konsekwencją drugiej i należy je rozpatrywać łącznie. Dla jasności chciałabym zaznaczyć, że jestem daleka od obawy czy oby w ten sposób nie dojdzie do umniejszenia roli księdza. Zdecydowania nie, bowiem tylko on jest upoważniony, tylko on otrzymał autoryzację do wypowiadania słów konsekracji. Można nawet mówić o wzmocnieniu i podkreśleniu celowości święceń kapłańskich jako przekazanie uprawnień do tej jednej czynności, która w tym świetle zaiste musi być najistotniejszą.

Stanisława Bukowicka
Warszawa, dn. 13 lipca 2005

 

1 Nie pomniejszając w żaden sposób roli, osiągnięć i znaczenia teatrów amatorskich, chcę wskazać, że pewne struktury służą określonym celom, a jaka jest misja Kościoła można przeczytać np. w Katechizmie KK.
2 Ks. Dariusz Piórkowski używa określenia „forma przed istotą”

 

 

 

© 1996–2005 www.mateusz.pl