KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI
![]() Książkę można nabyć m.in. na stronie www.kmt.pl. Strona wydawnictwa www.znak.com.pl. |
Nie krzycz tak na niego – upomniało Anielątko rozzłoszczoną jaskółkę – bo jeszcze sobie nieszczęścia napytasz. Usłyszy to jakiś jastrząb i będzie niedobrze.
– Nie krzycz, nie krzycz. Jak mam nie krzyczeć, skoro to taka niedorajda. Tłumaczyłam, pokazywałam, jak należy machać skrzydłami. I co? Wyszedł na brzeg gniazda i zleciał jak kamień na ziemię.
– Nic sobie chyba nie połamał, na szczęście.
– Głupi mają szczęście. A jesteś pewny, że sobie nic złego nie zrobił? Nawet gdyby, to jak ja z nim teraz wrócę. Na ramiona go nie wezmę i nie wsadzę z powrotem do gniazda.
– Oczywiście, on musi sam. Nie krzycz na niego, tylko go naucz. Ale na spokojnie.
Anielątko dopiero teraz spostrzegło, że przysłuchuje się temu wszystkiemu archanioł Rafał, który dba szczególnie o chorych, a który niespodzianie pojawił się przed nimi, pełen łagodności i współczucia.
– O, jak dobrze, że jesteś! – wykrzyknęło Anielątko. – Ty się opiekujesz chorymi. Może i jaskółce pomożesz.
– Ona nie jest chora.
– Może jej pisklątku pomożesz.
Archanioł schylił się, ujął delikatnie małą jaskółeczkę w ręce i po chwili powiedział:
– Tak, wszystko jest w porządku. Może latać. Tylko się boi.
Nieoczekiwanie zwrócił się do Anielątka:
– Ale to ty potrzebujesz mojej opieki.
– Ja? – zdziwił się aniołek.
– Tak, ty. Najlepiej byś zrobił, gdybyś na jakiś czas poszedł do szpitala.
– Ja? Do szpitala?! – wykrzyknęło zaskoczone Anielątko.
– Tak, ty. Bo widać po tobie, że jesteś wyczerpany.
– Ja wyczerpany? Jestem silny i zdrowy, mogę skakać aż tak wysoko.
I na potwierdzenie Anielątko wyskoczyło tak wysoko, że prawie znikło z oczu archanioła Rafała.
Ale archanioł był nieugięty. Gdy tylko Anielątko znalazło się znowu przed nim, oświadczył mu serdecznie zatroskany:
– Tym bardziej potrzebujesz pobytu w szpitalu, że sobie nie zdajesz sprawy, jak jesteś zmęczony.
– Czym zmęczony? Czy można być zmęczonym robieniem dobrze? Czy można być zmęczonym śmianiem się, pilnowaniem, żeby ludzie nie robili głupstw, nie postępowali źle, żeby dzieci były posłuszne rodzicom, żeby rodzice dbali o dzieci? Żeby jedni i drudzy nie słuchali podszeptów szatanów, którzy namawiają ich wciąż do złego? Czy można być zmęczonym pomaganiem pszczołom, żeby trafiły do ula? Myszkom, żeby ich kot nie złapał? Drzewom, żeby ich wiatr nie połamał? Pszenicy, żeby jej słońce całkiem nie wypaliło?
Anielątko mówiło jak najęte, aż przerwało, bo poczuło, że się trochę zaplątało. Na zakończenie dodało:
– No powiedz sam. Czy można być zmęczonym robieniem dobrze?
– Można – powiedział archanioł trochę z uśmiechem, a trochę poważnie. – Nie czujesz, nie widzisz, jak jesteś poobijany, poobtłukiwany.
– Ja poobtłukiwany?
– Czyś zapomniał, ile razy rzucały się na ciebie diabły?
– Ale nigdy się nie przeląkłem, bo jestem aniołkiem, bo jestem w rękach Bożych.
– Ale coś oberwał, toś oberwał. A ileś się nagłówkował, jak sprowadzić twoich podopiecznych na uczciwą drogę. Ile trzeba ci było przekonywać upartą kozę, żeby ustąpiła miejsca drugiej upartej kozie, która szła akuratnie w przeciwnym kierunku, i to po wąskiej kładce. Ile trzeba było prosić mroźnego wiatru, żeby nie wiał dzieciom prosto w oczy. A ileś musiał się natłumaczyć w kopalni skałom, żeby nie przygniotły górników.
– Ale czasem nie potrafiłem uprosić.
– Ileś się naprosił górników, żeby byli ostrożniejsi.
– Też nie zawsze uprosiłem. Ale to wcale nie praca – Anielątko powróciło do swojego. – To nie była robota, tylko żal mi było górników.
– Tak ci się zdaje. Ale gdybyś się sobie przyjrzał lepiej, to byś przyznał mi rację.
– To się sobie przyglądnę. A jak to zrobić?
– Zajdź do jeziorka i zobacz, jak wyglądasz.
Aniołek posłusznie podszedł do jeziorka. Na razie nic nie widział, bo wiatr pofalował taflę wody. Wobec tego Aniołek poprosił:
– Wietrze, uspokój się, bo święty archanioł kazał mi zobaczyć siebie w jeziorku.
Jak prosił, tak się stało. Nastała cisza.
Woda powoli wygładzała się, wygładzała. Jeszcze tylko drobne falki powoli przetaczały się po tafli jeziorka, ale już to, co zobaczył aniołek, zaniepokoiło go. Zobaczył przestraszoną buzię, otoczoną zmierzwionymi włoskami, obwisłe białe skrzydełka, opuszczone ramiona. Istna katastrofa. Myślał, że to jeszcze falki fałszują jego obraz, że on tak nie wygląda. “A może to kto inny przegląda się w wodzie?” Rozejrzał się na boki. Nie było nikogo. Zaczął półgłosem mówić do siebie:
– A więc to ja taki? Gdzie moje piękne wysokie skrzydełka? Gdzie moje falujące włoski? Gwiazdka na czole ledwie świeci. Buzia zasmucona. Nawet sznur w pasie się odplątał.
Ściągnął go więc mocno. W końcu zawiązał sznur na nowo. Ale to było jedyne, co mógł zrobić, żeby poprawić swój wygląd.
Aniołek stał jeszcze chwilę, patrząc w taflę jeziorka, licząc na to, że się coś zmieni, ale nic się nie chciało zmieniać. Postał tak jeszcze trochę, a potem obrócił się na pięcie i poszedł do archanioła, który czekał.
Przystanął przed nim ze spuszczoną główką. Chwilkę przestępował z nóżki na nóżkę i wreszcie powiedział:
– To ja już chyba pójdę do tego szpitala.
Święty archanioł wziął go za rękę i pomaszerowali.
Po chwili stanęli przed wielkimi drzwiami, nad którymi świecił się napis: “Szpital niebiański”.
Aniołek na widok tego napisu zesztywniał. Znał dobrze szpitale ziemskie. Tyle razy chodził tam, przerażony ciasnotą łóżek, szpitalnianymi zapachami, ludzkimi cierpieniami.
Archanioł Rafał wyczuł opory, jakie się zrodziły w Anielątku, i powiedział z uśmiechem:
– To szpital, ale niebiański. Może ludzie kiedyś stworzą też takie szpitale jak ten, ale na to musimy jeszcze długo poczekać.
Drzwi się otworzyły.
– Najpierw musimy zbadać, co ci dolega, dopiero potem pójdziesz na salę chorych. Chodźmy do lekarza, żeby cię zobaczył.
Weszli do środka. Anielątko poczuło się zaskoczone. Spodziewało się kogoś w białym kitlu, ze słuchawkami przewieszonymi przez szyję. Kogoś wpatrującego się świdrującym wzrokiem w pacjenta. A tymczasem ani się nie spostrzegło, jak znalazło się w objęciach uśmiechniętego ogromnego anioła-lekarza.
– To my tak długo na ciebie czekamy, a tyś się wymigiwał i wymigiwał. Ale wreszcie jesteś. A więc serduszko słabo bije, smutku dużo w całej głowinie, zamieszania wszelakiego, sił tylko tyle co na lekarstwo – mówił, śmiejąc się. – Co ci dolega? Powiedz mi ty sam.
– Nic mi nie dolega – odpowiedział, wciąż zaskoczony, aniołek. – Tylko skrzydełka obwisły, włoski byle jakie, trochę poobtłukiwany.
– Widzę, widzę. Należy ci się odpoczynek i wkrótce będziesz jak nowy. Idź do sali pracusiów, takich jak ty, boś ty ani pierwszy, ani ostatni, który musi się podleczyć.
I postawił go z powrotem na chmurce.
– A tobie, archaniele, dziękuję, żeś przyprowadził Anielątko. Zaprowadź je, proszę, wiesz gdzie.
I poszli.
– Po drodze zajdziemy do intensywnej terapii. Dobrze? – zaproponował archanioł.
Aniołek znowu zesztywniał, gdy usłyszał “intensywna terapia”, bo znowu przypomniała mu się ziemska instytucja o tej samej nazwie. Tam było pusto, zimno i nieprzytulnie. Mruczały tylko aparaty, do których byli podłączeni pacjenci.
A tymczasem już otworzyły się kolejne drzwi. W sali było bardzo dużo Pana Boga, czyli przepięknie, cicho i szczęśliwie.
Anielątko stanęło oczarowane, zdawało mu się, że czegoś tak pięknego dotąd nie widziało. W pierwszej przestrzeni było cicho, biało i puszyście.
– To jest izba intensywnej terapii? – zapytało zaskoczone.
– Tak – szepnął do niego archanioł.
Dopiero teraz Anielątko spostrzegło inne anioły. Siedziały na białych obłokach umieszczonych na rozmaitej wysokości, pochylone nad czymś czy nad kimś. Zwrócił uwagę na aniołka znajdującego się najbliżej. Ze zdziwieniem spostrzegł, że jest pochylony nad jakimś śpiącym aniołkiem, zagrzebanym po sam czubek nosa w białym puchu chmurki.
– Co on robi? – wyszeptało do archanioła Rafała.
– Widzisz przecież, czuwa przy śpiącym aniołku.
– No, a jak ten śpiący się obudzi?
– To wtedy właśnie trzeba mu usłużyć.
– A on sam sobie nie potrafi radzić?
– Jest tak wyczerpany, że ani rączką, ani nóżką. Gdybyś ty nie zgodził się na szpital, w krótkim czasie byłbyś w takim samym stanie jak te aniołki. No, ale chodźmy dalej.
– Do prawdziwego szpitala?
– Każdy szpital jest prawdziwy, jeżeli przywraca pacjentom siły.
Prawie natychmiast po otwarciu drzwi pojawiły się przy nim dwa aniołki-pielęgniarki.
– Chodź z nami, mamy dla ciebie zarezerwowany pokój.
Zaprowadziły go do różowego pokoju, który się nazywał “Wschodząca jutrzenka”. Było w nim wszystko, co było potrzebne do pełnego wypoczynku. Przede wszystkim było wygodne łóżeczko, w które się za chwilę Anielątko buchnęło. Jeszcze przed zaśnięciem aniołek-pielęgniarka podała mu łyżkę syropu.
– Co to jest? – spytało już na wpół przytomne Anielątko.
– To zapachy sosnowego lasu. Jeszcze pigułkę.
– A co ta pigułka zawiera?
– Nadmorski wiatr. Jeszcze maść na czółko.
– A co ta maść zawiera? – zapytało zasypiające Anielątko.
– To promyk słoneczny.
Jeszcze może coś więcej było, ale Anielątko nie pamiętało tego, bo zasnęło. Spało kamiennym snem. Jak długo – samo nie wiedziało. Czasem się budziło, coś piło, coś połykało – to, co przynosiły mu pielęgniarskie aniołki – i znowu zasypiało.
Dopiero po jakimś czasie nadeszły sny.
Śniło mu się, że jest w saniach ze świętym Mikołajem. Że jest zimowa mroźna noc. Świat cały w śniegu. Śnieg na drodze, na polach, na drzewach. On przykryty ciepłą baranicą, za nim wór z prezentami, przed nim woźnica, który teraz zaciął małe kasztanowe konie i wykrzyknął:
– Wio, maluśkie!
Odezwały się janczary i popędzili. Nad głową miał czaszę czarnego nieba, przetykaną rojem gwiazd, powietrze pachniało śniegiem i mrozem.
– Święty Mikołaju – odezwał się – ty rozdajesz podarunki. Dzieciom i dorosłym. A co ja mógłbym rozdawać?
– Ty, maleńki? – święty Mikołaj spojrzał na Anielątko dobrymi oczami. – Ty rozdawaj bajki.
– Jak to mam rozdawać bajki? Książki z bajkami?
– Ty opowiadaj bajki. Bajki, anegdoty, przypowieści.
– Tylko tyle?
– Aż tyle. Bierz przykład z Pana Jezusa. On w przypowieściach dawał ludziom mądrość Bożą. Boga samego.
Anielątko zrozumiało to. Tak dobrze, że aż się obudziło.
Chciało znowu zasnąć. I to jak najprędzej. Chciało znowu jechać saniami i prowadzić mądrą rozmowę ze Świętym.
Zasnęło, ale tym razem znajdowało się w izbie. Z małym chłopcem, co dopiero zbudzonym przez swojego brata:
– Wstawaj, przecież już był święty Mikołaj.
Przy stole siedziała starsza siostra i młodsza siostra. Szeleścił papier odwijany z pudełek. Ciemność pokoju rozświetlała lampa z zielonym abażurem, stojąca na środku stołu. Rozmawiali ze sobą szeptem. Wyciągali skarby przyniesione przez świętego Mikołaja. Padały jakieś ściszone okrzyki zachwytu, radości, pytania. Wszystko to szeptem.
– Dlaczego tak po cichu rozmawiamy? – zapytał co dopiero obudzony braciszek.
– Bo mama i tata śpią w drugim pokoju.
– Mama? Przecież mama umarła już dawno.
– Mama żyje – upierał się starszy brat.
– Umarła. Widziałem na własne oczy.
– Coś widział?
– Mama z tatą wychodzili na wizytę. Tatuś pomagał mamie włożyć futro z dużym szalowym kołnierzem. I wtedy mama osunęła się do tyłu w ramiona tatusia. Potem był szpital, złe wiadomości. I pogrzeb.
– Mama żyje u Boga. To znaczy: jest również przy tobie, bo cię kocha.
– Będzie mi znowu opowiadała bajki przed zaśnięciem?
– Zamiast mamy ja opowiem ci bajkę... – tu brat zawiesił głos.
Najwyraźniej nie wiedział, o czym opowiadać. A tymczasem braciszek dopominał się:
– No, mów.
Anielątko pospieszyło chłopcu z pomocą:
– Opowiedz bajkę-niebajkę. Jak to tatuś poznał mamę.
– A więc to było tak – brat uszczęśliwiony zaczął.
– No, jak to było?
– Tatuś był oficerem straży granicznej.
– Miał konia?
– Miał ślicznego kasztanowatego konia. Zauważył śliczną dziewczynę, która codziennie przechodziła przez granicę, i zainteresował się nią.. Zapytał ją: “Dokąd ty chodzisz?”. “Do chorej babci”.
Aniołek tak się uradował tą rozmową, że się zbudził. Nie chciał tego. Chciał dalej śnić. Chciał, by starszy brat dalej opowiadał o mamie i tacie tych dzieci. Ale sen nie nadchodził. I nie było co się dziwić. Już był dzień. I to nawet nie wczesny ranek. Słońce już stało dość wysoko. Aniołek doszedł do przekonania, że trzeba wstać. Zmówił pacierz przy łóżeczku i wybrał się w drogę.
Do oglądania było bardzo dużo. Niebiańska łąka przetykana dmuchawcami, niebiańskie łany zboża, w których czerwieniały maki, a niebieskie chabry wystawiały główki. Był również niebiański wspaniały las – i jodłowy, i sosnowy, i świerkowy, i liściasty, w którym buszowały wiewiórki. Były tam drogi, ścieżki spacerowe, którymi można było wędrować bez końca.
A więc wędrował, spacerował, nawet próbował podbiegać, ale to mu jeszcze nie wychodziło. Zachwytom, podziwianiom, radościom nie było końca.
I tak mu zeszło do samego wieczora. I wtedy znowu zatęsknił za snem – za położeniem się do łóżeczka i za snami, które go nawiedzą. Snami-przypominaniami. Chciał dowiedzieć się, co było dalej z panem oficerem i z piękną dziewczyną. Ale ten sen nie wracał. Zaczął się inny.
Przy stole siedział jakiś młody nieśmiały mężczyzna. Rozpoznał w nim chłopca, który opowiadał swojemu młodszemu bratu tę bajkę-niebajkę z poprzedniego snu. Trwało przyjęcie sylwestrowe. Pełno gości. Odświętnie ubrani, weseli, śmiejący się, rozgadani. Stół zastawiony obficie. Nagle mężczyzna usłyszał nad sobą głos:
– Dzieci czekają na bajkę.
To pani domu nachyliła się nad nim i szeptała mu do ucha.
– Już idę – poderwał się.
Przeprosił sąsiadów, odsunął krzesło, wstał, wyszedł z pokoju. Obszerny przedpokój. Jeszcze parę kroków i sypialnia dzieci. W niej panował półmrok rozświetlony lampką przykrytą ciemnozłotym kloszem.
– Wszyscy śpią? – zapytał półgłosem.
– Nie, nikt nie śpi. Prosimy o bajkę – wyrecytowały chórem dzieci.
– Taką na półtora kilometra? – zapytał.
– Taką na półtora kilometra – powtórzyły.
– No to dobrze, zaczynamy – oświadczył.
Ale naprawdę nie wiedział, o czym mówić. Jeszcze trwał w nim gwar rozmów przy stole, jeszcze było w jego oczach pełno światła. A w głowie pustka. “O czym mówić?” I wtedy Anielątko pospieszyło z pomocą:
– To dzieci. Przed zaśnięciem. Trzeba coś bardzo poetyckiego, spokojnego, kojącego.
– Ale co? – zapytywał mężczyzna.
– Chociażby o takim kwiecie, który zakwita w nocy, ale tylko przy dobrym człowieku. Już wiesz, o którą bajkę chodzi.
Tak jakby kamień spadł mu z serca. Już wszystko wiedział. I zaczął półgłosem opowiadać:
– Był taki książę, który pokochał złą księżniczkę...
I w tym momencie Anielątko się zbudziło. Z pewnością chciało się dowiedzieć, co było dalej, chociaż znało na pamięć tę bajkę. Zasmucone, ale i uszczęśliwione. Zasmucone, bo bajka się przerwała. Uszczęśliwione, że to ta bajka będzie opowiedziana, którą szczególnie ukochało. Jeszcze obróciło główkę na prawy bok i starało się jak najprędzej zasnąć, żeby dowiedzieć się, co było dalej. Ale sen nie nadchodził. Wierciło się, kręciło, robiło, co mogło, ażeby zasnąć, ale nic z tego. Aż doczekało się brzasku dnia.
– To nic nie szkodzi – powiedziało do samego siebie. – Teraz wyjdziemy na spacerek. Jest tyle do podziwiania, do oglądania. A w następną noc będzie ciąg dalszy.
Wyskoczyło z łóżeczka, zmówiło paciorek i poszło w niebiański świat. Tym razem to było prawdziwe niebiańskie morze, w którym się można było kąpać. Prawdziwa niebiańska plaża – szeroka, piaszczysta. O piasku przyjaznym, na którym można było się położyć i grzać do słońca, i słuchać, jak morze szumi. A można było iść brzegiem wzdłuż morza i moczyć nóżki w chłodnej wodzie. Do morza schodziło się z wysokiej wydmy porosłej sosnami pachnącymi żywicą.
I tak spędził kolejny dzień. Wieczorem nie mógł się już doczekać, kiedy zaśnie. Chciał wiedzieć, co było dalej z tajemniczą księżniczką, którą pokochał szlachetny książę.
Ale dalszego ciągu nie było.
Znajdował się w pokoju nauczycielskim. Podczas przerwy. Pokój był pełen nauczycieli i nauczycielek, którzy jak zwykle rozmawiali, śmiali się, dyskutowali. Zadzwonił dzwonek na lekcje. Nauczyciele rozchodzili się do swoich klas. Nie wszyscy, paru zostało. Mieli “okienka”. Naraz drzwi się gwałtownie otworzyły. W drzwiach stał dyrektor.
– Koleżanka zachorowała, dała znać, że nie przyjdzie na lekcję. Kto z państwa chce wziąć zastępstwo?
Chwilka milczenia, nikt się nie zgłaszał. Anielątko podeszło do jednego z nauczycieli – tego samego człowieka, który opowiadał dzieciom bajkę o kwiecie. Wyszeptało:
– Może ty byś się zgłosił?
Nauczyciel się wahał, ale w końcu podjął decyzję:
– Ja mogę iść.
Szedł korytarzem coraz bardziej przerażony. “Co ja w tej klasie będę robił? Jestem zupełnie nieprzygotowany na taką lekcję. To są dzieci, a ja uczę młodzież”. Wszedł do klasy. Dzieci już siedziały na swoich miejscach, zaskoczone, że nie ich pani, tylko inny pan nauczyciel wchodzi do sali.
– Pani zachorowała – oświadczył.
Wciąż nie wiedział, co ma robić. Aniołek mu szepnął:
– Opowiedz im bajkę.
Nauczyciel się żachnął:
– Bajkę? Jaką bajkę?
– Długą, bo lekcja trwa 45 minut.
– Ale o czym?
– Coś życiowego. Chociażby o niewidomej dziewczynce, która śpiewała na ulicy. Już wiesz przecież. Jak jej pomógł kulejący chłopiec. Albo o świętym Mikołaju.
Już wiedział, co ma zrobić. Wysunął krzesło przed stół, usiadł wygodnie i zaczął mówić:
– Dzisiaj zrobimy wyjątek. Nie będzie prawdziwej lekcji. Opowiem wam bajkę. Taką prawdziwą bajkę na półtora kilometra.
Buźki dzieciaków rozjaśniły się jak słońce w bezchmurny dzień.
– O czym, o kim? – jakieś dziecko się wyrwało.
– O świętym Mikołaju. A nawet nie bajkę, tylko legendę. Bo święty Mikołaj to postać historyczna. Ale dość wprowadzenia. Zaczynamy. Na wielkim zamku mieszkał młody człowiek imieniem Mikołaj...
Aniołek obudził się. Kończyła się noc. Żal mu było, że przerwał się sen. Ale czekał go znowu ciekawy dzień.
I tak dzień po dniu, noc po nocy wracał do sił. Zwłaszcza noce były dla niego wytchnieniem. Noce pełne pięknych snów. A w ciągu dnia odkrywał prześliczne tereny, które należały do niebiańskiego szpitala.
W dalszej części
4.
SPOTKANIE Z PRZYJACIELEM
5.
DWA ANIOŁKI W PIEKLE
6.
ALARM W PIEKLE
7.
UWIĘZIENIE DWÓCH ANIOŁKÓW
8.
UCIECZKA Z PIEKŁA
9.
POWRÓT DO PIEKŁA
10.
ZNOWU W NIEBIE
© 1996–2003 www.mateusz.pl