www.mateusz.pl

MACIEJ PIOTROWSKI

Bóg, który jest mi bliski

 

 

Bóg jest mi bardzo bliski i nic w moim życiu nie dzieje się przypadkiem. Wszystkie nawet najdrobniejsze wydarzenia składają się w całość, która tworzy obraz Boga zatroskanego o człowieka. W chwili, gdy przeżywam jakieś trudności mogę tracić ten obraz z oczu, ale spojrzenie z perspektywy czasu pozwala widzieć Jego obecność nawet w najprostszych spotkaniach z ludźmi, słowach piosenki zasłyszanej mimochodem w radiu, itd. Spotykam Go także w Jego Słowie, sakramentach, w przyrodzie, którą się zachwycam i na modlitwie.

Poniższy tekst jest próbą zapisania świadectwa, którym dzielę się jako kleryk odwiedzając parafie podczas niedzieli powołaniowej. Dopiero podczas pisania tego tekstu przekonałem się, że dużo trudniej jest przekazać na piśmie, to co wiele razy powtarzałem wyrażając wiele gestem, uśmiechem i barwą głosu.

Udział w spotkaniach Odnowy charyzmatycznej (od 1990 roku przez sześć lat) pozwolił mi na doświadczenie dobroci i bliskości Boga na poziomie emocji/przeżyć – coś co bardzo potrzebne jest młodemu człowiekowi – coś do czego jako dorosły mogę się odwołać kiedy jest mi ciężko. Przecież zmieniły się tylko okoliczności a nie Bóg.

Czas liceum był połączony z dobrymi katechezami, tzw. seminarium odnowy życia chrześcijańskiego, osobistą modlitwą i adoracją, lekturą Pisma świętego i korzystaniem z pomocy stałego spowiednika. Samo doświadczenie, które w tamtych latach szczecińskiej Odnowy było dość mocno oparte na przeżyciu, nie wystarczy. Potrzeba, by od doświadczenia Boga przejść do życia zgodnego z Jego wolą i niesienia Go innym, aby także inni mogli zasmakować Jego dobroci przez nasze nieudolne świadectwo.

Gdy kończyłem liceum, mój wychowawca zasugerował aby wyjechać na dobre studia. Pomysł mi się spodobał, rodzice go zaakceptowali i jeszcze kilku kolegów z klasy wybierało się na studia do Warszawy. Było to dla mnie kolejną oznaką prowadzenia przez Boga.

Znalazłem się na Politechnice. Od drugiego roku zamieszkałem z kolegą z klasy na stancji u jakieś starszej pani, która wkrótce się wyprowadziła.

W tym czasie, miałem wprawdzie oparcie w kolegach, ale bardzo szybko zauważyłem, że mój młodzieńczy zapał i entuzjazm już nie wystarcza. Chciałem być pilnym studentem, dobrym synem, także odwzajemnić przyjaźń i sympatię dziewczynie. Jednak ciągle rozbijałem się o swój egoizm, lenistwo, o to że coś mi nie wychodziło tak jak bym tego chciał. Trafiłem wtedy do pewnej wspólnoty w kościele na Powiślu. Tworzący ją ludzie pokazali mi jak dostrzegać Boga w codzienności, jak modlić się podczas wykonywania drobnych czynności a także jak zawierzać Maryi swoje życie. Także dzięki tamtej formacji zacząłem głębiej przeżywać Eucharystię.

Jako odpowiedź na te wszystkie słabości, otrzymałem wskazanie aby jak najczęściej uczestniczyć w Eucharystii. Przekonałem się wtedy, że tak jak muszę odżywiać moje ciało aby ono miało siłę się poruszać i ogrzać, podobnie muszę odżywiać moją duszę, aby miała siłę kochać. I nie ma co się dziwić, że nie kochamy siebie, ludzi, których Bóg stawia na naszej drodze, jeśli nie odżywiamy się tym Pokarmem. Koniecznością a nawet ratunkiem dla życia duchowego jest sakrament pokuty. Są to sprawy dla mnie ważne i fundamentalne, że pozwolę sobie na chwilę nieco zmienić ton tego tekstu. Gdy przychodzę do spowiedzi i tylko wyznaję swoje grzechy, i nawet żałuję, to pewnie następnym razem i tak przyjdę znowu z tym samym. Może się wtedy okazać, że traktuję spowiedź jak pralkę automatyczną. Wyrzucę swoje brudy, poczuję się lepiej. Jeśli nie pytam siebie z czego to wynika, to mogę przez wiele lat nie postąpić ani na krok. Co gorsza, będę miał słuszne poczucie, że ta spowiedź nic nie daje. Mogę też dać Bogu szansę, aby pomagał mi rozwiązywać moje problemy. Warto zapytać siebie: dlaczego kłamię, dlaczego nie potrafię przyznać się do błędów, dlaczego za wszelką ceną stawiam na swoim, dlaczego poddaję się bez walki o swoje wartości?

Spotkałem księży, którzy dawali świadectwo, że stają bezradni wobec problemów, z którymi przychodzą penitenci. Wyobraźmy sobie kobietę, która mówi, że mąż ją zdradza, że nie radzi sobie z dziećmi, że syn zaczyna ćpać, że ma problemy z szefem w pracy, że nie daje już sobie z tym wszystkim rady. Spowiednicy twierdzą, że im dłużej penitent mówi tym bardziej nie wiedzą co odpowiedzieć, ale gdy ta osoba skończy, on zaczyna odpowiadać i jest zaskoczony, bo to co mówi nadaje się na świetne niedzielne kazanie. To ważne, bowiem nie są to jego słowa!!! Bóg posługuje się nim, aby rozwiązywać problemy konkretnej osoby.

Sam wielokrotnie tego doświadczyłem i wiem, że właśnie przez konfesjonał Bóg mówi do mnie w niezwykły sposób, zwraca uwagę na sprawy ważne, a odwraca od tego co nie ma znaczenia, ale mnie nie potrzebnie pochłania.

Dobrze jest spowiedź/rozmowę zaczynać od sprawy najgorszej i najtrudniejszej, której najbardziej się boimy – potem już jest z górki. Kiedy po pierwszym roku seminarium pojechałem porozmawiać z księdzem, który prowadził mnie przed wstąpieniem, miałem przygotowane pewne tematy i coś trudniejszego na ‘deser’. Nasz dialog rozpoczął się od pytania: dlaczego właściwie nie chcesz być w seminarium? W tym momencie zestaw tematów zastępczych przestał być ważny i zaczęła się rozmowa. Zaczęliśmy od ‘deseru’ i od razu z innego pułapu rozumienia problemów. Bóg zatroszczył się abym nie tracił czasu swojego i księdza na sprawy, które nie są tak naprawdę ważne.

Bóg także teraz troszczy się także, aby poważnie traktować ten sakrament i spotkania w ramach kierownictwa duchowego. Kiedy umawiam się na spowiedź i nie przygotuję się do tego dobrze, to zdarza się, że ksiądz przeprasza mnie bo np. musi jechać na pogrzeb, albo przełożony polecił mu inne ważne zajęcia w tym czasie. W ten sposób dostaję szansę aby podejść do tego naprawdę serio.

On dba także o to, abym był konsekwentny w postanowieniach. Kiedy jeszcze podczas studiów po praktyce w pewnej firmie, udało mi się załapać na pracę, obiecałem sobie i Panu Bogu oddać 10% z dochodu dla biednych. Gdy po kilku miesiącach pracy nad projektem dostałem wreszcie pieniądze na konto, bardzo szybko kupiłem bardzo dobry monitor (aby nie psuć sobie oczu) a z dziesięciną zwlekałem dość długo. Pewnego razu wychodząc z firmy (mieszczącej się na warszawskiej Pradze) na przystanku podszedł do mnie duży pan, którego twarz mówiła mi wiele o jego zamiarach i ‘poprosił’ o pieniądze. Wiedziałem, że w kieszeni może mieć nóż i że nie będzie o czym rozmawiać. W kieszeni miałem 20 złotych i na tym się skończyło. W drodze do domu przypomniałem sobie o tej obietnicy. Po oddaniu tych 10% nigdy więcej nikt się do mnie nie przyczepił.

To proste wydarzenie pokazało mi Jego troskę, bym dotrzymywał słowa. Przecież nic złego mi się nie stało. Mógłbym się czuć skrzywdzony, że ktoś odebrał mi pieniądze, ale przecież, to ja pozbawiłem kogoś środków do życia, kogoś kogo nie znam, a pieniądze były mu potrzebne.

Wspomniałem już, że Bóg mówi przez wydarzenia. Pod koniec roku akademickiego zmarł pan, u którego mieszkała właścicielka naszej stancji; dlatego wróciła do domu i warunki się pogorszyły. Wtedy wyprowadził się kolega, a ja jeszcze zostałem. Podczas wakacji i ferii zimowych jeździliśmy ze wspólnotą na rekolekcje. W te wakacje po powrocie z rekolekcji na stancji oprócz pani zastałem jeszcze jakiegoś pana. Ja tu wracam z rekolekcji i zastaję w domu coś takiego... jakiś zgrzyt. Do tego to był 15. sierpnia Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Jakiś znak, że muszę się stamtąd czym prędzej wynieść, że nie mogę tam z nimi zostać, że teraz coś musi się zmienić w moim życiu pomimo, że mieszkałem tam pięć lat!

Przygarnęli mnie wtedy znajomi i po kilku dniach zadzwonił ktoś z propozycją pracy! (W dzisiejszych czasach to nie jest częste i odebrałem to jako jakieś kolejnezaproszenie „z góry”). Trafiłem do internatu przy Arcybiskupim Męskim Liceum Ogólnokształcącym, a ponieważ nie miałem gdzie mieszkać, dlatego zaproponowano mi pokój w internacie.

Byłem w nowym miejscu, daleko od dziewczyny, przyjaciół, wspólnoty. Mieszkałem pośród księży, którzy praktycznie cały swój czas poświęcali szkole, a wieczorami przychodzili umówieni ludzie na spowiedzi i rozmowy. Przyglądałem się ich pracy i widziałem, że pomimo dużego wysiłku są szczęśliwi. Zacząłem się zastanawiać, czy te nowe okoliczności, do których zostałem zaproszony (nie musiałem podejmować tej pracy i mieszkać w tym miejscu), nie są potwierdzeniem pragnienia, które Bóg złożył w moim sercu aby służyć Jemu i ludziom. Po roku pracy wiedziałem, że chodzi właśnie o to, aby wrócić do Szczecina i wstąpić do seminarium.

Te zewnętrzne okoliczności były formą zachęty do podjęcia tego o czym myślałem wcześniej. Naturalnie przed podjęciem decyzji ważna była rola spowiednika, który pomagał mi rozeznawać wolę Bożą. Bez tej pomocy łatwo się pogubić – ponieważ nie bardzo wiadomo, które myśli pochodzą z natchnienia Bożego, a co na przykład jest tylko ludzką obawą, że nie dam rady w seminarium.

Seminarium także jest miejscem działania Boga. Pewien czas temu, jeden z braci narobił sporo zamieszania w naszej wspólnocie i nie chciał uznać swojej winy. Zaprosiłem go na pogawędkę. Chodziliśmy wtedy wokół seminarium na mrozie i próbowałem, go przekonać, że przesadził w swoim zacietrzewieniu, że nie miał racji. Po godzinie spacerowania kolega uznał swoje błędy i obiecał, że przemyśli sobie to wszystko. Gdy wchodziliśmy do budynku na klatce schodowej spotkaliśmy człowieka, którego powinien przeprosić. Minutę później albo wcześniej już by go tam nie było. To było oczywiste, że to nie jest przypadek, że Bóg daje okazję do tego by zdjąć ciężar z człowieka, który uznaje swoją winę. Być może gdyby nie to ‘przypadkowe’ spotkanie na schodach kolega jeszcze długo zwlekałby z przeprosinami. Bóg czasami działa także ‘nie proszony’, niejako czyta w myślach, bo wie co jest nam potrzebne i co dla nas dobre za nim o to poprosimy.

Wymieniłem tu tylko to co zewnętrzne i namacalne, co stanowi mały wycinek mojego życia. Każdy może to sobie interpretować jak chce, dla mnie jednak są to czytelne znaki Jego działania. Możemy doszukiwać się działania Opatrzności w wielu drobnych sytuacjach naszego życia, to pozwoli nam być bliżej Boga, radośniej i z wdzięcznością przeżywać każdy kolejny dzień. A nawet jeżeli przeżywamy trudności i cierpienie to ufajmy, że Bóg jest w stanie z każdej nawet najgorszej sytuacji wyprowadzić dobro – doświadczenie na to wskazuje, ale często wymaga to wiary i spojrzenia z perspektywy czasu.

Gdy patrzę wstecz na lata spędzone w seminarium widzę, że po wstąpieniu odczuwałem wielki pokój, że to jest moje miejsce i że wreszcie robię to co powinienem w życiu. Potem było normalne seminaryjne życie i dorastanie do kolejnych decyzji: sutanna, lektorat, akolitat, kandydatura do święceń i wreszcie diakonat.

Teraz kiedy jako diakon przygotowuję się do przyjęcia święceń w stopniu prezbitera patrzę na miniony czas jako na wielką inwestycję Pana Boga we mnie – sakramenty, kierownictwo duchowe, spotkania formacyjne i wiele innych. Inwestycję słabo wykorzystaną z mojej strony, ale przychodzi czas kiedy trzeba będzie zacząć wydawać owoce, aby to „zaczęło się zwracać”. Oczywiście nie mogę nic Bogu dać, ale On oczekuje tylko tyle aby być narzędziem w Jego rękach i dać się poprowadzić.

Jeżeli zaczynam liczyć na własne siły, zdolności i nie proszę o Jego łaskę w tym co robię to bardzo szybko zaczynam być podenerwowany i tracę cierpliwość dla siebie i braci. A jeżeli choćby na chwilę staję przed Bogiem z pustymi rękami mówiąc, że nie potrafię kochać, nie potrafię sam z siebie, to On uzdalnia mnie do pokonywania wszelkich trudności i daje siłę, aby z miłością przyjmować braci. To daje poczucie zależności od Boga, ale jest to zależność, która może prowadzić do zażyłości, a to na pewno jest źródłem prawdziwego szczęścia.

dk Maciej Piotrowski
dk.Maciej.Piotrowski@gmail.com

Szczecin, grudzień 2007

 

To o czym bardzo subiektywnie napisałem powyżej i czym chciałbym żyć to jedna z form duchowości w Kościele zawarta w książce ks. Tadeusza Dajczera „Rozważania o wierze”.

 

 

 

© 1996–2007 www.mateusz.pl