www.mateusz.pl

KS. LESZEK MISIARCZYK

Droga Krzyża Jana Pawła II

 

 

Kiedy w ubiegłym roku razem z wszystkimi przeżywałem chwile odchodzenia do Pana Ojca Świętego Jana Pawła II, nie wiem dlaczego przychodziły mi ciągle na myśl słowa z księgi proroka Izajasza „Nie zniechęci się ani nie załamie, aż utrwali Prawo na ziemi (…) To zbyt mało, iż jesteś mi sługą dla podźwignięcia pokoleń Jakuba (…) ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi (…) lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści… (Iz 42,4; 49,5; 53,4). Teksty te, określane Pieśniami o Słudze Cierpiącym od początku działalności Kościoła były rozumiane jako proroctwo dotyczące męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Pośrednio możemy je odnieść również do tych z Jego uczniów, którzy naśladowali Go w niesieniu własnego krzyża w sposób heroiczny. A takim myślę był Ojciec Święty Jan Paweł II. Gdy dzisiaj w pierwszą rocznicę jego śmierci ciągle zastanawiamy się nad żywotnością jego świadectwa, często chyba zapominamy, że jej źródłem był właśnie krzyż w jego życiu przeżywany w łączności z krzyżem Jezusa Chrystusa. Bez tego fundamentu chrześcijańskiej wiary, czyli jak sam określił „od wewnątrz” (por. Świadek Nadziei) a za pomocą tylko jakichś analiz socjologicznych czy psychologicznych, czyli „od zewnątrz” nie można zrozumieć żadnego świętego, również Jana Pawła II. Dlatego myślę, że kluczem do zrozumienia zarówno samej osoby jak też świętości Ojca Świętego jest krzyż codzienności znoszony cierpliwie i ofiarowany w łączności z Ofiarą Chrystusa za zbawienie świata. A krzyż oznacza rezygnację z własnych planów na życie i poddanie się prowadzeniu Boga. Często jest bolesnym oczyszczeniem czy wręcz odarciem naszego „ego” z resztek własnej woli nie niszcząc jej i nie zniewalając samego człowieka. Tak głębokie oczyszczenie duszy człowieka może się bowiem dokonać tylko za jego osobistą zgodą i bez żalu do losu, innych ludzi czy Boga. Do przejścia tą drogą Bóg przygotowywał Karola od wczesnych lat dzieciństwa a on zgadzał się na wolę Bożą. Wystarczy prześledzić ważniejsze momenty jego życia, by się o tym przekonać.

Gdy miał zaledwie kilka lat zmarła mu matka Emilia, potem brat Edmund i pozostał sam z ojcem. Nie znamy żadnych szczegółów o tym jak przeżywał te bolesne chwile mały czy później starszy Karol. Nie wykluczone, że może nawet długo wadził się z Panem Bogiem pytając Go „Co to znaczy?”, „Dlaczego spotyka to właśnie mnie?” Na tym jednak nie koniec. Niedługo potem wybuchła II Wojna Światowa i nasza Ojczyzna znalazła się w rękach niemieckiego okupanta. Dla pokolenia Karola to czas bolesnych wyborów i decyzji: walczyć z bronią w ręku ryzykując śmierć czy walczyć poprzez kulturę wystawiają się na posądzenie przez przyjaciół o tchórzostwo. Dylemat ten doskonale uchwyciła pierwsza część filmu „Karol, człowiek, który został papieżem” G. Battiato. Dla młodego Karola to kolejny krzyż, kolejne odarcie z czegoś, co bardzo kochał: możliwość studiowania literatury i grania w teatrze. Karol jednak nie interpretował chyba tych wydarzeń jedynie jako „milczenie Boga”, udręczenie i nie wpadł w pułapkę obwiniania Boga za wszelkie zło na świecie czynione przez ludzi ani też nie zbuntował się i nie odszedł od Niego jako to czyni w podobnych sytuacjach wielu ludzi. On zgadzał się na wolę Bożą już wtedy w tamtych bardzo trudnych chwilach. Można się domyślać, iż czynił tak, bo wierzył, że Bóg nigdy nie zabiera czegoś człowiekowi, by w zamian nie dać mu więcej. „Zabrał” więc mu studia polonistyczne i teatr, ale wezwał do kapłaństwa, gdzie pole do refleksji nad literaturą i dzielenie się nią z innymi było zdecydowanie dużo większe a talent aktorski przydawał się znakomicie w nowej roli. W czasie wojny Bóg zabiera mu również ostatnią osobę z jego najbliższej rodziny, ukochanego ojca oraz wielu jego bliskich przyjaciół i kolegów. Karol zostaje zupełnie sam. Na pewno starał się wtedy doszukiwać w tych wydarzeniach jakiegoś sensu w perspektywie wiary, lecz to wcale nie umniejszało ludzkiego bólu skrapianego łzami bezradności czy może wręcz buntu. On jednak to wszystko przyjmował z wiarą w sens działania Bożej opatrzności nawet jeśli do końca go nie rozumiał. Opatrzność, myślę już wtedy, przygotowywała go do „posługi samotności” jaką jest posługa następcy św. Piotra. Bo choć ma on wielu kompetentnych współpracowników, to jednak wiele decyzji musi podejmować sam. Musi bowiem często czynić i mówić rzeczy niewygodne, które inni starają się przemilczeć z obawy przed krytyką mediów lub nawet współwyznawców. Samotność nie stała się jednak dla Karola okazją do zgorzknienia, zamknięcia na innych ludzi i świat z żalem w sercu do Boga. Przyjął ja i twórczo wykorzystał gromadząc wokół siebie już jako ksiądz grupę młodych ludzi i przyjaciół. Śmierć najbliższych osób, ojca, matki i rodzeństwa jest straszliwym odarciem i niełatwo jest ją przeżyć twórczo. Może zamknąć człowieka na zawsze z poczuciem złości i żalu albo otworzyć na nowe relacje z Bogiem i ludzmi. Karol przeżył swoje doświadczenia właśnie w ten drugi sposób. Kończy w konspiracji Seminarium i pod koniec wojny zostaje wyświęcony na kapłana. Upadek jednak jednego totalitaryzmu, nazizmu, wcale nie oznaczał, że te nowy, komunizm będzie lepszy. Po okresie kilku lat studiów w Rzymie ks. Karol zostaje wrzucony w wir walki o duszę polaków najpierw w duszpasterstwie akademickim, a potem szerzej jako biskup pomocniczy i arcybiskupa Krakowa. Jego ukochana Ojczyzna kolejny raz była doświadczana przez opatrzność a Abp K. Wojtyła zamiast narzekać i oskarżać Boga angażuje się we wszystkie możliwe obszary ówczesnej działalności Kościoła. Nie daje się wmanewrować władzy komunistycznej w opozycję przeciw Prymasowi kard. S. Wyszyńskiemu, ale jednocześnie zachowuje poczucie wewnętrznej wolności. Jego wyjazd już jako biskupa na kajaki z młodzieżą bez stroju duchownego przed Soborem Watykańskim II jest dobitnym dowodem takiej wewnętrznej wolności.

Wybór na Stolicę Piotrową to kolejny bardzo ważny moment jego osobistej drogi krzyża. Trzeba było zostawić Polskę, Kraków, nasze Tatry, przyjaciół i znajomych oraz podjąć posługę papieską w bardzo trudnym okresie życia Kościoła. Dostał jednak w zamian cały świat do odwiedzenia, Rzym do przyjmowania pielgrzymów z różnych zakątków ziemi i Alpy, wyższe od naszych Tatr, do odpoczywania. Polska i kraje bloku wschodniego pozostawały nadal zniewolone przez komunizm a działalność Kościoła w nich była bardzo ograniczona, natomiast w tzw. Europie Zachodniej Kościół znajdował się w stanie pewnego chaosu po niemądrym wprowadzeniu słusznych reform Vaticanum II. My Polacy mamy szczególny powód do wdzięczności nie tylko za zainspirowanie przemian, które doprowadziły do upadku komunizmu, ale zwłaszcza dlatego, że nie cofnął się przed największą ofiarą z własnego cierpienia, gdy Bóg zarządał jej jako zadośćuczynienie za zbrodnie komunizmu. Podejmując walkę z komunizmem doskonale zdawał sobie sprawę, że ten system łatwo nie odpuści pola. Jan Paweł II jednak odważnie podjął to wyzwanie kładąc na szalę własne życie i zdrowie. On wystawił się wrogowi za nas, zasłonił nas swoim ciałem i przyjął w 1981 roku największy cios. „On się obarczył naszym cierpieniem i dźwigał nasze boleści” (por. Iz 53,4). Pamiętajmy ciągle, że zamach na jego życie miał miejsce praktycznie zaraz na początku pontyfikatu i po nim Ojciec Święty nie powrócił już nigdy do poprzedniej sprawności fizycznej. Oznaki ceny wolnej Polski nosił na swoim ciele jak „stygmaty wolności” do końca życia.

Cierpienie jakie towarzyszyło Jego pontyfikatowi sprawiło, że Poliklinika Gemelli stała się drugim Watykanem. Jan Paweł II przyjmował wszystko w duchu poddania się woli Bożej na wzór Maryi swojej szczególnej Wspomożycielki. Złamanie kości udowej, które miało miejsce w roku rodziny przyjął w duchu wyproszenia łask Bożych dla wszystkich rodzin. A cóż powiedzieć o przegranej w promowaniu pokoju na świecie w kontekście dwóch wojen w Zatoce Perskiej w 1990 i 2003 roku czy zamachu na World Trade Center? Wreszcie ten wysportowany i doświadczony w chodzeniu po górach człowiek oddaje Bogu na ofiarę również swoje nogi i traci prawie całkowicie zdolność poruszania się o własnych siłach. Spokojnie przyjął kolejną misję powierzoną mu przez Boga ewangelizowania swoją fizyczną słabością. On już w Teatrze Rapsodycznym u Kolarczyka nauczył się, że w sztuce postawa ciała jak tak samo ważna jak słowo więc „grał” na scenie świata misterium wierności Chrystusowi do końca. I wreszcie na koniec, aktor dla którego słowo mówione jest sensem życia przestaje prawie zupełnie mówić. Komunikuje się z wiernymi tylko za pomocą gestów. To wystarcza, bo prawdziwa miłość nie potrzebuje wielu słów czy gestów. Wystarczą bardzo proste.

Bóg odbierał mu więc po kolei: matkę, brata, ojca, przyjaciół w czasie wojny, wolność w komunistycznej Polsce, Ojczyznę, Kraków, polskie góry, zdrowie, zdolność chodzenia i wreszcie mówienia. A on Mu na to pozwalał akceptując Jego świętą wolę. Miał odwagę wyrzekać się tego wszystkiego, co dla niego osobiście było ważne i oddać własne życie do dyspozycji Bogu. I właśnie z tej ofiary zrodziły się owoce, które dotychczas zadziwiają wielu ludzi na całym świecie. A Bóg dał mu dużo więcej braci i sióstr, ojczyzn, gór oraz łaskę największego świadectwa na wózku i bez słów. Nawet śmierć chciał przeżywać jako świadectwo chrześcijańskiego umierania i Bóg dał mu tę łaskę. Ta śmierć, jak śmierć Mistrza z Nazaretu, nawróciła pewnie więcej ludzi do Boga niż całe lata pontyfikatu. Jan Paweł II rozumiał doskonale, że nie ma owocnego chrześcijaństwa bez krzyża, ofiary z własnego życia, ciągłe pozostawianie na boku swoich planów, by pozwolić się prowadzić woli Boga. A to jest właśnie świętość. Słusznie więc kard. St. Dziwisz w jednym z wywiadów podkreślił, że ks. Karol „był już świętym zanim został papieżem”. Można tylko dodać, że był nim przez całe życie.

Ks. Leszek Misiarczyk

 

 

 

© 1996–2006 www.mateusz.pl