|
Ekumeniczny oddział intensywnej terapii Z KS. BISKUPEM ALFONS NOSSOLEM, przewodniczącym Rady Konferencji Episkopatu ds. Ekumenizmu, rozmawiają Jarosław Makowski i Artur Sporniak
|
„TYGODNIK POWSZECHNY”: — Księże Biskupie, czy ekumenizmu można się nauczyć? BP ALFONS NOSSOL: — Człowiek, który nie jest zdolny do autentycznego dialogu, nie jest zdolny do entuzjazmu i który nie potrafi w chrześcijańskiej pokorze podejść z życzliwością do drugiego, ten się ekumenizmu nie nauczy. Niemniej ekumenizmu uczyć się trzeba. Potwierdza to fakt, że Kościół katolicki urzędowego ekumenizmu nie uprawiał aż do czasu Soboru Watykańskiego II. Na Śląsku samo życie mobilizowało nas do takiej nauki, gdyż obok katolików żyją protestanci. — Czy to oznacza, że na innych terenach Polski, gdzie nie ma protestantów czy prawosławnych, edukacja ekumeniczna nie jest konieczna? — Nie. Ale nie ma tak bezpośredniego związku z codziennością. W Opolu przed wojną jedynie 17 proc. mieszkańców było ewangelikami. Dlatego aż trzy czwarte radnych było katolikami. Nie przeszkadzało to jednak, by rada miejska wybierała na burmistrza przez trzy kadencje ewangelika. Był on kompetentnym administratorem, a przede wszystkim człowiekiem niezwykle dobrym, który potrafił scalać środowisko, łączyć ludzi. Oto przykład ekumenizmu na lokalnym poziomie. |
— A co można odpowiedzieć ludziom, którzy będą się tłumaczyć: nam ekumenizm nie jest potrzebny, bo u nas nie ma innowierców? — Dzisiaj nie ma autentycznej wiary chrześcijańskiej bez wymiaru ekumenicznego. Ekumenizm duchowy jest wszystkim potrzebny. A w ekumenizmie duchowym uczestniczy każdy, kto modli się serio zgodnie z nakazem i błaganiem Chrystusowego testamentu „aby wszyscy byli jedno”. To jest potrzebne każdemu. Papież w pierwszej w historii Kościoła encyklice poświęconej ekumenizmowi „Ut unum sint” wyraźnie powiada, że dzisiaj ekumenizm to „imperatyw chrześcijańskiego sumienia”. — Niektórzy obawiają się jednak, że przez ekumenizm rozmywa się ich katolicka tożsamość. — Te obawy zawsze istniały i zapewne istnieć będą. Chodzi o to, że wiara musi być dziś przeżywana jako ekumenicznie otwarta... Przede wszystkim — chcę to z mocą podkreślać — nas znacznie więcej łączy niż dzieli. To prawda, że my, chrześcijanie, rzeczywiście wierzymy wciąż jeszcze inaczej, ale wyznajemy wiarę w tego samego Chrystus, który przecież wewnętrznie jest niepodzielny. Zewnętrznie Kościół jest rozdarty, ale wewnętrznie nie ma innego Kościoła. Jest tylko jeden Kościół Chrystusowy. O nim mówimy, wypowiadając słowa: „una sancta catholica et apostolica”. — Czy to oznacza, że różnorodność wyznań i Kościołów jest wręcz pożądana, jako bogactwo chrześcijaństwa? — Różnorodność nie jest pożądana. Jest jednak faktem. Powinna być różnorodnością pojednaną, która wzajemnie wzbogaca wszystkich i jeszcze bardziej podkreśla tajemniczość Kościoła. Kościół bytuje, podobnie jak sam Bóg, na sposób tajemnicy. My tej tajemnicy nigdy do końca nie zgłębimy. I dlatego czysto socjologiczne czy filozoficzne podejście do tajemnicy Kościoła nigdy nie będzie adekwatne. |
— Jakie w takim razie jest adekwatne? — Teologiczne — oparte na wierze. Nie możemy patrzeć na Kościół tylko jako na „societas”. Wymiar czysto społeczny to zbyt mało. — W 1997 roku podczas wrocławskiego spotkania ekumenicznego Jan Paweł II nie zasiadł na głównym miejscu, które było dla niego przygotowane. Niech to miejsce — powiedział — pozostanie wolne, niech będzie tronem dla samego Jezusa Chrystusa. Czy w polskim Kościele nie brakuje właśnie takich gestów, takiego samoograniczania się, koniecznego do stworzenia przestrzeni dialogu i wspólnego czynu? — Kiedyś śp. bp Modzelewski opowiadał, iż w Warszawie odbywało się zebranie ekumeniczne, na które był zaproszony jeden z rzymskokatolickich biskupów pomocniczych. Spotkanie prowadził przewodniczący koła ekumenicznego i główny fotel był przeznaczony dla niego. A biskup nieco się spóźnił i usiadł właśnie na tym fotelu. Jakby to było samo przez się zrozumiałe. — Przypomina się fragment z Ewangelii, który przestrzega, by nie siadać na najważniejszych miejscach, bo będziemy musieli się ze wstydem przesiadać... — Oczywiście, tak nie powinniśmy postępować. Ekumenizm wymaga ciągłego nawracania się. Nie z jednego wyznania na drugie, ale radykalnego nawracania się w obrębie własnego wyznania. My, ekumeniści i wszyscy wierni w Kościele koniecznie powinniśmy brać to pod uwagę, stwarzając jednocześnie przestrzeń do działania Duchowi Bożemu. Pusty fotel jest tu dobrym obrazem. Dlatego tam, gdzie mowa o nawróceniu, nieodzowna okazuje się pokuta i pokora. Ponadto wiele możemy nauczyć się od siebie nawzajem. Wiem to z własnego doświadczenia, będąc od wielu lat członkiem dwóch wielkich komisji dialogu: z Kościołem prawosławnym i z Kościołem luterańskim. Trzeba poznać mentalność inaczej wierzących, poznać bogactwo ujęcia innego wyznania, szczerość, radykalność. Przekonać się, jak im zależy na Chrystusie. |
— Czy w takiej sytuacji w ogóle można mówić o konwersji, o przejściu z jednego wyznania na drugie? — Taka możliwość zawsze jest otwarta, tylko nie może być pod żadnym pozorem prozelityzmem. Prozelityzm jest konwersją wymuszoną, choćby pasywnie, przez stwarzanie atrakcyjnych warunków, które mają przyciągnąć zwolenników innych wyznań. Jeżeli ktoś dojdzie do przekonania, że w innym wyznaniu będzie mógł Chrystusowi lepiej służyć, nie możemy mu tego zabronić. Musimy bardzo ściśle rozróżniać pomiędzy nawróceniem w znaczeniu konwersji, która jest dopuszczalna, a właśnie prozelityzmem. Tu nie może być rywalizacji. Rywalizować wolno tylko w miłości. Im ktoś ma więcej miłości, tym jest bliżej Chrystusa. Nigdy więcej miłości nie zaszkodzi drugiemu, tylko mu zawsze pomoże. Dlatego też ekumenizm powinien przyczynić się do tego, żeby i w Europie, i w świecie — wszędzie, gdzie Kościół Chrystusowy jest obecny, do władzy dochodziła miłość. To jest jedyna władza, która nie upokarza, nie depersonalizuje, nie uwłacza nikomu, ale liczy się z godnością każdego człowieka, stworzonego przecież na obraz i podobieństwo Boże. Stworzonego nie z nicości, ale z miłości. — W Katechizmie Kościoła Katolickiego można jednak odnaleźć takie negatywne pojęcia jak apostazja czy herezja. Czy można je pogodzić z ekumenizmem? — Owszem, ale przede wszystkim w zakresie własnego Kościoła i wyznania, a nie w odniesieniu do wyznań innych. W tym przypadku wielką pomoc stanowi watykański dokument: „Sekty albo nowe ruchy religijne” (1985) o wybitnie duszpasterskim znaczeniu. Odstępstwa i różne sekciarskie tendencje zawsze występowały w chrześcijaństwie. — Papież mówił we Wrocławiu również o tym, że chrześcijanin nie może zadowolić się tolerancją. Potrzeba czegoś więcej: akceptacji i wspólnego świadectwa. — Istnieją cztery kroki w rozwoju ekumenizmu. Tolerancja jest pierwszym etapem, ale ona nie wystarcza. Cóż za bracia, siostry bylibyśmy, gdybyśmy się tylko wzajemnie tolerowali? Dlatego musimy pójść w kierunku akceptacji innych w ich inności, gdyż prawo do bycia innym jest podstawowym prawem człowieka. Jeżeli tego prawa nie uszanujemy, wówczas mówienie o prawach człowieka nie ma właściwie sensu. Następny etap to wspólne działanie. We Wrocławiu Papież jeszcze dodał: dzisiaj najbardziej przekonujące jest wspólne świadectwo. |
— Co to znaczy w polskich warunkach? — Wspólnym świadectwem będzie — jak wierzę — wzajemne uznanie w Roku 2000 ważności chrztu, udzielanego w poszczególnych wyznaniach chrześcijańskich. To jest wspólna inicjatywa Kościołów członkowskich Polskiej Rady Ekumenicznej i Konferencji Episkopatu. — Można chyba zapytać: czemu tak późno? — To nie jest późno. Ten proces został rozpoczęty 20 lat temu... — Dlaczego więc tak długo trwa? — Gdyż był blokowany ze wszystkich stron. Zabrakło otwartości i ekumenizmu. Nie tylko po stronie katolickiej. Dzisiaj decyzja ta dojrzewa. Kwestia otwartości ekumenicznej jest problemem czasu, gdyż wiąże się z chęcią uczenia się innego. Na wspólnych inicjatywach też nie możemy poprzestać. O naszej wiarygodności decydują świadectwa. Mamy stanowić jedno, żeby świat uwierzył. Dlatego Bogu dzięki, że skończyła się w Kościele epoka walki, a rozpoczęła epoka świadectwa. |
— Czego możemy się, jako katolicy, nauczyć od naszych braci z innych wyznań? — W teologii czasem za dużo mówi się o Kościele, a za mało ukazuje, jak być chrześcijaninem, jak być Kościołem. Wciąż dominuje teologia „siedząca”, „dyskutująca”, za mało jest zaś teologii klęczącej, modlącej się. Teologia zawsze w ostatniej fazie musi być doksologią. Mówienie o Bogu musi przechodzić w mówienie do Boga i razem z Bogiem. Dlatego kształtem (formą) naszej wiary jest ostatecznie modlitwa. Tego uczy starożytny Kościół — świadectwo Ojców, tak bardzo żywe w Kościele prawosławnym. Teologii doksologicznej, dialogowej możemy się więc uczyć od prawosławia. Natomiast Kościoły poreformacyjne mogą nas uczyć wrażliwości na głębię Bożego Słowa. Dlatego też moja triadyczna formuła ekumeniczna brzmi: wszystkim Kościołom chrześcijańskim na całym świecie, zwłaszcza wspólnotom chrześcijańskim w tym wielkim trójkącie chrześcijaństwa prawosławnego, poreformacyjnego, rzymskokatolickiego potrzeba jeszcze znacznie więcej katolickiej szerokości, ewangelickiej głębi Słowa i prawosławnego ortodoksyjnego dynamizmu. — Im bliżej będziemy siebie, tym nasza teologia, nasza wiara będzie głębsza... — ...tak jest. Jeżeli ktoś mówi, że jest „homo indocibilis”, czyli nie może już się niczego więcej nauczyć, to nie jest autentycznym chrześcijaninem. Kiedy zamykamy nasz proces edukacji, to kończy się nasze człowieczeństwo w ujęciu chrześcijańskim. Wówczas człowiek staje się odizolowaną monadą. Nasza tożsamość wyznaniowa nie może być statyczna. Ona musi być otwarta i to jest przyszłość ekumenizmu. Wówczas dialog stanie się znacznie łatwiejszy i skuteczniejszy. Dialog, który nie służy światu, po prostu nie ma racji bytu. Również Kościół jest dla świata, choć z tego świata nie pochodzi. — Jeśli perspektywy są tak piękne i obiecujące, to właściwie dlaczego wiele rzeczy nie wychodzi? Obserwując chociażby przygotowania do obchodów Jubileuszu Roku 2000, widzimy, że wspólnego świadectwa wciąż brakuje. — Nikogo nie możemy zmuszać... Nowa Komisja Konferencji Episkopatu i Polskiej Rady Ekumenicznej, która działa dopiero drugi rok, poszukuje coraz to nowych możliwości wspólnych działań. Np. wspólny list pasterski z okazji Jubileuszu. Wydaje mi się, że taki list jest bardzo realny. Dalej, promocja już istniejących wspólnych spotkań ekumenicznych młodzieży. Bo młodzież jest chłonna, nie napotyka barier, z którymi my, starsi się zmagamy. Dla ludzi młodych inność zawsze jest okazją do wzbogacenia się. Młodzież nigdy nie będzie przekonana, że wszystko, co mogła poznać, już poznała. — Może Ksiądz Biskup zdradzi, jakie są najbliższe plany Komisji? — Nie wiem, czy cała Komisja o tym myśli, ale ja już wspominałem o inicjatywie, która u nas już trzeci rok znakomicie się sprawdza. Na początku Wielkiego Postu i Adwentu organizujemy wspólne nabożeństwo dla wszystkich chrześcijan. Zależy nam zwłaszcza na młodych. Przychodzą wspólnoty protestanckie. Nie mamy niestety na terenie naszej diecezji Kościoła prawosławnego. Wyszukujemy wtedy wspólne pieśni, których w języku polskim jest wcale nie mało. Po wspólnej modlitwie i wspólnym śpiewaniu, odbywa się wspólna agapa. Podczas niej rozmawiamy ze sobą i przekonujemy się, że właściwie tak bardzo się nie różnimy między sobą. To buduje nadzieję. I wiara staje się radośniejsza. Przekonujemy się, że „ustawą zasadniczą” całego chrześcijaństwa jest Ewangelia — Dobra Nowina. Inną bardzo aktualną kwestią ekumeniczną są małżeństwa mieszane. Dotychczasowa instrukcja z 1982 r. już nie wystarcza. Musimy pójść znacznie dalej... |
— To znaczy? — Kiedyś był w naszej diecezji taki przypadek: katoliczka chciała poślubić ewangelika — syna pastora. Jej rodzice koniecznie chcieli, by ślub odbył się „po katolicku”. Problem w tym, że ojciec pana młodego — pastor straciłby wtedy autorytet w swojej parafii. Mówiono by: nie przekonał nawet własnego syna, a nas będzie przekonywał. Rozwiązanie było proste: Kościół katolicki może w takich wypadkach udzielić stronie katolickiej dyspensy od formy. — I taki ślub jest ważny jako sakrament także w Kościele katolickim? — Przecież szafarzami sakramentu małżeństwa są sami młodzi. My, księża jesteśmy tylko oficjalnymi świadkami Kościoła. A w przypadku ślubu ewangelickiego akt zgody małżeńskiej jest niemalże tożsamy z wymaganym w Kościele katolickim. Właśnie to starałem się wytłumaczyć rodzicom dziewczyny. Wtedy zapytali mnie: „Księże biskupie, jak to, my w ten dzień mamy być bez Komunii Świętej?” Poradziłem, by wszystkich zaprosili na Mszę św. zorganizowaną w kościele katolickim przed ceremonią ślubną, która odbyłaby się w kościele ewangelickim. W ten sposób tych dwoje młodych ludzi u początku nowego życia uniknęło nieprzyjemnego zgrzytu. W przeciwnym wypadku chłopak musiałby skrzywdzić ojca i swoją wspólnotę, bowiem w Kościele ewangelickim nie ma możliwości dyspensowania od formy. Trzeba, abyśmy w naszym Kościele odważniej korzystali z tej dyspensy. Przecież ona nie zaszkodzi nikomu. Wręcz przeciwnie. — Czy wina nie leży tu w dużej mierze po stronie duszpasterzy, którzy nie pokazują rozmaitych sposobów rozwiązywania takich złożonych problemów? — Nie tylko, ale prawie wyłącznie po stronie duszpasterzy. Jeżeli kapłan w swoich horyzontach będzie zacieśniony, to nic mu nie pomoże. — Nawet biskup? — Nawet biskup. Jak się ktoś zamknie na działanie Ducha Świętego, to co tu może zrobić biskup? Bogu dzięki, księża coraz bardziej żyją atmosferą ekumeniczną. Przyczyniają się do tego obowiązkowe wykłady w programie seminaryjnym, dyrektorium ekumeniczne, najnowsza instrukcja dla wszystkich duszpasterzy o obowiązku ekumenicznego otwarcia w pracy duszpasterskiej, encyklika „Ut unum sint”, a najbardziej przykład Papieża — jego niezliczone ekumeniczne spotkania z przedstawicielami innych Kościołów chrześcijańskich we wszystkich niemalże krajach. Na przykład na mnie duże wrażenie zrobiło spotkanie w kościele ewangelicko-augsburskim Przenajświętszej Trójcy w Warszawie w 1991 roku, gdzie Jan Paweł II błagał, by nie tkwić ciągle w schematach, zrodzonych jeszcze podczas zaborów, które wyznanie utożsamiają z narodowością. Protestant czyli Niemiec, prawosławny czyli Rosjanin, Polak — katolik. Ojciec Święty sam podał przykłady wybitnych polskich patriotów niekatolików, którzy oddali życie w obronie polskości: bpa Juliusza Burschego i bpa Zygmunta Michelisa. |
— Jan Paweł II wzywa Kościół do rachunku sumienia i sam daje przykład. Ostatnio zwierzchnik Kościoła ewangelicko-augsburskiego bp Jan Szarek zaproponował, aby w Polsce luteranie i katolicy w ramach obchodów Roku 2000 dokonali aktu wyznania wspólnych win z przeszłości. Miałoby to się dokonać w kościele w Siemianowicach, zabranym ewangelikom po wojnie przez władze komunistyczne i przekazanym Kościołowi katolickiemu. Jakie są szanse, aby ta inicjatywa została zrealizowana? — Myślę, że jest to możliwe, ale zanim takie spotkanie dojdzie do skutku, trzeba się do niego dobrze przygotować. Nie można poprzestać jedynie na wspólnym przepraszaniu. Pozostalibyśmy wtedy na poziomie emocji. Zaproponowałem bp. Szarkowi, żeby zwołać najpierw sympozjum teologiczno-historyczne na temat sprawy kościoła w Siemianowicach. Potrzebny jest spokojny, rzeczowy namysł, jak do takich sytuacji mogło dojść. Takie lokalne sympozjum, zorganizowane przez śląski oddział Polskiej Rady Ekumenicznej, powinno dać równą szansę obu stronom. Wypowiedzieliby się historycy Kościoła, świadkowie tego sporu i obecnego jego rozwoju. — Spróbujmy ukonkretnić. Za co mamy przepraszać? — Kościół katolicki w Polsce powinien przeprosić za opieszałość w podejmowaniu prób zrozumienia innych — zgłębienia tajemnicy inności w poszczególnych wyznaniach. A także za to, iż niezbyt uważnie słuchamy od samego początku Papieża. Gdybyśmy się wszystkimi jego naukami naprawdę przejęli, to nasz Kościół wyglądałby inaczej. Myślę, że nasza osobista wiara miałaby większy wpływ na codzienne życie Kościoła we wszystkich jego wymiarach, indywidualnych i społecznych. Przeszłość musimy starać się uzdrowić. Jedynie uzdrowiona przeszłość uzdolni nas do twórczego kształtowania wspólnej przyszłości. — Co to znaczy uzdrowić przeszłość? — „Healing of memory” — mówią Anglicy — uzdrowienie pamięci. My wciąż operujemy schematami. A prawda musi wyjść na jaw. Jest ona zawsze uwarunkowana. I jedna, i druga strona w dialogu ekumenicznym prawdę nieświadomie zacieśnia. To trzeba nazwać po imieniu. Na gruncie ekumenizmu politycznego funkcjonuje np. powiedzenie w dwóch wersjach — polskiej i niemieckiej: jak długo świat światem, nigdy Niemiec Polakowi nie będzie bratem. Niemcy dodają, że Polak nie będzie Niemcowi bratem. Od takich uprzedzeń trzeba dialog wyleczyć. Na tym m.in. polega uzdrowienie pamięci. Ekumenizm wielki — oficjalny należy zaczynać od małego — ekumenizmu duchowego, opartego na modlitwie. Modlitwę rozumiem tutaj po prostu jako „oddział intensywnej terapii pojednania”. Nie życzę nikomu, żeby dostał się na oddział intensywnej terapii do szpitala. Ale na ekumeniczny oddział intensywnej terapii powinien dostać się każdy... Przynajmniej raz w życiu. |
— Jest aż tak źle? — Nie jest tragicznie, ale zostaniemy gruntownie przebadani, dowiemy się, czego nam brakuje i jak w pełni dojść do zdrowia w przyszłości. — Zbliża się papieska pielgrzymka do ojczyzny. Jaki będzie udział w niej innych Kościołów? — Z inicjatywy Papieża w Sejmie odbędzie się spotkanie z Polską Radą Ekumeniczną — spotkanie kurtuazyjne, jak je określił Marszałek Sejmu. Ja będę reprezentował Episkopat katolicki jako przewodniczący Rady ds. Ekumenizmu. Liturgiczne spotkanie, otwarte dla różnych wspólnot wyznaniowych, zostanie zorganizowane w Drohiczynie. Miejscowy ordynariusz, bp Antoni Dydycz zaprosił na nie wszystkich chrześcijan. Te dwa spotkania są pewne. — Czy Kościoły mniejszościowe nie czują się przytłoczone naszą katolicką większością? — Był taki czas, że dało się odczuć pewien kompleks mniejszości wyznaniowej. Dzisiaj ten kompleks został przezwyciężony. W dużej mierze dzięki Papieżowi — dzięki jego otwartości. Myślę, że gdybym był polskim ewangelikiem czy prawosławnym, też mógłbym być z mojego Rodaka na Stolicy Piotrowej dumny. |
— Od kogo Ksiądz Biskup uczył się ekumenizmu? — Między innymi od dwóch wielkich śląskich pisarzy. Jednym z nich jest urodzony na Dolnym Śląsku w Głogowie Andreas Gryphius, największy śląski liryk i dramaturg XVII wieku. Żył i tworzył w okresie wojny trzydziestoletniej. Choć pisał po niemiecku, miał coś z tej specyficznej mentalności pogranicza. Można by całość jego dorobku dramaturgicznego i lirycznego oddać w jednym zawołaniu: „Przebudź się serce moje i pomyśl!” (Wache auf mein Herz und denke!). Nie wystarczy samo uniesienie serca. Wiatr je rozwieje, chmury przesłonią. Serce ma się przebudzić, by myślało. Takie podejście — bardzo śląskie — w ekumenizmie jest nieodzowne. Drugim jest górnośląski XIX-wieczny poeta z Łubowic spod Raciborza, Joseph Freiherr von Eichendorff. Szczególnie podoba mi się jego powiedzenie: „Wo ein Begeisterter steht, dort ist der Gipfel der Welt” — tam, gdzie stoi entuzjasta, tam znajduje się szczyt świata. Ekumenizmu bez entuzjazmu nie ma. Bo ekumenizmu bez Ewangelii robić nie sposób, a Ewangelia przyznaje optymistom rację. I dlatego w spełnienie Jezusowej modlitwy „ut unum sint” nie tylko trzeba wierzyć, ale należy być pewnym, że ten dzień nastanie. — Komu najbardziej życzyłby Ksiądz Biskup takiego entuzjazmu? — Każdemu teologowi, każdemu chrześcijaninowi. Ktoś z natury swej niezdolny do radości, nie będzie nigdy też ekumenistą, nie będzie autentycznym teologiem. A nie wiem nawet, czy będzie mógł być człowiekiem dogłębnie po chrześcijańsku wierzącym. Bowiem w jaki sposób bez radości dojdzie w nim do głosu Ewangelia — Radosna Nowina? Św. Paweł, mówiąc w Liście do Galatów (5,22) o owocach Ducha Świętego, zaraz po miłości stawia radość. My chrześcijanie zapominamy trochę o radości. Nietzsche wciąż nam wyrzucał: wy chrześcijanie wyglądacie za mało na ludzi odkupionych. Tym, co mamy zagonionemu, zatroskanemu człowiekowi do zaoferowania, jest radość, jest nadzieja. Nadzieja, która widzi zawsze dalej. Miłość, która widzi głębiej i wiara, która widzi inaczej. I tego bym wszystkim siostrom, wszystkim braciom, z wszystkich wspólnot i Kościołów chrześcijańskich na naszej pięknej ziemi ojczystej z braterskiego serca życzył. |
Jeżeli chcesz skomentować ten tekst — wypełnij formularz pocztowy.
|
|