|
Przed wizytą: rachunek sumienia JAN ANDRZEJ KŁOCZOWSKI OP |
Mam studentów, dla których Papież od zawsze jest Polakiem — jest to dla nich tak oczywiste, że wręcz dziwią się, by kiedyś mogło być inaczej. Nie pamiętają kwiatów, które w 1979 r. na krakowskiej Skałce rzucaliśmy pod Jego stopy, podając je sobie nad głowami, aby z najdalszych sektorów dotarły do Niego wspaniałe bukiety czy zwyczajne wiązki polnych kwiatów. Jest to oczywiste uproszczenie, ale jest w tej obserwacji coś niepokojącego, bowiem każde przyzwyczajenie grozi rutyną. Przyzwyczailiśmy się do Jana Pawła II — Karola Wojtyły — na tronie Piotrowym i dobrze nam z tą świadomością. Ale co z tej świadomości wynika w wymiarze duchowym? Po głębszym namyśle odczuwamy niezwykłość duchowego doświadczenia, które za Jego sprawą stało się udziałem naszego pokolenia. Rośnie z niego pewność, że kolejna wizyta, której oczekujemy, będzie niezwykła, jakby podsumowująca znaczenie przesłania, jakie Jan Paweł II ma dla nas, dla Ojczyzny. Dla Kościoła ludzi, którzy żyją na tej ziemi i ją kochają. Sięgam pamięcią do Jego poprzednich wizyt, do słów, które wypowiedział, do obrazów falujących tłumów, w które wpisuje się Jego obecność. Wraca to dojmujące wrażenie wszystkich, którzy uczestniczyli i uczestniczą w spotkaniach z Nim: przecież On mnie widział, przecież na mnie spojrzał. To chyba najbardziej charakterystyczna cecha, wyróżniająca tłumy „papieskie” od innych zgromadzeń: że nie jest to tylko spotkanie z masą, lecz zarazem z wszystkimi i każdym osobno. |
Jakie to było i jest doświadczenie, jakie zapamiętane myśli nosimy w naszych umysłach i sercach? Przypomnijmy w kilku słowach. Obudził uśpioną w wielu z nas tęsknotę do wolności, gdy wołał w Warszawie, na Placu Zwycięstwa: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!”. Gdy odwiedził nas w mroczne dni stanu wojennego, dodawał nam otuchy, gdy mówił, że razem z całym narodem staje pod krzyżem. Gdy ogarnęła nas apatia, a nadzieja na zmianę losu wydawała się obumierać, usłyszeliśmy z Gdańska: solidarność to znaczy — jeden drugiego brzemiona noście. Pielgrzymując do wolnej już Ojczyzny, przypomniał, że nie ma odnowy życia politycznego bez odnowy życia moralnego. Przed dwoma laty umacniał nas słowami, wzywającymi do odrzucenia lęku: nie lękajcie się, przypomniał raz jeszcze: „musicie być mocni”. Stoimy wobec konieczności podjęcia rzetelnego rachunku sumienia: jaka jest nasza odpowiedź na Jego słowa? Jak Jego nauczanie realnie zmienia nasze życie? Na ile jesteśmy inni? Wydawać by się mogło, że uważnie Go słuchamy i nabożnie cytujemy, ale Jego przesłanie nie zawsze wchodzi w krwiobieg naszego myślenia i rozumienia życia. Nie jest jednak tak do końca, byłaby to ocena niesprawiedliwa i krzywdząca. Można natomiast zaryzykować tezę, że nasze słuchanie było połowiczne. Na czym ta połowiczność polegała? Odpowiadam: słuchaliśmy Go jednym uchem, tym, które było i jest wyczulone na sprawy społeczne, narodowe, te wszystkie, które dotykały wspólnotowego wymiaru naszego życia. Natomiast umykały naszej uwadze te wątki papieskiego nauczania, które były wezwaniem do osoby, do człowieka pojedynczego. A mamy przecież drugie ucho, którym słuchamy ludzi przemawiających do nas osobiście, mówiących o naszych najbardziej wewnętrznych, osobistych sprawach, rozważanych samotnie, w głębi naszych sumień. |
Trzeba głębszej refleksji nad antropologią Jana Pawła II, nad Jego wizją człowieka. W nauczaniu Jana Pawła II odnajdujemy całościową wizję człowieka, odkrywanego tak w jego powołaniu społecznym, jak i w jego tajemnicy osobowego życia. W encyklice „Redemptor hominis” Jan Paweł II pisze: „Albowiem On, Syn Boży, przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem” (nr 8). To ważne podkreślenie — z „każdym człowiekiem”! Nie z ludzkością, nie z rodzajem ludzkim, ale z każdym człowiekiem. Każdy człowiek jest całym światem, jest wewnętrznym kosmosem. Podobny sens mają słynne słowa tej samej Encykliki: „człowiek jest drogą Kościoła”. Tajemnica spotkania człowieka i Boga urzeczywistnia się w głębi człowieczego serca, w intymnym sanktuarium sumienia, w milczeniu i samotności. Bliskie papieskiemu myśleniu wydają się słowa Blaise Pascala: „Im wyżej rozwinięty umysł, tym więcej widzi między ludźmi odrębności; umysły pospolite nie dostrzegają różnic między ludźmi”. 1 I jeszcze słowa innego mędrca, Martina Bubera, którego myślenie wyrasta z głębokiego zrozumienia korzeni biblijnego widzenia człowieka: „Każda przychodząca na świat osoba przynosi ze sobą coś nowego, co nigdy przedtem nie istniało, coś oryginalnego i niepowtarzalnego. Każdy człowiek jest nowym zjawiskiem w świecie i został powołany, by wypełnić swą jednorazowość na ziemi. najważniejszym celem każdego człowieka jest urzeczywistnienie swych unikalnych możliwości, tych, których nigdy przedtem nie było i nigdy potem nie będzie, nie zaś powtarzanie czegoś, co ktoś inny, choćby największy, kiedyś już zrobił”. 2 Zapytajmy, nawiązując do niedawnej wypowiedzi na tych łamach jednego z teologów: czy jedynym pomysłem duszpasterskim dla Kościoła polskiego jest oczekiwanie na kolejną pielgrzymkę Ojca Świętego? Oczywiście to oczekiwanie jest niesłychanie ważne i budujące, ale czy nie należy oczekując więcej żądać od siebie? Czy umiemy sformułować najbardziej istotne problemy, przed którymi stoimy jako Kościół polski? Ojciec Święty przybywa do Polski dokładnie w 10. rocznicę wyborów czerwcowych z 1989 roku. Przed tą datą nauczanie i troska duszpasterzy skoncentrowane były bardziej na społeczeństwie, na narodzie, na jego doli i niedoli, na jego przygodach i zmaganiach z historią. To było konieczne, bowiem taka była kolej historycznych wyzwań. Moje głębokie przekonanie jest takie oto: teraz przyszedł czas jeszcze trudniejszy, czyli czas przemawiania do indywidualnego człowieka. W sytuacji obecnych od 10 lat przemian człowiek jako jednostka czuje się najbardziej zagrożony w swoim indywidualnym bycie, w swej podmiotowości. Paradoksalnie, czas opresji, o mniejszym czy większym nasileniu, stawiał wymagania większego zachowania swojego własnego życia, swego własnego bytu w pewnej niezależności czy w pewnym dystansie od zewnętrznej przemocy. Teraz wzorce zachowania, przedstawiane jako godne naśladowania, działają znacznie bardziej intensywnie. Czujemy się zagubieni w mnogości propozycji, wzorców, kierunków, często wybieramy bez sensu. Często słyszymy różne nawoływania, które zwracają całą uwagę na konieczność prawnych zabezpieczeń jednostki przed szkodliwymi wpływami. Jest to głos bezsilny, bowiem nie zmienimy warunków cywilizacyjnych i kulturalnych, w których przyszło nam żyć i temu życiu musimy sprostać. W pewnych wypadkach takie zabezpieczenia prawne są konieczne, aby ustrzec najbardziej bezbronnych, ale zasadniczy nacisk powinien być położony na wychowanie dojrzałej osoby, zdolnej do samodzielnej oceny i odważnych wyborów. Trzeba mocnych osobowości, jak najbardziej „wewnątrzsterownych”. Potoczne przekonanie jest takie, że Polacy są indywidualistami, a przemiany po roku 1989 przyczyniają się do wzmocnienia owego nagannego indywidualizmu. Prawda jest jednak inna: człowiek jest zagubiony przede wszystkim w swoim indywidualnym losie. W sytuacji obecnej każdy stoi nieustannie przed perspektywami trudnych wyborów, w każdej dziedzinie życia, od politycznego po ekonomiczne czy psychologiczne. I są to wybory, które — jeżeli mają być dojrzałe i odpowiedzialne — muszą być podejmowane osobiście, w samotności. |
Jako duszpasterza uderza mnie następująca obserwacja: różnica w zachowaniu „małolatów” wtedy, gdy są w grupie i kiedy rozmawia się z nimi, z każdym z nich, osobiście, w warunkach intymnego spotkania. W grupie sprawiają często wrażenie niesłychanie pewnych siebie i zdobywczych, świadomie prowokujących otaczających ją przedstawicieli starszego pokolenia. W spotkaniu osobistym (najczęściej jednak nie z rodzicami, wobec których grają rolę „pewniaków”) sprawiają wrażenie zagubionych; nie tylko sprawiają takie wrażenie, ale tacy naprawdę są. Można z nimi naprawdę dobrze i spokojnie porozmawiać, ujawniają wtedy swoje osobiste zagubienie, z którego wynika poszukiwanie pewności poprzez roztopienie się w grupie rówieśniczej, czasami nawet za cenę podporządkowania się zbiorowości. W dziedzinie religijnej, w duszpasterstwie, także przeważa „troska wspólnotowa”. Jest to oczywiste i ważne, bowiem człowiek dochodzi do pełnej dojrzałości osobowej i religijnej w doświadczeniu wspólnoty Kościoła, ale nie można zapominać o wymiarze indywidualnym wiary. Każdy ostatecznie jest samotny przed Bogiem, w tajemnicy swego serca podejmuje najważniejsze decyzje i postanowienia. W tajemnicy serca zapadają decyzje najważniejsze. W jaki sposób odkrywać i umacniać ten osobisty wymiar wiary? Konieczne jest pogłębienie znajomości wiary, nie może być ona dla bardzo wielu świeckich katolików jedynie mętnym wspomnieniem dawno zapomnianego katechizmu. Nie wystarczy zorganizować kilku sympozjów, ważnych zresztą, na temat encykliki „Fides et ratio”, trzeba przełożyć jej wskazania na program duszpasterski. Ojciec Święty dotyka w encyklice niezwykle istotnej sprawy kultury wiary, sposobu jej poznawania, wcielania w dojrzałe myślenie i przeżywanie tajemnicy Boga, który dał nam się poznać w Jezusie Chrystusie. Potrzebny jest wielki program edukacyjny, który nazwałbym programem „teologizacji” naszych wiernych świeckich (ale także i duszpasterzy!). W nowej sytuacji łatwe odpowiedzi katechizmowe, sformułowane na użytek dzieci, nie odpowiadają dorosłym na ich trudne pytania. Owszem, dużo się zmieniło pozytywnie, przed dwudziestu laty tylko część naszych rodzin posiadała w domu Pismo Święte, teraz zdecydowana większość posiada Księgę. Ale trzeba jeszcze dużego wysiłku, aby Pismo było nie tylko obecne, ale także było czytane i rozumiane. Ta nowa katechizacja czy „teologizacja” winna więcej mówić o modlitwie, uczyć modlitwy kontemplacyjnej, modlitwy biblijnej. Większość dorosłych jest bezradna wobec osobistej modlitwy, wciąż modlą się jak dzieci „odmawiając paciorek”, chodząc do „kościółka”. To nie wystarcza, więc trzeba otwierać wszędzie, gdzie się da, „szkoły modlitwy”. Znamienny jest sukces prowadzonych przez ojców jezuitów rekolekcji ignacjańskich dla świeckich, ale przecież ich świetna inicjatywa jest tylko kroplą w morzu potrzeb. Takie „szkoły modlitwy” powinny być w każdej parafii, przy każdym klasztorze. W tym miejscu chciałbym wspomnieć o mistyce, o żywym wśród młodych poszukiwaniu dróg bardziej pogłębionego życia duchowego. Znamienne, że nie zawsze potrafią oni znaleźć wśród pasterzy Kościoła rzetelnych przewodników na drodze pogłębionej modlitwy — biskupi najczęściej są zajęci innymi, podobno pilniejszymi pracami. Bywa wtedy, że młodzi i starsi rozczarowani odchodzą, aby swoje pragnienia duchowe poić z innych źródeł. A przecież źródła chrześcijańskiego doświadczenia mistycznego są tak bogate i tak sycące! |
Odkrywanie osobowego kształtu wiary to program wychowywania sumień. Powinność etyczna wypływa z głębi człowieka, z tego sanktuarium, gdzie rodzą się decyzje i postanowienia. Najlepszą miarą dojrzałości osobowej jest dojrzałość sumienia, zdolnego trafnie i zdecydowanie osądzać sytuacje życiowe, jakie stają przed każdym z nas, przed każdym człowiekiem. Każdy winien uczyć się dojrzewać do posłuszeństwa wymagającemu głosowi swego sumienia. Życie wiary nie może być „zewnątrzsterowne”, zorientowane jedynie na zewnętrzne pouczenia i połajanki. Formowanie sumień to odpowiedź na wielkie wyzwanie wolności. Wymaga to nowego i pogłębionego stylu duszpasterstwa, które ze stylu administracyjnego powinno coraz bardziej przemieniać się w ojcowski wymiar sprawowania sakramentów. Istnieje ogromne zapotrzebowanie na ojcostwo (ale i na macierzyństwo) duchowe. W relacjach duszpasterskich nie wystarczy najsprawniejsze nawet działanie biura parafialnego. Potrzebny jest czas na indywidualne rozmowy, indywidualne kierownictwo duchowe. Zauważyłem, że taka potrzeba jest szczególnie mocno odczytywana przez młodych, „deficyt ojcostwa” nie jest tylko problemem dla duszpasterzy. Wierzę, że to, o czym tutaj piszę, to nie tylko puste i teoretyczne dezyderaty. Ten nowy, pogłębiony styl duszpasterskiej pracy Kościoła polskiego spontanicznie rozwija się, jest wielu duszpasterzy i świeckich, którzy takim potrzebom wychodzą naprzeciw. Widać to po owocach — młode pokolenie wiernych spowiada się o niebo dojrzalej od starszych, bowiem zostało lepiej przygotowane do bardziej osobistego rachunku sumienia, do formułowania swoich problemów w sposób daleko odbiegający od niekiedy bezmyślnej sztampy („grzechów nie mam, sama mieszkam”, jak spowiadała się pewna starsza dama). Ale daleko jeszcze do tego, aby ten styl był dominujący. Czekam w napięciu i z nadzieją na nadchodzącą pielgrzymkę Papieża, na kolejną — i jakże ważną! — wizytę naszego Ojca. Mam niezłomną nadzieję na to, że usłyszymy słowa umocnienia, które będą wskazówką dla wszystkich ludzi Kościoła i całego narodu. Wierzę, że Jego słowa trafią w samo serce naszych problemów i niepokojów, ale także naszych nadziei i naszej przyszłości. Pozwolą odnaleźć nową młodość wiary, ożywioną sokami, płynącymi z korzeni, jakie od wieków Kościół zapuścił na tej ziemi. Ziemi naszego świadectwa. Jan Andrzej Kłoczowski OP
PRZYPISY 1 „Myśli”, przeł. Tadeusz Boy-Zeleński. |
Jeżeli chcesz skomentować ten tekst — wypełnij formularz pocztowy.
|
|