|
Jeśli Bóg jest miłością... WACŁAW HRYNIEWICZ OMI |
Nowy Testament zdobywa się na najprostsze określenie Boga, a zarazem najgłębsze i najbardziej prawdziwe: Bóg jest Miłością. Czym są te słowa dzisiaj, dla nas, ludzi boleśnie doświadczonych okrucieństwem XX wieku, poranionych dwoma totalitaryzmami, spoglądających z niepokojem w nieznaną przyszłość? Za kilka miesięcy minie dziesięć lat od pamiętnej Jesieni Ludów. Nazwaliśmy ten rok przełomem w dziejach Europy. Okrągła data, zbiegająca się z kolejną wizytą papieża Jana Pawła II w Polsce skłania tym bardziej do pogłębionej refleksji nad upływem historii, a także nad naszą religijnością dzisiaj, po dziesięciu latach wolności. Spoglądając wstecz na te minione lata odczuwam mocno nieprzewidywalność ludzkich dziejów. Jest to zarazem godna zadumy nieprzewidywalność działania samego Boga, którym nikt z ludzi nie może rozporządzać ani Mu rozkazywać. Poprzez historyczne przełomy otwiera On nową przyszłość, przygotowuje ją niepostrzeżenie, budzi nowe zrywy w ludziach, ożywia ukrzyżowane nadzieje. Sprawia, że w ten sposób przejawia się Jego odwieczna nowość, suwerenność, a nade wszystko Jego boska życzliwość i przyjaźń — Jego, jak od wieków mówi chrześcijański Wschód, philanthropia, czyli miłość do ludzi. Nieoczekiwanie zatem nadeszła godzina wolności, zaskakująca nawet największych znawców globalnych procesów świata. Przełom przyniósł nowe szanse, a równocześnie nowe problemy, trudności i napięcia w relacjach między poszczególnymi grupami ludzi, a także w stosunkach między Kościołami chrześcijańskimi. Sprawy te znane są już z doświadczenia ostatniej dekady tego stulecia. Refleksja nad nową sytuacją wolności skłania tym bardziej do namysłu nad podstawową prawdą wiary chrześcijańskiej o Bogu Miłującym. Jeśli Bóg jest Miłością, to religia, owa więź między Bogiem i ludźmi (łac. re-ligare znaczy związać ponownie, znowu złączyć, przywrócić relację) powinna być wolna od przyziemnych interesów i od wszelkiej formy przymusu. Tajemnica miłości i miłosierdzia domaga się religijności otwartej i bezinteresownej. Jeżeli Bóg jest Miłością, to także cały Kościół, wspólnota wierzących uczniów, musi ciągle uczyć się trudnej cnoty bezinteresowności wobec Boga i ludzi. Mieć wzgląd na osoby „dla korzyści”, to wedle Listu św. Judy (w. 16) oznaka pewnej bezbożności. Prawdziwa miłość uczy bezinteresowności. |
Jeśli Bóg jest Miłością, i to najbardziej bezinteresowną z możliwych, Jego postępowanie wobec ludzi stanowi dla nich najwyższy i najbardziej inspirujący wzorzec do naśladowania. Tymczasem wiadomo powszechnie, jak niezmiernie trudna jest w zorganizowanej religii postawa bezinteresowności. Chęć odnoszenia korzyści z wiary i religijności jest w nas głęboko zakorzeniona. Kryje w sobie wielką pokusę, nawet dla ludzi głęboko wierzących. Dla Kościoła również. Nie bardzo wiadomo, czy w czasie trudnych dziesięcioleci zniewolenia przez komunizm nauczyliśmy się czegoś ważnego. W innych krajach dawnego bloku sowieckiego sytuacja była znacznie trudniejsza od naszej, przeniknięta wszechobecnym strachem i przemocą. A jednak i tam ludzie potrafili trwać w wierze i nie wypierać się Boga, choć odpadały wszelkie ludzkie zabezpieczenia i korzyści. Wręcz przeciwnie, z powodu wiary można było, po ludzku mówiąc, stracić wszystko, nawet życie. W takiej sytuacji postawa bezinteresownej wiary i bezinteresownego oddania Bogu jest bardzo trudna. Niełatwo wytrwać przy Bogu w takich czasach. To bardzo bolesna godzina próby. Jak z niej wyszliśmy, wiadomo samemu Bogu. W sytuacji wolności można szybko zapomnieć o tej lekcji. Jeżeli Bóg, sam będąc miłością, przeprowadza ludzi przez trudne sytuacje graniczne, jest w tym jakaś tajemnica Jego Boskiej pedagogii. Może dopuszcza takie sytuacje właśnie po to, aby oczyścić naszą wiarę i uszlachetnić nadzieję. Muszą wtedy odpaść wszystkie czysto ludzkie punkty oparcia i zabezpieczenia. Potwierdzają się wówczas słowa apostoła Pawła, iż „moc w bezsile dojrzewa” (2 Kor 12,9; przekład interlinearnego wydania grecko-polskiego Nowego Testamentu). Gdyby nie było Boga, gdyby przekonanie o Nim jako o Miłości było fałszywe, ludzie nie poszukiwaliby Go z takim uporem i takim oddaniem w warunkach często nieludzkich. Nie potrzebowaliby Go tak bardzo. Nie usiłowaliby szukać głębszego zrozumienia siebie samych, świata i sensu własnego życia. Natchniony hymn apostoła Pawła o miłości mówi o niej, iż „nie szuka swego” (1 Kor 13,5). Czego nie szuka? Chyba przede wszystkim własnej korzyści, a także krótkowzrocznego zabezpieczenia w oparciu o własne siły, środki i pomysły. Głęboka religijność kształtuje w człowieku postawę zaufania i zdania się na Boga ze względu na Niego samego. Kwestia bezinteresowności w religii sięga o wiele głębiej niż to się może wydawać na pierwszy rzut oka. |
W czasie kongresu teologicznego Europy Środkowo-Wschodniej w Lublinie (1991), ówczesny arcybiskup Pragi, dziś kardynał Miroslav Vlk mówił o tym, jak nawet na pustyni i w niewoli może rodzić się nowe życie: „Przestaliśmy czekać na przewrót i powoli zaczęliśmy »szukać Pana«, który był z nami także na pustyni. Trzeba Go było tylko zobaczyć czystym, przepełnionym wiarą sercem. Zaczynaliśmy rozumieć, co się w gruncie rzeczy stało: Bóg uwolnił swój Kościół od wszystkiego — zostały mu odebrane wszystkie jego dobra, jego cała organizacja, wszelkie uznanie w oczach ludzkich. (...) Zaczęliśmy pojmować Boży zamysł wobec nas — czas pustyni, czas drogi do nowej ziemi. Przestaliśmy czekać na ludzkie wyzwolenie i zaczęliśmy się otwierać na Boga. Na nowo w życiu naszym opowiedzieliśmy się za Bogiem. Zaczął się powrót, nowe zaufanie w Bogu. (...) Zaczęliśmy szukać ratunku nie w sobie, lecz w Panu. (...) Ryzyko i niebezpieczeństwo uczyło nas stawiać w życiu Boga na pierwszym miejscu. (...) Pustynia stała się dla nas szkołą, w której naszym nauczycielem był sam Bóg”. Dalsze słowa wybitnego hierarchy czeskiego są szczególnie wymowne. „Dla nas to dojrzewanie przez 40 lat na pustyni było znakiem, że Kościół bezwzględnie musi być żywą wspólnotą łączącą wzajemnie biskupów, panującą wśród księży i świeckich — a wreszcie wspólnotą wszystkich razem... Doświadczyliśmy, że Kościół nie tylko może żyć, ale może nawet wzrastać pozbawiony mienia, budynków, wielkich organizacji, teologii — ale nie może żyć bez jedności we wzajemnej miłości. Tym, co w nas Bóg przez 40 lat odnowił, była wzajemna jedność. To jest dla nas znak nowych czasów, który zrozumieliśmy i nie chcemy go zagubić, nawet jeśli w tych nowych czasach zwrócą nam budynki, a także organizacje i inne możliwości działania. Chcemy zrozumieć i wziąć ze sobą to doświadczenie na drodze ku nowej przyszłości”. Nie mogę pominąć słów jeszcze bardziej osobistego wyznania tego niezwykłego chrześcijanina, który doświadczył przejścia przez pustynię, ale nie przestał wierzyć, że Bóg jest rzeczywiście Miłością. „Nauczyłem się więc jednego: tylko Bóg! Tylko na Niego trzeba się zdać. (...) Nie wpadać w żaden defetyzm, zgorzknienie, pesymizm. (...) Tak więc: tylko Bóg, który jest i pozostaje Miłością — nawet w takiej ciemności, jak ciemność Krzyża. (...) Bóg wprowadzał mnie w milczenie. I całe życie kapłańskie otworzyło się na innych, na życie dla innych”. Kiedy ks. Vlkowi zabroniono w 1978 r. sprawowania wszelkich czynności kapłańskich, pozostało tylko jedno — dawać Bogu swój czas. Codziennym zajęciem stało się czyszczenie okien na ulicach stolicy. „Chodziłem tak przez prawie 10 lat po Pradze, w upale i chłodzie, i wykonywałem tę podrzędną robotę. Siłą moją była wiara w Bożą miłość. (...) Mogę zaświadczyć, że ten czas był dla mnie, dla mego kapłańskiego życia, czasem najbardziej błogosławionym. (...) Wszystko, co przeżyłem jest dla mnie dowodem, że Bóg jest Miłością. Ja to przeżyłem, nie potrzebuję żadnego innego dowodu” (Cytaty z: „Świadectwo Kościoła katolickiego w systemie totalitarnym Europy Środkowo-Wschodniej”. „Księga Kongresu Teologicznego...” Lublin 1994, s. 61-72). |
Przytoczyłem to wzruszające świadectwo, gdyż zasługuje ono zwłaszcza teraz, pośrodku „nowych czasów”, dzięki odzyskanej wolności, na uważną medytację. Świadectwo życia ma wymowę większą niż najbardziej głębokie rozważania teoretyczne. W XIV wieku św. Grzegorz Palamas, arcybiskup Konstantynopola, nie bez racji powoływał się na znane wówczas w Bizancjum powiedzenie: „Każde słowo podważyć można innym słowem; jakież słowo może zaprzeczyć życiu?” Możemy dziś pytać, co zostało z niedawnej przecież lekcji dziejowej. Co pozostało z takiego doświadczenia Boga? Kto przeszedł przez szkołę pustyni nie tracąc zaufania do Boga, pozostanie innym człowiekiem. Lekcji danej przez Boga marnować nie wolno. Zapytuję sam siebie, jak w tym świetle wygląda dziś nadużywanie wiary i religii do osiągania doraźnych korzyści osobistych, grupowych czy zbiorowych. Jak nie przypomnieć słowa apostoła Pawła, który przestrzegał chrześcijan przed „ciągłymi sporami ludzi o wypaczonym umyśle i którym brak prawdy — ludzi, którzy uważają, że pobożność jest źródłem zysku” (1 Tm 6,5). Nikt z ludzi nie ma monopolu na mówienie o Bogu i prawdzie religii w sposób jedynie właściwy. Wszyscy mówimy o Nim nieudolnie. Najwznioślejsze i najpiękniejsze słowa, jakie o Bogu wypowiadamy, nie są w stanie przebić się w głąb tajemnicy. Mistycy zapewniają, że lepiej jest zachować o Nim milczenie niż mówić, ale i oni sami mówić o swoim doświadczeniu Boga nie przestają. Potrafią także ze swego doświadczenia wyciągać wnioski dotyczące stosunku człowieka do Boga i nawoływać do oczyszczania religijności. |
Jest pewien głęboki sens bezinteresowności, o którym mówią słowa mistyków. Wynika on z przeświadczenia o Bogu jako Miłości. Warto wsłuchać się w to, co mistycy mówią o relacjach między Bogiem i człowiekiem. A mówią o tym, że Bóg poszukuje człowieka i potrzebuje ludzkiej przyjaźni. Tak oto pisał o tym przed wiekami niemiecki mistyk Mistrz Eckhart (zm. między r. 1327 a 1329): „On tak bardzo potrzebuje naszej przyjaźni, że nie może czekać, aż będziemy Go prosić; wychodzi nam naprzeciw i prosi, żebyśmy byli Jego przyjaciółmi”. Szkoła mistyków nie jest jednak szkołą łatwą. Uczyć się w niej trzeba religijności bezinteresownej, wolnej od pojmowania relacji między Bogiem a człowiekiem na podobieństwo wyrachowanego stosunku handlowego. Mistycy uczą, jak oczyszczać postawę religijną z tego, co odbiera jej cechę bezinteresowności. To sam Bóg jest dobrem najwyższym i celem ludzkich dążeń. Człowiek winien wręcz zapomnieć o sobie i nie zajmować się tylko swoim zbawieniem. Posługując się drastycznym wręcz słownictwem Eckhart pisał: „Niektórzy chcą patrzeć na Boga tymi samymi oczami, którymi patrzą na krowę, i chcą kochać Boga tak, jak ją kochają. A kochają ją z powodu mleka i sera, ze względu na swoją własną korzyść. Tak postępują wszyscy ci, którzy kochają Boga ze względu na zewnętrzne bogactwo lub wewnętrzne pociechy; nie kochają Go tak jak powinni, kochają swoją własną korzyść” (przekład niemieckich fragmentów kazań w: J. Piórczyński. „Mistrz Eckhart”. „Mistyka jako filozofia”. Wrocław 1997, s. 180, 259). Jeśli Bóg jest Miłością, trzeba przez całe życie uczyć się zaufania Mu, nawet wśród przeciwności. Sam Eckhart, jak wiadomo, miał poważne trudności z powodu swoich poglądów, głoszonych zwłaszcza w kazaniach zrozumiałych dla ogółu wiernych, poszukujących głębszej religijności i bezpośredniego kontaktu z Bogiem. Łatwo było być wówczas oskarżonym o herezję. Tak też się stało. Arcybiskup Kolonii wytoczył mu proces inkwizycyjny. Na nic się zdało świadectwo braci zakonnych (dominikanów) i wielu wiernych. Nie pomogło odwołanie się do rezydującego w Awinionie papieża Jana (XXII), który w 1329 r. wydał bullę potępiającą niektóre jego twierdzenia jako heretyckie, inne zaś jako podejrzane o herezję. W tym czasie Mistrz Eckhart już nie żył. Nie dziwię się fascynacji wielu badaczy nauką niemieckiego mistyka oraz ich próbami wykazania ortodoksyjnego charakteru jego poglądów. Jest w tej nauce coś głębokiego i urzekającego. Przebija z niej, pomimo wielu tez kontrowersyjnych i niejasnych, czysty duch chrześcijaństwa inspirowanego Ewangelią. Przytoczone wyżej słowa mówią o postulacie oczyszczania postawy religijnej z wszelkich pobudek egoistycznych. Człowiek głęboko religijny nie powinien kierować się własnym interesem: „Sprawiedliwy niczego nie szuka przez uczynki, ci bowiem, którzy szukają czegoś z pomocą uczynków albo tacy, którzy robią coś ze względu na jakieś »dlaczego«, są sługami i najemnikami”. Bóg staje się wówczas narzędziem do realizacji własnych celów i zamiarów. Własna korzyść zostaje postawiona ponad czystą miłość do Boga. Bezinteresowność szuka Boga dla Niego samego. Zaufanie do Boga uzdalnia do rezygnacji z własnej korzyści lub nagrody. Kiedy człowiek nie kieruje się własnym interesem, Bóg napełnia go życiem, światłem i dobrem „w samym środku duszy”. Jeżeli nawet przyrzeka nagrodę ludziom tak postępującym, przyrzeczeniem tym jest przede wszystkim On sam jako Miłość i Dobro. Doprawdy, daleko nam do takiej oczyszczonej religijności, jakże odległej od egocentrycznej troski jedynie o siebie i własne zbawienie. Poziom, na który wznoszą się wielcy mistycy, nie stanie się czymś łatwo dostępnym dla ogółu wierzących. Postulat czystej religijności w obliczu Boga jako Miłości pozostaje w pewnym sensie ideałem, do którego stale trzeba dążyć. Wiadomo z doświadczenia, jak niepostrzeżenie bezinteresowność w stosunku do Boga i ludzi skażona zostaje egocentryzmem i myśleniem o sobie samym. |
Jeśli Bóg jest Miłością, to myślenie, mówienie i dawanie o Nim świadectwa wymaga przedziwnej umiejętności łączenia medytatywnej myśli i wrażliwości serca. Dojrzewamy do spotkania z Bogiem przez całe życie. Myśl medytująca wnika w głąb rzeczywistości powoli, koryguje samą siebie, szuka światła. Doświadczenie zła i cierpienia prowadzi często do zwątpienia i buntu wobec tego Boga, którego chrześcijanie wyznają jako Miłość i źródło wszelkiej miłości. Ale zdarza się chyba i tak, że nawet rewolta może mieć w sobie coś z imienia prawdziwego Boga. Ludzka miłość, piękno, wolność, cierpienie, śmierć — oto sytuacje, gdy człowiek, aby zrozumieć samego siebie, musi siebie przekroczyć, a w przestrzeni tego, co ludzkie odnaleźć swój osobisty rezonans z Niewidzialnym. Bóg-Miłość jest zaprzeczeniem oddzielenia i śmierci. Jest istotą najbardziej komunijną. Takiego Boga poznaje się w osobistej relacji, w przymierzu umysłu i serca. Mądrość starożytnego Kościoła przekazuje, poprzez wiarę w Świętą Trójcę Osób, nieocenioną intuicję — Bóg jest rzeczywistością komunijną i relacyjną. Nie jest odwiecznym Samotnikiem skupionym na samym sobie w narcystycznym upodobaniu, lecz komunią Osób, udzielaniem się, prawzorem wszelkiego bytowania. Żadna rzeczywistość nie da się pojąć sama w sobie, bez odniesienia do innych. Nawet Bóg istnieje dzięki wydarzeniu komunii. Nic nie istnieje poza komunią, nawet sam Bóg, poszukujący przyjaźni człowieka. Biblijna idea Boga jako Miłości znajduje w ten sposób swoje ukonkretnienie. Tak uczymy się doceniać głębię wiary, ta zaś jest nieoddzielna od zawierzenia i zaufania takiemu Bogu. |
Zaufanie jest jednym z najbardziej skromnych słów ludzkich, słowem codziennym, a zarazem tak bardzo doniosłym. Być może zamiast mówić o miłości czy komunii, słowach tak ogromnych i wszechogarniających, dobrze czasem zdać sobie sprawę, iż nawet one potrzebują słów mniejszych. W tym samym rozdziale, w którym Jan apostoł dwukrotnie powtarza myśl, iż „Bóg jest miłością” (1 J 4,8.16), jakby jednym tchem dodaje: „Myśmy uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam”. W zawierzeniu i ufności wszystko, co największe jest także obecne. W zaufaniu i nadziei wyraża się tajemnica miłości i komunii. Oto jak pisał przed laty żydowski filozof dialogu, Franz Rosenzweig: „Pokornie obcować z twoim Bogiem — nie wymaga się tu niczego więcej niż całkowitego, aktualnego zaufania. Lecz zaufanie jest (...) nasieniem, z którego wyrasta wiara, nadzieja i miłość, i owocem, który z niego dojrzewa. Jest najprostsze z wszystkiego i właśnie dlatego najtrudniejsze”. Niezależnie zatem od wyznania i religii, ludzie najgłębiej sięgający w tajemnicę Boga dochodzą do podobnych przekonań. Jeśli Bóg jest Miłością, to nadzieja jest wiarą w miłość. |
Jeśli Bóg jest Miłością, to wszystko, co czynimy, powinno służyć przezwyciężaniu murów dzielących człowieka od człowieka i budowaniu mostów porozumienia. Dotyczy to przede wszystkim świata ludzi wierzących. Myślenie i życie chrześcijan mają pod tym względem wiele do naprawienia. Być może chrześcijaństwo jest wciąż jeszcze w samych początkach swoich dziejów. Wiara w Boga jako Miłość jest największym sądem nad przeszłością, oskarżeniem i wyrzutem dla czasu, w którym żyje każde ludzkie pokolenie. Wierzę, że Kościoły chrześcijańskie będą kiedyś bardziej zdolne do tego, by ofiarować ludziom zgłodniałym sensu i życzliwości nie kamienie ideologii, nie tylko zestaw katechizmowych formuł, lecz dobry i prawdziwy chleb w postaci większego zrozumienia i większego serca dla wszystkich. Bezinteresowne i otwarte serce człowieka jest najczystszym i najlepszym darem także dla Boga. Na zakończenie chciałbym powtórzyć myśl, którą wypowiedziałem już wielokrotnie: tylko Kościół bezinteresowny, naśladując swojego Boga i Pana, może stać się godny daru jedności. Jemu właśnie może być dana łaska pojednania i przybliżenia kresu podziałów. Kościół bezinteresowny łatwiej przezwycięża wewnętrzne napięcia. Stać go na większą kulturę rozwiązywania konfliktów i łagodzenia sporów. Może on odnaleźć swoje prawdziwe oblicze „tylko przez bezinteresowny dar z siebie samego” (Konstytucja „Gaudium et spes”, nr 24). Bezinteresowne odnoszenie się do innych uczy odkrywać w nich obecność tego samego Boga, który jest ekumeniczną Miłością do wszystkich bez wyjątku. Pamięć o cierpieniu wielu ludzi, spowodowanym przez konflikty i antagonizmy religijne, winna być ostrzeżeniem przed negatywnymi doświadczeniami przeszłości. Zapominać o dziejach ludzkiego cierpienia oznaczałoby torować drogę do powtarzania na nowo starych błędów. Chrześcijanie są, jedni dla drugich, darem jednego Boga. Jeśli Bóg jest Miłością, to mamy największy motyw, by żyć w zgodzie, przyjaźni i pokoju. Wacław Hryniewicz OMI |
Jeżeli chcesz skomentować ten tekst — wypełnij formularz pocztowy.
|
|