|
Żebyśmy byli bardziej dla Kościoła i Chrystusa Z ks. Adamem Bonieckim MIC, przełożonym generalnym Zgromadzenia Księży Marianów, rozmawia Małgorzata Kołodziejczyk
|
— Na trasie tegorocznej pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny znalazło się sanktuarium maryjne w Licheniu, którym od 50 lat opiekują się księża marianie. Jakie jest znaczenie wizyty papieskiej dla tego sanktuarium? — Znaczenie wizyty Ojca Świętego w każdym miejscu jest niewymierne. Z jednej strony jest to uznanie Głowy Kościoła dla tego miejsca, podniesienie jego rangi (nieoficjalne oczywiście), a zarazem jego uhonorowanie. Zważywszy na wielkość kultu, którym w tej chwili otoczony jest w Polsce Licheń zrozumiałe jest, że Papież chciał także dołączyć się do tego mnóstwa pielgrzymów, którzy tutaj oddają cześć Matce Bożej. Dla sanktuarium, dla jego wewnętrznego życia, obecność papieża jest to taka pieczęć Kościoła — i to jest najważniejsze. Patrząc z zewnątrz — myślę, że dla ludzi, którzy się gorszą Licheniem, np. wielkością wznoszonej bazyliki, jest to pokazanie, że nawet miłość szalona do Matki Boskiej, miłość, która wydaje tyle pieniędzy na tę wielką budowlę (bo przecież mogłaby być ta bazylika np. niższa czy mniejsza) ma sens, bowiem jest to „szaleństwo” tych, którzy kochają Matkę Bożą. Papież przychodząc tutaj i błogosławiąc tę budowlę mówi: uspokójcie się, to też się mieści w ramach Kościoła… Ważne jest również samo wspomnienie, które pozostanie już do końca trwania sanktuarium — tu był Ojciec Święty Jan Paweł II. |
— Sanktuarium licheńskie, prowadzone od 28 kwietnia 1949 r. przez marianów, rozwinęło się tak, że w chwili obecnej jest drugim co do wielkości w Polsce. Kilka miesięcy temu, na specjalnym konwencie, staraliście się wytyczyć plan pracy sanktuarium na najbliższą przyszłość. Jakie są jego założenia? — Zgromadzenie stanęło wobec pewnego faktu; to sanktuarium ma niedługą historię, do niedawna było ono maleńkim miejscem kultu, do którego wierni przybywali dwa razy do roku na odpust. W tej chwili Licheń odwiedza rocznie prawie półtora miliona pielgrzymów. Stało się to jakoś samo, zgromadzenie nie pracowało w kierunku rozwinięcia wielkiego sanktuarium. Trzeba było więc zastanowić się — i prowincja polska na szczęście to zrobiła — co robić dalej. Marianie są małym zgromadzeniem, które stanęło przed zadaniem trochę ponad swoje siły. Nie jest naszym powołaniem obsługa sanktuariów; nie chcemy i nie możemy być takim zakonem jak paulini wokół Sanktuarium Częstochowskiego — prowadzenie sanktuarium jest to tylko jedna z form naszej działalności. Dlatego zwróciliśmy uwagę na trzy elementy, istotne w dalszej pracy licheńskiego sanktuarium. Po pierwsze — stajemy tu wobec wielkiej religijności ludowej, która zasługuje na szacunek i obsługę kapłańską i jest to dla nas bardzo ważne. Po drugie — nie możemy iść tylko za emocjami i zamiłowaniami ludzi, którzy tutaj przychodzą. Musimy je szanować, ale przybywającym do sanktuarium pielgrzymom musimy dać „zdrowy pokarm” — przede wszystkim posługę sakramentalną i naukę. Licheń, który stał się miejscem dość eksploatowanym, winien promieniować także jako ośrodek formowania chrześcijaństwo światłego i mądrego. Owocem tego jest powstanie w 1997 r. ośrodka teologicznego — Centrum Formacji Maryjnej, który — mam nadzieję — szybko się rozwinie. W tej chwili prowadzi go właściwie jeden człowiek, odpowiednio do tego przygotowany, ks. Janusz Kumala, który m.in. rozpoczął wydawanie pierwszego w Polsce kwartalnika mariologicznego „Salvatoris Mater”, pisma ściśle naukowego. Chodzi bowiem o to, żeby wokół Lichenia skupić teologów i innych, którzy pomogą nam pogłębić tę pobożność i przygotować ludzi oddających się kultowi Matki Bożej. Trzecim elementem jest zainicjowanie w Licheniu idei Ojca Świętego związanej z Jamusukro. Przypomnijmy, że kiedy prezydent chciał ofiarować Papieżowi nową, największą bazylikę w stolicy Wybrzeża Kości Słoniowej, Ojciec Święty powiedział, że przyjmuje ten dar pod warunkiem, iż będą z tym związane jakieś dzieła społeczne; dzieła miłosierdzia, miłości do ubogich, potrzebujących. Musi to być znak Jezusa Chrystusa Miłosiernego, nie wystarczy, że jest to wielkie gmaszysko sakralne. Właśnie w Licheniu z inicjatywy m.in. naszych seminarzystów od wielu lat prowadzona jest dzieło pomocy osobom uzależnionym, przede wszystkim alkoholikom i ich rodzinom. Ten kierunek pracy został przyjęty przez zgromadzenie marianów jako element koncepcji sanktuarium licheńskiego. |
— Marianinem, w szczególny sposób związanym z sanktuarium licheńskim, jest jego kustosz ks. Eugeniusz Makulski. Mówiąc o nim używa się często określenia — charyzmatyk. Jak ksiądz Makulski odnajduje się ze swoim charyzmatem w zgromadzeniu marianów? — Czy to ksiądz Makulski jest związany z sanktuarium, czy też sanktuarium jest związane z księdzem Makulskim — na to odpowie historia. Zobaczymy. Czy jest charyzmatykiem — nie wiem. Jest to człowiek, który na pewno wniósł ogromny wkład w rozgłos, rozwój i rozbudowę sanktuarium. Posiada niezwykły talent docierania do ludzi, wzruszania ich, poruszania ludzkiej hojności. Potrafił zmobilizować tysiące osób — ta bazylika jest budowana z ofiar, które są odpowiedzią na jego inicjatywę. Jest to człowiek z niezwykłą wyobraźnią; skończył studia historyczne na KUL-u, ale jest przede wszystkim pełen fantastycznych różnych pomysłów, obrazów; jest wizjonerem, który sobie coś wyobrazi i potem to — bardzo ryzykownie czasami — realizuje. Widoczne to było zwłaszcza w czasach komunistycznych, kiedy ks. Makulski grał z władzami w taką grę, która mogła go drogo kosztować i świetnie z tego wyszedł; jemu nic się nigdy nie stało. Dla zgromadzenia ludzie z taką wyobraźnią, inicjatywą, z taką umiejętnością trafiania do wiernych — to potworny kłopot, bowiem rozsadzają wszelkie ramy. Byli przełożeni, którzy próbowali go w różny sposób ukierunkować, ograniczyć, żeby np. czegoś w sanktuarium nie budować. On jednak zawsze tak ich ominął, tak okręcił, że swoje zrealizował. Kiedy zostałem przełożonym generalnym, jedyną rzeczą, którą można było zrobić (chociaż to także chyba poprzedni zarząd przegłosował), to trochę zmniejszyć projekt bazyliki, ponieważ według pierwotnego pomysłu byłaby ona zdaje się trzy razy większa od Bazyliki św. Piotra. Ks. Makulski to swego rodzaju fenomen psychospołeczny. A czy jest charyzmatyczny? Dla mnie fenomenem charyzmatycznym jest np. O. Pio, który porusza ludzi jeszcze trzydzieści lat po swojej śmierci. Żyjący charyzmatycy zawsze budzą pewien dystans, zatem poczekajmy. Pozwólmy charyzmatykom działać na chwałę Bożą, ale kanonizować będziemy ich nie wcześniej niż trzydzieści lat po śmierci, jak dobrze pójdzie. |
— Wiele osób z entuzjazmem przyjmuje to wszystko, co dzieje się w Licheniu; ale jest też krytyka tego miejsca. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że wśród elit intelektualnych panuje ostatnio swoista „moda” na krytykowanie Lichenia, a szczególnie wznoszonej to największej w Polsce świątyni… — Krytyka idzie w dwóch kierunkach. Jesteśmy krytykowani za to, że kiedy ludzie nie mają gdzie mieszkać, budujemy taką kolosalną bazylikę i wydajemy tyle pieniędzy. Ale przecież to nie my budujemy, my tych pieniędzy nie mamy do swobodnej dyspozycji. Bazylika wznoszona jest przez tysiące ludzi, którzy złożyli swoje ofiary na ten właśnie cel. Trzeba podkreślić, że Licheń wspiera przy okazji różne inne dzieła np. na terenie dawnego Związku Radzieckiego. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że ksiądz nie może zebrać pieniędzy na bazylikę, a potem zawieźć ich np. do Rwandy, gdzie pracujemy. Wielkie bazyliki bywały denerwujące i wzbudzały wielkie krytyki; ale ten wydatek można obronić w kategoriach wiary. Choć bp Dembowski broni go także w kategoriach praktycznych mówiąc, że jak dla niego bazylika jest i tak za mała, gdyż on na spotkania charyzmatyczne potrzebuje jeszcze większego pomieszczenia. Podkreślam raz jeszcze — jest to decyzja tych wiernych, którzy łożą na budowę bazyliki swój grosz i chcą taki właśnie gmach postawić Matce Bożej. Krytyka z punku widzenia estetycznego jest sprawą bardzo delikatną, dlatego że „gustibus non disputandum est” i to jest ładne, co się komu podoba. Napisał nieco zjadliwy artykuł w „Polityce” mój przyjaciel Krzysztof Zanussi twierdząc, że jest to przejaw buntu mas, które powiedziały — dosyć, nikt nam nie będzie mówił, co jest ładne a co jest brzydkie, my wiemy sami! Ta bazylika budowana jest według gustu mas. Powiedziała mi kiedyś rzeźbiarka dużej klasy i z ogromną kulturą w tej dziedzinie — Anna Grocholska — żebyśmy nie krytykowali księdza Makulskiego i nie napadali na niego, bo odpowiedział on na jakąś ludzką potrzebę, na którą artyści nie potrafili odpowiedzieć. To właśnie przyciąga ludzi. Myślę, że z czasem pewne rzeczy znikną z Lichenia, może pojawią się nowe, piękniejsze; inne natomiast pozostaną i będziemy je oglądali jak ludową sztukę średniowieczną. |
— Jak wygląda „panorama” marianów, pierwszego polskiego zgromadzenia, rozsianego dziś po całym świecie? — Jesteśmy zgromadzeniem średnim, liczącym około 600 członków. Na liście zgromadzeń, których generałowie należą do Unii Przełożonych Generalnych wśród 180 zakonów męskich zajmujemy 71 miejsce. Myślę, że nie jest tak źle. Czy to jest dużo czy mało? Jezuici mają ponad 22 tysiące, salezjanie ponad 17 tysięcy, ale potem to już tak różowo nie jest. Jesteśmy zgromadzeniem, które wywodzi się z Polski i długo było to (zwłaszcza przed kasatą) właściwie pierwsze polskie, męskie zgromadzenie zakonne. Nadal, na skutek różnych czynników, połowę zgromadzenia stanowią Polacy — prowincja polska jest największa — liczy 300 członków. W Polsce mamy 22 domy zakonne w 18 miejscowościach. Prowadzimy duszpasterstwo w sanktuariach maryjnych — poza Licheniem jeszcze w Stoczku Warmińskim — oraz duszpasterstwo parafialne, m.in. w Puszczy Mariańskiej, gdzie znajduje się najstarszy klasztor marianów a także w Warszawie, Goźlinie, Elblągu, Grudziądzu, Skórcu, Górze Kalwarii i Lublinie (gdzie obok parafii znajduje się nasze seminarium). Bardzo ważna część naszego zgromadzenia pracuje na terenach dawnego Związku Radzieckiego i w dawnych krajach socjalistycznych. Już po upadku komunizmu poszliśmy, na prośbę tamtych biskupów, na Słowację i do Czech. Wspólnoty są niewielkie, ale mamy już stamtąd pierwsze powołania. Na Ukrainie marianie powstali w czasach prześladowań zakonów, jako wspólnota podziemna. Obecnie, jako wikariat, rozwija się ona dość prężnie. Odradzają się także zniszczone przez sowietów prowincje: litewska i łotewska — w ciągu ostatnich sześciu lat prowincja łotewska rozwinęła się wspaniale, bowiem powiększyła swój stan dwukrotnie: na początku było ośmiu zakonników, dzisiaj jest szesnastu. Z innymi tak wspaniale nie jest. Ta część naszej działalności na terenach dawnego Związku Radzieckiego w głównej mierze spoczywa na barkach prowincji polskiej; tam też rodzą się piękne powołania i nadzieja, że w tej części świata mariańska wspólnota się odrodzi. Jest to bardzo ciężka praca, prowadzona w bardzo trudnych warunkach, ale bardzo pokornie i owocnie. Jesteśmy w Kazachstanie, gdzie marianin — ks. Paweł Lenga został biskupem. Pracuje z nim trzech marianów, za mało to oczywiście, bo powinny tam być przynajmniej dwa domy. Wśród prowincji zagranicznych wymienić trzeba dwie prowincje amerykańskie — w Stanach Zjednoczonych i w Brazylii. W Ameryce Południowej mamy również małą wspólnotę argentyńską. Jest też obsługująca polską emigrację wspólnota w Anglii. Bardzo ważna działalność duszpasterska prowadzona była przez jednego z marianów w Estonii. Przez pewien czas był on jedynym, a potem jednym z dwu księży katolickich w tym kraju. W tej chwili jest tam już więcej księży i my mogliśmy się stamtąd wycofać. Wyruszyliśmy także na misje do Afryki: prowadzona jest misja w Rwandzie, w jednym z najbardziej dramatycznych miejsc świata. Nasi misjonarze musieli stamtąd uciekać, groziła im śmierć. W tej chwili dwóch marianów wróciło i pracują w bardzo trudnych warunkach. Nasze niewielkie doświadczenie misyjne nauczyło nas, że do istnienia misji w Afryce konieczna jest obecność w dwóch krajach afrykańskich, dlatego idziemy także w tej chwili do Kamerunu. Wspólnota afrykańska będzie miała oparcie w domu, który zostanie niebawem otwarty w diecezji Nanterre na przedmieściach Paryża. Będzie to prokura misyjna i zarazem parafia francuska. Związane jest to z obecnością marianów we Francji, która tak naprawdę trwa od kilku już lat, ale w tym miesiącu zostanie zaakceptowana formalnie w postaci umowy z diecezją i parafii powierzonej marianom. Jesteśmy także w Portugalii, gdzie trafiliśmy śladami dawnych „białych” marianów. Są to przede wszystkim Portugalczycy, którzy pracują w sanktuarium Matki Bożej w Balsamao i w Fatimie, mają też dom studiów w Lizbonie. W sumie pracujemy w 18 krajach świata. Nie są to wielkie wspólnoty, są przypadki, że pojedynczy ludzie są wysyłani do pracy w różnych częściach świata. Jeden z ojców pracuje np. na Alasce, gdzie jest bardzo ceniony przez miejscowy Kościół. Na życzenie Kościoła powstały nasze placówki w Australii — jedna dla emigrantów rosyjskich, druga dla litewskich. Jesteśmy dumni, że niektóre ważne stanowiska dostały się naszym współbraciom. Ks. Andrzej Szostek został wybrany rektorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Warto dodać, że pierwszym rektorem w historii zgromadzenia był bliski współpracownik naszego odnowiciela — błogosławionego Jerzego Matulewicza — bp Bačkis, rektor Uniwersytetu Katolickiego w Kownie. Posługę dla Kościoła uniwersalnego spełnia archimandryta Jan Sergiusz Gajek, który jest wysłannikiem apostolskim dla grekokatolików na Białorusi z ramienia Kongregacji Kościołów Wschodnich. Pewną osobliwością jest, że marianin ks. Roman Piętka prowadzi jedyną w Polsce parafię unicką — w Kostomłotach na Podlasiu. Poza tym nic szczególnego i bardzo się cieszę. Widzę, że nasze zgromadzenie tam się dobrze rozwija, gdzie pracuje wśród ludzi biednych — to mnie uderzyło zwłaszcza w Brazylii. |
— Jakie zatem znaczenie ma pielgrzymka Ojca Świętego do sanktuarium prowadzonego przez marianów? — Dla zgromadzenia księży marianów przyjazd Ojca Świętego do Lichenia ma ogromne znaczenie. W naszej ponad 300 letniej historii żaden papież nie odwiedzał marianów. I słusznie, ponieważ jesteśmy małym zgromadzeniem — są większe, bardziej zasłużone. Tę łaskę otrzymujemy jako dar, który nas zobowiązuje, byśmy jeszcze bardziej byli — jak mówi nasze hasło — „pro Christe et ecclesia”, żebyśmy jeszcze głębiej w tym, co robimy, związali się z Kościołem. |
— Już za kilkanaście dni Jan Paweł II odwiedzi Sanktuarium Maryjne w Licheniu. Do tego papieża w jakiś naturalny sposób „przylgnęło” określenie — „maryjny papież”. Jak Ksiądz to rozumie? — Myślę, że trzeba najpierw zastanowić się, jak to rozumie sam Ojciec Święty. On sam, gdy przedstawia historię rozwoju swojej duchowości, przywiązuje wielką wagę do odkrycia pism św. Ludwika Grignon de Monfort, zwłaszcza jego „Doskonałego nabożeństwa do Matki Bożej” już wówczas, kiedy był robotnikiem w Solwayu. Niewątpliwie idea oddania się Matce Bożej, którą z tej małej, przedziwnej książeczki wyczytał, zaważyło bardzo mocno na Jego życiu duchowym, na Jego pobożności. Matka Boża obecna jest często w praktykach religijnych Jana Pawła II; praktyk maryjnych jest bardzo dużo, np. umiłowanie różańca, nabożeństwa maryjne. Przecież kiedy narodził się Karol Wojtyła był maj, przez otwarte okno słychać było z pobliskiego kościoła śpiew litanii do Matki Bożej. Tak więc związki te są bardzo głębokie. Kiedy czytałem encyklikę Ojca Świętego „Redemptoris Mater” uprzytomniłem sobie, że nigdy nie zdarzyło mi się czytać tak znakomitego tekstu o Matce Bożej. Jest to maryjność bardzo chrystologiczna, a przez bliskość z Chrystusem, Papież coraz bardziej odkrywa Jego Matkę. Lubi to wyrażać różnymi zewnętrznymi znakami, jest dumny ze swoich związków z Matką Bożą. Przecież „Totus Tuus” — to odniesienie do Matki Bożej wzięte właśnie ze św. Ludwika Grignon de Monfort. Tym tekstem zresztą zwykł od zawsze, odkąd widziałem najdawniejsze teksty Karola Wojtyły, numerować strony. Nie pisał nigdy numerów, lecz „Totus Tuus” — to był numer pierwszej strony, „ego sum” — drugiej, itd. Modlitwy maryjne towarzyszyły pracy intelektualnej Karola Wojtyły od zawsze. Co na to Matka Boża, nie wiemy. Ale możemy odczytywać różne znaki, zbieżności dat. Zamach na Papieża miał miejsce dokładnie w dniu fatimskim… On sam tak to zrozumiał i pojechał do Fatimy dziękować za uratowane życie. Jan Paweł II jest bardzo maryjny i uczy nas takiej poważnej maryjności, bo nie jest to jakieś szaleństwo emocjonalne, lecz maryjność bardzo chrystologiczna, bardzo teologiczna, a jednocześnie bardzo żarliwa i serdeczna. |
|
|