www.mateusz.pl/wam/poslaniec

BOGDAN SADOWSKI

O trudnym słowie

 

Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec, 12/2008

Czym jest nadzieja w życiu każdego z nas? Czy tylko pustym słowem, po które sięgamy, by pocieszyć innych w ich nieszczęściu? Czy może całkowitym zawierzeniem Bogu, którego miłosierdzie pozwoli nam kiedyś znaleźć odpowiedź na wszystkie życiowe Dlaczego?

Czytamy w Piśmie, że nadzieja zawieść nie może. Jednak ta mądrość jest (jak wiele innych) zrozumiała, ale trudna do zastosowania w życiu. Przecież każdy wie, że nadzieja to matka głupich. Niektórzy dodają, że matka, która kocha swoje dzieci. Oczywiście, takich powiedzeń można zacytować jeszcze wiele, tyle że nic z nich nie wynika. Jakoś wiemy, że nadzieja jest bardzo ważna – bowiem nadzieja nigdy nie umiera. W życiu codziennym tolerujemy głos naszego serca o nadziei dopóty, dopóki nie spotka nas coś złego, coś bolesnego. Nas albo naszych najbliższych. Wtedy żadne mądre powiedzonka po prostu nie działają. Jaka nadzieja, skoro umarła moja ukochana córeczka, żona, ojciec? Jaka nadzieja, skoro uległem wypadkowi, który radykalnie zmienił moje życie? Jaka nadzieja, skoro wszędzie wojny i nieszczęścia? Możemy mnożyć takie pytania. Każdy zna takie przypadki i pewnie ze zrozumieniem kiwa głową nad nieszczęściem i nieszczęśnikiem, którego to spotkało. Proszę wybaczyć uproszczenie, ale to trochę tak jak z kradzieżą – współczujemy tym, których to dotknęło, ale żeby nas... Zresztą zwykle zakładamy lepsze zamki dopiero wtedy, kiedy to nas spotka. W zasadzie wiemy, że kradzieże się zdarzają, że są gdzieś na świecie złodzieje, ale nie wpływa to na nas mobilizująco. Ciekawe dlaczego? Czy taka jest ludzka natura?

Iskierka niezobojętnienia

Nie wiem, czy można nazwać to “zasługą” mediów, ale jednak to dzięki nim co dzień jesteśmy bombardowani doniesieniami o klęskach, katastrofach, ludzkich tragediach, wojnach, chorobach itd., itp. W jakiś straszny sposób te wieści nas zobojętniają. Czy nie zdarza się, że oglądamy ludzką tragedię, popijając przed telewizorem kawę? Nie jest to żadne oskarżenie, raczej pytanie, skierowane także do siebie. Nurtuje mnie brak odpowiedzi na nie. Czy już całkiem zobojętniałem, czy tli się jeszcze we mnie iskierka człowieczeństwa?

Jak się obronić przed utratą tej ostatniej “iskierki”? Chyba właśnie nadzieją, która zawieść nie może. Przecież dla nas, dla wierzących w Chrystusa, powinno być oczywiste, że jesteśmy też wierzącymi Chrystusowi. Wiara, nadzieja, miłość. Choć z nich największa jest miłość, to wcale nie znaczy, że nadzieja jest mniej warta. Jak tę nadzieję w sobie podtrzymywać, odnaleźć, może nawet rozwijać? Zaryzykuję odpowiedź (pewnie jedną z wielu możliwych) – ta nawet najmniejsza resztka nadziei może się rozwinąć, jeśli będzie... “ślepa”. Może nie tylko “ślepa”, ale i ukierunkowana.

Doświadczenie Boga, doświadczenie mocne do szpiku kości pozwala taką nadzieję w sobie odkryć. Przecież Abraham miał w dość późnym wieku ukochanego syna, a jednak zdecydował się spełnić straszne żądanie. Jak on to zrobił, jak mógł się na coś takiego odważyć? Stał się naszym ojcem w wierze w Boga Jedynego, a więc jego postawa powinna także nas czegoś uczyć. Starzy rabini powiadali, że był pewien odzyskania syna nawet gdyby do złożenia ofiary doszło. Abraham był pewien, że Bóg przywróci jego synowi życie. W taki czy inny sposób ufał, że nawet spełniając niezrozumiałe polecenie Boga, zostanie “ojcem wielu narodów”, a jego potomstwo będzie tak liczne jak gwiazdy na niebie i piasek na brzegu morza. Jego wiara w jakiś sposób była “ślepa”. Nie wiedział jak, ale miał nadzieję, że... jakoś.

Przyjście na świat Syna Bożego, Jego życie, Jego Ofiara byłyby dla nas zupełnie bez znaczenia, gdyby nie Jego Pascha i Zmartwychwstanie. Jak wiemy, przeszedł przez życie, doświadczając wszystkiego poza grzechem (czyli nieufnością wobec Boga). My wszyscy, którzy chlubimy się mianem chrześcijan, po prostu nie mamy innego wyjścia jak Mu uwierzyć. Wierzyć nie tylko w Niego, ale także Jemu. Nie znamy odpowiedzi na pytanie Dlaczego? Dlaczego cierpienie, dlaczego nagła śmierć czy choroba? Ale On wie, On to wszystko sam przeżył. To – i dużo, dużo więcej.

Źródło heroizmu

Zawsze się dziwiłem, dlaczego po radosnym, zwłaszcza dla dzieci, święcie Bożego Narodzenia przychodzi dzień męczeństwa Szczepana. (Ciekawe, z jaką łatwością ludzie, raczej dość oddaleni od Kościoła, obchodzą Boże Narodzenie, zupełnie nie zwracając uwagi na treść drugiego wolnego od pracy dnia.) Wracając do Szczepana – jak wielką musiał mieć nadzieję na spotkanie Pana, skoro znosił te wszystkie okropieństwa, jakie mu zadawali składający swe szaty u stóp Pawła. Dziś myślę, że tak bliskie sąsiedztwo tych świąt jest powodowane koniecznością uświadomienia nam, że Boże Narodzenie jest jedynym źródłem naszej nadziei. Nadziei, która pozwala znieść nawet takie barbarzyństwo.

Pewnie wielu Czytelników w tej chwili pomyśli sobie: Łatwo mówić, św. Szczepan żył tak jak Apostołowie, nawet miał widzenie Syna Bożego siedzącego po prawicy Boga. A cóż taki człowiek jak ja, gdzie mnie do nich. W zasadzie prawda, nie jesteśmy herosami ducha tak jak oni, święci pierwszych wieków naszej ery. Jednak mamy coś, czego oni nie mieli. Mamy dwa tysiące lat doświadczeń. Mamy rzesze podobnych im następców. Mamy tony przekazów o mistrzach nadziei. Uwierzmy im. To nam powinno być łatwiej niż im wtedy.

Zawsze się tli...

Jest jeszcze jedna przyczyna, dla której nadzieja jest dla nas tak ważna w codziennym życiu. Jak uczy Kościół, to właśnie nadzieja zakorzeniona w wierze i realizowana poprzez miłość pozwala nam już tu i teraz uczestniczyć w życiu wiecznym. Właśnie dzięki nadziei możemy czuć się tak jak TAM. To właśnie nadzieja (nawet “ślepa”) pozwala nam wierzyć w miłosierdzie Boże. Gdyby nie nadzieja, Piotr skończyłby tak jak Judasz. Przecież pamiętamy, jak żył Piotr później. Trudno sobie nawet wyobrazić coś bardziej strasznego niż zaparcie się Boga. Zaparcie zapowiedziane wcześniej, do którego można się było “jakoś” przygotować, z którym można było walczyć.

A więc może być i tak, że nawet najstraszniejsze zdarzenia w naszym życiu mogą przynieść błogosławione skutki. Pod jednym warunkiem – jeżeli nie stracimy nadziei (nawet najmniejszej). A jestem pewien, że nadziei (bodaj najmniejszej) nie jesteśmy pozbawieni. W każdym z nas się choćby tli. Czasami gdzieś na samym dnie naszej duszy, czasami zupełnie zakurzona i zapomniana, ale jest, jest na pewno. Można na niej budować, można na niej się oprzeć. Nawet w sytuacji, kiedy odpowiedzi na pytanie Dlaczego? na razie nie znamy. Jest dla mnie bardzo wielkim pocieszeniem, gdy czasami w trudnej sytuacji uświadamiam sobie, że kiedyś będę znał wszystkie odpowiedzi na moje pytania Dlaczego? Przecież życie bez nadziei byłoby beznadziejne!

 

Bogdan Sadowski – absolwent Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Pracował wiele lat w TVP SA, a od 2007 r. w TV Puls. Wielokrotnie prowadził studia pielgrzymek papieskich.

Tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec, grudzień 2008

 

 

 

© 1996–2008 www.mateusz.pl