Rodzina |
KS. ALEKSANDER SOBCZAK
W «Liście do Rodzin» prawie na początku numeru 17, Jan Paweł II zapytuje się: Czego rodzina–instytucja oczekuje od społeczeństwa? I odpowiada: «Oczekuje przede wszystkim uznania swej tożsamości i zaakceptowania jako społeczna podmiotowość» 1. W tych kilku słowach mamy zawartą wyjątkową propozycję, której znaczenie jest bardzo głębokie.
Na początku można porównać rodzinę z osobą ludzką. Czego oczekuje, przede wszystkim, osoba ludzka (rodzina) od społeczeństwa? Odpowiedź jest identyczna: uznania swej tożsamości i zaakceptowania jako społeczna podmiotowość. Podkreślenie tej zbieżności pomiędzy oczekiwaniami osoby ludzkiej i oczekiwaniami rodziny jest obecne w sposób dosłowny już w pierwszych zdaniach «Listu do Rodzin»: drogą ludzkości i dlatego też i Kościoła jest człowiek i rodzina 2. Ta zbieżność pomiędzy oczekiwaniami osoby ludzkiej i oczekiwaniami rodziny wyraża wewnętrzny związek pomiędzy prawami człowieka i prawami rodziny. Źródłem tego jest prawda, że człowiek nie jest bytem odosobnionym, ale osobą, to znaczy bytem, którego tożsamość konstytuuje się za pomocą biograficznej artykulacji specyficznych relacji solidarnej wspólnoty z innymi podmiotami osobowymi. Nie jest więc wystarczające uznanie podstawowych praw człowieka, pojmowanego jedynie jako jednostka, gdyż taki indywidualizm redukuje go i sprawia, że zuboża się w rzeczywistości uznanie jego podstawowych praw. Prawda o człowieku jako osobie jest taka, że wcześniej niż obywatelem jest on bytem rodzinnym (synem, bratem, ojcem albo małżonkiem), to znaczy, istotą w relacji, współ–bytem.
Stąd wypływa pierwszy wniosek: los przyszłego społeczeństwa, głęboko zhumanizowanego, zależy od uznania i obrony praw ludzkich i praw rodziny, które są zbieżne. To zgodne uznanie domaga się jednolitego programu politycznego i prawnego, który wyrażałby tę podstawową artykulację — związek pomiędzy prawdą o człowieku i prawdą o rodzinie — rzeczywistości społecznej człowieka.
Kolejnym zagadnieniem, które należy prześledzić, jest sekwencja jaka zachodzi pomiędzy uznaniem tożsamości rodziny a zaakceptowaniem jej jako podmiotu społecznego. Chociaż ta sekwencja ma niezliczoną ilość odcieni, ograniczymy się jedynie teraz do uwypuklenia dwóch elementów o szczególnej wartości.
Pierwszy z nich odnosi się do akceptacji. W rzeczywistości, pierwszą konsekwencją w dziedzinie polityczno–prawnej uznania prawdy o rodzinie, byłoby zaakceptowanie wymogów sprawiedliwości, które ta rzeczywistość zawiera w sobie. Innymi słowy, w sercu tożsamości rodziny istnieje jądro szczególnego typu, które, między innymi, domaga się, aby wyrażono je w terminach podstawowego podmiotu społecznego, w celu odzwierciedlenia całego społeczeństwa prawdziwie ludzkiego.
Jaka jest prawda o tym wyjątkowym jądrze, zobaczymy w dalszej kolejności. Teraz wypada kontynuować analizą sekwencji, jaka w nim zachodzi.
Stwierdzenie, że rodzina jest podstawowym podmiotem społecznym odznacza, że posiada swe własne prawa fundamentalne. Ale, jeśli jej cecha podmiotu społecznego i jej dziedzictwo prawne są wrodzone (nie zostały jej przyznane ani przez państwo, ani przez jakąkolwiek władzę), wówczas wypływają z jej własnego i niezależnego źródła władzy. W użyciu tego terminu nie ma żadnej metafory. Autentyczna władza, w stanie zupełnie czystym. Stąd odnajdujemy u podstaw tożsamości rodziny specyficzny wymiar władzy, prawdziwą bombę zegarową zdolną do zrewolucjonizowania niezliczoną ilość rzeczy; ten wymiar władzy, który Jan Paweł II wzmiankuje w tym samym numerze 17 «Listu do Rodzin» używając mocnej i sugestywnej formuły: suwerenność rodziny.
Drugi z tych elementów odnosi się do uznania i, jak zaraz zobaczymy, jest głęboko zobowiązujący. Chodzi o to, aby została uznana tożsamość rodziny, ale — należy to szczególnie podkreślić — jej prawdziwa tożsamość. Nie wszystkie bowiem rodzaje wspólnego życia, jakie można zaobserwować w społeczeństwie, są prawdą o rodzinie. Nie każdy rodzaj współżycia odzwierciedla prawdę o rodzinie. W konsekwencji, nie wszystkie związki faktycznie posiadają naturę podmiotu społecznego i są podmiotem praw fundamentalnych charakterystycznych dla rodziny. Nie wszystkie rodzaje współżycia posiadają faktycznie suwerenność, to znaczy, zdolność i prawo wyrażania całego społeczeństwa ze skutkiem humanizującym. Więcej jeszcze, jeśli to, co nie jest prawdą o rodzinie, zostanie uznane jako prawdziwa rodzina, tożsamość rodziny rozmywa się, ginie i ostatecznie zostaje wypaczona. W tej wypaczonej prawdzie o rodzinie nie ma zdeponowanej żadnej suwerenności. Na tym fałszywym obrazie rodziny nie można budować autentycznego społeczeństwa i jeśli społeczeństwo akceptuje to, przyczynia się do utraty człowieczeństwa przez konkretne osoby i przez całe społeczeństwo.
Ten aspekt rzeczywistości — chodzi o uznanie prawdziwej tożsamości rodziny i nie jakiegokolwiek związku — zakłada, że wartość sekwencji jaka zachodzi pomiędzy tożsamością rodziny, jej podmiotowością społeczną, posiadaniem własnych praw fundamentalnych i ostatecznie specyficzną suwerennością rodziny, zależy od innej sekwencji: mianowicie, od realnej niemożności oddzielenia małżeństwa i rodziny, których nierozerwalna jedność tworzy wewnętrzną strukturę tożsamości prawdziwej rodziny; jedynej, która dlatego posiada suwerenność.
Tutaj pojawia się ta wewnętrzna struktura: suwerenność rodziny jest ostatecznie zakorzeniona w fundamencie małżeńskim. Ale, idąc dalej, prawdziwa tożsamość małżeństwa — a nie jakiegokolwiek związku — ma swój fundament w przymierzu małżeńskim: to znaczy, w tym akcie auto–ukonstytuowania się pomiędzy mężczyzną i kobietą, poprzez suwerenny akt woli każdego z nich, jako wspólnoty miłości i życia nierozerwalnie wiernej i płodnej. Małżeństwo — ta wspólnota miłości i życia jako powinność pomiędzy małżonkami — jest, z jednej strony, momentem fundacyjnym, a z drugiej, trwałym elementem wewnętrznym tożsamości rodziny. W tym małżeńskim sposobie jednoczenia się mężczyzny i kobiety, i jedynie w tym sposobie konstytuowania się dwoje w jedno, odnajdujemy specyficzne i wspaniałe zjawisko ich suwerennej władzy.
W obecnej kulturze, w której nieraz wydaje się, że bardziej odpowiada społeczeństwu sztuczne światło zamiast słonecznego, mogą zabrzmieć zarówno dwuznacznie zaskakująco jak i kusząco dwa wnioski równorzędnie mocne. Pierwszy: uznanie tożsamości rodziny i zaakceptowanie jej społecznej podmiotowości związane jest — jak na to zwraca uwagę w sposób wyraźny Jan Paweł II w tym samym punkcie 17 «Listu do Rodzin» — z małżeńskim fundamentem rodziny. Drugi: jedynie rodzina, którą funduje małżeństwo, jest tą komórką, która zawiera własną i specyficzną suwerenną władzę, to znaczy, wrodzone dziedzictwo praw fundamentalnych i rzeczywistą władzę wyrażania w sposób ludzki każdej konkretnej osoby i całego społeczeństwa. Niezależnie od tego, jaka jest reakcja wobec tych dwóch propozycji, nasze rozważanie, prawie w sposób brutalny, pobudza ciekawość na temat tego, jaka wyjątkowa tajemnica i władza ukrywają się w przymierzu małżeńskim, w tej oszczędnej wymianie intymnych słów, które są w zasięgu wszystkich i każdego dnia, nawet dla tych najbardziej wydziedziczonych i pozbawionych zarówno władzy jak i chwały ludzkiej.
Niestety, przymierze małżeńskie, ślub, wesele, zgoda małżeńska, prawda dotycząca związku mężczyzny z kobietą są dzisiaj, w społeczeństwach najbardziej rozwiniętych materialnie, jedną z wielu utraconych prawd i zastąpionych przez różnorodność opinii. Czym jest przymierze małżeńskie? Jaka władza ukrywa się w nim; ni mniej ni więcej, jak suwerenna? Z tego powodu, należy zrobić krótką wycieczkę po tej puszczy jaką jest miłość i prawo?
Jest rozpowszechnione przekonanie, że jedyna różnica, jaka zachodzi pomiędzy zwykłym nieformalnym związkiem a małżeństwem, tkwi w tym, że to ostatnie zawarte zostało według określonej formy, w sposób uroczysty i że zostało zapisane w oficjalnym rejestrze — elementy wymagane przez obowiązujące prawodawstwo. Natomiast brakuje tych wszystkich formalności w wypadku związków nieformalnych. Jednakże, w jednym i drugim przypadku, nie byłoby różnic substancjalnych w naturze relacji «małżeńskich». Różnica miałaby miejsce jedynie w legalnej celebracji i w odpowiednim zapisie w rejestrze. Pierwszy przypadek — związki nieformalne albo faktyczne — byłby poza prawem z braku legalnej celebracji, natomiast drugi byłby «małżeństwem» właśnie dlatego, że jego formalna celebracja stworzyłaby tą legalną i oficjalną rzeczywistość. Małżeństwo byłoby więc legalną formą «czynienia rzeczy» pomiędzy mężczyzną i kobietą a inne byłyby formą nielegalną. Ostatecznie małżeństwo polegałoby na pożyciu małżeńskim tylko i wyłącznie «formalnie zalegalizowanym».
Z tego punktu widzenia, jest rzeczą naturalną, że wiele osób skłania się myśleć, że «daje im ślub» ksiądz albo urzędnik albo, ostatecznie, prawo. Te same osoby albo elementy, jeśli jest konieczne, «rozwodzą» ich. Tak więc, małżeństwo rozmywa się jako rzeczywistość międzyosobowa i naturalna pomiędzy zawierającymi je, aby upodobnić się jedynie do legalnej, formalistycznej i biurokratycznej dokumentacji.
Ten fenomen «rozmywania» prawdy o małżeństwie, powszechny w aktualnych systemach prawnych, pogłębia się, o ile dopuszcza się rozwody. Rzeczywiście, jeśli w większym zakresie jakiś system prawny dopuszcza rozwody, mniejsze znaczenie ma zarówno dla zawierających jak i dla prawodawcy upewnienie się, że «tak» albo zgoda małżeńska były autentycznie pełne i całkowite. Przyczyną tego jest, że system prawny nie wymaga, aby skutkiem tego «tak» była realna współ–tożsamość biograficzna (moim imieniem — moją tożsamością wobec ciebie — jest bycie małżonkiem: «jestem jako mężczyzna albo kobieta, twoim»). Nie jest możliwe zbudowanie tej współ–tożsamości biograficznej, jeśli system prawny albo dana osoba uznają, jako część istotną własnego «tak», jego względność i uwarunkowanie w zależności od czasu i rozwoju wspólnego życia.
Jeśli to ma miejsce, jeśli «rozwiązanie» małżeństwa poprzez rozwód zostało włączone jako część istotna tej scenerii, w której pojawia się i ma miejsce początkowa «zgoda», wówczas, «jestem dzisiaj dla ciebie twoim mężem, a jutro zobaczymy...», jest «jestem» na dzisiaj, ale w tym zawarte jest prawo do «nie bycia» w przyszłości. A bycie tożsamością zależną od czasu, na dzisiaj, na przykład: «jestem twoim mężem, ojcem, synem, bratem» — ale, w której istocie istnieje rezerwa do nie bycia nim, jest... być bytem niepełnym, zwykłym pozorem, jest nie byciem. Bycie «pozorem», grać rolę, bez bycia realną tożsamością, prowokuje przeraźliwą i dramatyczną sprzeczność w tego typu relacjach, które zawierając zdolność do bycia rzeczywistymi współ–biograficznymi, są przyczyną głębokiej samotności, ponieważ zostały zbudowane na przekonaniu, że rozwiązanie związku jest jego częścią składową albo «naturalną» i dlatego są jedynie zewnętrznymi formami prawdziwych tożsamości międzyosobowych, odblaskiem prawdziwej wspólnoty.
Ma to trzy poważne konsekwencje w systemie dopuszczającym rozwody:
W konsekwencji, rozmywa się naturalne znaczenie małżeństwa i dochodzi się do tego, że przenosi się «czysto formalne i legalistyczne» pojęcie małżeństwa na całą serię formuł seksualnych, których jedynym elementem wspólnym jest to, że strony «zachowały określoną formę i fakt został odnotowany w legalnym rejestrze» i przez to mają «papiery». Biorąc pod uwagę, że istota tych związków jest bardzo różnorodna i w wielu wypadkach przeciwstawna i że jedynym elementem wspólnym jest formalistyczne «wypełnienie przepisów prawnych», pojęcie małżeństwa nabiera znaczenia «konwencjonalnej formalności legalnej», pozbawionej jednak dokładnej, konkretnej i ścisłej treści. Jest to jedną z przyczyn zaniku jednoznacznych definicji małżeństwa i wraz z tym i rodziny w aktualnych systemach prawa cywilnego. Ten stan rzeczy można nazwać właśnie agonią legalnego zawierania małżeństwa.
Aby zrozumieć naprawdę, czym jest przymierze małżeńskie, trzeba zmienić tę zubożałą scenę stworzoną zarówno przez niesolidarny indywidualizm jak i przez pozytywistyczny formalizm prawa państwowego, według których «osobnik» oczekuje, że zostanie «ożeniony albo rozwiedziony» przez suwerenną władzę państwową. Rzućmy okiem na tę naturalną scenę przymierza małżeńskiego, które nie jest niczym innym jak procesem miłosnym suwerennej osoby ludzkiej.
Podstawowym wezwaniem miłości pomiędzy mężczyzną i kobietą jest bycie jego z nią; razem. Tę tendencję możemy nazwać: dynamiką miłości zdążającą ku zjednoczeniu. Ale to zjednoczenie ma różnorodne natężenie. Pragnąć zjednoczenia, z jednej strony, i być zjednoczonym z drugą osobą w jednej tożsamości biograficznej, są momentami bardzo odmiennymi i różnymi w całym przebiegu sentymentalnej historii. Konieczne jest więc odróżnienie tej decyzji ustanawiającej związek małżeński od całej reszty aktów miłości uprzednich i przyszłych, które miały miejsce i które będą miały miejsce pomiędzy kochającymi się. Zakochani, w miarę jak się kochają, pragną być razem, żyć razem jako wyraz ich nowego sposobu bycia: przestają być dwoje, aby stać się «jednym, jedynym my». Ale pragnąć i być to nie to samo. Ta nowa tożsamość — być małżonkami — nie polega na zwykłym fakcie «życia razem».
Jedynie wówczas, gdy za pomocą nowego aktu swej woli (zgoda), z pełną rozwagą i zupełnie wolni, decydują, że istnieje ta jedność tak głęboka i pełna, do której zaprasza ich miłość, ten związek zostaje ustanowiony. Ta decyzja ustanawiająca związek — i przez to nowa, oryginalna i niepowtarzalna — nie jest jednym więcej spośród przeszłych albo przyszłych aktów wyrażających miłość, ale raczej postanowieniem kochania. Jest kompromisem miłości, który przekształca miłość w obowiązek. Zakochani kochają się, małżonkowie zobowiązują kochać się jako ich sposób bycia, jako jedna jedyna biograficzna współ–tożsamość. «Bycie miłością między sobą» ustanowili jako swoją ostateczną współ–tożsamość życia albo biograficzną jedność. «Tożsamość» jest byciem i to bycie domaga się swego własnego imienia: «jestem małżonkiem». Natomiast prosty fakt wspólnego życia, nie jest koniecznie byciem, ale zwykłym pozorem.
Być może wypada przypomnieć, że miłość pomiędzy mężczyzną i kobietą, w swych początkach, jest darem zupełnie darmowym. Można powiedzieć, że ta miłość jest podarunkiem. Moglibyśmy tutaj przytaczać niezliczoną ilość przyczyn narodzin tej miłości, ale nie możemy powiedzieć, że wypływa ona z powinności. Tak więc, w swych początkach, kochać nie jest powinnością, ale czymś, co się daje darmo. W tym sensie, można powiedzieć, że miłość jest hojna; jest wolnym i darmowym aktem; jest darem albo prezentem. Nigdy natomiast powinnością.
Tak więc, włączenie darmowości miłości w porządek sprawiedliwości — ten wymiar rzeczywistości, w którym odbija się solidarność pomiędzy ludźmi — jest tym nowym elementem, który pozwoli nam zrozumieć proces, który przekształca miłość — zawsze za pomocą wolnej decyzji — z czegoś zupełnie przypadkowego w realną współ–tożsamość biograficzną; z czegoś, co jedynie ma miejsce pomiędzy mężczyzną i kobietą, aż do zorganizowania się we wspólnotę miłości wzajemnie należnej z punktu widzenia sprawiedliwości albo, prościej ujmując, w małżeństwo. Jakiego typu transformacja ma miejsce? Jakie są podstawowe sekwencje tego procesu?
Pierwsza z tych sekwencji zwraca uwagę na głębokie znaczenie ludzkiej płciowości. Męskość i kobiecość, jako dwa różne i uzupełniające się sposoby bycia ciała ludzkiego, wyrażają pierwszy stopień oblubieńczości osoby ludzkiej. Ta osoba, jako że jest panem samej siebie, może — suwerenna władza — realnie ofiarować siebie drugiej osobie i zaakceptować drugą osobę, przekształcając się we wspólną przynależność jako rzeczywisty sposób współ–bycia, jako współ–tożsamość biograficzna. Ta możliwość dotyczy jedynie relacji uzupełniania się, która ma miejsce pomiędzy ludzką męskością i kobiecością i naprawdę istnieje jedynie — jako możliwość bycia wspólnotą intymną — pomiędzy mężczyzną i kobietą. Nie istnieje w ich parodiach, alternatywach, fikcjach i dysfunkcjach. Męskość i kobiecość są, między sobą, pierwszym sposobem wyrażania postawy daru–akceptacji właściwymi osobie ludzkiej. Jest to autentyczna i suwerenna władza zdolna do auto–ukonstytuowania się w byt–w–relacji albo współ–byt (wspólna tożsamość: jedne, jedyne my) wychodząc z pierwotnej dwoistości.
Druga sekwencja ukazuje nam suwerenność przymierza małżeńskiego. Początkowo mężczyzna i kobieta są panami samych siebie. Męskość i kobiecość przynależy jedynie do każdego z nich. Nikt ich nie zmusza, aby ofiarować się; nikt nie może w rzeczywistości dać ich. Są zupełnie suwerenni. Dlatego decyzja zawarcia ślubu — ukonstytuowania się we wspólną przynależność — jest wolna. Dlatego decyzja ofiarowania siebie i akceptacji drugiej osoby jest w swym początku autentycznym darem. Żadna ludzka władza nie może ukonstytuować ich jako małżonków. Ta zdolność do auto–ukonstytuowania się w intymną wspólnotę życia i miłości należy ekskluzywnie do nich.
W ten sposób dochodzimy do trzeciego elementu, aby zrozumieć małżeńską rzeczywistość. Prawda o zawarciu małżeństwa — a nie do jego zwykłego pozoru — polega właśnie na podjęciu tej wspólnej decyzji, która jest prawdziwym aktem wzajemnej suwerenności mężczyzny i kobiety, poprzez który decydują przekształcić pierwotną darmowość swej miłości (zaproszenie, tendencja, pragnienie i bycie razem) w więź sprawiedliwości, w zobowiązanie kochania się, jako nowy rodzaj współ–bycia. Od tej chwili, w której zawiera się związek, dla małżonki mąż jest tak samo jej, jak uprzednio należała do niej jej własna kobiecość. I dla męża żona jest tak samo jego, jak wcześniej należała do niego jego własna męskość. To jest centrum prawdziwego przymierza małżeńskiego. Za pośrednictwem słynnego «tak» oboje przestają być jedynymi właścicielami swoich osób, aby przekształcić się we współ–posiadanie i współ–przynależność jako ich nowa wspólna tożsamość (małżonkowie). Wierna i płodna miłość została przekształcona w związek ich współ–tożsamości i dlatego w coś należnego z punktu widzenia sprawiedliwości pomiędzy nimi. Fakt kochania się przekształcił się w powinność: na tym polega prawny wymiar związku małżeńskiego.
Tak więc, aby zrozumieć autentycznie, czym jest przymierze małżeńskie, nie możemy ukazywać słynnego «ślubnego tak» jedynie z punktu widzenia wolności — braku przymusu — kiedy obydwoje decydują się żyć razem. Jeśli jednak wypowiadając owe «tak», każda ze stron przynależy jeszcze do samej siebie, to znaczy, zazdrośnie konserwuje swoją własną suwerenność tak, iż żyć razem jest zwykłym faktem, który będzie miał miejsce między nimi, jedynie jeśli zostanie im to wynagrodzone albo przyniesie im zadowolenie, wówczas naprawdę nie istnieje między nimi przymierze małżeńskie.
Jeśli nie ma oddania i akceptacji w celu ukonstytuowania wzajemnej przynależności współ–biograficznej, wówczas nie istnieje rzeczywiste oddanie i akceptacja, nie ma także żadnej przemiany w zwykłym fakcie relacji pomiędzy osobami. Jest tak, ponieważ bez tego wzajemnego oddania się i akceptacji, z tytułu prawdziwej przynależności ze sprawiedliwości, naprawdę każda ze stron dalej przynależy jedynie do samej siebie; jest dalej tożsamością, której biografia jest jedynie jej zarezerwowana.
W rezultacie możemy stwierdzić, że dla mężczyzny i kobiety, którzy się kochają, miłość jest darem, którego podstawową cechą jest darmowość, natomiast małżonkowie są tymi, którzy kochając się, w suwerennym akcie zdecydowali ukonstytuować się jako wzajemna współ–przynależność; zobowiązali kochać się, ustanawiając tę życiową powinność jako więź, która charakteryzuje ich współ–tożsamość albo wspólne imię (małżonkowie). Dlatego, że rzeczywiście ofiarowali się i zaakceptowali, jedno przynależy do drugiego, przekształcili się w «moje» każdego z nich albo, mówiąc dokładniej, w «jedno, jedyne my», we wspólną współ–tożsamość wzajemnie należną. Ta współ–tożsamość, jako więź, która jest powinnością, jest ich nowym sposobem bycia: są małżonkami. Dlatego też, mówiąc w sposób jak najprostszy, małżonkami są ci, których powinnością jest wspólnota życia i miłości. I ta więź prawna (źródło wzajemnych praw i obowiązków z punktu widzenia sprawiedliwości) jest tym, co tworzy pomiędzy nimi specyficzny sposób bycia, kochania się, wspólnego życia i prokreacji: sposób małżeński.
Mam nadzieję, że czytelnik dostrzegł różnicę pomiędzy zwykłym faktem a porządkiem sprawiedliwości; pomiędzy zakochanymi a małżonkami. Po zawarciu przymierza małżeńskiego ani miłość, ani współżycie płciowe nie są jedynie prostym faktem, ale instytucją albo wspólnotą, która jest powinnością z punktu widzenia sprawiedliwości, która wyraża za pomocą różnorodnych aktów i zachowań codziennego życia (porządek działania) głęboką więź małżeńską (porządek bytu). Dokonało się to jedynie i wyłącznie na mocy tej wyjątkowej i suwerennej władzy, przynależnej osobie każdego mężczyzny i każdej kobiety, która czyni ich zdolnymi do ukonstytuowania się jako ta instytucja — małżeńska wspólnota jako sposób współ–bycia — która jest podstawową i najpierwotniejszą formą ludzkiej społeczności. Dlatego też żadna ludzka władza nie ma prawa zabraniać, ignorować, fałszować albo zastępować jej przez jakieś sztuczne formy albo twory kulturowe.
Tak więc, w «pokornym» wnętrzu przymierza małżeńskiego, dostępnego dla wszystkich, nawet dla najbardziej wydziedziczonych czy pozbawionych «ludzkiej» chwały, zamieszkuje ta wyjątkowa, specyficzna i jedyna suwerenna władza. Władza zdolna do tworzenia prawa. Więcej jeszcze, władza zdolna do tworzenia najpierwotniejszej więzi prawnej. Autentyczna władza instytucjonalna: to znaczy, władza zdolna do wytworzenia realnych związków prawnych, które artykułują społeczną realizację osób ludzkich. Krótko mówiąc, suwerenność do tworzenia podstawowej i najpierwotniejszej instytucji społecznej człowieka, a mianowicie, małżeństwa.
Jedynymi podmiotami tej suwerennej władzy są mężczyzna i kobieta. Ta suwerenna władza jest jedyną zdolną do stworzenia pierwszej ze wszystkich instytucji prawnych i społecznych: rodziny ufundowanej przez małżeństwo. I ta zdolność do stworzenia małżeństwa i za jego pomocą rodziny, jako wyraz relacji społecznych najbardziej właściwych osobie ludzkiej, nie może zostać przekazana suwerenności państwa. Ta suwerenność mężczyzny i kobiety, która jest fundamentem ius connubii, nie może zostać zredukowana ani naruszona przez suwerenność polityczną. Dlatego też suwerenność rodziny, ufundowanej przez małżeństwo, jest prawdziwą bombą zegarową dla tradycjonalistycznej koncepcji nieograniczonej suwerenności państwa.
Suwerenna rodzina: bombą zegarową...? Autentyczną bombą zegarową. Zobaczmy, dlaczego.
W historii opracowania koncepcji suwerenności wszyscy klasyczni autorzy (Bodin, Spinoza, Hobbes, Sieyes, Burke, Rousseau, Kant...) pojmują ją jako absolutną i niepodzielną władzę. Jakikolwiek suwerenny władca — głosił Bodin już w 1576 roku — przestaje nim być, jeśli dopuści do istnienia razem z sobą inną władzę suwerenną, gdyż suwerenność jest władzą absolutną i dlatego nie jest możliwy jej podział. Mając taką koncepcję suwerenności, czyż trudno przewidzieć brutalność i podstępność reakcji państwa wobec innej i do tego uprzedniej władzy suwerennej — mężczyzny i kobiety — którzy wobec państwa roszczą sobie pretensję do stworzenia w sposób suwerenny, ni mniej ni więcej, tylko pierwszy związek prawny, podstawową instytucję społeczną: rodzinę ufundowaną przez małżeństwo?
To retoryczne pytanie ukazuje zadziwiającą scenerię, gdy chcemy interpretować współczesne reformy prawa małżeńskiego i rodzinnego. Reformy te zrobiono «w imię» wolności i pluralizmu ideologicznego jednostki. Czyż jednak w rzeczywistości nie ukrywają nadużycia suwerenności państwa w dziedzinie płciowości i małżeństwa, podobnego do subtelnej alienacji pierwotnej suwerenności osoby ludzkiej?
Jeśli kluczem do krytycznej interpretacji jest małżeńska suwerenność osoby, pojawia się podejrzenie, że we współczesnych reformach prawa małżeńskiego i rodzinnego państwo zastosowało «świecki dogmat», aby ukryć ideologiczną dyktaturę pewnych grup władzy, które bardziej interesuje jednostka–odosobniona–podporządkowana, niż osoba z silnym kręgosłupem, wychowana na łonie suwerennej rodziny. W tym celu przeprowadzono atak w dwóch uzupełniających się kierunkach.
Z jednej strony, wyraźnie pobudzono wielopłaszczyznową politykę kulturalną, prowadzącą do wyeliminowania z systemów prawnych jasnej, prawdziwej i jednoznacznej definicji małżeństwa i rodziny, prezentując ten oczywisty brak jako postęp kulturalny i demokratyczny, zasłaniając się tezą, że państwo nie może narzucać żadnego modelu małżeństwa i rodziny. Z drugiej strony, w sposób zuchwały, cyniczny i zupełnie bezkarnie, to samo państwo rości sobie pretensje do suwerennego zdefiniowania jako «małżeństwo i rodzina» różnego rodzaju relacje i związki, nawet homoseksualne, posługując się pretekstem, że musi znaleźć miejsce na łonie prawa, bez żadnych uprzedzeń — paradygmatyczna ekspresja suwerenności państwa — to wszystko, co ma charakter faktu społecznego.
Dlaczego było potrzebne zamieszanie wokół pojęcia małżeństwa i rodziny, aż do tego punktu, że jego wyeliminowanie przekształciło się w symbol postępu? Dlaczego, w tym samym czasie, państwo, jako nowy Adam, przywłaszcza sobie władzę dowolnego nadawania imienia – definiowania — małżeństwa i rodziny, jeśli to tylko interesuje jego suwerenność?
Jako odpowiedź, można zasugerować tutaj prostą hipotezę. Uznanie prawdziwej tożsamości małżeństwa i rodziny byłoby równoznaczne zaakceptowaniu suwerennej władzy małżonków, charakteru podmiotu społecznego rodziny ufundowanej przez małżeństwo i istnienia podstawowych artykulacji społecznych i ekonomicznych, których domaga się suwerenność rodziny. Jeśli by się to wszystko uznało i zaakceptowało, w takim wypadku przeciwko Lewiatanowi albo ziemskiemu bogowi powstałby inny suweren; pierwotniejszy i potężniejszy: rodzina ufundowana przez małżeństwo.
Idźmy dalej z naszą hipotezą. Uznanie suwerenności rodziny, pierwotniejszej i bardziej podstawowej niż suwerenność państwa, zmusiłoby do jej akceptacji jako podstawowego podmiotu społecznego. Ta akceptacja przyniosłaby wiele konsekwencji. Członkowie suwerennej rodziny są bardziej umocnieni w swej tożsamości i w swych podstawowych relacjach. Tworzą typ obywatela zakorzenionego, współ–towarzyszonego, mniej indywidualisty i samotnika, bardziej człowieczego. Obowiązek efektywnej obrony praw fundamentalnych (ich zawartości materialnej) suwerennej rodziny wniósłby do systemu nowe i esencjalne elementy, konieczne do głębokiej przemiany w kierunku innego modelu społecznego i ekonomicznego, bardziej humanitarnego. Można by zaryzykować twierdzenie, że ten nowy model obywatela i samego systemu ograniczyłby w sposób istotny obecny model społeczny i ekonomiczny, który grupy przywłaszczające sobie władzę, chroniąc się pod płaszczem absolutnej suwerenności państwa, narzucają jednostce, wasalowi, pozbawionemu silnego kręgosłupa, wykorzenionemu i zmaterializowanemu. Jednostce skazanej na samotność i bezsilnej wobec systemu.
Podsumowując: suwerenność rodziny okazuje się jako swego rodzaju ładunek wybuchowy dla jakiegokolwiek systemu społeczno–ekonomicznego alienującego osobę. Jednakże w tym samym czasie — jest to wniosek, który sugeruję — suwerenność rodziny, ufundowanej przez małżeństwo, posiada olbrzymi zasób nadziei dla tych, którzy poszukują dziś prawdy o miłości, o solidarności i wspólnocie ludzkiej. Jest także nadzieją dla tych, którzy są zdecydowani budować nowe, bardziej humanitarne społeczeństwo.
Ks. Aleksander Sobczak
1 JAN PAWEŁ II, List Gratissimam sane, 2.02.1994.
2 Por. tamże, n. 2.
3 Pozycją analizującą w sposób pogłębiony prezentowany tutaj problem jest: PEDRO–JUAN VILADRICH, Agonía del matrimonio legal, Pamplona 2/1989.
na początek strony © 1996–2000 Mateusz |