Rekolekcje przed Zmartwychwstaniem

11 MARCA 2001, NIEDZIELA

 

 

Tymczasem Piotr i towarzysze snem byli zmorzeni. Gdy się ocknęli, ujrzeli Jego chwałę.
(Łk 9,32)

Sen jest przyjemny. Skłamałbym, gdybym stwierdził, że nie lubię spać. Najbardziej uwidacznia się to przy porannym dzwonieniu budzika.

Spać można z różnych powodów: ze zmęczenia dla regeneracji sił, aby sobie trochę pośnić, ale można też uciekać w sen przed samym sobą, przed życiem, przed notorycznie powracającym cierpieniem, przed odpowiedzialnością, przed nudą — dla zabicia czasu, wskutek zwątpienia, osamotnienia, poczucia bezsensu. Sen pojmuje się wówczas jako uczestniczenie w innym świecie — w nie–rzeczywistości. Jest on równocześnie źródłem życia, ale i obrazem śmierci. Sen jest dobroczynny, a z drugiej strony zabójczy.

 Co więcej, nieraz „śpi się” na jawie, gdy ktoś bliski pragnie mi coś powiedzieć, a ja nie mam ochoty go słuchać; gdy dzieje się coś ważnego, a ja nie chcę na to patrzeć; gdy ktoś oczekuje pomocy, a ja jakbym go nie zauważał. Nic, ani nikt mnie wówczas nie obchodzi i jest mi tak dobrze.

Czy w moim życiu może się jeszcze wydarzyć coś wyjątkowego? Czy ja się jeszcze spodziewam jakiejś nowości, która mnie porazi, olśni, rozbudzi, rozweseli, zauroczy? Czy mam nadzieję, że spotkam Kogoś, kto odmieni moje życie, kto nada mu świeży wygląd? A może za bardzo przyzwyczaiłem się już do szarzyzny dnia powszedniego i do ogarniającej mnie monotonii, pozbawionej jakiegokolwiek blasku? Może czuję się już znużony życiem? Przebudzenie jest długim procesem. W Pieśni nad Pieśniami Oblubieniec woła: „Nie budźcie ze snu, nie rozbudzajcie ukochanej, dopóki nie zechce sama” (Pnp 2,7). Mogę spać do woli, nikt mnie nie zmusza do wstania, ale czy śpiączka jest jeszcze prawdziwym życiem?

Dariusz Piórkowski SJ

 

 

 

 

 

 

na początek strony
© 1996–2001 Mateusz