www.mateusz.pl

ANDRZEJ SOBCZYK

W poszukiwaniu skarbów

 

Wytrwałość

Pewnego razu wnuk Rabbiego Barukha, Yehiel, bawił się w chowanego ze swoim kolegą. Ukrył się dobrze i czekał aż go chłopiec znajdzie. Po długim czekaniu wyszedł z kryjówki, ale jego kolegi nigdzie nie było. Zorientował się, że on go wcale nie szukał. Rozpłakał się i pobiegł do dziadka ze skargą na swojego niewiernego przyjaciela. Wtedy w oczach Rabbiego Barukha również pojawiły się łzy i powiedział: „Pan Bóg mówi to samo: Ja się chowam, a nikt mnie nie chce szukać.” (Martin Buber, Opowieści Chasydów)

 

Na samym początku rekolekcji pisałem, że Jezus przebywa w naszym sercu i czeka, aż go tam odnajdziemy. To wydaje się zbyt proste, dlatego potrzeba człowieka, który by przyszedł i nam to wyraźnie powiedział, tak jak mężczyzna powiedział żebrakowi, aby otworzył skrzynię na której siedzi. Wtedy zostajemy olśnieni przez skarb, który w końcu znaleźliśmy, a którego wcale nie spodziewaliśmy się tu odkryć.

Takie doświadczenie osobistego spotkania z Panem przeżyło wielu z nas. Katalizatorem tego spotkania mogła być formacja oazowa, pielgrzymka, rekolekcje, ruch charyzmatyczny, grupa modlitewna, spotkanie ewangelizacyjne, przeczytany fragment Pisma lub wiersza, głęboki rachunek sumienia. Naszą pierwszą reakcją był wielki entuzjazm i radość z odkrytego skarbu. Chcieliśmy się tą radością podzielić ze wszystkimi.

Można by też porównać to pierwsze spotkanie do sytuacji, w której jedno z rodziców czy dziadków chowa się dziecku bawiąc się w chowanego, ale tak, by małe dziecko mogło bardzo łatwo go znaleźć i by jak najszybciej mogło się z owego odnalezienia cieszyć. Z czasem jednak, gdy dziecko dorasta, kryjówki stają się coraz trudniejsze. Gdyby tak nie było, dziecko by się w pełni nie rozwijało i pozostało na poziomie niemowlęctwa.

Podobnie jest z poszukiwaniem Boga w głębi naszego serca. Na początku otrzymujemy częste pocieszenia i łatwo odnajdujemy Jego obecność. Cieszymy się jak dzieci z każdego spotkania. Ale Bóg pragnie dać nam pełnię, wyprowadzić na głębię, aż do możliwego zjednoczenia z Nim w komunii miłości. Aby to się mogło stać bardziej prawdopodobne, musimy zostać oczyszczeni i uwolnieni od wszelkich nieuporządkowanych przywiązań. Musimy stawać się coraz bardziej podobni do Chrystusa. Dlatego Pan chowa się nam coraz bardziej. Szukając Go w sytuacjach, których dotąd nie doświadczyliśmy, nasza wiara zostaje umocniona. Z czasem, po wielu spotkaniach, nabieramy pewności, że Bóg jest zawsze blisko nas, nawet jeśli nie potrafimy Go jeszcze w tej sytuacji odkryć, nawet jeśli nie towarzyszą nam żadne wzniosłe uczucia. Wiemy z doświadczenia, że do tej pory, prędzej czy później, ale zawsze potrafiliśmy Go znaleźć.

Wiele osób doświadcza tego pierwszego osobistego spotkania z Panem, które rodzi wielką radość. Jednak w momencie, kiedy Jezus zaczyna się nam bardziej ukrywać, aby wychować nas do dojrzałości duchowej, ulegamy zniechęceniu, jak to dziecko z dzisiejszego opowiadania, które przestało szukać swojego kolegi. Przez tę próbę przechodzą już tylko nieliczni. Niektórzy przestają w tym momencie szukać, bo trwa to zbyt długo i nic nie „czują”, albo zaczynają poddawać w wątpliwość autentyczność pierwszego spotkania i wracają do dawnego życia według ciała. Inni szukają mocnych wrażeń tam gdzie mogą je znaleźć: w innej parafii, nowych objawieniach, kongresach, wizjonerach.

W dzisiejszym świecie oczekujemy szybkich i mocnych wrażeń. Jesteśmy przyzwyczajani do prostego pokarmu, jak typowe filmy z Hollywood, które mają nas zabawić i dostarczyć na chwilę mocnych wrażeń. Wielu z nas nudzą ambitne filmy, teatr, czy dobra książka, bo wymagają zastanowienia się nad przesłaniem, nad własnym życiem, wymagają wysiłku.

Nasz wzrost duchowy też wymaga wysiłku i tym wysiłkiem jest wytrwałość w modlitwie – wierność naszemu powołaniu do zjednoczenia z Chrystusem, pomimo przeciwności, trudności, oschłości. Tego wysiłku nie należy jednak utożsamiać z pojęciem zasługiwania sobie na miłość Chrystusa; tę miłość i łaski otrzymujemy za darmo i nie możemy ich sobie wypracować własnym wysiłkiem, zasłużyć na nie naszą doskonałością. Otrzymujemy darmo, ale wysiłek woli, pragnienie wytrwania w naszych dobrych postanowieniach odnośnie modlitwy, pozwala Bogu nas oczyszczać z tego co zbędne, co jest niepotrzebnym kurzem zakrywającym blask perły, która jest w nas.

Najczęściej nie widzimy sensu wytrwałości. Jest ona dla nas ciężką pracą i tylko mocna wiara uzdalnia nas do wierności. Jednak święci mówią nam, że wytrwałość na modlitwie, wytrwałość w przychodzeniu na spotkanie z Panem nawet wtedy, gdy nie czujemy Jego obecności, jest bardzo istotna i jednocześnie najtrudniejsza. Dopiero z perspektywy, patrząc wstecz, widzimy, jak bardzo ten czas i wysiłek był nam potrzebny. Był to czas oczyszczania naszego wnętrza przez Pana, by mogło ono stać się piękne i błyszczące, odbijające światło Chrystusa, blask perły, jaką On jest.

Przejście tego etapu przygotuje nasze wnętrze na przyjęcie i docenienie dalszych łask jakimi Jezus chce nas obdarzyć. Zostaniemy uwolnieni od wszystkiego co zbędne, co jest tylko wypełniaczem i niepotrzebnym balastem. To z kolei pozwoli nam zaufać Jezusowi w pełni i dać się Mu prowadzić, nie próbując już działać po swojemu. Od tej chwili wszystko będzie przychodziło bardziej naturalnie, bez dużego wysiłku.

Wytrwałość była zawsze dla mnie problemem. Już w szkole podstawowej nauczyciele mówili o mnie: „zdolny, ale leniwy”. Lubiłem robić to, co mnie pasjonowało, ale brakowało mi systematyczności. Jeśli ktoś mnie nie przycisnął, to się nie wysilałem, robiłem wszystko tak, aby zużyć jak najmniej energii, chyba że coś rzeczywiście stawało się moją pasją w danym momencie – wtedy poświęcałem temu wszystko, a zaniedbywałem inne rzeczy. Skutkiem tego, w wielu dziedzinach, inni, choć może mniej zdolni, zdecydowanie dalej dochodzili dzięki regularności i systematycznej pracy. Zmarnowałem wiele okazji.

Brak wytrwałości odbijał się również na moim życiu duchowym. Mogłem mieć czasem bardzo głębokie przeżycia, wspaniałe kontemplacje, mocne pocieszenia, aby następnie to wszystko zmarnować przez brak współpracy z mojej strony, brak wytrwałości. Za każdym razem wydawało mi się, że już teraz będzie tak wspaniale. Niepostrzeżenie zaczynałem sobie przypisywać chwałę za to, co było moim udziałem, ale co zostało mi dane darmo. Nie podejmowałem też regularnej współpracy z tą łaską. Zły duch potrafił zawsze uderzyć w moje najsłabsze punkty i zająć mnie czymś mniej ważnym, abym nie poświęcał zbyt dużo czasu Bogu, abym nie spotykał się regularnie z Panem na modlitwie serca.

Zajęło mi wiele lat, abym zrozumiał w praktyce jak ważna jest regularność. W teorii o tym wiedziałem, mówiłem o tym innym, ale i przyznawałem się do tego, że sam mam z tym problem. Co mi pomogło? Po pierwsze dobry przykład. Moja żona od dłuższego czasu modliła się codziennie rano przez godzinę modlitwą medytacyjną. Widziałem w jej życiu dobre owoce tej modlitwy. Jestem też przekonany, że modliła się w mojej intencji, aby Pan dał mi siłę. Ja bowiem byłem zawsze raczej nocnym markiem i rano było mi bardzo ciężko wstać na taką dłuższą modlitwę. Jak już wstałem, to szliśmy do kościoła na mszę, a potem do pracy. Obiecywałem sobie, że będę spędzał czas z Panem na modlitwie serca wieczorem, ale po całym dniu zajęć nie miałem już na to siły.

Przełom przyszedł dopiero wtedy, kiedy zdecydowałem się wreszcie podjąć bardzo konkretne postanowienie, że od dzisiaj wstaję wcześniej rano i poświęcam godzinę Panu – to, o czym mówiliśmy w poprzednim tygodniu, konkretna decyzja tu i teraz, a nie że będę się starał. Jednocześnie, w duchu tematu z poprzedniego tygodnia, podjąłem decyzję uporządkowania swojego życia i poddania każdej sfery Panu, bez próby kontrolowania czegoś samemu. To było konieczne w moim przypadku. Bez tego uporządkowania zły duch miałby znowu do mnie łatwy dostęp i szybko skusiłby mnie w jednym z moich słabych punktów, bo furtki zostałyby nie zamknięte. Podjęcie tych zobowiązań zajęło mi wiele lat. Piszę o tym dlatego, aby Tobie było łatwiej. Tak jak już nie pijący alkoholik jest dobrą osobą do mówienia o problemie alkoholizmu, bo może podzielić się z Tobą własnym doświadczeniem, tak ja staram się mówić o swoich błędach, abyś Ty mógł się ich ustrzec.

W dzisiejszym czytaniu na drugą niedzielę adwentu, Izajasz mówiąc o przyszłym mesjaszu, prorokuje o Jezusie: „Sprawiedliwość będzie mu pasem na biodrach, a wierność przepasaniem lędźwi.” (Iz 11, 5) O sprawiedliwości mówiliśmy pośrednio w pierwszym tygodniu, mówiąc o uporządkowaniu naszego życia. Dzisiaj zajęliśmy się kwestią wierności, czyli wytrwałości. Św. Jan Chrzciciel, o którym mowa w dzisiejszej ewangelii, też jest wspaniałym przykładem wierności i wytrwałości. Bez wytrwałości w wypełnianiu swojej misji nie byłby w stanie przygotować drogi dla Pana. Zwróćmy również uwagę na to, że jego życie było całkowicie uporządkowane. Wszystko, co robił, służyło temu co dla niego było najważniejsze, do niczego się nie przywiązywał, wytrwale dążąc do celu. Dlatego Jezus powie o nim w czwartkowej ewangelii: „Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela.” (Mt 11, 11a)

Andrzej Sobczyk

 

 

© 1996–2004 www.mateusz.pl